Ironia Pozorów - 10

Total number of words is 3945
Total number of unique words is 1888
25.8 of words are in the 2000 most common words
36.7 of words are in the 5000 most common words
42.2 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
I z pytaniem tem na ustach utkwił wzrok błędny we drzwi sąsiedniego
pokoju...
Drzwi te tymczasem roztwarły się cicho i na progu ukazała się,
natchniona w tej chwili jakby twarz księdza i postać jego wyniosła.
Krasnostawski, zbudzony ze swych myśli ponurych, żywo podbiegł ku
niemu.
- Cóż, księże proboszczu? - zapytał.
- Wszystko dobrze... Zbratała się dusza jego z Panem... - odparł
tenże z powagą.
- Ale? ale, czy ksiądz dobrodziej nie uważał przypadkiem ?... To
jest... - plątał się Krasnostawski - powiedzieć chciałem, czy
choremu przypadkiem nie lepiej?...
- Ha, Bóg wiedzieć raczy... Nam pozostaje pogodzić się tylko z Jego
Najwyższą Wolą!.. - tym samym tonem odrzekł sługa Pański.
- Zapewne!.. - bąknął Krasnostawski. Zapanowało chwilę ciężkie,
ołowiane milczenie. - Ach, ale przepraszam najmocniej księdza
dobrodzieja - uprzejmie przerwał pierwszy młody człowiek - w tej
chwili podwieczorek podać każę, ksiądz dobrodziej utrudzony drogą,
głodny zapewne!... - i Krasnostawski ku drzwiom się skierował
pośpiesznie.
- Nie, dziękuję ci, panie Bolesławie! Jechać muszę...
- Już? - zdziwił się młody plenipotent.
- A tak, serce, jutro odpust u mnie, roboty huk!.. Każ zaprzęgać,
jeśli łaska, a ja tymczasem w ogrodzie poczekam i modlitwy swe
przedwieczorne odmówię.
- W tej chwili służę księdzu dobrodziejowi... - rzucił w
półukłonie Krasnostawski i znikł za drzwiami.
Ksiądz zajrzał jeszcze do chorego; pozostawiony na opiece
staruszki-klucznicy, z pogodą na obliczu swem dziwną leżał on
spokojnie.
Widząc to, proboszcz wyszedł.
Z dobry kwadrans migała wysoka, czarna sylwetka jego na tle zieleni, po
wygracowanych starannie alejach parku, poczem w pobliżu modlącego się
w skupieniu księdza pojawił się Krasnostawski.
Zaturkotało jednocześnie... Z uszanowaniem przez wszystkich
odprowadzony, proboszcz wsiadł niebawem do powozu. W parę minut
później pojazd, unoszący go, znikł za wjazdową bramą pałacu...
Stojący na ganku Krasnostawski poruszył się machinalnie i przez
milczące pałacowe komnaty skierował do pokoju pana Januarego.
- Cóż? jakże?.. - zapytał zapłakanej staruszki, siedzącej koło
łoża chorego.
- Teraz... leży niby spokojnie - wyjąkała cicho.
- No, to proszę iść odpocząć, ja zostanę i dam znać, gdy zajdzie
tego potrzeba - stanowczo odezwał się Krasnostawski.
Po opieraniu się dłuższem, staruszka, znużona i senna wysunęła
się z pokoju, Krasnostawski zaś, podszedłszy do fotelu, stojącego
przy łóżku, usiadł ciężko.
Cisza martwa zagościła w komnacie... Gowartowski, oddychając
niepostrzeżenie lekko, spokojny, leżał wciąż nieruchomo; znużeni
domownicy rozpierzchli się, każdy do swego zakątka i odgłos żadny
nie dochodził tutaj, tylko poprzez zapuszczone firanki oraz story
rzucało swe jaskrawe blaski zniżające się już słońce...
Krasnostawski, zmęczony życiem ostatnich dni kilku, zamyślił się
głęboko, fizycznie wypoczywając zarazem.
Od czasu do czasu spojrzenie przenosił na starca, poczem zapadał znów
w zadumę, połączoną z nieokreśloną apatyą, gniotącą go swym
ciężarem, z poczuciem bezradności, w obliczu zbliżającej się nie
odwołalnie, kroczącej śmiało śmierci!
Minęło w ten sposób dwie godziny.
Na ciemne żaluzye u okien padały teraz prostopadle dogasającą
czerwoną łuną ostatnie zachodu promienie, majaczyły ognikami
krwawymi po posadzce i ścianach, a spoza parku, z oddali, niewyraźnie
jakieś dla ucha dochodziły odgłosy...
