Ironia Pozorów - 17

Total number of words is 4178
Total number of unique words is 2006
23.6 of words are in the 2000 most common words
33.4 of words are in the 5000 most common words
39.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
jej się zjawił inny... Krasnostawski znienawidził pana na
Szczęsnej...
Zazdrość, ta miłości siostrzyca, pochwyciła go w swe szpony
krogulcze, dręcząc bez litości... Mękę tę zaś powiększało
jeszcze poczucie własnej niemocy.
Myśląc o tem po raz setny, Krasnostawski pędził wciąż szybko,
nagląc niemiłosiernie spicrutą wierzchowca.
- Sługą jestem i na wieki sługą zostanę!.. Psie życie, psie!.. -
rzucił głośno z goryczą obszarom, śniącym w mroku. - On mi ją
weźmie, pokala, ja to czuję, przeczuwam!.. Lecz co czynić mam, co
robić? - wołał do siebie wzburzony przyjaciel, domownik pałacowy
Dzierżymirskich. - Zastrzeliłbym go, to lisiątko! - mruknął ciszej.
W tej samej chwili koń się potknął, Krasnostawski ściągnął
instynktownie cugle, i począł jechać wolno.
Wokoło niego, otulony szarzyzną mroku, kołysał się step mały,
wysoka trawa łechtała mu opuszczoną w dół siodła rękę. W oddali
rysowały się już cienie folwarku Tomaszówki, tak zwanej ukraińskiej
fermy, złożonej tylko z toku, to jest: stodół, spichlerza, paru
jeszcze zabudowań gospodarskich, i jego własnego, niskiego,
mieszkalnego domku - królujących w cieniu kilkunastu drzew wśród
pól i łanów szerokich.
Krasnostawski zdjął czapkę i przetarł chustką czoło. W krąg niego
latały tysiące muszek małych, brzęczały żałośnie roje komarów;
bąk grał gdzieś w moczarach, a przepiórka zabłąkana, wędrująca
jeszcze po polach, odzywała się gdzieś nieśmiało samotna...
Przejechawszy wolno kawałek stepu, Krasnostawski puścił się znów
poprzez bodziaki i trawy szybkiego nader, tak zwanego szłapaka.
Prychając nozdrzami, czując stajnie blisko, pomknął kasztan ochoczo.
Pędem powietrza i końskiego biegu, wysokie trawy zakołysały się
trwożnie - zaszumiało na stepie...
Lecz oto po chwili wierzchowiec skoczył w bok gwałtownie: to
układający się już do snu błogiego zając pomknął mu chyżo spod
nóg i znikł w wieczornym mroku... Niebawem jeździec z koniem wpadli
na trakt szeroki.
- Zginie mi Ola moja ubóstwiana, najdroższa!.. A szkoda - szkoda! -
szeptał do siebie podniecony Krasnostawski.
- Co czynić? jak przeszkodzić temu? - huczało mu dalej w głowie.
Lecieli wciąż... Domostwa Tomaszówki stawały się coraz
wyraźniejsze, bliższe... Wyminął ich wóz; jadący w przeciwną
stronę, chłop pokłonił się nisko, lecące za wozem źrebię
przyłączyło się do wierzchowej klaczy Krasnostawskiego.
- Ksiou, ksiou, ksiou! - zawołał chłop przeciągle: źrebczyk
zastrzygł uszami, prychnął i zawrócił galopem.
- Ach, czemuż, czemuż nie wolno mi kochać ciebie, najdroższa? -
wyrzucił z siebie Krasnostawski wymówkę, pełną goryczy. - Ja bym
cię ozłocił, klęczał przed tobą - zmiatał proch u stóp twoich!..
Jeździec z koniem, jak huragan, wpadli we wrota i na dziedziniec
małego dworku. Zatrzymali się... Krasnostawski zeskoczył z kasztanka
i huknął donośnie.
Niebawem zjawił się wyrostek, w rozchylonej koszuli, boso, odebrawszy
wierzchowca, znikł z nim pomiędzy strzechami podłużnych budynków;
młody człowiek zaś, szepcąc jeszcze smutnie coś z cicha do siebie,
schyliwszy głowę, wszedł do wnętrza małego, krytego słomą dworku.
