Ironia Pozorów - 18

Total number of words is 3913
Total number of unique words is 2085
21.7 of words are in the 2000 most common words
31.1 of words are in the 5000 most common words
36.4 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
Po omacku, przewracając meble, biegnie Topolski przed siebie, jak
nieprzytomny...
We względnej ciszy, towarzyszy mu tylko coraz wyraźniejszy odgłos
palącego się pałacu...
Nagle rozjaśnia się przed nim krwawo-złotą plamą przestrzeń ciemna
pokoi, głuchy zaś łoskot, połączony z sykiem i świstem, odbija
się donośnie..
To płomienie wdarły się już do sąsiadującego z sypialnią Oli
buduaru... Odblask ich oświeca jaskrawo białe drzwi, prowadzące
doń... Topolski na ten widok, korzystając z wolnego jeszcze od ognia,
miejsca, rzuca się gwałtownie ku nim. Słucha...
Do uszu jego dolatują jakieś wołania, krzyki:
"Gore, gore! pali się... Ratunku! ratować!.. Bywaj!" - krzyczą teraz
zewsząd zapamiętale, rozpaczliwie jakieś głosy, a pod samym domem
rozlega się równocześnie przyspieszona bieganina, tupot licznych
kroków ludzkich...
- Już alarm dany - to dobrze! - czyni sobie w duchu Topolski uwagę i
odruchowo wchodzi do sypialni Oli, zamknąwszy drzwi za sobą.
Tu jeszcze cicho... Nocna lampka mdłem tylko światełkiem oświeca
komnatę; księżycowy promień drżący ściele się po ścianie i
łożu, na którem leży Ola, pogrążona we śnie spokojnym.
Z pod kapy lekko narzuconej, unosi się jednostajnie pierś młodej
kobiety i rysują wdzięcznie kształty ciała...
Pomimo grozy położenia, Topolski zachwytu powstrzymać nie może.
Chwilę stoi nieruchomy...
Huk tymczasem jakiegoś mebla, pękającego, pod naporem ognia,
odgłosem swym budzi Olę... Strwożona, zrywa się, zrzuca kapę, i w
bieliźnie nóżkami bosymi, dotyka ziemi...
Jednocześnie dym napełniać sypialnię poczyna, a przez dolną szparę
u drzwi wciska się przemocą, niby wąż jadowity, krwawe pasemko
ognia... Ola rzuca okrzyk strasznej trwogi, i wcale nie widząc jeszcze
Topolskiego, porywa stojący na małym stoliczka dzwonek i rozpaczliwie
dzwonić poczyna...
Topolski, widząc i słysząc to wszystko, szybko otwiera na ścieżaj
okno i rzuca się ku Oli... Ona spostrzegła go właśnie...
- Co to?.. Pan tu?.. O, jakżeż można!.. i Ola zarumieniona milknie, a
wstyd zarazem staje się silniejszym od trwogi, bo ruchem nagłym obwija
się fałdami porzuconego obok na krześle szlafroczka...
Huk ponowny tymczasem wstrząsa murami pokoju. Ogień zwycięzca wkracza
jednocześnie w komnaty, drzwi pękają i płoną! Topolski porywa
drżącą ze strachu i wstydu młodą kobietę w swe silne ramiona.
- Co... to?.. Co... to?.. - szepcze Ola jeszcze, z lękiem...
Mężczyzna pragnie coś odpowiedzieć, lecz w tejże chwili, z
łoskotem i chrzęstem, wpadają do sypialni drzwi roztrzaskane, a
ziejąca paszcza płonących komnat pałacu ukazuje się, jak na dłoni,
w całej swej grozie i majestacie...
Jednocześnie rozlega się przeraźliwy krzyk kobiecy!..
To zbudzona dzwonieniem swej pani, śpiąca w sąsiednim pokoju
służąca, wołaniem, błaga o pomoc!
W sypialni zaś już nie ma nikogo. Wyskoczywszy zręcznie oknem,
Topolski stoi teraz w parku i obrzuca spojrzeniem płonący pałac.
Widzi w oddali ludzi kilkanaście, ekonoma, parobków i służbę
dworską, a w dali zapomnianą przezeń całkiem sylwetkę
marszałkowej...
W śród gwaru słyszy zarazem donośny głos pana Emila: "Hej! hej!
ludzie, tu! do mnie!! - woła energicznie. - Ratować młodą panią!!..
W rogu dworu!! prędzej!!!"