To pracowity, znojny kończył się gdzieś tam, po polach i siołach
pogodny dzień jesieni; to, śpiewając chórem smętną ukraińską
dumkę - wracały po pracy dziewczęta i mołodycye, z buraczanych
łanów, gromadą...
Nagle Krasnostawski, z przymkniętymi oczyma w fotelu swym zagłębiony,
ocknął się, drgnąwszy na całem ciele nerwowo. Spojrzał na
chorego...
Usta pana Januarego szeptały coś niewyraźnie, poruszały się szybko
- wreszcie uniósł się on na poduszkach i wzrokiem błędnym spojrzał
wokoło.
Krasnostawski już był się zerwał i stał teraz koło łóżka
blisko.
- Kto to jest?.. Kto to?.. - wyszeptał chory, z trudnością.
- To ja, Krasnostawski, Kra-sno-staw-ski - powtórzył dobitnie.
- A, a... to dobrze... dobrze... - pan January zaczerpnął płucami
powietrza i po chwili zupełnie już przytomnie przemówił łamanym,
cichym głosem:
-Mój panie Bolesławie, odsłoń, proszę cię, okno, choć jedno...
Tak tu ciemno...
Krasnostawski, usłuchawszy natychmiast zlecenia, podniósł roletę.
Słońce już było zaszło. W pierwszych uściskach nadchodzącego
zmierzchu stały cicho półobnażone drzewa parku, przeplatane
gdzieniegdzie czerwienią, słały się aleje żółtawym od opadłych
liście kobiercem - bielały niewyraźnie w dali zagrody sioła,
ciemniały jego osady, senna i mroczna świeciła tafla stawu.
Krasnostawski, odwróciwszy się od okna, spotkał smutny, pełen
tęsknoty wzrok starca, utkwiony w roztaczający się poza oknem
krajobraz.
Do łóżka zbliżył się pośpiesznie.
- Dziękuję ci... mój kochany... pani Bolesławie... dziękuję -
odetchnął Gowartowski i dokończył ciszej:
- Ostatni to raz... ostatni widzę to wszystko! - uczynił ręką ruch
słaby, a wskazujący widok otulonego mrokiem sioła i pól szerokich.
- Dlaczego? - podchwycił szybko Krasnostawski, - uważam właśnie, że
głos pański ma dziwnie zdrowe brzmienie - da Bóg, będzie lepiej...
- Och... nie! Nie będzie lepiej - westchnął pan January - nie
będzie... to tylko na chwilę...
Znów przestał, i zaczerpnąwszy powietrza, ciągnął dalej,
uczyniwszy jednocześnie prawą ręką ruch zniechęcenia pełny.
- Ja czuję, widzę, że koniec, śmierć się zbliża... Nic mi już
nie pomoże - wola Boska!.. - znów przerwał... w minutę zaś mówił:
- Właśnie... właśnie powiedzieć coś chciałem tobie... kochany
panie Bolesławie... usiądź... - i pan January wskazał swą woskowo -
żółtą ręką taborecik.
Krasnostawski usłuchał.
- Poczekaj chwilę... odpocznę... - wyszeptał osłabiony bardzo.
Oparł głowę o poduszki i oddychać począł ciężko, na bladej zaś
twarzy jego zakwitł i zgasł niebawem rumieniec nikły.
Krasnostawski wyczekiwał, milcząc.
- Może podać panu co do picia? - zapytał po chwili.
Przeczący ruch ręki był całą odpowiedzią pana Januarego. W
dziesięć zaś może minut później głosem słabym, przerywanym co
chwila ciężkim oddechem, przemówił cicho :
- Tyś dobry... ty jeden... tak, jeden, jedyny, coś mnie nie
opuścił... Uczynili to wszyscy: siostra, Ładyżyński, córka... -
spuścił głowę i umilkł, a dwie łzy duże, perliste zabłysły w
jego niebieskich, przybladłych źrenicach i stoczyły się z wolna po
wychudłej twarzy. Po chwili ciągnął znowu:
- Źle uczyniła Ola, źle bardzo... Nie poniewiera się tak rodzicem,
nie depce się tak przywiązania ojca... nie, nie, po stokroć razy
nie!... - powtórzył z mocą w osłabłym głosie, i z tą skargą na
ustach przeciw dziecku ostatnią, upadł na poduszki w znużeniu, jak
ściana blady.
