Ironia Pozorów - 16

Total number of words is 4067
Total number of unique words is 2017
24.4 of words are in the 2000 most common words
33.1 of words are in the 5000 most common words
38.2 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.

Spieszono się powszechnie. Rozrzuceni tam i ów turyści - malarze,
dyletanci pędzla, kopiujący tu zapamiętale od samego rana na
rozstawionych stalugach wszędy, hałaśliwie składali swe przybory, a
odgłos ich rozmów, zarówno jak i kroki odchodzącej tłumnie gromady
ludzkiej, przeciągłem echem odbijały się o ściany i próżnię
olbrzymich sal muzeum.
Wyludniały się one nader szybko; niebawem cisza utulać zaczęła
stopniowo twory człowieczego geniusza, a jeden jeszcze samotny i
niewidzialny pozostał tu tylko, zda się, król Piękna - bóg
Sztuki!..
W dziesięć może minut później Dzierżymirski wychodził na ulicę,
gdzie zoczywszy niebawem napis podziemnej kolejki elektrycznej zwanej :
"Metropolitain", po schodach spuszczać się zaczął ku stacyi.
Zagłębiony w myślach, kupił Roman machinalnie bilet na prawo jazdy i
wyszedł na peron podziemnej poczekalni. W głowie jego, wśród myśli
wielu, nieukształtowany jeszcze, niewyraźny, zakiełkował projekt
opuszczenia Paryża, nieprzedstawiającego dlań już teraz, jako pobyt,
celu żadnego, i udania się do - Medyolanu...
W tej samej chwili, z chrzęstem, świstem, wpadł na platformę
zręczny, mały, elektryczny pociąg miejski.
- Louvre!.. Louvre!.. - wrzaśnięto donośnie, kilkanaście drzwiczek u
wagonów otworzyło się spiesznie... Wysypała się z nich garstka
ludzi, partya druga szybko zajęła ich miejsce, Dzierżymirski
wskoczył za innymi do pociągu, z wielkim pośpiechem, nie minęła
bowiem minuta, gdy już zatrzaśnięto na powrót z hałasem u
wagoników wszystkie drzwiczki.
Kolejka ruszyła z miejsca pędem prawie, zanurzyła się i zniknęła,
jak zmyta, w oświetlonej gdzieniegdzie tylko elektrycznemi lampami
czeluści ciemnej podziemnego tunelu, biegnącego, jak wiadomo, pod
większą częścią nadsekwańskiej stolicy.
-----------

Letnie, upalne popołudnie drzemało jeszcze nad ziemią, skwarne jednak
słońca promienie zniżać się już poczynały stopniowo...
Ochoczo uwijały się po polach dziewczęta robocze, w swych krótkich
kolorowych spódnicach i haftowanych barwnie koszulach - z sierpami w
ręku, żnąc zboże, układając je w snopy i kopy, a z łąk i łanów
dalszych odzywało się od czasu do czasu rytmiczne ostrzeżenie kos i
ich chrzęst w ślad za tem, ścinający trawy, owsy i jęczmienie,
rozlegał się echem miarowem.
W otaczające go, tętniące ruchem i pracą pola zapatrzony, na ciemnem
tle parku nieposzlakowanie biały milcząco wsłuchiwał się dwór
gowartowski w odgłosy, idące z łanów dalekich.
Na werandzie, w głębokim fotelu siedziała marszałkowa Warnicka,
pracując z zajęciem nad robótką ręczną; dalej nieco, w parku,
poprzez drzewa alei migała jasna letnia suknia kobieca i sylwetka
siedzącego obok niej mężczyzny; przez otwarte na ścieżaj wreszcie
tuż koło balkonu okno saloniku dolatywały dwa męskie głosy,
zmieszane z miarowemi uderzeniami kul bilardowych.
W saloniku owym grali w karambole Ładyżyński z Krasnostawskim.
- Patrz, młodzieńcze, i ucz się! - mówił w tej chwili pan Emil,
pochylony nad bilardem.
Biała bila jego, musnąwszy poprzednio lewy bok czerwonej drugiej kuli,
wracała właśnie teraz posłuszna, dotykając lekko stojącej opodal
trzeciej żółtej bili.
- Aha!.. - wykrzyknął z tryumfem Ładyżyński. - Uderzenie znakomite,
a rzadkie, jak kruk biały!..
Spojrzał na Krasnostawskiego. Ten ostatni, bez ceremonii zwrócony do
okna, stał gdzieś zapatrzony, przez grzeczność w ostatniej tylko
chwili obróciwszy się szybko ku mówiącemu.