Słuchając tego rozkazu, kilku ludzi natychmiast odrywa się do
ogólnej gromadki sług i lecieć poczyna ku pokojom młodej dziedziczki
- ku niemu!..
Wystraszona płomieniem i krzykiem Ola zarzuca równocześnie
Topolskiemu na szyję swe nagie ramiona! On, wstrząsnąwszy się pod
tem dotknięciem, porywa się nagle z miejsca, jak szalony, i mknie
chyżo w ogród... Krew gorąca, młoda, grać w nim poczyna... Zapomina
o wszystkiem, prócz tulącej się do jego piersi kobiety i ucieka dalej
i dalej...
Do uszu jego dolatują wołania coraz cichsze, okrzyki!.. Topolski biedz
nie przestaje ku znanej sobie altanie, położonej na końcu ogrodu.
Prowadząca do niej aleja parku rozbrzmiewa echem gwałtownego jego
biegu, szeleści mu nad głową liści pogwarem.
Z zarzuconemi na szyję mężczyzny ramionami, tuli się wciąż ku
niemu, jak powój wiotkie ciało Oli... Topolski, dotąd zapatrzony
wciąż w przestrzeń, opuszcza naraz głowę i wzrokiem pieści chwilę
trzymaną w uścisku kobietę...
Oczy jej przymknięte - zemdlała!..
Topolski zatrzymuje się. Z miłością bezbrzeżną, pragnieniem,
spogląda ciągle na Olę... Krew uderza mu nagle do głowy!..
- Mój ty skarbie najdroższy!.. moje ty wszystko!.. - szepce drżącemi
usty, i jak szalony, całować, pieścić poczyna jej wargi, oczy i
ciało!..
W kilka minut później, dopada cienistej altany i niknie, ginie w jej
głębiach... Niedyskretny, ciekawy wsuwa się za nim księżyc blady, a
kopuła altany, mieniąc się od jego promieni, drży leciutko -
tajemnicza...
W dalekim zakątku parku znów cicho...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Koło płonącego pałacu natomiast ruch panuje nie do opisania.
Co chwila od pobliskiego stawu i z powrotem pędzą galopem konie,
wiozące beczki z wodą; wszystkie miejscowe sikawki są w ruchu,
dyrygujący zaś parobkami i służbą ekonom Gowartowa kręci się, jak
mucha w ukropie, krzyczy, gniewa się, rozkazuje...
Mężczyźni zalewają wodą dach, płonące belki, wdrapują się na
piętra, wyrzucają oknami nietknięte jeszcze przez ogień pałacowe
meble. Zbudzone wiejskie kobiety, w ponarzucanych płachtach i
koszulach, przypatrują się bezmyślnie pożarowi, gwarząc z cicha
pomiędzy sobą, lamentując, złorzecząc...
Grupa ich wystraszona rzuca się nagle w bok, z okrzykiem...
To przelękniony hałasem i płomienistą łuną, pędzi wprost na nie
kary, półkrwi arabskiej, ogier, wyrwawszy się z pozostawionej bez
opieki stajni.
Ucieka strwożony, błędny... Wyminąwszy zaś rozpierzchłą
gromadkę, umyka przed ogniem i ludźmi do parku, budząc jego
drzemiące cisze przerażonem rżeniem.
Jednocześnie na czele kilkunastu tomaszowieckich fornali, wpada przez
bramę, z impetem, Krasnostawski, a z przybyciem jego wszystko wre
dokoła, ze zdwojoną energią.
I oto niebawem krwawa ściana ognia, wzbijająca się ku niebu,
miejscami złocista, tam znów, niby krepą, przesłonięta czarnym
gryzącym dymem, zaczyna zniżać się, zmniejszać powoli... Już
obecnie huk pożaru coraz częściej przerywają syki gasnących
płomieni - opanowany nieco żywioł mniej groźnym się staje,
pokornieje, cichnie...
Lewe podłużne i największe pałacowe skrzydło pali się jeszcze,
płomień nadal zwycięsko sieje tam zniszczenie, prawą stronę jednak
domu ugaszono już zupełnie. Z płaszczącego się tu dymu wyłaniają
się teraz białawe, osmalone mury; wśród zgliszcz, już zwęglonych,
pełzają jeszcze tam i ówdzie ogniste węże, całując lubieżnie,
liżąc ścian poczerniałych podnóże.
I w porównaniu gwaru, zgiełku, które panują u płonącego w dali
pałacowego skrzydła - cisza króluje tu względna...