Krasnostawski, ze współczuciem, ujął rękę starca w dłoń prawą,
a gdy Gowartowski ponownie uniósł się na posłaniu, opiekuńczo i
silnie podparł, podtrzymał swem lewem ramieniem jego ciało wychudłe.
- Dziękuję ci, bardzo dziękuję!.. - wyszeptał pan January i mówić
począł dalej, głośniej nieco, lecz ochrypłym już od zmęczenia i
wysiłku głosem :
- Ale nie o tem mówić chciałem, nie o tem! Przeciwnie... - znów
zamilkł sekund kilka.
- Przeciwnie - powtórzył - ja Oli przebaczam, majątek cały
zapisałem jej wyłącznie, tylko... tu zatrzymał się starzec dłużej
nieco, jakby w ostatnim wysiłku trudno mu było jasno wyrazić myśl
swoją - tylko - ciągnął - że testamentów jest dwa: jeden u
notaryusza, złożony dawno, na korzyść Oli... drugi... na jej
niekorzyść...
Umilkł znów Gowartowski blady i zmęczony, a po chwili kończył:
- Ten ostatni, późniejszy, napisałem w chwili nierozumnego gniewu...
Jest w mojem biurku, szuflada lewa, na wierzchu... Podrę go!..
Tu pan January, oswobodziwszy się od podtrzymującego go ramienia
Krasnostawskiego, opadł na poduszki wycieńczony.
- Czy przynieść mam ten testament? - poddał Krasnostawski.
Ojciec Oli Dzierżymirskiej przyzwalająco skinął głową i słabym
ruchem ręki poruszył kluczyk od szufladki stojącego obok łoża
stoliczka.
Krasnostawski zrozumiał. Wysunął szybko szufladę, wziął stamtąd
pęk kluczy i oddalił się cicho.
Blady, oddychając ciężko, w oczekiwaniu młodego człowieka,
odpoczywał Gowartowski... W ciszy głuchej minęło z dziesięć minut.
Na progu wreszcie ukazał się Krasnostawski, trzymając w ręku dużą
kopertę.
Na jego widok pan January gorączkowo, o własnych siłach, uniósł
się na posłaniu i wyciągnął rękę po testament.
- Dziękuję... - wyszeptał.
Odebrawszy zaś od Krasnostawskiego kopertę, otworzył ją drżącą
ręką, wyjął arkusz papieru, znajdujący się tam i rozerwał zwolna
na cztery części. Potem włożył na powrót do koperty zniszczony
test, a zwróciwszy się do Krasnostawskiego, głosem dziwnie
dźwięcznym, stanowczym, wymówił:
- Oddasz to jej... Oli - i umilkł, opadłszy znowu na poduszki.
Młody plenipotent machinalnie wziął kopertę schował ją do kieszeni
surduta. Wpatrzony w starca, na którego twarzy igrał w tej chwili
jakiś pełny dobroci uśmiech, blady, tkliwy - milczał wzruszony, a
dwie łzy nieposłuszne zakręciły mu się w oczach.
Głosem cichym, jakby dogasającym, mówił tymczasem jeszcze pan
January:
- Nie zapomnij oddać... Pamiętaj!.. - urwał, a po chwili:
- Powiedz... także Oli... że przebaczam... jej... i... jemu!..-
dokończył z trudnością, w wysiłku ostatnim i z wypiekami na twarzy,
trupio blady, umilkł...
Paląca się u obrazu Matki Boskiej nad łóżkiem, z czerwonego szkła,
lampka rzuciła w tej chwili promień jasny na oblicze starca...
W zmierzchu idącego wieczora twarz Gowartowskiego zajaśniała jakimś
nadziemskim jakby wyrazem szlachetnej dobroci... Krasnostawski
jednocześnie poprawił poduszki u łoża i pochylił się nad chorym,
zdało mu się bowiem, iż tenże porusza ustami.
Rzeczywiście. Niedosłyszalnym, urywanym szeptem młody człowiek
posłyszał jeszcze:
- Dziękuję... tyś dobry!.. Mówić już... więcej... nie... mogę...
Poruszony słowami chorego starca, zdenerwowany, wzruszony odstąpił od
łóżka Krasnostawski i przygnębiony, usiadł w fotelu.
Minęło z dziesięć minut.
Widząc, że chory leży teraz zupełnie już cicho, młody człowiek po
chwili powstał, posłuchał oddechu jego, poczem wysunął się
cichutko z pokoju. Dusiło go coś w gardle...
