Ironia Pozorów - 03

Total number of words is 3997
Total number of unique words is 2043
24.9 of words are in the 2000 most common words
34.8 of words are in the 5000 most common words
39.6 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
kanalik, stanowiący arteryę boczną "Canale Grando". Szeroka taśma
wielkiego kanału znikła wkrótce z oczu i jadąca barka,
zagłębiając się coraz bardziej w szyję wodnej uliczki, wymijać
poczęła coraz ciaśniejsze i węższe zaułki. Ściany domów
odrapane, ponure, szły, zdawało się, na płynących w gondoli, a
ścieśniając się coraz bardziej, pragnęły pochłonąć, gubić ją
niejako w swym labiryncie.
Ciemności nocne panowały tu jeszcze większe. Gdzieniegdzie tylko
lśniła zółtawo mdłym światłem latarnia - żywego ducha zaś
nigdzie dopatrzeć się nie można było.
Umilkła od paru minut Ola trwożnie przylgnęła główką do ramienia
Romana.
- Brr! straszno tu jakoś... - szepnęła.
- Nic, kochanie - odparł Dzierżymirski, musnąwszy pocałunkiem jej
włosy - zaraz dojeżdżamy.
Nieprawdaż, że już blizko? - zwrócił się do gondoliera łamanem
włoskiem narzeczem.
- Si, signore. - odparł żywo zapytany, a nudząc się znać, bo z
cudzoziemcem gawędzić nie mógł, zanucił półgłosem jakąś
smętną piosenkę.
Ubrany całkiem biało, wahadłowym ruchem przechylając się
bezustannie przy wiosłowaniu w prawo i lewo, na tle otaczających
ciemności, czynił on wrażenie fantastycznego zjawiska, głos zaś
jego monotonny błąkał się po kątach i odbijał dziwnem echem o
mury, oraz zakratowane okna w swym śnie zaklętych jakby domów. Roman
milczał.
Ujmując dłoń i tuląc miękko w objęciu Olę, wsłuchiwał się w
ten śpiew jednostajny, mrukliwy, i dziwnego doznawał wrażenia.
Zdawało mu się mianowicie, że on nie do cywilizowanego, dzisiejszego,
ale jakiegoś zbójeckiego z zamierzchłej przeszłości dojeżdża
grodu; że ucieka, kryje się tu ze swym porwanym, czy też skradzionym
łupem... Oto z ciemnych zaułków i kątów śpiącej Wenecyi wysuwają
się po prostu jakby wyraźne jakieś cienie, mary, czy odbicie dawnych
zbrodni, mordu i gwałtów, tak licznych w historyi krwawej tego
dziwnego miasta...
- A òel! *) - rozległ się nagle tuż za Dzierżymirskim krzykliwy
głos gondoliera, i łódź jednocześnie zboczyła w zaułek ciemny.
[*) Uwaga!]
- Sia-stali! *) - przeciągle odpowiedział ktoś z innej gondoli.
[*) Na prawo!]
Roman i Ola spojrzeli ciekawie.
W nadpływającej weneckiej barce siedział mężczyzna czarno ubrany, w
białym kapeluszu, brunet, o ponurem wejrzeniu.
Gondola, otarłszy się prawie o napotkaną łódkę, prześliznęła
się cicho - znowu byli sami.
- Patrz, tam się świeci, co się stało?... - rzekła półgłosem
Ola, kręcąc główką i wskazując piętro jednego z domów.
Roman spojrzał.
- A, rzeczywiście - odparł - przecież choć jeden jakiś znak
życia...
Na brudną wodę kanału, porysowaną ścianę i kołyszący się
kadłub pustej gondoli, przywiązanej u stopni marmurowych wielkich
kutych drzwi, kładło się cieniem przyćmione czerwonawe światło,
idące z okna oświetlonej komnaty. Jednocześnie płynęły melodyjne,
ciche akordy fortepianu, wydobywane znać miękka kobiecą rączką.
Wtórował im nieśmiały brzęk mandoliny.
Rozpływając się powoli, w milczeniu, muzyczne tony łączyły się
zgodnie co parę minut ze śpiewem, męskim, silnym tenorem, i szły
ponad dachy, kanały, leciały daleko, drżące...
Poruszony muzyką i śpiewem, Dzierżymirski silniej przycisnął do
siebie Olę. Wsłuchani w melodyę miłosnej pieśni południa,
zbliżyli się oni instynktownie, a twarze ich, parte ku sobie,
pochyliły się.