Tam ruch, krzyki, krzyżujące się rozkazy, łuna ognia, huk jego, syk,
oraz zupełne oddanie się wszystkich całkowicie dławieniu i walce z
żywiołem...
Tu - srebrzące się, czyste promienie jaśniejącego wysoko na niebie
niepokalanie miesiąca, co błyszczą na okopconych ścianach,
stanowiąc dziwny w sobie, a pełen spokoju, kontrast, z wrzawą i
krwawo-złocistą pożogą...
Szelest kroków tymczasem przerywa nagle milczenie. Za węgłem
sterczącego samotnie odłamu murów pogorzeliska, pojawia się
Krasnostawski, i stanąwszy w zamyśleniu, śle wzrok badawczy w stronę
parku.
- Tam puściłem już w ruch wszystko!.. - mówi głośno do siebie. -
Dokończą gasić i dadzą sobie radę beze mnie... - mruczy dalej. - Ja
zaś ich muszę znaleźć - muszę!..
Krasnostawski milknie, i rozglągając się bacznie dokoła, kieruje
się w głąb parku, idzie z wolna zamyślony, a trzymaną w ręku
długą nahajką co chwila uderza się machinalnie po wysokich,
okopconych butach...
Od czasu, jak tu przybył na ratunek i piąte przez dziesiąte zdołał
rozpytać się o początek i przebieg pożaru, myśl jedna i ta sama
dręczyła go bezustannie: gdzie są Topolski i Ola?.. Że nic złego im
się nie stało - wiedział... Co robią zatem sami tak długo?..
Kochając Olę i odczuwając przez to podwójnie zacieśniający się
stosunek jej z Topolskim, młody człowiek przeczuwał więcej od
marszałkowej i Ładyżyńskiego... Oni, pochłonięci pożarem, jak
wszyscy zresztą, potracili głowy!.. A on?..
Myśleć o Topolskim i Oli nie przestawał, jak szalony przy tem siły
odpędzał od siebie myśli niektóre.
Obecnie, tknięty przeczuciem jakby, szedł właśnie aleją,
prowadzącą do ustronnej altany...
Duszą Krasnostawskiego miotał niepokój. Zazdrość szarpała nim bez
miłosierdzia, sączyła swój jad zatruty, niepewność męczyła -
obawa, że sprawdzą się skryte jego podejrzenia, tamowała mu oddech w
gardle i zniewalała w bezsilnej wściekłości zaciskać dłonie.
Poza dziedziną przeczuć bowiem, ów niepokój Krasnostawskiego miał
również źródło i w następującym, konkretnym fakcie.
Komenderując i uwijając się przy pożarze, spotkał Krasnostawski
pomagającą również innym, znoszącą wodę, dziewczynę służebną,
ulubienicę Oli...
Ta zaś, gdy ją zapytał o panią, opowiedziała mu bezładnie: -
Powiadam paniczowi... Boże, Boże, jakie to było straszne! Jaśnie
młodsza pani dzwoni, i się budzę, ubieram prędziutko, słyszę
jakiś szum... Otwieram drzwi, a tu - ogień, ogień jak daleko
spojrzeć na pańskie pokoje... Tylko pościel młodej pani pusta i okno
otwarte!..
Ktoś rozdzielił ich i dalszą indagacyę przerwał Krasnostawskiemu
szerzący się pożar, zamęt i wrzask. Poprzestać musiał tylko na
tem.
Teraz szedł coraz prędzej. Nagle zatrzymał się, jak wryty.
Już od minut paru zauważył na wilgotnym piasku alei ślad kroków
męskich, obutych w zgrabny trzewik, teraz zaś leżała przed nim
dobrze mu znana papierośnica Topolskiego, a opodal widziany często we
włosach Oli grzebień, z szyldkretu.
Wątpliwości już być nie mogło... Krasnostawski pochwycił
machinalnie oba leżące przedmioty i biedz począł...
Szalała w nim burza.. Nienawiść mężczyzny, pogardzonego przez
ubóstwianą kobietę na korzyść rywala rozpaliła mu krew,
napełniła jakąś niepohamowaną żądzą pastwienia się i zemsty!..
Spocony, blady, stanął wkrótce u wejścia do altany, i począł
nadsłuchiwać, z zapartym oddechem. Pot kroplisty wystąpił mu na
czoło, usta zacisnęły się boleśnie, oczy zamigotały dzikim ogniem.
Z cichej, sennej altany dochodziły wyraźnie dwa głosy - dwa szepty...