- Barbarzyńco! - wykrzyknął Ładyżyński, oburzony szczerze.
- Jak to? - pytał zdziwiony dalej. - Na seryo zatem nie widziałeś pan
wcale ?
- Ale cóż znowu, i owszem! - zaprotestował Krasnostawski, zmieszany
nieco.
Partner z pod oka spojrzał na młodzieńca i mruknął złośliwie:
- Co pan ciekawego wypatrujesz wśród alei? Nikt tam, que je sache, nie
spaceruje, prócz Oli i kochanego Topolsia, hrabiego na Szczęsnojej...
A tu tymczasem straciłeś pan coup de maître, cug iścię
wspaniały...
I wskazując dłonią stojące kule, objaśnił już spokojnie:
- Przez czerwoną... Zamiast zwyczajno-pospolicie - tyłem, przez pięć
band, i serya notabene gotowa - pochwalił się.
- Wiele mam? - zapytał po chwili. - A, prawda... - odpowiedział sam
sobie pan Emil, - osiemdziesiąt sześć!... Przepadłeś pan z
kretesem. Za chwilę - requiescat in pace!..
Przy tych słowach, Ładyżyński pochylił się znów bilardem. Pod
wprawnem uderzeniem jego kija, dotykane, cofane, kierowane zręcznie,
posypały się niebawem liczne karambole.
Krasnostawski, od początku partyi kilkakrotnie do gry zaledwie
dopuszczony, ziewnął skrycie, znużony.
- Ta zdradziła Radziwiłła!.. - wykrzyknął w tej chwili pan Emil. -
Chybiłem - graj pan!..
Krasnostawski z kolei zrobił kilka dość umiejętnych karamboli.
- Brawo, bravissimo! - potakiwał Ładyżyński - Z jakim przestajesz,
takim się stajesz, niedarmo tak głosi przysłowie...
A ze znawstwem, śledząc dalej uważnie grę partnera, dorzucił
jeszcze, w rodzaju pochwały:
- Czołem, czołem!.. Wstępujesz w me ślady.... bardzo dobrze, wcale
nieźle!...
Krasnostawski, z przymusem, uśmiechnął się lekko, po paru
uderzeniach wreszcie chybił.
- Przeszła, minęła, jak sen jaki złoty! - zadeklamował
Ładyżyński, z patosem. - zgubionyś młodzieńcze! - dorzucił, i
pochylił się nad suknem zielonem.
- Gram z tyłu - poinformował - ostatni, śmiertelny cios...
Pchnięta, nakredowaną poprzednio starannie, muszką kija - biała
kula, obleciawszy szereg band, w skomplikowanej geometrycznej figurze -
niebawem pokorna, grzeczna, za jednem uderzeniem, musnęła cicho dwie
pozostałe bilardowe kule.
- N, i... ni - c'est fini !.. - odsapnął z ulgą pan Emil.
- No, teraz siadamy! - ciągnął dalej.- Dziękuję panu za partyę! -
podał uprzejmie rękę Krasnostawskiemu, poczem wyjął papierośnicę.
- Służę panu! - rzekł, wyciągając ją w stronę młodego
człowieka.
- Dziękuję bardzo! - odparł Krasnostawski, skłoniwszy się
grzecznie, wziął papierosa, podsuwając jednocześnie Ładyżyńskiemu
zapaloną zapałkę. - Merci! - mruknął pan Emil. - Ha, zmachałem
się nie gorzej od mołodycy, na polu przy burakach! - westchnął.
Usiedli, i zapanowało chwilowe milczenie.
W ciszy pokoju słychać było teraz wyraźnie jednostajne brzęczenie
much; zniżające się słońce ścieliło swe promienie po zielonej
powierzchni bilardowego sukna - salonik tonął cały w półświatłach
kończącego się letniego popołudnia.
Nagle firanki u okien poruszyły się gwałtownie - ktoś drzwi
otwierał...
Na progu, w szarem sukiennem, liberyjnem ubraniu, stanął lokajczyk,
młode chłopię...
- Zamykaj, do kroćset! - zagrzmiał Ładyżyński, porzuciwszy silny
przeciąg i zwrócił się równocześnie do Krasnostawskiego. - Ma pan
jeszcze ochotę na partyjkę?... bo ja - to nie!