Pocałunek gorący złączył usta mężczyzny i kobiety; nie odrywając
warg, w dreszczu wzajemnej rozkoszy, wśród deszczu spadających, jak
drobne krople rosy, dźwięków - przepłynęli Dzierżymirscy pod
oknami domu. Coraz cichsze fale granej melodyi goniły ich, powodzią
zalewały jeszcze czas jakiś, aż umilkły.
Gondola w tej samej właśnie chwili wjechała na kanał ś-go Marka;
plac tejże nazwy, gdzie w całej pełni ogniskowało się jeszcze
życie miasta, zamigotał rzęsiście w oddali dziesiątkami
niebieskawych i żółtych świateł - przewoźnik oznajmił głośno
podróżnym, że są już na miejscu.
- Dojeżdżamy, Oluniu! - poinformował Roman i z uśmiechem wpatrzył
się namiętnie i czule w twarz swej towarzyszki.
W ciemnościach nawet nocy, widoczny rumieniec objął płomieniem twarz
kobiety, i wzrok w zawstydzeniu spuściła przed palącem spojrzeniem
mężczyzny, które zapewne swym blaskiem mówiło coś nad wyraz
śmiałego.
W tej chwili właśnie przedni dziób gondoli stuknął o marmurowe
stopnie hotelowego balkonu, a w parę minut później Roman i Ola
znajdowali się już w obszernym, o marmurowych ścianach i posadzce
pokoju, rozbrzmiewającym w ciszy stłumionem, głuchem brzęczeniem
mustyków.
Odprawiwszy natarczywego sługę, proponującego im przysłać
natychmiast przewodnika, w celu obejrzenia powierzchownego na
przechadzce placu San Marco, bazyliki i pałacu Dożów -Dzierżymirscy
wkrótce pozostali zupełnie sami.....

W Wenecyi wszędzie pogasły już światła. Noc zupełna, czarna,
zawisła chwilowo nad grodem. Nie trwało to jednak długo; stopniowo
chmury na niebie rozstępować się poczęły i rąbek księżyca
nieśmiało wychylił się z poza nich.
Zamigotał na wieżycach kościoła ś-go Marka, złotawym brązie
czterech rumaków, królujących na szczycie tej katedry - musnął swym
blaskiem ściany pałacu Dożów, a przeszedłszy się po jego galeryach
ponurych, zajrzał w zakratowane okna wiszącego mostu, łączącego
pałac z dawnem więzieniem, a znanego powszechnie pod nazwą "Mostu
Westchnień".
Wyjrzawszy zaś już odważniej nieco, trącił srebrzysty lśniącą
taflę laguny, zadrgał siecią światła na powierzchni wód, a
niebieskawą ścieżyną dotknąwszy się ich pieszczotliwie, otworzył
nagle perspektywę daleką, hen! aż ku Lido-na morze...
W niezamąconej niczem ciszy, starożytne zegary licznych kościelnych i
klasztornych wieżycach wybijać poczęły rytmicznie którąś
godzinę. Jedne z nich brzmiały basem, inne kwiliły wiolinem, lub
brzęczały melodyjnie, łącząc w sobie te dwa melodyjne klucze, a
bijąc w ten sposób, zdawały się mierzyć w milczeniu chwile
czyjegoś może szczęścia...
Niedyskretne, ciekawe, promienie księżyca zaszkliły się jasnem
światłem na taflach szyb hotelowych, dawnego pałacu Dandolo.
Zatrzymały zda się dłużej przy jednem oknie i pomknęły znowu
obojętne w dal...
A posągowo uśmiechnięte, wiecznie tak samo szerokie oblicze
księżyca nie zmieniło wcale wyrazu.
Bo cóż go zaiste, obchodzić mogło tych dwoje ludzi, którzy przybyli
aż tutaj po ułudę rozkoszy? Cóż znaczyły dlań dwa serca,
zrywające wspólnie kwiat miłości i zapomnienia?
On, filozof, wszak w swem życiu prawiecznem widział podobnych zdarzeń
aż nadto wiele; on znał nicość tych chwil, umiał na pamięć
kochanków zaklęcia i ich nieraz słomiane zapały, gasnące za życia
podmuchem - pod rzeczywistości bezlitosną ręką. Wiedział również,
że zapały te same, odegrzane częstokroć i ożyłe, kiedyś, w
przyszłości, obosiecznem cięciem ranić może będą tych samych
ludzi, skierowane do jednostek innych, zarówno łaknących uczucia i
użycia...