Krasnostawski rozchylił gałęzie... Na szelest ten w ciemnościach
zerwał się ktoś śpiesznie i u progu stanął Topolski. W półmroku
nocy zamajaczyła jego twarz biała, rasowa, i dwaj mężczyźni
spojrzeli sobie, milcząc, prosto w oczy.
Trwało to sekundę, lecz wystarczyło Krasnostawskiemu, bo to, co
wyczytał na wzburzonem obliczu Topolskiego, aż nadto uzasadniło jego
obawy.
Wysiłkiem woli, ochłonąwszy z wrażenia, przemówił pierwszy
Topolski, wskazując swobodnie na pozór ruchem ręki widnokrąg, gdzie
dogorywała już łuna ognia:
- A zatem, chwała Bogu, już po pożarze!.. My właśnie...
- Nikczemny! - zabrzmiało w ciszy słowo jedno.
Wymówił je głosem drżącym Krasnostawski, i niepomny niczego,
rozszalały, schwyciwszy Topolskiego za gardło, drugą ręką
przerzucił go poprzez siebie i z pasyą okładać począł trzymaną w
ręku nahajką...
W milczeniu zakątka rozległ się krzyk bitego i w ślad za tem okrzyk
inny - kobiecy!..
Ku dwom mężczyznom wypadła Ola... Jak lwica, rzuciła się
natychmiast pomiędzy nich, a obroniwszy Topolskiego, gwałtownie,
szybko, wymierzyła Krasnostawskiemu dwukrotny policzek...
Jak rażony obuchem, zachwiał się pod tem uderzeniem mężczyzna,
cofnął się wstecz, blady, jak ściana, oszalały, straszny.
Zaległa chwila milczenia...
Oswobodzony Topolski znikł we wnętrzu altany, a z ust stojącej na
wprost Krasnostawskiego kobiety wybiegło drżącym, urywanym szeptem,
pełnym oburzenia i zimnej - gorszej od policzka, pogardy:
- Podły... sługo!.. Jak śmiałeś? - Precz!..
Ze wzruszenia umilkła Ola, po chwili dopiero i powtórzyła raz
jeszcze, przejmująco - ciszej:
- Precz!..
Tego nadto już było dla rozbolałego zazdrością i bólem męskiego
serca! Nie czynnie, lecz moralnie spoliczkowany po raz drugi,
Krasnostawski zachwiał się powtórnie, jak nieprzytomny, w oczach
pociemniało mu - zawirowały altana i drzewa parku...
- Kocham cię! - szepnęły w oddechu cichutko, jak skarga, usta jego i
omdlały runął u stóp kobiety, zdeptany jej postępkiem...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Świt zorzy wyjrzał nieśmiało spoza stepu, pól szerokich, orzeźwił
się w toni sennego jeszcze stawu i wśliznął do altany ciekawy...
Nie było w niej już jednak nikogo, zarówno jak i nigdzie, w pobliżu:
Niebo zaróżawiało się stopniowo, początkowo ledwo dostrzegalnie,
bojaźliwie, później zaś coraz silniej i śmielej.
Przeciągając się lubieżnie, wstawała jutrzenka z obłoków
puszystych pościeli.
Na powitanie jej tryumfalną fanfarą rozbrzmiał park cały świergotem
ptasząt; zbudzone, zrywały się one do lotu, otrzepywały zamaszyście
skrzydełka z porannej rosy, rozlatywały się na wsze strony, siadały
na zczerniałych ruinach spalonego pałacu. Dym jeszcze ścielił się
tu gdzieniegdzie... Na pogorzelisku, jak karbunkuły, błyszczały tam i
ówdzie, dopalając się, belki i inne szczątki pałacu, tliły się w
zgliszczach - tuliły do okopconych zwalisk...
A wokoło drzemało, spało wszystko!..
Ze spuszczonemi żaluzyami, spoczywały zatem pałacowa oficyna, stajnie
i gumna, śniły także liczne, rozsiane za pałacową bramą, białe
wieśniacze chatki...
Potężny, wspaniały zabłysł pierwszy promień słońca i obojętny
zajaśniał nad wszystkiem dokoła...
Nie zbudził jednak nikogo... Na gazonie tylko, pod górą wyrzuconych z
pałacu, leżących na kupie mebli, duży pies podwórzowy otworzył
oczy, mlasnął językiem, przeciągnął się i zasnął...
Zadumanej ciszy nie przerywało nadal nic zgoła.