- O, ja również! - odparł szybko Krasnostawski - Zresztą nie mogę,
mam dzisiaj pilne zajęcie jeszcze i wracać muszę! - Żegnam pana! -
dorzucił uprzejmie i powstawszy, wyciągnął rękę do
Ładyżyńskiego.
- Adieu!.. - od niechcenia, ale grzecznie, nie ruszając się z miejsca,
odwzajemnił mu tenże uścisk dłoni.
Krasnostawski, niby szukając czegoś po pokoju, zbliżył się
zręcznie do okna, posławszy wywiadowczy wzrok raz jeszcze do ogrodu.
Siedząc wciąż na swem miejscu, Ładyżyński śledził spod okna, a
usta skrzywiły mu się przy tem sarkastycznie.
- Cóż to tak zapamiętale pan szukasz? - rzucił ironicznie - serca,
czy głowy?
- O, nie... tylko kapelusza!.. - odciął chłodno Krasnostawski, i
rzuciwszy siedzącemu powtórnie pożegnanie uprzejme, wyszedł z
saloniku.
- Hm... hm!.. - mruknął do siebie stary kawaler, i powstał.
- Wyczyść bilard szczotką tak, jakem cię nauczył na wskos,
nicponiu!.. - rozkazał kręcącemu się po pokoju lokajczykowi, i
strzepnąwszy ubranie, opuścił bilardową salkę, zmierzając ku
werandzie.
- Zawsze przy pracy, pani marszałkowo! - powitał siedzącą przy
robótce panią Melanję i usiadł wygodnie na bujającym się fotelu.
- No, i pan, panie Emilu, pracowałeś także - uśmiechnęła się
łagodnie matrona. - Stąd słyszałam, jak stukały karambole i
postępował raźno wykład gry bilardowej...
- Ano, trudno!.. Trzeba pouczać młodych! - odparł pan Emil i
uśmiechnął się swoim zwyczajem. A gdzież to młoda para? - rzucił.
Marszałkowa nie zrozumiała pytania. - Jak to? - zdziwiła się.
- No, pani Ola i kochany hrabicz! - objaśnił niedbale, kołysząc się
leciutko w fotelu.
- Aaa !.. - zaśmiała się marszałkowa - są w ogrodzie - dodała
spokojnie. - A pan Bolesław gdzież się znajduje? - zapytała z kolei.
- Przegrawszy partyę karamboli i posławszy trzydzieści i jedno
spojrzeń tęsknych w stronę ogrodu i przechadzających się tam ludzi,
uciekł do domu - odpowiedział pan Emil.
- Że też pan ciągle tak samo niepoprawny i zawsze musi widzieć coś
niepotrzebnego! - obruszyła się, z widocznem niezadowoleniem,
marszałkowa.
- To tak tylko dla kontrastu z panią marszałkową! - odparł
słodziutkim tonem, układnie pan Emil i uśmiechnął się szyderczo.
- No, no!.. - udobruchana nieco, pokiwała głową staruszka. - Żeby to
tylko tak było w istocie ! - Ależ upewniam panią marszałkowę -
podchwycił Ładyżyński. - Wracając jednak do poprzedniej prozy
życia, i jego wypadków - ciągnął wolno - ciekawym, czemu ten Roman
nie wraca?..
- A! - żywo odparła pani Warnicka. - Zapomniałam powiedzieć panu...
Wczoraj wieczorem był list od niego... Donosi, że z Ostendy, dokąd
udał się prosto z Paryża, dla odpoczynku, przybył już do Mediolanu,
gdzie zabawi dłużej...
- Hm, hm! - chrząknął pan Emil. - Że też prezesuniowi kochanemu nie
tęskno: do żony primo, do mnie - secundo, to się wydziwić temu nie
mogę - wygłosił całkiem seryo.
Marszałkowa na te słowa uśmiechnęła się do siebie, w milczeniu,
Ładyżyński mówił zaś dalej, wydobywszy zegarek z kieszeni:
- Patrzcie państwo, już wpół do ósmej!.. O wpół do szóstej
zaczęliśmy grać z Krasnostawskim partyjkę, a panią marszałkowę
pozostawiliśmy wszyscy tu na balkonie samotną... Tiens... tiens... jak
to czas leci.
Pan Emil spojrzał na ogród, szukając coś oczyma i w tejże samej
chwili zerknął na marszałkowę. Ta ostatnia również wysłała
spojrzenie do parku. Złośliwie nieco wykrzywił usta pan Emil i
wpatrzył się badawczo w twarz staruszki, lecz ta obojętnie całkiem
odwróciła po chwili głowę i kończyła spokojnie robótkę.