Powiewna chmurka pieszczotliwie przytuliła się do twarzy księżyca i
przesłoniła go leciutko, kaskada zaś miesięcznych promieni,
zbladłszy, niepewnym, migotliwym blaskiem zalała uśpioną Wenecyę.
W tej samej chwili dwie jakieś postacie, zbliżone do siebie,
zamajaczyły poza taflą jednego z okien hotelowych, i dwie głowy,
dotykając się wzajemnie, zapatrzyły się we wdzięczny krajobraz
laguny i morza, zamglonych chwilowo półświatłem, oraz cieniami
księżyca.
I postawszy tak długą chwilę, jakby rozmarzone, znikły niebawem,
splecione w uścisku, niezdolne napawać się długo poza sobą niczem,
nawet pięknem przyrody...
W ślad prawie zatem nastała ciemność nieprzejrzana i zapanowała nad
miastem pamiątek.
---------

Zadumany i jakby tęskny tulił się zmierzch szary do ścian kamienic
wielkiego miasta, do witryn wspaniałych sklepów jego, pełzał u
podnóży pomników, ścierał kontury gmachów kościołów - wszystko
dokoła pogrążał w mroki i cienie.
W wykwintnie umeblowanem swem pomieszkaniu siedziała na fotelu Melania,
marszałkowa Warnicka, rodzona siostra ojca dzisiejszej Oli
Dzierżymirskiej, a dotychczasowa od dzieciństwa prawie opiekunka tej
ostatniej.
Przez otwarte okno, łącznie z echami wielkomiejskiego gwaru, wciskał
się tutaj wolno zmrok, a ściemniając się stopniowo coraz bardziej,
pocieszająco jakby wygładzać się starał zmarszczone wysokie czoło
wiekowej już matrony, łagodnie muskał jej siwe włosy, i zaglądając
jednocześnie nieśmiało w oczy rozumne, wyraźnie zdawał się
współczuć smutnemu jej zamyśleniu.
Na małym stoliku przed marszałkową leżał otwarty telegram. Opiewał
on zaś lakonicznie: "Przewidzenia słuszne. Ola już po ślubie z
Dzierżymirskim. Przyjeżdżam. Ładyżyński."
Już może pół godziny po przeczytaniu powyższej wiadomości,
nieruchomo w swym fotelu siedziała pani Melania.
Od trzech dni - to jest od czasu gdy Ola zniknęła z domu swej ciotki,
by więcej nie wrócić - marszałkowa Warnicka z niepokoju postarzała
się była o lat co najmniej kilkanaście.
Początkowo nie mogła zrozumieć postępku swej siostrzenicy; tak
dobrze było jej u niej, może zatem powróci ona lada chwila -
niewątpliwie.
Musiała wyjechać z miasta na parę godzin, znaglona interesem
ważnym... mówiła sobie, perswadowała staruszka.
Nazajutrz jednak wieczorem, gdy żadnej o Oli nie było wieści, obawa
kochającej dziewczę ciotki wzrosła o nią do tego stopnia, iż
myślała, że zwaryuje. Dom cały był przerażony, latano, szukano
rozpaczliwie nieobecnej po mieście, na chybił trafił - wszędzie,
oczekując zarazem z trwogą wiszącej zda się w powietrzu katastrofy -
wiadomości jakiej strasznej, o nieszczęściu, lub nawet o śmierci.
Zbawcą pełnej niepokoju marszałkowej okazał się wówczas Emil
Ładyżyński, przyjaciel całego domu Gowartowskich, stary kawaler,
sprytny wyga wielkomiejski, a poza tem człowiek rozumny i bystry
bardzo. Zebrawszy naprędce wskazówek tu i ówdzie, wpadł od razu na
trop właściwy. Domysły jego były trafne.
- A ja powiadam pani marszałkowej, że panna Ola używa już miodowych
miesięcy! Młodość nie żartuje, gdy kocha... były to ostatnie
słowa jego i sprawdziły się, niestety...
Przez samego ojca panny, Januarego Gowartowskiego, pogardliwie odrzucony
konkurent, inaczej poradził sobie.
Marszałkowa w zadumie westchnęła cicho, ciężkie bowiem, zaiste,
czekały ją niebawem przejścia. Brat jej, January, którego, o niczem
jeszcze nie wiedząc, powiadomiła, wzywając go, natychmiast po
zniknięciu Oli, lada oto chwila nadjedzie...