---------------

Pomimo, iż przez szpary okiennic Tomaszowieckiego dworku wślizgiwało
się już słońce, w tak zwanym kancelaryjnym pokoju paliła się
jeszcze duża lampa, oświetlając biurko, przy którym Krasnostawski
pisał coś szybko i zamaszyście. Obok niego stała szklanka z herbatą
i leżały porzucone na ziemi, niedopałki od papierosów... Nagle
młody człowiek porzucił pióro, z hałasem odsunął krzesło od
biurka i zamknąwszy księgę, powstał.
- Nareszcie! - westchnął głośno z ulgą i zbliżywszy się do okna,
odemknął je, odczepiwszy zarazem wewnętrzne haczyki okiennic.
Fala słonecznego światła, wraz z powietrzem letniego poranka,
wpłynęła do pokoju. Krasnostawski zgasił lampę i spojrzał przed
siebie...
Od pożaru minęła doba tylko, patrząc jednak na młodego
plenipotenta, pomyśleć można było, iż od tej chwili oddzielały go
lata; nie młodzieniec bowiem obecnie, pełny hartu i życia patrzył
przez otwarte okno, ale mężczyzna, na pozór więcej, niż dojrzały,
który zapominał już jakby, że młodym był tak niedawno.
Jak burza, przeszła po nim pamiętna noc rozterki, cierpień,
upokorzenia i bólu, ślad wiecznotrwały zostawiwszy po sobie...
Twarz Krasnostawskiego bladą była, oczy przymglone i podkrążone, a
na skroniach gdzieniegdzie, wśród czarnych pukli włosów, bielała
nitka przedwcześnie siwa.
I kontrast przykry prawdziwie stanowił ten człowiek, stojąc tak w
owej chwili w ramie okna... Przed nim, w perspektywie, jak okiem
sięgnąć, kraina cała złociła się od zżętych kóp zbożowych,
zieleniła od niw i stepów, śpiewała setkami głosów: uśmiechała
się rozkosznie!..

- Życia!.. Życia!.. Miłości, szczęścia!.. - wielkim głosem
wołało wszystko, a on jedyny tylko, nieczuły na nic zgoła, stał
wciąż tak samo nieruchomy, zapatrzony nie w dal jasną, lecz w cienie
cierpiącej duszy własnej..
Po nocy pożaru do Tomaszówki uciekł Krasnostawski piechotą,
obudziwszy się z omdlenia, sam jeden wśród szumiącego mu łagodnie
nad głową parku.
Tu, u siebie, przemęczył się, jak nieprzytomny, w bólu - do rana. W
końcu jednak zmęczenie fizyczne zabiło moralną troskę. Snem
kamiennym, a zbawczym dlań, przespał Krasnostawski większość dnia,
bo aż do godziny szóstej po południu. Zbudził się zaś już nieco
innym...
Zebrawszy myśli i wspomnienia, przede wszystkim postanowił uciec co
rychlej z tych miejsc, rzucić się w wir pracy w warunkach całkiem
odmiennych.. Powietrze dusić go poczęło, ziemia parzyć stopy!..
Chciał już wskoczyć na konia i opuścić wszystko na zawsze.
W porę jednak zastanowienie i zimna logika trzeźwego rozumu
powstrzymała go na szczęście od tego kroku...
Wszak, poza dziedziną moralnych jego cierpień, stał przecież jeszcze
mur rzeczywistego życia, które chleb mu dotąd dawało - istniał
świat obowiązków dotychczasowego jego stanowiska tutaj.
Rzucać tak wszystko byłoby lekkomyślnością iście chłopięcą.
- Nie, ja tego nie uczynię! - zadecydował. - W jak najściślejszym
porządku przekażę na odjezdnem wszystkie gospodarskie księgi,
rachunki, kasę i.t.d.
Po skromnym posiłku, zabrał się Krasnostawski do wyczerpującej
pracy, całych nieledwie dziewiętnaście godzin pisał, rachował
bezustannie. Wreszcie wyczerpany skończył przed chwilą...
Był wolnym!.. Za godzin parę będzie mógł opuścić te strony - na
zawsze...
Zadumany smutnie, stał Krasnostawski wciąż pod oknem; zapatrzony, nie
zauważył on wcale zbliżającego się ku niemu wyrostka.
Dźwięk jego głosu zbudził młodego człowieka. Spuścił wzrok i
zapytał głośno:
- Ha!.. szczo każesz?..