Odemknął drzwi kluczem, a przestąpiwszy próg, zatrzasnął je z
hałasem. W ślad za tem potarł zapałkę, a zapaliwszy lampę,
zbliżył się do biurka, stojącego pod oknem, wśród skromnie
umeblowanej izby, wybielonej, z niskim sufitem, o dużych wystających u
pułapu belkach.
- Nie mnie, marnemu pionowi, marzyć i kochać, nie mnie!.. Do pracy,
sługo, płacą ci za to! -szepnął Krasnostawski, z bezmierną
goryczą. Rozłożywszy jednocześnie na stole olbrzymią rachunkową
księgę, umoczył pióro w kałamarzu i usiadł ciężko przed
biurkiem.
Cisza zaległa pokoik. Przerywał ją tylko szelest papieru i zgrzyt
donośny stalki w obsadce - czasami zaś akordem w tę muzykę milczenia
i pracy wplotło się z rzadka stłumione westchnienie ciche.
-------------

Ukraińskie lato upalne dobiegało końca, zanikało, wypierane
jesienią wczesną, w tym roku piękną bardzo - przezroczą...
Życie w Gowartowie płynęło cicho, a dnie mijały tutaj za dniami,
wszystkie bez zmiany niemal bardzo do siebie podobne. Ładyżyński
zatem tak samo zawsze szyderczy z marszałkową się sprzeczał i
rozmyślnie przeszkadzał flirtowi Oli z Topolskim... Krasnostawski,
tłumiąc w sercu ból, żal, gorycz i zazdrość, przyjeżdżał tu jak
zwykle, co dzień, a bawiąc w pałacu coraz krócej, po partyjce
bilardu z panem Emilem, uciekał do swej wśród pól samotni.
Czasem zajrzał do Gowartowa ktoś z dalszych, lub bliższych
sąsiadów, i jak to bywa zazwyczaj na wsi, zjeżdżając całym
rodzinnym taborem, na godzin kilka rozgaszczał się w pałacu. Dom
cały naturalnie zniewolonym był być na usługi gości, działo się
to jednak zawsze ku wielkiemu zmartwieniu Ładyżyńskiego. Bywalec
eleganckich miejskich salonów, zły chodził wówczas z kąta w kąt,
ziewając skrycie i pokpiwając nieznacznie z przybyłych w gościnę;
sąsiadów Gowartowa nie lubiał bowiem pan Emil i z góry stale
traktował, ochrzciwszy wszystkich ryczałtowo mianem "serwatki
towarzyskiej"...
W niedzielę wszyscy z pałacu jeździli do kościoła - w tygodniu, dla
ubarwienia jednostajnego skądinąd życia, oddawano sąsiedzkie
wizyty... Pan Emil wtedy zostawał zawsze w domu, a namawiając panie,
by jechały, starał się zwykle wybrać na to dzień, w którym
spodziewał się odwiedzin Topolskiego.
Hrabia ze Szczęsnej, przyjeżdżający teraz, regularnie, co drugi
dzień prawie, stawiał się wówczas niezmiennie. Ładyżyński,
uśmiechnięty złośliwie, przyjmował go z otwartemi ramiony, do
karamboli natychmiast werbował, nic najczęściej przy tem nie mówiąc
o wyjeździe pań, wymijając zręcznie jego pytania w tym względzie.
Dopiero później, po partyi, wychodził na chwilę, wracał, i
spokojnie oznajmiał mu o tem, mniej więcej w ten sposób: "Wszak
hrabia kochany o panie mnie się pytał? n'est ce pas? Pardon... na
śmierć zapomniałem... wyobraź pan sobie, wyjechały przed godziną
na spacer, pewny byłem... A tu, concevez... Dowiaduję się właśnie,
iż palnęły sobie wizytkę!.."
Topolski rad nie rad niebawem odjeżdżał, pan Emil zaś, ironiczny,
zjadliwej uprzejmości pełny, odprowadziwszy go do powozu - zacierał
ręce z radości.
Pomimo jednak usiłowań zręcznych Ładyżyńskiego, stosunek
Topolskiego i Oli zacieśniał się coraz bardziej; przyjaźń
fermentowała już, potęgowała zaś stosunek ten przedłużana coraz
bardziej nieobecność Dzierżymirskiego, od którego, po liście
oznajmiającym wyjazd do Medyolanu - nie było zgoła żadnej
wiadomości.
Był wieczór letni, kojący, cichy...