W sąsiednich komnatach pusto było całkiem i szaro już zupełnie.
Mrok wieczora wciskał się do pałacu coraz natarczywszy, wszędzie,
samotny, cichy, smutny. Krasnostawski bez hałasu otworzył podwoje
balkonu i wyszedł na werandę, spragniony odetchnąć świeższem
powietrzem...
Oparł się o balustradę, chłodzić począł rozpalone czoło zimnym
powiewem jesiennego wieczora i stał tak nieruchomy dość długo,
ogłupiały jakby na razie, bezmyślny...
Nagle milczenie pogrążającego się coraz bardziej w mroki domu i
parku, przerwał jednostajny donośny, odgłos dzwonu w pobliżu. To
codziennym, panującym w Gowartowie, zwyczajem, zwoływana służbę na
wieczorną kolacyę.
Krasnostawski się ocknął, a jednocześnie poczuł pragnienie i
głód.
Wrócił do komnaty, zamknął drzwi oszklone od werandy, a napotkawszy
po drodze jakąś pozostawioną świecę, zapalił ją pośpiesznie i na
palcach skierował się poprzez kilka komnat do jadalnej sali. Dobę
całą Krasnostawski nic, prócz kilku szklanek herbaty, w ustach nie
miał - młody organizm dopominał się o swoje prawa.
W kredensie znalazł pochowane zimne mięsiwa i chleb razowy; posilił
się, popił wodą i przez puste komnaty znowu skierował się do pokoju
Gowartowskiego.
Tu już zupełne panowały ciemności. Krasnostawski zapalił lampkę,
przykrył ją abażurem i spojrzał na chorego.
Leżał w tej samej pozycyi, tak samo spokojny, oddychając lekko,
cicho, bledszy tylko, żółtszy jakby... I w jednem również zaszła,
zmiana nagła.
Oto ręce pana Januarego wykonywały po kołdrze jakieś niewyraźne i
dziwne ruchy, jakby szukały czegoś, szczypały powierzchnię sukna,
zatrzymywaly się chwilę, i znów rytmiczne poruszały się zwolna,
jednostajnie...
Krasnostawski, postawszy czas jakiś, zbliżył się do stolika,
wziąwszy do ręki machinalnie stojące tam lekarstwo. Spojrzał na
receptę. Przeczytawszy zaś, westchnął.
Były to leki zwykle, przepisywane dogorywającym...
- Czyżby naprawdę tak źle już było? - szepnął do siebie
młodzieniec - tak przytomnym był jednak przed chwilą!.. E!.. może
Bóg da... pocieszając się - dokończył głośno.
Tymczasem zmęczenie fizyczne i moralne waliło wprost z nóg
Krasnostawskiego.
Zbliżył się chwiejny do fotelu. Usiadł i po kilkakrotnie ziewnął
mimo woli nerwowo. Po chwili jednak energicznie wstrząsnął się...
- Ooo... jakże mi się spać chce!.. - mruknął i ponownie ziewnął
przeciągle z cicha.
- Ale nie można... nie można!.. - szepnął znów do siebie
przekonywająco i sięgnął po stojącą opodal flaszkę kolońskiej
wody.
Przetarł sobie skronie, powąchał, poczem napił się zimnej wody ze
szklanki, i jak mu się zdawało, zupełnie obecnie rzeźki, zagłębił
się w fotelu.
Tymczasem minęło minut dziesięć zaledwie, gdy młody pan plenipotent
spał już na dobre, pochrapując nawet z lekka czasami.
Sen zwyciężył... Milczenie i spokój jakiś złowrogi zapanowały w
komnacie.
A zewnątrz pałacu tymczasem noc z wolna i stopniowo królować
zaczęła.
Na ciemnem tle nieba zamrugały wkrótce gwiazdy, od pól wionął
wietrzyk i cichym żółkniejących liści pogwarem zaszumiał nad domem
park stary.
Wewnątrz zaś dworu usnęli wszyscy... Milczały tu wszystkie kąty, a
w oddzielonej kilkoma komnatami jadalnej sali dochodził tylko regularny
odgłos staroświeckiego zegara, który brzdąkał i tykał i bił
przeciągle godziny jedna za drugą.
Nagle w głuchej ciszy sypialni pana Januarego rozległo się
początkowo słabsze, niebawem coraz silniejsze charczenie. To chory
starzec już konał...