Wyrostek, był to chłopiec stajenny, wysłany przezeń do Gowartowa, by
sprowadzić tamtejszego starego i zaufanego rządcę, któremu chciał
Krasnostawski zdać klucze kasy, księgi, i przekazać ostatnie
rozporządzenia. Z relacyi chłopca okazało się, że rządca wyjechał
do miasteczka.
- A pany? - spytał machinalnie Krasnostawski, używszy utartego
pomiędzy ludem miejscowym wyrażenia, oznaczającego w liczbie mnogiej,
właściciela danej wioski.
- Nykoho ne baczył! - odrzekł zapytany i dodał zarazem, że Szmul,
żyd z karczmy wiejskiej, powiedział mu, że państwo na dobre
wyjechali. - Każut, szczo do Szczesnoi, do jasnoho grafa Topolskoho! -
poinformował znowu wyrostek.
Na wybladłem licu słuchającego tych nowin młodzieńca zakwitł
rumieniec oburzenia.
- Łotr!.. - zgrzytnął cicho, niedosłyszalnie przez zęby. - Snać
potrafił każdego z osobna podejść, oszukać! Prawdy nie domyślił
się nikt, widocznie...
Więc teraz ugaszcza wszystkich u siebie... Co za ironia prawdziwa! -
dokończył w myśli, i wściekłość nagła opanowała go...
- Czego, durniu, stoisz! - huknął w twarz parobczakowi, aż
zatrzęsły się szyby dworku.
- Osiodłaj mi zaraz konia! - dokończył spokojniej nieco.
Niebawem złotawy kasztan, z białą gwiazdką na czole, parskał
ochoczo pod Krasnostawskim, jadącym na przełaj przez pola do
Gowartowa.
Wokoło niego praca wrzała. Krzątający się lud roboczy: parobcy i
gospodarze kłaniali się nisko czapkami panu plenipotentowi;
czarnookie, czarno brewe mołodyce i dziewczęta, w jaskrawych
spódnicach i chustkach, pozdrawiały, również życzliwie młodzieńca
zerkając z uśmiechem i lubością na "harnoho chłopcia*)".
[*) Pięknego chłopca.]
W kwadrans później, Krasnostawski zjeżdżał już stępa na groblę
gowartowską...
W głębiach stawu, otoczonego zielenią parku, odbijały się dawniej,
jak w lustrze, mleczną białością ściany dworu. Teraz czerniały
zarysy pogorzeliska, a tam - na górze, zgliszcza, zakopconem pałacowem
skrzydłem, królowały smutnie nad leżącem dokoła siołem...
Jeździec odwrócił oczy i wspiął konia. Jak strzała, przeleciał
przez groblę i stanął niebawem przed zamkniętą wjazdową bramą
pałacu; tu hukać począł, by mu ją otworzono.
Nadbiegło kilku stajennych; oddawszy im spienionego konia począł
Krasnostawski wypytywać się o mieszkańców pałacu. Okazało się,
iż dom cały wyjechał nazajutrz po pożarze, rankiem i bawił teraz w
gościnie u Topolskiego, w Szczęsnojej.
- A to co? - zapytał nagle, furmana zdziwiony Krasnostawski, wskazując
spicrutą, na całe stosy czegoś, ponakrywanego płachtami.
- To, paniczu, meble z pałacu; pan ekonom kazał poprzykrywać
tymczasem! - odpowiedział zapytany.
Krasnostawskiego zirytowało to niedbalstwo, względem ocalałych, i
cennych, a tak dobrze mu znanych, mebli pałacowych. Zdecydował
głośno.
- To tak zostać nie może! - i ruszył spiesznie ku środkowi gazonu,
gdzie leżały meble. Kazawszy pozdejmować w ślad za tem wszystkie
przykrycia i opony, ujrzał, iż mebli uratowanych było sporo.
- Są parobcy na toku? - zapytał.
- Są... są! - poświadczyła krzątająca się wokoło niego służba.
- Siergieju! - rozkazał Krasnostawski po małorusku starszemu
furmanowi, - idźcie powiedzieć, niech zaprzęgają do wozów, ile się
da i zajeżdżają tutaj, a gumienny, niech da klucze od pustej
stodoły!.. Trzeba to wszystko - wskazał ruchem ręki meble - tam zaraz
zawieźć tymczasem i zamknąć!..
Plenipotenta dóbr gowartowskich lubiano powszechnie i słuchano
chętnie.