Zapanowało milczenie.
- Dziwny aforyzm przychodzi mi do głowy! - odezwał się Ładyżyński,
w parę minut później.
- Bardzo, ciekawam, co tam znowu przychodzi panu do głowy?.. -
zaśmiała się staruszka.
- Piękna kobieta - wygłosił z patosem pan Emil - to częstokroć
wcielenie ślepego trafu igraszki!.. Obdarza ona bowiem królewską swą
łaską nie zasłużonych, lecz szczęśliwych, choć wszyscy, niby
gracze, pragnęliby w duchu wygrać najwyższą tylko stawkę...
Siwe oczy marszałkowej na chwilę zabłysły rozumnie, i odparła
lekko, w tym samym tonie:
- Ho-ho, co za porównania, jaka poezya nagle objawiła się w panu! -
pochwaliła ironicznie i dodała: - Ja nie wiem, doprawdy, czy
potrafię, skromna, wznieść się na takie wyżyny... Lecz i mnie
również, dziwnym zbiegiem okoliczności, aforyzm świta w myśli:
I po chwili pani Melanja wygłosiła z przyciskiem:
- Podejrzliwość - to wcielenie satanizmu!.. Oczernić, zbrukać
potrafi najczystsze, śnieżne jagnię, tem gorsze zaś ono, że
uwierzą mu ludzie, goniący, z rozkoszą, za obmową, choćby nią był
i fałsz wierutny!..
- Les beaux esprits se rencontrent! - wycedził w półukłonie pan
Emil, i zamilkł.
- No, żegnam kochanego pana! - odpowiedziała marszałkowa, i powstała
ciężko z fotelu. - Idę - ciągnęła - wydać rozporządzenia do
wieczerzy, bo gosposia nasza, jak widzę, zapomniała się dzisiaj, a
pana - tu uczyniła ręką niewyraźny ruch w powietrzu - pozostawiam
sam na sam z aforyzmami!.. - zaśmiała się przy tem staruszka
złośliwie nieco, i znikła we drzwiach salonowych.
Ładyżyński, po wyjściu marszałkowej, zapalił papierosa i
zamaszyście począł kołysać się na biegunach fotelu.
- Śmiej się, śmiej, babuleńko! - mruknął z cicha. - Ja mam swój
rozum i węch świetny. O, co do tego, to zapewnić mogę, że nos mam
wyborny!.. - dotknął twarzy, zaśmiał się do siebie, wciągnął
powietrze, i powstawszy, zeszedł po stopniach schodów balkonu.
Spojrzał znowu na zegarek i mruknął:
- Ósma dochodzi... Sapristi, o czemże dwie i pół godziny sam na sam
mówić ze sobą mogą dwoje młodych ludzi, jeśli nie o miłoś...
Psst! - syknął głośno i położył sobie na ustach palce. -
Podejrzliwość albowiem jest to wcielenie satanizmu... i tak dalej, -
dokończył, i zaśmiał się znowu cicho. - No, zobaczymy! - szepnął
do siebie jeszcze i skierował się do ogrodu.
Słońce zachodziło właśnie. Białe ściany gowartowskiego domu
gorzały czerwienią, błyszczały, złociły się okna, dach blaszany
żarzył się, jak głownia, a tam w parku, w oddali, wstydliwie
zaróżowiały się, rumieniły brzozy, mieniły od gasnących promieni,
w odblaski polerowanej miedzi, dęby, lipy, topole...
Ładyżyński, zagłębiał się dalej i dalej w ogród, idąc krokiem
pewnym, aż znikł, pochłonięty cieniami ciemnawej już, drzew
wierzchołkami zrosłej ze sobą alei; poszukiwania jego jednak miały
spełznąć na niczem. Młodej pary, jak ją pan Emil żartami nazwał,
nie było już w ogrodzie.
Topolski i Ola, przed pół godziną, znalazłszy się na skraju parku i
łanów szerokich, opuścili ogrodową aleję, pociągnięci
współwzajemnie czarem przechadzki po zielonej, biegnącej wśród
pól, ugorów, łączce, w przedwieczornej świeżości skąpanej
całej.
Gawędząc, śmiejąc się i przekomarzając na przemian bezustannie,
oddalili się oni nawet już dość ode dworu, nie spostrzegłszy tego
naturalnie wcale.
Wbrew zapowiedzi, danej pani Oli jeszcze na raucie, przyśpieszył
Topolski swój przyjazd do odziedziczonych w pobliżu Gowartowa dóbr
swoich "Szczęsnaja".