Za łożem, w półświetle komnaty, niewidzialna dla oka ludzkiego,
stanęła śmierć, lepu swego chciwa - jęki zgłuszone umierającego
dziesięciokrotnem echem wstrząsnęły ciszą domu...
Coś zbudziło Krasnostawskiego. Co? - sam nie wiedział na razie.
Zerwał się z fotelu, oczy przetarł i spojrzał na pogrążone w
cieniu łoże. Zdrętwiał nagle i włosy dębem stanęły mu na
głowie.
Z oczyma, wywróconemi po białka źrenic, postawionemi w słup,
nieprzytomny, z ustami otworzonemi, zżółkły, zzieleniały -
straszny, jęczał starzec, łapał powietrze, stękał żałośnie -
charczał złowrogo...
Krasnostawski zrozumiał, lecz znieruchomiał na razie do tego stopnia,
że nie był w stanie poruszyć się z miejsca.. Po raz pierwszy w
życiu znajdował się wobec konającego człowieka, patrzał więc
bezprzytomny prawie i błędny nieustannie na Gowartowskiego... Drżał
przy tem na całem ciele, chwytało go coś za gardło, przykuwało do
miejsca, do ziemi.
Równocześnie przygnębiająca cisza gniotła mu piersi ciężarem,
konające drgnienia i jęki umierającego, niby ostrzem ze stali
krajały niemiłosiernie wyprężone nerwy, a zarazem lęk
niewytłumaczony, dziwny, zatrząsł nim.
Więc to śmierć!.. śmierć idzie już, przybliża się, okropna,
bezzębna, oto jej szkielet sunie obok, mija go!.. Zbliża się teraz
obojętna do łoża... nachyla nad konającym...
- Ha-ha-ha!.. ha-ha-ha!.. ha-ha-ha!.. - wstrząsa ścianami pokoju - oto
śmiech jej straszny!.. Rzężenie konającego odpowiada mu echem coraz
przeraźliwiej, głośniej... Ponuro jęczy on, skarży się, miota !..
- Boże!.. Boże!.. Co... to? Co... to? - krzyknął Krasnostawski,
schwycił się za głowę, zadygotał raz jeszcze i porwawszy ze stołu
dzwonek - wybiegł.
W milczeniu powszechnego uśpienia rozległ się niebawem rozpaczliwy
dźwięk pokojowego dzwonka, wstrząsnął murami !..
Gowartowski tymczasem czynić począł teraz rękami jakieś szalone
ruchy, gwałtownie odpędzał coś, bronił się przed kimś, jęczał
jeszcze donośniej, chwytał powietrze, bezustannie charczał..
Bieganie napełniło niebawem dom cały. Garstka domowników i służby
w kilka chwil później napełniła pokój dogorywającego człowieka.
Ostatnia przyszła staruszka, klucznica, z gromnicą w ręku.
Żałobną świecę zapalono pośpiesznie i uklękli wszyscy.
Krasnostawski przy samem łożu, trzymając w dłoni rękę pana
Januarego.
Chłodła mu ona w palcach coraz bardziej; stopniowo, powoli,
charczenie, jęki, również ustawały, ucichły wreszcie...
Skupione milczenie komnaty, zamagnetyzowane wyczekiwaniem, trwogą,
przerwał szelest, dla ucha prawie niedosłyszalny. Ostatnie w tej
chwili ziemskie westchnienie człowiecze ulatywało z piersi starca -
mknęło w zaświaty...
- Skończył... - szepnął Krasnostawski. Wśród klęczących rozległ
się płacz... Gdzieniegdzie płomyk zapalonej gromnicy oświetlił
ponuro żółtawą plamą ściany, sprzęty i szyby komnaty, drgać
zaczął błyskotliwy po twarzach klęczących ludzi.
Poczęto się żegnać pobożnie...
Wspólna, cicha, a pełna głębokiej wiary prostych dusz modlitwa, z
wolą Najwyższego godząca się, pokorna, napełniła mury pokoju, i
aż do stóp Stwórcy-Pana uleciała skrzydlata - wzniosła się tam,
gdzieś wysoko, w ślad za zagadkową drogą duszy zmarłego, jakby mu
niebo otworzyć pragnęła.

---------

Pokraśniałe, czerwono-złote dzikiego wina liście, pnące się po
białych ścianach gowartowskiego dworu, zaglądają przez otwarte okno
do małego gabinetu, obitego kirem, a ruszane z lekka wietrzykiem,
kołyszą się w promieniach jesiennego słońca, powiew zaś zefiru
delikatnym dreszczem przebiega również po rzędzie żółtawych u
świec płomyków, palących się wokoło katafalku, ginącego w zieleni
cieplarnianych kwiatów.