Cóż ona, na Boga, powie ubóstwiającemu córkę ojcu, jak się
potrafi wytłumaczyć przed nim ze wszystkiego? Wszak to na jej opiece
pozostawił on był, wyjeżdżając, jedyne swe dziecię...
Lecz czyż mogła przewidzieć podobne rozwiązanie sprawy?
Przenigdy!...
I marszałkowa Warnicka niżej jeszcze pochyliła na piersi głowę swą
siwą, a czoło jej poorały zmarszczki, znacząc jakby ślad
męczących ścigających się myśli.
- A ją, Olę, to dziecię, które wespół z bratem i ona kochała
całą siłą swej duszy, czyż tak znów dalece winić można było?...
Zapewne...
Nie porzuca się od razu wszystkiego, nie ucieka chyłkiem, choćby
nawet w ramiona ukochanego mężczyzny, gdy sprzeciwia się temu wola
rodzica, gdy...
Pani Melania przetarła czoło pomarszczoną dłonią. "Młodość nie
żartuje, gdy kocha!" zabrzmiały jej w uszach słowa Emila
Ładyżyńskiego. Miał słuszność...
I nagle, z początku nieokreślone, później coraz głośniejsze,
śmielsze, zakiełkowały w duszy staruszki wyrzuty sumienia. Bo czyż
doprawdy, Ola nieszczęśliwa tak bardzo była winna?... Miłość
oszołomiła ją, porwała, a reszty niewątpliwie dokonało wychowanie
młodej panny, kapryśnej pieszczotki ojca, ulubienicy również jej,
marszałkowej, zawsze dlań pobłażliwej i słabej.
I pani Melania znów zadawała sobie dalej w myśli pytania...
- Czy Ola posiadała w duszy swej to, coby ją od popełnionego kroku
wstrzymać mogło? Czy wpajano w nią te zasady młodych, takie na
przykład, jakiemi ją karmiono lat temu wiele, w których pokolenie jej
podobnych wyrosło?... Marszałkowa w zadumie spuściła nisko głowę.
- Nie, nie! - odpowiadało coś skrycie na dnie jej duszy.
Ola zasad takich nie miała, a z czyjejże to było winy?
Najprzód, naturalnie, ojca, Januarego, lecz następnie i jej przecie,
zastępującą Oli odeszłą z tej ziemi matkę.
I z szarą godziną, coraz bardziej rozgaszczają się po buduarze - z
mrokiem, pełnym cichej melancholii lipcowego wieczora, wkradające się
do duszy marszałkowej wyrzuty potężniały, rosły... Samokrytyka zaś
własnego postępowania zgryźliwie szarpać poczęła jej mózg, coraz
to nowemi pytaniami ją zasypując:
- Czy starałaś się wniknąć do duszy młodego dziewczęcia, a potem,
zbadawszy ją, formować i ukształcać? - mówiła ona. - Czy wtedy -
pytała dalej - gdy po niewinnem dzieciństwie i młodocianych leciech
po raz pierwszy wstąpiła Ola, już jako dorosła panna, na śliską
arenę salonów i światowego życia, dałaś ty jej, prócz wskazówek
powierzchownych, banalnych, jakie przestrogi inne, głębszej,
poważniejszej natury?...
A później - gdy rozbawiona, rozmarzona zabawą, flirtami i tańcem, z
pobudzonymi zmysłami i wyobraźnią, wracała ona do domu z
towarzyskich balów i zebrań - czy zastanowiliście się wy kiedyś, ty
i brat twój, January nad tem, co przechodziło tam przez ową młodą
główkę, co zapalało wyobraźnię jej i w bezsennych nocach może
marzeniem ułudnem na skrzydłach niezdrowych fantazyj nie pozwalało
zamknąć źrenic do snu cichego?...
Uczyniliście wy to wszystko? Zastąpiliścież dziewczęciu temu
matkę, wykonywując wspólnie ten nałożony na was obowiązek, z tą
konieczną drobiazgowością, z którą w istocie częstokroć nie
rachują się rodzicielki same?...
Oblicze zadumanej marszałkowej wyrażało teraz ciche cierpienie, żal
jakby i skruchę, w tym bowiem wewnętrznym, milczącym rachunku
sumienia coraz cięższe odczuwała winy po swojej i brata stronie.
A raz poruszone sumienie znów pytało dalej nielitościwie: - Czy
pochwyciłaś ty również te chwile, gdy do krysztalnej młodej dotąd
jeszcze duszy zapukała miłość, wkradła się tam, i rozkwitła
bujnie? Czuwałażeś razem z ojcem Oli nad sercem swej pieszczotki?