Bawił już tu przeszło od sześciu tygodni, będąc nader częstym
gościem osamotnionej prezesowej Dzierżymirskiej; Ola zaś, nie mająca
prawie tu ni rozrywki, ni towarzystwa żadnego, zazwyczaj niezmiernie mu
rada była.
Topolski zaś ze swej strony podobać się mógł tylko. Ogładzonych
form światowych, przystojny i miły, był również bardzo
inteligentnym, a lekki pokład idealnego marzycielstwa, w kontraście
połączony ze szczyptą sceptycyzmu, czynił go interesującym bardzo,
szczególniej dla kobiet. W kole płci pięknej czuł się zawsze
panem... Posiadając wrażliwość czułostkową przyrodzoną, rozumiał
on kobiety przytem stokroć lepiej od innych mężczyzn, odczuwał je
subtelnie, - w podbijaniu zaś serc niewieścich, cierpliwem i
umiejętnem, - mistrzem go nazywano.
Próżniacze życie jego, zjadającego dochody "panka", zabarwione tylko
z lekka tam i ówdzie dyletanckiem zainteresowaniem się sztuką, oraz
podróżowaniem po świecie - składało się też przeważnie z
krótszych lub dłuższych miłostek, z łańcucha: "bonnes fortunes",
które, jak ogniwa, ze sobą bezustannie łączyć sie starał.
Poznawszy Olę Dzierżymirską, Topolski postanowił zdobyć ją
nieodzownie. W tym celu więc dowiedziawszy się o bytności Romana
Dzierżymirskiego za granicą, przyspieszył wyjazd na Ukrainę, i od
dwóch już niespełna miesięcy pracował wytrwale, powoli, ze
znawstwem swej sztuki, cegiełka za cegiełką, budując swe przyszłe,
jak nazywał - szczęście!
Z początku było mu niezmiernie trudno skierować, pchnąć Olę, choć
nieznacznie tylko, na swe tory.
Gra ta, złożona z setek subtelnych odcieni, opartych na gruntownej
znajomości "kobiety," parokrotnie srodze zawiodła go z Olą
Dzierżymirską. Lecz po paru już tygodniach uczuł Topolski wreszcie
grunt pod nogami, aczkolwiek jeszcze bardzo niepewny. Tryumfował
skrycie - i szedł dalej...
Dziś zaś, po tygodniach sześciu pobytu, miał on już za sobą małą
przeszłość w tym względzie; między nim, a Olą mianowicie biegła
nić trwała obcowania wzajemnego, wspólnych rozmów, dociekań,
paradoksów, określeń - garść faktów jednak na pozór nic nie
znaczących prawie...
A więc, na przykład, gdy w gronie osób postronnych, trzecich,
toczyła się rozmowa o temacie, poruszonym już przez nich dwojga
niegdyś w pogawędce sam na sam wspólnej - czy to w zakresie sztuki,
literatury, muzyki, czy wreszcie w dziedzinie wypadków pospolitych
codziennego życia - usta ich uśmiechały się nieznacznie, a
równocześnie oczy spotykały się, posłuszne...
To znów kiedy indziej, nim jedno z nich zdążyło wymówić myśl
jakąś, częstokroć drugie, chwytało ją szybko już w lot i na nie
wypowiedziane, a przeczute słowa, dawało trafną odpowiedź, lub
rzucało aforyzm dwuznaczny, mający li tylko dla nich dwojga znaczenie,
dla innych niezrozumiały często wcale - poruszający zaś sobą
wspomnienie, zdarzenie osobiste, wspólne...
Szukali się wzajemnie również, unikając towarzystwa drugich,
pragnąc zawsze być ze sobą, wyłącznie sami.
A po za tem? Och, określić nawet trudno.
Dziesiątki, setki, tysiące maleńkich, nikłych zdarzeń, powikłań,
chwil, chwilek, słów, słówek, gestów, drgnień twarzy, uśmiechów,
niedomówionych spojrzeń, uściśnień dłoni, przyjaźniejszych,
czulszych - w nieskończoność biegnąc, zacieśniały ich dwie duchowe
jaźnie coraz bardziej, motały ich ze sobą i z nitki początkowo
pojedynczej tylko, czas uprządł tkaninę przędzę niewidzialną, a
nierozerwalną już jednak, co silnie, a trwale złączyła ich w końcu
ze sobą!
I Topolski, błąkający się z początku w swej grze trudnej zaplątał
się sam wkrótce, nie wiedząc nawet kiedy, w zastawione zręcznie na
Olę sieci.