Obciśnięty w ubranie czarne, wytworny - pan, nawet tu, za życia
progiem, na podwyższeniu leży January Gowartowski...
Zesztywniałe palce jego trzymają kurczowo w dłoni krucyfiks,
zaczesany starannie wąs mlecznosiwy, sumiasty, polski, odbija pięknie
na białem, jak marmur, obliczu starca, a twarz ta, zadum pełna,
pogrążoną być tylko się zdaje w głębokim, cichym śnie.
Kamienny to sen!.. Sen zaświatów, wieczności, zagadki bytu i
świadomości prawdopodobnie tego, o co w dumie swej pokorny, rozbić
się musi rozum ludzki; sen straszny - obojętny na wszystko dokoła!..
I niczem już są dla niego sprawy tego padołu; niczem troski,
cierpienia ziemskie i niepokoje, niczem radośnie igrające po pokoju
słońce - niczem wreszcie boleść i smutek klęczącej u stóp
katafalku, sędziwej kobiety-siostry!..
Przybyła w przeddzień marszałkowa Warnicka, drżącemi, zbielałemi
usty szepcze teraz modlitwy, z ócz jej zmęczonych co minut parę upada
łza cicha, a wzrok z boleścią tłumioną wpatruje się w rysy
ukochane.
I modli się znów pokorna!..
Lica Gowartowskiego bowiem nic nie mówią zupełnie !.. Spokój i
martwota nieziemska wyryte są na nich, a pogoda tylko jakaś
nieuchwytna, cicha, świadczyć się zdaje, że nie czuje on już nic, a
w każdym razie, iż docześnie na pewno nie cierpi już wcale.
- Módlcie się, płaczcie... przyjdźcie - odejdźcie... zakopcie w
ziemię... Róbcie, co chcecie - wszystko mi jedno!.. - mówią sobą
wyraźnie zesztywniałe członki zmarłego.
A tymczasem przez otwarte okno do ciasnego narożnego pokoju wpadają,
igrają coraz radośniej promienie słońca, płyną jakieś dalekie z
pól pieśni, pogwary - oddalone życiowe echa...
Babiego lata nić wpada tu z wietrzykiem i osiada cicho na bujnej siwej
czuprynie zmarłego... W tej samej chwili drzwi od komnatki odmykają
się ostrożnie i do pokoju wsuwa się rosły, siwiejący już
mężczyzna...
To Ładyżyński. I on, przygnany straszną wieścią choroby groźnej,
podążył do przyjaciela lat młodych, przybywszy jednak - za późno.
Twarz jego, zazwyczaj pogodna, ironiczna, wyraża w tej chwili ból
niekłamany. Zbliża się milcząco, opatruje płomyki świec,
przestawia kwiaty, a poprawiwszy poduszkę - zrzuca z głowy
Gowartowskiego swawolną nić jesieni, i ukląkłszy, głowę opiera o
katafalk, w bolesnej zadumie.
Mija tak długa chwila.
Poczem drzwi skrzypią znowu, na progu ukazuje się dorodna
Krasnostawskiego postać. Objąwszy wzrokiem pokój i znajdujące się w
nim osoby, wzdycha ciężko, następnie zaś zbliża się do
Ładyżyńskiego i opiera lekko swą rękę na jego ramieniu. Potrząsa
niem delikatnie raz, drugi...
Za trzeciem dopiero dotknięciem budzi się Ładyżyński z bolesnego
zamyślenia i unosi głowę..
- A, to pan? - pyta cicho - cóż to?...
Jakby w odpowiedzi jednocześnie do pokoju wpada wyraźnie oddalony
jeszcze nieco dźwięk dzwonków, i zgłuszony gdzieś po sioła drodze,
daleki tętent i turkot kół powozu.
I w ślad za tem szeptem na pytanie pana Emila odpowiada Krasnostawski.
- Ze stacyi konie wracają... O ile wzrok mnie nie myli, ktoś jest w
faetonie... Zdaje mi się, że to - oni...
Ładyżyński, słuchając go uważnie, już powoli powstał był z
klęczek.