Rozumnem słowem, uwagą głęboką, kształciliścież je? hodowali,
strzegąc to serce, niby kwiat cieplarniany, od temperatury niezdrowej?
Myśleliścież wy o tem, iż tam, zamiast skromnego, pięknego pączka,
o barwie łagodnej, może wzrość ukrycie i bezkształtną zajaśnieć
purpurą kwiat namiętności cichy, wszystko dokoła duszący swą
wonią?..
Czy uczyniliście wy to wszystko? - powtórnie, jako konkluzya
wątpliwości wszelkich, szarpnęło pytanie ostatnie duszą
marszałkowej.
Przygnębiona oparła znużoną głowę o poduszkę staroświeckiego
mebla.
Odpowiedzieć nie mogła obroną na zarzuty, powstałe w jej myślach za
podszeptem sumienia - milczała zatem.
- Nie! - szyderczo odpowiedział z kolei rozum!... Wypieściliście
tylko ulubione swe dziecko, nie odmawialiście mu niczego -
osypywaliście wszystkiem, czego zapragnęło, znosząc nawet kaprysy,
zachcianki i urojenia; ustępując woli, którą rozumnie powinniście
byli kształcić; słuchając - a nie rozkazując!
- O, wy! wychowawcy młodego pokolenia, jakże daleko jesteście od
powinności swoich!.. zaśmiał się w końcu rozum z goryczą.
Marszałkowa Warnicka, nie ruszając się z miejsca, przymknęła
powieki, chwilę dłuższą w jednej i tej samej zostawszy pozycyi,
wreszcie wstała ociężale z miejsca swego i powoli zbliżyła się ku
oknu.
Zapalono już latarnie w mieście. Po szerokich - trotuarach
pierwszorzędnej ulicy snuły się tłumy. Pani Melania wpatrzyła się
w nie, a w jej myślach jednocześnie szumiało:
- Uderz się w piersi!... Mea culpa, mea culpa! - boś winna, bardzo
winna!
Zamigotał, zabłysł snopem promieni i iskier miłości płomyk, i
dziewczyna wyciągnęła ku niemu pragnące ramiona, jak łódź bez
steru na morzu rozhukanem - dziewczyna, którą wychowałaś -
zdeptawszy uczucia drogich sobie osób, nie oglądając się nawet za
ich błogosławieństwem!
- Zbieracie, coście zasiali! - głos jakiś w uszach marszałkowej
rozbrzmiewał i rósł, pełen potęgi.
Nagle staruszka cofnęła się wstecz całem ciałem i drgnęła
nerwowo. W ciszy apartamentów rozległ się w tej chwili pokilkakroć
silnie dzwonek.
To był January Gowartowski. Marszałkowa przeczuciem już zgadywała
przybycie brata, a przetarłszy czoło ręką, z głębokiem
westchnieniem odstąpiła od okna.

W sąsiednim salonie, na odgłos dzwonka, zapalał właśnie mały
lokajczyk światło, w przedpokoju rozbierał się ktoś i rozmawiał ze
służącym.
Pani Melania, wsłuchawszy się pilnie, poznała głos brata. Wysiłkiem
woli rozpogodziwszy, jak umiała, oblicze, przestąpiła próg buduaru,
i weszła powolnym krokiem do salonu. W tej samej chwili we drzwiach
ukazał się przybyły.
Był to mężczyzna, lat koło sześćdziesięciu może, chudy, wysoki,
i pomimo wieku, trzymający się jeszcze bardzo prosto, oraz gibki, jak
trzcina, o wyglądzie i układzie delikatnym, zręcznym i dystyngowanym.
Twarz January Gowartowski miał wygoloną starannie, głowę piękną, z
przyprószonym nieco włosem, a wąs sumiasty, biały, okalał mu wargi,
wygięte nieco dumnie - oblicze zaś jego, nacechowane jakby wyrazem
wyniosłości, nerwowe, zmienne, znamionowało człowieka, na. pierwszy
rzut oka, nader wrażliwego i uczuciowego może nad miarę.
Ujrzawszy siostrę, podbiegł ku niej szybko i złożył w milczeniu na
jej ręce pełen uszanowania pocałunek. Przytem spojrzenie
Gowartowskiego spoczęło na jej twarzy pytająco, i dopiero po
przelotnej chwili oczekiwania jakby, widząc marszałkową nieco
zmieszaną, odezwał się pierwszy:
- Odebrałem telegram twój, pani siostro, niepokój przygnał mię tu
natychmiast... Ola wyjechała podobno, gdzie? po co? na co?.. Czy tylko
jej co złego się nie stało? może ona chora, groźnie, broń Boże?..