Serce w nim obudziło się po raz pierwszy może w życiu!.. On, motyl
niestały, powierzchownie tylko kochliwy, w każdej zamężnej,
wdzięcznej buzi - zakochał się na seryo w Oli!
Dziś od dwóch godzin przeszło, w słów dobieranych szermierce,
flirtował z nią - teraz już dlań ukochaną, a przez to samo
upragnioną jeszcze bardziej.
Mówili dnia tego jak zwykle o literaturze, muzyce i sztuce, to jest o
tem, co zajmowało ich wspólnie najbardziej w krainie, oderwanej od
przędzy codziennego życia.
On wspominał i opowiadał barwnie wrażenia licznych podróży,
dowcipkował, śmiał się, przytomny bezustannie gry swojej; Ola
słuchała mówiła, opowiadała z kolei wiele sama... Jak w złocie
łanów zboża, jednostajnem od maków purpurowych i bławatnych
chabrów, roiło się w tej ich słów gawędzie od dwuznaczników, w
lekką formę obleczonych ze strony Topolskiego oświadczyn i
półsłówek - połowicznem niedomówieniem wiele mówiących nieraz
rzeczy!..
Przed chwilą, słońce ułożyło się do snu. Topolski kończył
jednocześnie wywołane faktem tym opowiadanie wspomnienia, tyczącego
się wschodu słońca obserwowanego z wierzchołka góry "Mont Blanc,"
spowiadając się z wrażenia podniosłego, doznanego wysoko!..
Słowa pełne zapału, efektowne, zamarły mu właśnie na ustach, na
których spojrzeniem całem zawisła artystyczna dusza idącej obok
niego kobiety.
Zapanowało pomiędzy niemi chwilowe milczenie:
Ze stepu tymczasem, z łanów, płynęły wonie zbóż, i polnych
kwiatów; żaby i chruściele odzywały się w moczarach łączki - czar
letniego gasnącego dnia chwytał za duszę...
- Wie pan, żeśmy porządnie od domu daleko! - pierwsza wesoło
zaśmiała się Ola.
- A tak? - zadziwił się niby Topolski. - To wracajmy! - rzekł
niechętnie.
Zawrócili. Szli wolno czas jakiś, pomimo woli zamyśleni.
- Tak, pani - przemówił Topolski, snać błądząc jeszcze myślą
hen, daleko, na szczytach Alp, w Szwajcaryi - wrażenie to było tak
silnem, iż nie zapomnę go do końca życia. - I wie pani? - dorzucił,
z uśmiechem dziwnym i nagłym - o czem mimo woli pomyślałem w owej
uroczystej chwili, gdy pierwszy promyk słońca ozłocił cypl śnieżny
"Mont Blanc?" Nigdy pani nie zgadnie.
- No, ciekawam bardzo? - zapytała Ola i spojrzenie piękne utkwiła w
twarzy młodego człowieka.
- O kobiecie!.. - odrzekł Topolski, i zaśmiał się; nie otrzymawszy
zaś na to żadnej odpowiedzi, spojrzał po chwili spod oka na Olę.
Z pięknej twarzy młodej kobiety, jakby odpędzany umyślnie,
pierzchał cień wyraźnego niezadowolenia; Topolski się spostrzegł,
iż postąpił niezręcznie, wiedział bowiem z wieloletniej praktyki
doskonale, że nie należy nigdy wobec kobiety, o której względy ci
chodzi, wspominać dobitnie, że przed nią była inna. Poprawił się
natychmiast.
- To jest... źle mówię!.. - rzekł seryo całkiem, uśmiechnąwszy
się atoli w duchu do siebie - o kobiecie, nie jednostce, bynajmniej
myślałem wówczas, ale o ogólnym w niej symbolu kobiecości!..
- Jak to! nie rozumiem dobrze pana... - zdziwiła się Ola. - Cóż
bowiem wspólnego ma wschód słońca...
- O, i bardzo! - przerwał Topolski - przynajmniej dla mnie... Bo gdy,
stojąc na wysokościach niebotycznych, - ciągnął, zapalając się do
słów własnych - ujrzałem nagle, jak zaróżowiona silnie jutrzenka
prysła snopem promieni, jak całując jakby po prostu okoliczne
szczyty, niepokalane, śnieżne - objęła w ramiona zwycięskie świat
cały, tak rozpromieniony za jej przybyciem, tak wyraźnie szczęśliwy!