- Może szanowny pan dobrodziej będzie tak łaskaw wyjść na ganek -
ciągnie dalej Krasnostawski. - Panią marszałkowę - tu zniża głos
jeszcze bardziej - fatygować nie wypada... Ja zaś pana
Dzierżymirskiego nie znam... A tu, do wiadomości zgonu...
- Tak, tak! - przerywa pan Emil, - dobrze, mój panie, idę... Ale
prawda - zatrzymuje się - trzeba uprzedzić marszałkowę, bo się
biedaczka wystraszy.
Ładyżyński pochyla się ku klęczącej pani Melanji i szeptem coś
jej przekłada.
Wpółprzytomnie słucha go marszałkowa Warnicka, po chwili zaś wstaje
i ze smutkiem bezbrzeżnym, wzdycha kilkakrotnie...
Jednocześnie dwaj mężczyźni wychodzą szybko, oddalony bowiem przed
chwilą jeszcze turkot pojazdu wstrząsa już oto murami domu i powóz
snać zajeżdża śpiesznie na dziedziniec. Odgłos dzwonków donośnie
przerywa martwą ciszę... Powóz staje.
A następnie, aż tu, popod stopy umarłego człowieka niewyraźne
jakieś zgłuszone dochodzą głosy i szmery...
Nagle, o milczące ściany pałacu obija się krzyk kobiecy bolesny,
straszny, oraz stłumiony jeszcze oddaleniem jęk rozpaczliwy. W ślad
za tem rozlegają się kroki, coraz szybsze, bliższe, a później już
całkiem donośnie tym razem, szelest sukni i łkanie.
Jeszcze chwila...
I cisza pokrytego kirem, tonącego w słońcu i gromnic świetle,
zakątka, sfinksowy, dumny majestat śmierci brutalnie przerywanym
zostaje.
Drzwi roztwierają się nerwowo, ruchem gwałtownym, od silniejszego
prądu powietrza gaśnie przy katafalku świec kilka, i do pokoju wbiega
ubrana w podróżne szaty, płacząca Ola...
Za nią, ukazuje się śniade spokojne oblicze Dzierżymirskiego i
wytworna sylwetka jego.
Jednocześnie murami komnaty wstrząsa krzyk bólu, rozpaczy, a zarazem
hałas drugorzędny jakiś, inny...
To Ola już na kolanach... Obejmuje ona ramionami zimne, martwe ciało
rodzica, odtrąciwszy równocześnie niebacznie przeszkadzające jej
wysokie srebrne lichtarze, z chrzęstem padające w tej samej chwili na
ziemię...
Ktoś schyla się pośpiesznie i opodal ustawia je ponownie...
Tymczasem krzyk beznadziejnego cierpienia wydziera się z ust Oli.
- Tato !... tatusiu !.. przebacz!.. - woła młoda kobieta, płacząc,
wijąc się z rozpaczy. - Ojcze!.. ojczulku!.. przebacz!.. - kończy w
łkaniu, szlochając.
Na dźwięk słów ostatnich chmura osiada na wyniosłem czole Romana.
- Tyś winien także!.. ty również!.. To dzieło także twoje! -
szepce mu coś w duszy w tej chwili i instynktownie blednie, pochyla
się i klęka po drugiej stronie katafalku.
A Ola ściska, całuje teraz ręce, twarz i zimne czoło starca, oblewa
je łzami, włosy ojcowskie pieści i tuli swą głowę do serca, co
bić już na zawsze przestało!..
- Ty nie umarłeś - szepce - ty śpisz tylko!.. ty nie umarłeś!.. -
powtarza uparcie. - To być nie może - nie może!!..
Powstała z klęczek marszałkowa Warnicka podtrzymuje wijącą się w
bólu kobietę z jednej strony - z drugiej opiekuńczo podpiera ją
Ładyżyński.
Wszystkim łzy kręcą się w oczach, jeden Roman tylko nieczułym być
się zdaje pozornie, ale twarz jego kredowo - blada i brwi ściągnięte
świadczą, iż i on, w tej chwili przynajmniej - cierpi. Klęczy
wciąż nieruchomo, myśli...
Poza nim, świadek niemy tej sceny, stoi Krasnostawski, wzruszony,
bezradny. Opodal stary lokaj domowy patrzy osowiały.
- Złoty tatuniu !!.. złoty !!.. - woła znów Ola, prosząco,
błagalnie; z przerwami małemi, jękliwy, przeplatany łkaniem, odzywa
się bezustannie głos córki-sieroty, a echo jego płynie przez okno w
dal, do parku, na step i pola!..