Natychmiast zatem furman skierował się do gumien; wyprzedził go
chłopiec stajenny, by rozgłosić pierwej rozkazy "panycza."
Krasnostawski pozostał sam i uważnie zaczął przeglądać
nagromadzone meble. Tam i ówdzie rozpoznawał na wpół uszkodzony
sprzęt i przypominał sobie miejsce, gdzie on stał dotąd w pałacu...
Spojrzał na pogorzelisko... Grozą i bolesnym smutkiem wiało od tego
zakątka - ruina zwycięsko szczerzyła trupią paszczękę - śmiałą
się jakby szyderczo...
Z mimowolnym wstrętem, odwrócił się Krasnostawski i na nowo począł
przyglądać się, z uwagą, pałacowym sprzętom. Uśmiechnął się
smutnie...
Obok na wpół pękniętego dużego salonowego zwierciadła, złamane
tuliło się łoże pozłacane, w stylu "empire," z pokoju Oli
Dzierżymirskiej. Tam znów jej szafa odemknięta, z kilkoma
pozostawionemi w pośpiechu sukniami - walała się obok szczątków
pianina...
Dziwna rzecz jednak - pomyślał w tej chwili - jak sprzęt przypomina
człowieka!.. Ola, Ola i jeszcze Ola!.. Widział on ją tu - wszędzie,
te odłamy zachowały jakby część jej osoby - dusza ukochanej
przezeń kobiety błąkała się w nich, martwych i obojętnych...
Młody człowiek znalazł wiele rzeczy nieuszkodzonych prawie; niektóre
z nich sam odsuwał od innych, segregował.
- Ooo!.. - wyrwało mu się nagle z ust, z ubolewaniem.
Przed nim, zdruzgotane, przepalone nielitościwie do połowy, leżało w
pyle piękne, ulubione biurko Romana, antyk pamiątkowy, z mahoniowego
drzewa, wykładany bogato srebrem, subtelnie inkrustowany perłową
masą. Krasnostawski zaczął macać uważnie dokoła przepalony sprzęt
drogocenny. Obejrzawszy go dokładnie, zajrzał do kilku szufladek i
skrytek.
Lecz nagle koło pobliskich gumien zatętniało... Wykonywając rozkaz,
nadjeżdżały już wozy. Turkot przybliżał się coraz wyraźniejszy,
donośniejszy, bliższy. Krasnostawski, zajęty biurem, drgnął, lecz
nie na odgłos wozów bynajmniej.
To ruszona w tej chwili bezwiednie dłonią jego zgrzytnęła niebawem
jakaś sprężyna i szufladka, dotąd dla oka niewidzialna -
roztworzyła się przed nim, a w niej, o, dziwo... leżał oto spokojnie
portfel niewielki, z eleganckiej, brunatno - wiśniowej skóry. W rogu
pugilaresu połyskiwała granatów korona hrabiowska, - błyszcząc
mętno - czerwonym ogniem. Ochłonąwszy ze zdziwienia, Krasnostawski
rozśmiał się swobodnie i wziął portfel w ręce.
W tejże chwili jednak na dziedzińcu zadudniły drabiniaste wozy,
parobcy, zdejmując czapki, witali go wesoło i dziarsko, a zeskoczywszy
na ziemię, brać się zaczęli do roboty.
Chcąc nie chcąc, musiał Krasnostawski stłumić na razie ciekawość,
i schowawszy tajemniczy pugilares do kieszeni, począł energicznie
wydawać rozkazy.
Wozów było kilkanaście. W pół godziny, plac przed zgliszczami
pałacu opustoszał; wozy, jeden za drugim, skierowały się powoli ku
tokowi.
Do gumien przyjechano niebawem; przed otwartą pustą stodołą zawrzał
ruch; wkrótce ułożono porządnie pałacowe meble, przykryto je, drzwi
zamknięto szczelnie i Krasnostawski, rad z ostatniego na służbie
spełnionego obowiązku - wyjechał z wioski.
Puściwszy konia luzem, zamyślony, znalazł się w kwadrans później w
lesie, gdzie, znużony, zsiadł z konia i rozłożył się swobodnie na
murawie. Zdjąwszy kapelusz z głowy i wciągnąwszy w siebie świeżą,
aromatyczną woń boru, sięgnął on do kieszeni po pugilares,
roztworzył go i począł szperać ciekawie.
W portfelu leżały ułożone porządnie banknoty, w osobnych
przedziałkach rulony złota.