- Topolski umilkł na chwilę...
- Skojarzeniem myśli, może dziwnem w istocie w Chwili danej -
kończył już spokojniej - porównałem majestatyczne, królewskie
słońce do uczucia kobiety - miłości bezbrzeżnej, wielkiej, która
również swą potęgą i blaskiem rozjaśnić, uszczęśliwić może
człowieka, tak, jak "ono," tam, na wysokościach - świat cały!..
- Och, jakiż poeta z pana! - zauważyła, z uśmiechem, Ola i umilkła,
poczem jednak dorzuciła całkiem poważnie:
- Aczkolwiek mnie osobiście na razie myśl ta do głowy nie przyszłaby
może, gdybym się tam znajdowała na pańskiem miejscu, rozumiem ją
jednak i odczuwam doskonale...
- Prawda? - uradowany mimo woli podchwycił Topolski. - Pani przyznaje -
ciągnął, - że egzystuje poniekąd w pojęciach tych analogia
pewna... Słuchając pani jednak, przychodzi mi do głowy jedno
spostrzeżenie... - zatrzymał się...
- Musiała pani - i instynktownie Topolski nadał głosowi brzmienie
łagodne, czułe - w życiu swem kochać kogoś bardzo...
- Dlaczego? - zapytała z uśmiechem Ola.
- Bo inaczej nie zrozumiała i nie odczułaby pani wrażenia mego! -
rzucił po francusku Topolski.
- Kochałam! - odparła stanowczo, w tymże języku, Ola.
- Kogóż, jeśli spytać wolno i jeśli to nie jest żadną tajemnicą
stanu?
- Męża! - odparła po polsku, lakonicznie Ola, patrząc ironicznie
nieco Topolskiemu prosto w twarz. Ten ostatni skrzywił się z lekka.
- Ach, ja nie myślałem o tem zgoła... Męża powinno się kochać...
Zresztą - uśmiechnął się złośliwie - użyła pani czasu
przeszłego... Kochałam, j'ai aimé - ciągnął ironicznie, - wszak, o
ile mnie pamięć grammatyki francuzkiej nie zawodzi, to passé
défini... - zaakcentował wyraz ostatni.
- Och, jakże pan łapiesz za słowa! - zaśmiała się nieszczerze
trochę Ola. - Przy tem zapragnąłeś pan pochwalić się znajomością
francuskiej grammatyki, i nie udało się... J'ai aimé - to passé,
indéfini - odcięła.
- Ach, alors votre amour, madame... est indefini? - nie pozostał
dłużnym Topolski.
- Ech, nieznośnym się pan stajesz! - zaśmiała się młoda kobieta. -
Ot lepiej, niech pan spojrzy na prawo - wskazała ruchem ręki niebo,
widocznie pragnąc zmienić temat rozmowy. - Jakie piękne chmurki,
nieprawdaż?..
Topolski wolno zwrócił głowę, we wskazanym kierunku.
- Prześliczne! - potwierdził.
Niby zaróżowione, zdrowe, w aureoli złocistych włosów, buziaczki
zasypiających rzędem obok siebie smacznie dorodnych dziatek,
układały się do snu na niebieskawo-perłowem tle nieba obłoczki
małe, koralowo-złote, - zaklęte jakby cudownie w ostatnim odblasku
śpiącego już słońca.
Dłuższy czas stali Topolski z Olą, zapatrzeni w grę świateł
wieczora; po niejakimś czasie, odwróciwszy wzrok od nich, kobieta
spojrzała przed siebie.
- Regardez! - przerwała milczenie swym mile brzmiącym głosem. - Wszak
to Krasnostawski, prawda? - zwróciła się do towarzysza, pokazując mu
ruchem głowy zbliżającego się pędem ku nim jeźdźca.
- Tak. Zdaje się, że to jaśnie pan plenipotent pomyka - odparł z
przekąsem Topolski, z zaakcentowaną rozmyślnie obojętnością w
głosie.
Tymczasem kasztanek złotawy, parskając cicho, przemknął tuż koło
nich i ruchem uprzejmym, aczkolwiek chłodnym nieco, i nie zatrzymując
się wcale, skłonił się Krasnostawski stojącej parze.
Topolski i Ola w ślad zatem ruszyli powoli miejsca, rozmawiając znów
żywo ze sobą, jeździec zaś, na wskos przeciąwszy łączkę,
wspinać się zaczął po pochyłości jaru. Z lekkiego początkowo pod
górę truchcika, koń przeszedł w wolnego stępa...