I za głosem zrozpaczonej jedynaczki, hejnałem wspólnym płakać,
łkać oto zdają się stare drzewa parku; szumem swych liści drobnych
brzoza nad wodą wieść tę powtarza dalej, płacząc sama, a jęk
boleści, podchwycony akordami przyrody, płynie, płynie w dal...
I wszystko, zda się teraz, za panem swym boleje !..
A więc i staw, śniący fali swej szmerem, i łany, i polne kwiecie, i
step, strząsający z traw swych niby łzy żalu - drobne kropelki
rosy...
Jeden tylko umarły, jak głaz nieczułym jest na jęk, ból swego
dziecka.
Lecz czyż to złudzenie?..
Pod pocałunkami przed chwilą i łzą jedynaczki, zdawało się, że
oto znika z alabastrowego czoła starca głęboka, zastygła tam
zmarszczka, i całkiem już teraz pogodne, obojętne, śni ono dalej bez
końca...
Może dusza z poza stref świata niewidzialna zabłąkała się jeszcze
tutaj przed dalszą w wieczność zagadkową wędrówką?.. A może trup
słyszał jeszcze ?
Któż wie? któż zgadnie?
- Ojcze!.. ty żyjesz!!.. tato... tatusiu!.. Biedna ja... biedna...
nieszczęśliwa... - bezzmiennie; tylko coraz ciszej i ciszej, rozlega
się dalej u stóp starca wołanie Oli, w spazmach łkań bolesnych,
bezsilne, straszne w swej grozie, bólu - coraz beznadziejniejsze.
- Tatuniu!!.. Ta... tu... niu!.. - kona wreszcie krzyk młodej
kokiety... Milknie, oddany echem parku, pogwarami sioła i pól
szerokich... półomdlałą i słabą żonę wynosi pośpiesznie na
rękach Dzierżymirski z powleczonej kirem komnaty.
Wystraszeni podążają za nim wszyscy...
To życie już ze śmiercią walczyć poczynało. Przepotężne w swej
sile, nie lubiące, by zapominano o niem, odrywało w tej chwili
despotycznie od nieboszczyka, w skupieniu otaczających go dotąd ludzi.
Troska o żywym wzięła górę!..
W promieniach radosnych jesiennego słońca, w ciszy, grającej tylko
poważnym szumem drzew ogrodu - w chwilowym nieładzie wpół
przygasłych świec i poodsuwanych kwiatów, niewzruszony w swym
majestacie śmierci - umarły pozostał sam.

***

Od pogrzebu Januarego Gowartowskiego minęło dni kilka.
W pogrążonym już we śnie pałacu w Gowartowie paliło się jeszcze
światło w jednym pokoju, rzucając w noc ciemną promień jaskrawy
przez okienne szyby.
W kancelaryjnym gabinecie dawnego pana, a dziś sypialni nowego
dziedzica, Dzierżymirskiego, on sam, znużony dniem minionym, a nader
dlań obfitym w niezwykłe zdarzenia, kładł się do snu i z wolna
rozbierał leniwie.
Na stoliku obok łóżka stała odkorkowana butelka szampana i kieliszek
wysoki, z kryształu, oraz odemknięte pudełko cygar.
Roman po chwili zapalił jedno z nich, nalał sobie wina i wypił
haustem jeden kielich, poczem zmęczony, wsunąwszy się pod kołdrę,
zgasił światło.
Odetchnął parę razy głośno, z ulgą, przeciągnął się, aż
zatrzeszczało staroświeckie łoże, ziewnął smakowicie,
zaciągnąwszy się zaś wyborowem cygarem, myśleć począł o
ukończonym dniu dzisiejszym, a przełomowym w dotychczasowem życiu
jego.
Dziś to bowiem odbyło się otwarcie testamentu nieboszczyka.
Stosownie do woli zmarłego, córka jego stawała się jedyną
spadkobierczynią kilkakroćstotysięcznego majątku...
Dzierżymirski powtórnie wyciągnął się z lubością w szerokiem,
szeleszczącem pościelą łożu.
- Tak, kilkakroć-stoty-sięcz-nego... - szepnął do siebie z
zadowoleniem. Uśmiechnął się... Dwa dni temu jeszcze, jadąc tu, a
przeczuwając zgon ojca Oli, - był pewnym niemal, iż on córkę za
nieposłuszeństwo wydziedziczył.
Już dnia następnego po przybyciu do Gowartowa przyjemnie bardzo
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 11
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.