Powiedz, Melanio, szczerą prawdę, mów prędzej, bo wytrzymać z
niepokoju nie mogę!.. - drżąco wymówił pan January słowa ostatnie,
z akcentem prośby, głosem pełnym obawy, i z troską na wyrazistej
twarzy czekał na odpowiedź.
Tymczasem zmieszanie marszałkowej rosło. Unikając spojrzenia brata,
rzekła:
- Ależ uspokój się, mój drogi, cóż znowu?.. Upewniam cię, iż Ola
najzdrowsza się czuje i że zgoła nic złego jej nie grozi...
Twarz Gowartowskiego natychmiast rozpogodziła się i westchnienie ulgi
podniosło pierś jego, odczuł bowiem szczerość w słowach siostry.
Rzuciwszy opodal kapelusz i podróżna torebkę, usiadł wygodnie na
fotelu i spokojnym już zupełnie głosem zapytał:
- No, więc cóż, na Boga, stało się z Olą? wyjechała - dokąd?...
- Zmęczonym pewnie jesteś i głodnym - przerwała bratu Melania -
może kazać dać ci herbaty, przekąski?... - i mówiąc to,
przycisnęła guzik elektrycznego dzwonka.
- Ależ, ma chère, - żachnął się trochę niecierpliwie Gowartowski
- to wszystko zrobimy później, po cóż te ze mną ceremonie; co ci
się dzisiaj stało, taka nienaturalna jakaś jesteś? - zatrzymał się
pan January i spojrzał siostrze badawczo w oczy.
- Nakarmisz mnie potem - dorzucił po chwili, z uśmiechem - lecz
opowiedz mi najprzód, co się tutaj stało?...
Marszałkowa i na to nic zupełnie nie odpowiedziała, bo w tej
właśnie chwili na progu salonu ukazał się przywołany lokaj.
Wszystko, co dotąd czyniła, miało za cel zyskać tylko na czasie, po
prostu bowiem nie wiedziała, w jaki sposób podać bratu smutną i
wstrząsającą odpowiedź i w jakiej uczynić to formie. Zwróciła
się do służącego.
- Zapal lampę w buduarze, a gdyby kto tam przyszedł, to powiedz, żem
cierpiąca, i nie przyjmuję...
- Wszak prawda - z kolei pytająco na pozór skierowała się do brata -
i ty zapewne nie masz dziś ochoty widzieć gości?...
Za całą odpowiedź Gowartowski wzruszył z lekka ramionami,
jednocześnie jednak z pod oka kilkakrotnie spojrzał na siostrę, a z
twarzy jego pierzchła pogoda.
Coś poza kulisami działo się w tym domu niedobrego, czul to pan
January nerwami, więc czoło zasępiło mu się i brwi przelotnie
zmarszczyły. Powstał gorączkowo z siedzenia, nieobecny myślą,
szukający zagadki, nie rozumiejąc słów siostry, znajdującej się
już w oświetlonym buduarze i mówiącej coś do niego.
- Co mówisz? nie słyszę... - rzucił po chwili. - Może tu
przejdziesz, będzie nam wygodniej rozmawiać... - powtórzyła
głośniej tym razem marszałkowa.
Gowartowski posłusznie podszedł ku drzwiom i przestąpił próg
buduaru.
Zamknij drzwi za sobą, mój kochany, i siadaj, proszę cię! -
bezdźwięcznym głosem odezwała się pani Melania, sama zaś
skierowała się, by przymknąć drzwi do pokoju jeszcze jedne.
Pan January tymczasem usiadł i ze wzrastającym coraz bardziej
niepokojem śledził ruchy swej siostry. Teraz był już pewnym, że
czeka go coś niezwykłego, i złego, tak bowiem ostrożnej i dziwnie
postępującej siostry dawno już nie oglądał.
Marszałkowa zbliżała się właśnie ku niemu, a usadowiwszy się
obok, na kanapie, ujęła w obie dłonie ręce brata. Postanowiła w
myśli zaraz od razu przeciąć drażniące pęta wstępnej rozmowy,
rzekła zatem łagodnie i serdecznie, wpatrzywszy się rozumnemi i
dobremi oczami w twarz brata.