W ciszy wieczornej, do uszu Krasnostawskiego dochodziły wyraźnie
słowa i śmiechy idącej łączką pary.
Młody człowiek, uderzywszy gniewnie konia butami i spicrutą,
pochwycił cugle, i pomknął dalej...
- Że też im nigdy nie zbraknie tematu do rozmowy! - mruknął.
Obecność ciągła Topolskiego przy Oli gniewała niepomiernie młodego
plenipotenta. Znał on, jak wiadomo, dzisiejszą dziedziczkę Gowartowa
od lat blisko dziesięciu. Dziewczęciem jeszcze podobała mu się ona
bardzo.
A potem?.. Wszak pamięta doskonale tę chwilę, gdy dowiedział się on
od starego Gowartowskiego, że Ola uciekła z Dzierżymirskim...
Dziwnego, och, niepojętego dlań nawet, na razie doznał wówczas
wrażenia! Po śmierci zaś pana Januarego i przyjeździe młodych,
przypadek bardziej jeszcze zbliżył go do niej, a było nim
powtórzenie zbolałej córce dosłownie ostatnich chwil ojca i słów
jego, pełnych przebaczenia...
Fakt ten, na pozór drobny, stał się jednak dla Krasnostawskiego
wysoce poważnym, postawił go bowiem wobec nowych chlebodawców na
przyjaznej, poufałej niemal stopie, i takim dotąd bez zmiany
pozostał.
Co rok, gdy Dzierżymirscy przyjeżdżali do siebie na wieś, pierwszy
witał ich na progu Krasnostawski, bywając potem zawsze stale co dzień
niemal w Gowartowie... Dzierżymirscy traktowali go, jak równego im
zupełnie, naturalnie, uprzejmie przyjmowali zawsze - bez różnicy, o
każdej dnia porze, ze względu zaś na dobre wychowanie jego, i
wspomnienie, iż do snu wiecznego zamknął był Gowartowskiemu powieki,
uważano go nawet jakby za należącego do rodziny.
Czuł się zatem młody pan plenipotent w pałacu, jak u siebie w domu,
zastępował mu on strzechę rodzinną, której nie posiadał wcale i
trwało tak rok rocznie przez kilka letnich miesięcy. Potem znów
następowała dlań długa przerwa; - gospodarstwo, samotność, nuda i
wyczekiwanie z upragnieniem chwili przyjazdu Dzierżymirskich!
Powtarzało się to bezzmiennie przez lat ubiegłych parę, i przez czas
ten cały stała się rzecz, której z łatwością domyśleć się
można było...
Krasnostawski, dawniej Don-Juan wielkomiejski, jeszcze obecnie na wsi
bałamucący wszystkie ładniejsze dziewczyny w okolicy -
niepostrzeżenie, początkowo nie zdając sobie nawet wcale sprawy,
zakochał się na zabój w swej pięknej, młodej dziedziczce i pani...
Łatwe sercowe zdobycze pomściły się na lekkomyślnym panu
plenipotencie. Miłość prawdziwa, silno powaliła go już w drugim
roku pobytu u Dzierżymirskich.
Zabrała mu serce kobieta, dla niego całkiem, i rzec można, na zawsze,
niezdobyta, niepochwytna nawet, ze względu warunków służebnej
różnicy położenia jego w ogóle z jednej strony, a z drugiej - z
powodu charakteru Oli, jak się zdawało, bez skazy, niezłomnych jej
zasad, oraz bezgranicznej, niezmiennej, a dotąd jedynej - miłości jej
dla męża.
Przebolał zatem Krasnostawski wiele, lecz zapanował nad sobą. Nikt
nie zbadał dotychczas tajemnicy jego serca, nawet "ona."
A dziś, uczucie drzemiące i ukryte na dnie duszy przed sarkazmem ócz
i języków ludzkich, przeobraziło się już było w prawdziwy kult...
Codzienny gość Gowartowa, Krasnostawski, poza obowiązkami, żył
"prawdziwie" w dniu godzin tylko kilka, t.j. tych parę właśnie,
podczas których obcował z Olą, młoda kobieta zaś stanęła w duszy
jego, nie złożonej, nieprzesubtelnionej, lecz szczerej, pięknej i
prostej - na piedestale świętości prawdziwej! Krasnostawski modlił
się niemal do Oli!..
I oto teraz przyszło mu cierpieć podwójnie: dotąd odbierała mu
ubóstwianą konieczność życia, w postaci męża... - Dziś przy boku
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 17
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.