- No, no! - mruknął parokrotnie Krasnostawski i z coraz wzrastającem
zdziwieniem, pieniądze zaczął liczyć sumiennie.
Wszystkich razem było dwadzieścia siedm tysięcy kilkaset. Ułożywszy
na powrót banknoty i złoto, Krasnostawski portfel zamknął i
spojrzawszy raz jeszcze na koronę z granacików, potrzymał go jakiś
czas w dłoni, poczem wpuścił do kieszeni. Widoczne zakłopotanie
malowało się na jego twarzy. Czuł się zaambarasowanym, co czynić z
tym fantem?..
Wypadało go zwrócić niezwłocznie, w zastępstwie prawego
właściciela, jego żonie - Oli. Zatem jechać do Szczęsnej
osobiście?..
- Nigdy w życiu! - rzekł głośno do siebie młodzieniec. Zasępił
się. Nagle myśl jakaś nowa zrodziła mu się widocznie w głowie, bo
zerwał się żywo i wskoczywszy na konia, wjechał w las drożyną.
Wkrótce w borze rozległy się głośne ujadania psów, i
Krasnostawski, opędzając się od natarczywych kundli, wchodził do
małej chatki leśniczego...
W chałupie panowała cisza. Rozciągnięty na ławie, spał snem
sprawiedliwego mężczyzna, w sile wieku, barczysty, ubrany w kurtę
myśliwską; dubeltówka leżała opodal, w kącie drzemał pies legawy.
Krasnostawski potrząsnął energicznie ramieniem śpiącego leśnika.
Ten ostatni zerwał się, a ujrzawszy plenipotenta, zawstydzony począł
bąkać...
- Słucham panicza, słucham... Padam do nóg... Tak mnie jakoś
zmroczyło... Zasnąłem, ale to, jak Boga kocham, nigdy mi się nie
zdarza...
- Nic nie szkodzi, mój Rzemięcki! - uspokoił go natychmiast
Krasnostawski, klepiąc poufale po ramieniu. - Potrzebuję was, i to
natychmiast... Pojedziecie z pieniędzmi i z listem do Szczęsnojej,
gdzie są teraz państwo... Ja oto teraz sam jadę konno do domu, a wy w
ślad za mną idźcie do Tomaszówki piechotą. Tylko idźcież zaraz!
- Duchem, proszę panicza, duchem! - odparł żwawo leśniczy w ślad za
odjeżdżającym.
W pół godziny później, młody plenipotent siedział już przy biurku
w Tomaszówce i kreślił słów parę do pana Emila.
Jako nic niewiedzącemu o zajściu z Topolskim i Olą, napisał
Ładyżyńskiemu tylko, iż musi niezwłocznie jechać do miasta
rodzinnego na wakującą intratną posadę, nie chcąc zamykać karyery
tutaj, bez widoków na przyszłość...
Nadzieją otrzymania miejsca natychmiast motywował także wyjazd bez
pożegnania, jak i przesyłkę również kluczy od kasy, ksiąg
rachunkowych, oraz znalezionego pugilaresu. W końcu listu,
Krasnostawski przepraszał pana Emila za trud i dodawał sucho, że
pensyi nic mu się nie należy, bo czyni niespodziany zawód swym
dotychczasowym chlebodawcom.
We wrotach dziedzińca tymczasem majaczyła już barczystą postać
Rzemięckiego, pies legawy, poszczekując radośnie, wyprzedzał go...
Uświadomiwszy o czem należało starego sługę, wręczył mu
Krasnostawski: papiery, księgi i klucze, oraz portfel znaleziony, z
nadmienieniem zawartości jego, a przerwawszy szereg utyskiwań i
szczerych żalów tyczących się jego stąd odjazdu, - wyprawił do
Szczęsnej.
Sam zaś do kancelaryi powrócił i znużony padł na otomanę...
Widocznem było przy tem, iż w mózgu jego odbywała się jakaś
walka...
- Nie, nie daruję!... To ponad siły moje! - rzekł wreszcie
kilkakrotnie, urywanym szeptem, porywczo.
- Nie daruję! - powtórzył: - On o wszystkiem wiedzieć musi! Tak
każe sprawiedliwość, tak być musi, tak będzie! - głośno już
zupełnie wyrzucił z siebie wzburzony, a przysunąwszy fotel do biurka,
sięgnął ponownie po papier listowy, i umoczył pióro w atramencie.
Zatrzymał się... Po chwili cisnął pióro, wstał i znów zaczął
chodzić gorączkowo po pokoju.
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 19
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.