- Przyrzeknij mi przede wszystkiem, mój drogi, że nie zanadto
zmartwisz się tem, co ci powiem, i zniesiesz wiadomość bardzo
smutną, co ci zakomunikować muszę - prawdziwie po męsku...
- Ależ dobrze, dobrze, moja kochana... Lecz powiedz-że mi nareszcie, o
co chodzi, bo siedzę, jak na rozżarzonych węglach, i po głowie
latają mi wprost niemożliwe przypuszczenia!.. Mów prędzej, błagam -
cóż z Olą się stało?.. - wybuchnął Gowartowski, ostatnie zaś
słowa jego drgały wymówką i prośbą.
Wyraz współczucia przemknął po twarzy matrony siwej, i objąwszy
rękami głowę brata, ucałowała ją czule.
- Ola... już po ślubie... - rzekła równocześnie szeptem.
Gowartowski, jak podrzucony, zerwał się z fotelu, i wzrokiem błędnym
na marszałkową spojrzał. - Kiedy? jak? co? gdzie? - wykrzyknął w
pierwszej chwili. - To być nie może!... - dorzucił i urwał...
Wpatrzywszy się bowiem uważniej w twarz siostry, poznał, iż ona
mówi prawdę, po chwili jęknął więc tylko cicho:
- Z kim?... i cały, zdawało się, zawisł na ustach pani Melanii...
Głos zadrżał marszałkowej, gdy, jak mogła najspokojniej, panując
nad własnem wzruszeniem, odpowiedziała wolno:
- Z Romanem Dzierżymirskim...
- Z Dzierżymirskim... z tym hołyszem... synem tej... tej Włoszki,
śpiewaczki!... - głos załamał się panu Januaremu, i schwycił się
on obiema rękami za głowę. - I bez... bez... - tu głos
Gowartowskiego przeszedł w chrypkę, snać wstrząsająca nowina
zatamowała mu dech w piersiach - bez mego... pozwolenia...
błogosławieństwa!... - wykrztusił; dokończył nareszcie, z bólem i
gniewem... Twarz przytem znękanego otrzymaną wiadomością ojca,
dotąd blada bardzo, zakwitła nagle ceglastym rumieńcem, nogi zaś
widocznie zachwiały się pod nim, gdyż ciężko, bezsilnie, upadł na
pobliski głęboki fotel.
Powtórnie, z macierzyńską iście troskliwością, objęła głowę
stroskanego brata marszałkowa Warnicka, jakby ta czuła pieszczota
siostrzana ukoić pragnęła, choć chwilowo, cios, przed chwilą
słowami przez nią zadany.
Lecz Gowartowski odtrącił ją prawie że brutalnie, niepomny niczego,
a chwyciwszy w dłoni rękę siostry, przemówił zapalczywie, urywanym
głosem.
- Jak to? I ty, Melanio, pozwoliłaś na to? ty, na opiece której, niby
matki rodzonej, zostawiłem moje dziecię? Ty dałaś zezwolenie, nie
zawiadomiwszy mnie o niczem?
I pan January ponownie z miejsca swego się zerwał, i wykrzyknął
wzburzony:
- Wiedząc, że temu młokosowi, awanturnikowi odmówiłem dawniej,
naumyślnie usypialiście czujność moją, by mnie podejść, oszukać,
i myśleliście może, iż ja to przyjmę post factum, "tak sobie!"
- Ależ zmiłuj się, uspokój ! - pospiesznie przerwała marszałkowa.
- Nic jeszcze nie wiesz dokładnie, a już obwiniasz innych na
chybił-trafił. Proszę cię, bardzo proszę, cierpliwości trochę,
spokoju, aż opowiem ci wszystko, - dodała błagalnie.
Pan January mimo woli ucichł i spojrzał pytająco na siostrę.
- Serce-ż ty moje, posłuchaj, a nie martw się tak okrutnie -
drżącym od wzruszenia głosem, ze współczuciem, przemówiła znowu
pani Melania, w nagłem rozczuleniu zatrącając przytem wyraźnie
rodzonym ukraińskim akcentem, od którego odzwyczaiła się była swą
ciągłą bytnością w mieście. - Posłuchaj, jak się rzecz miała -
zaczęła marszałkowa, i ciągnęła tak dalej : - Przede wszystkiem,
kiedy już tak boleśnie dotknąłeś mię przypuszczeniem, że byłam w
zmowie przeciwko tobie, wytłumaczyć się winnam... Tak nie było
wcale, jak sądzisz; przeciwnie do ostatniej chwili ja o niczem zgoła
nie wiedziałam...
Jak to? - przerwał siostrze zdumiony Gowartowski.
- Tak, serce, tak, Januarku, ja nic zupełnie nie wiedziałam -
powtórzyła marszałkowa, z widocznym żalem w głosie - a dlaczego?
Dlatego, że oni poradzili sobie bez nas... Roman porwał Olę i
natychmiast wyjechali razem za granicę.
I pani Melania umilkła, wszystko najgorsze już było bratu wiadomem.
Pod nowym ciosem pochyliła się głowa mężczyzny, i odbiło się na
niej jeszcze boleśniejsze cierpienie.
- Olu!... Olu!... dziecko moje!.. Jakże zawiodłem się na, tobie! - z
ciężkiem westchnieniem wymknęło się z ust biednego ojca.
Marszałkowa spoglądała wzruszona na brata. Gniewu jego nie bała się
ona; uniesienie przechodzi. Lecz czego lękała się dotąd najbardziej,
to tej rany właśnie, zadanej kochającemu sercu ojcowskiemu przez
córkę, depczącą przywiązanie do niej silne i bez upamiętania - dla
ułudnej fatamorgany zmysłowych rozkoszy, dla miłości kwiatów i
ponęt...
Pan January, z głową na piersi schyloną, milczał teraz, ukrywszy
twarz w dłonie. Ze wzrastającem coraz bardziej współczuciem
patrzyła wciąż pani Melania na brata i myślała:
- 0, dzieci, dzieci, pokolenia młode, jakże wy często i okrutnie
ranicie serca starych! Przywiązuje się ich jesień smutna do waszych
wiosen, pełnych wesela, a wy, jak te ptaki, szukające wciąż ciepła
i słońca, lekkomyślnie rzucacie te serca, tratujecie miłość,
zaparcia siebie pełną, a pogardzając dogasającemi, popielejącemi
iskrami - szukacie, garniecie się do ognia, do młodych!..
Przecież i dla mnie pieszczotka Ola była dotąd wszystkiem, lube
dziecię!
Tak, lecz od genezy uczucia jej i brata nie biło słońce miłości
młodej, ptaszyna zerwała jedwabne pęta przywiązań domowych, bo w
mroki cichych, dotychczasowych jej uczuć, do serduszka dziewczęcego,
wdarł się promienisty blask potężniejszy, silniejszy! Zwykła kolej
rzeczy tego świata...
Chcąc przerwać milczenie, pełne dla obojga rozmyślań przykrych,
pani Melania poczęła mówić znowu przyciszonym głosem:
- Podziękujmy Bogu jeszcze, mój drogi January, że ślubem skończyło
się to wszystko. Teraz z wolą Bożą pogodzić się należy, i z
przeznaczeniem, to trudno... - ciągnęła dalej, widząc, że na jej
słowa wyrwany z głębokiej zadumy brat podniósł głowę i słucha -
Nie uwierzysz, ile ja przecierpiałam, nim doniesiono mi o tem, że oni
gdzieś w pobliżu austryackiej granicy, w jakiejś tam wioszczynie
ślub wzięli.
- Zkądże masz tę wiadomość? - złamanym i cichym głosem spytał
Gowartowski.
- Marszałkowa ze smutkiem spojrzała na brata. Serce zabolało ją,
jakże bowiem innym, odmiennym całkiem, stał się on nagle teraz, po
odebraniu wiadomości, tak dlań wszechstronnie bolesnej. Powoli,
miękko, opowiadać mu ona poczęła stopniowo wszystko.
A więc, o ucieczce Oli, o własnych cierpieniach, o tem, że z tak
licznych znajomych prawdy nie domyśla się dotąd nikt jeszcze, o
Ładyżyńskim...
Pan January, przybity, słuchał teraz słów siostry pokornie, jak
dziecko, nie odzywał się już wcale, trudno zaś było zaręczyć, czy
w myślach bezustannie zatopiony - słyszał.
Skończywszy swą opowieść, marszałkowa rzekła:
- Bóg mi świadkiem, iż nic winną nie jestem... Po wyjeździe twoim i
odmowie, którą dałeś Dzierżymirskiemu, gdy oświadczył się o Olę
przed paru tygodniami, nie przyjmowałam go wcale. Gdzie widywał się z
Olą, jak i kiedy ułożyli ze sobą wszystko? Dotychczas żadnego o tem
nie mam pojęcia. Cóż robić - wola Boska!..
Gdy marszałkowa wymawiała te ostatnie wyrazy, instynktownie
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 04
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.