W pałacu gowartowskim zgaszono już wszystkie światła, prócz jednego
- w jadalni, gdzie marszałkowa przeglądała świeże gazety. Niebawem
odłożywszy je na bok, ze zmęczonych oczu staruszka zdjęła okulary,
a przetarłszy powieki, powstała i skierowała się ku balkonowi.
Tam, wziąwszy w rękę laskę, zeszła do ogrodu, zagłębiwszy się w
jedną z cienistych alei.
Ola, Topolski i nieodstępny ich satelita, pan Emil, używali
przejażdżki łódką po stawie, w tą stronę więc skierowała kroki
marszałkowa. Wkrótce przed nią zaszkliła się tafla stawu, staruszka
usiadła na ławeczce i posłała spojrzenie w dal...
Do uszu jej jednocześnie, w wieczornej ciszy wyraźna, doleciała
pieśń, śpiewana zgodnie silnym męskim tenorem Topolskiego i
cieniutkim sopranem Oli, z przeciągłem do wtóru gwizdaniem pana
Emila. Barka znalazła się niebawem pośrodku stawu. Pieśń, urwana
nagle, zcichła, marszałkowa krzyknęła, jak tylko mogła
najgłośniej: - Hop!.. hop!..
- By... waj! - odpowiedział natychmiast pan Emil, rozległy się
szybsze uderzenia wioseł, plusk wody i łódź chyżo kierować się
poczęły ku brzegowi, Ładyżyński po chwili przyłożył do oczu
rękę i krzyknął;
- Per Bacco! Wszak to pani marszałkowa!..
- O, ciociu! Czemuż cioteczka przyszła aż tutaj? Jakże można...
wilgoć ze stawu, opary niezdrowe! - rozległ się z kolei cieniuchny
głosik Oli.
- Nic, dziecko, nie szkodzi... Posiedzę sobie, taki śliczny i ciepły
wieczór... Jedźcie, jedźcie, jak się zmęczę, to powrócę! -
odkrzyknęła pani Melania.
- E, cóż znowu? - zagrzmiał basem Ładyżyński. - I my wracamy.
Księżyc zresztą dziś niecnota nie dopisuje i chowa się ciągle...
Naprzód!.. - zakomenderował donośnie.
- Nieprawdaż? - dodał ciszej, zwracając się ku siedzącej w łódce
młodej parze.
- Ależ naturalnie! - potwierdziła szybko Ola, widząc, iż Topolski
milczy dyplomatycznie. - Cioteczka zaziębi się, jak ją pozostawimy tu
dłużej, a sama do domu tak rychło nie pójdzie...
Po chwili, łódź stanęła u brzegu. - Ciotuniu, jesteśmy.. - żywo
krzyknęła Ola, i wysiedli wszyscy.
Topolski z Olą poszli naprzód, pan Emil zaś pozostał, systematycznie
ułożywszy wiosła i zamknąwszy na klucz kłódkę u łańcucha,
przytwierdzonego do barki, poczem zapalił z wolna papierosa.
- Pa -nie E - mi - lu! Wra -ca - my! - rozległ się z góry, na brzegu,
wołający głosik Dzierżymirskiej.
- Idę, idę! - odpowiedział w ten sam sposób Emil, nie ruszył się
jednak wcale. Po chwili warknął do siebie półgłosem:
- O, nie podoba mi się coraz więcej ten farbowany na hrabicza! Lecz
swoją drogą pozycya moja tutaj jest w zupełności idyotyczną...
Marszałkowa, jak ślepa: nic nie widzi; on, wściekły, zębami na mnie
po cichu zgrzyta ona się dąsa... Que diable! Nie byłem dotąd nigdy
stróżem cnót młodych mężatek!..
I Ładyżyński wzruszył ramionami, poczem z wolna skierował się ku
pałacowi.
Pozostała zaś trójka była już daleko. Topolski podawał kornie
ramię marszałkowej, Ola szła obok niego - rozmawiali wszyscy żywo i
wesoło; niebawem znaleźli się na werandzie i usiedli, zmęczeni nieco
przechadzką.
Topolski, zatrzymany i uproszony przez panie, zostawał na noc w
Gowartowie, obecnie zaś namawiał Olę do zagrania na fortepianie.
- Ale kiedy mówię panu - broniła się, śmiejąc, młoda kobieta, -
że teraz właśnie czuje się niemożliwie usposobioną do muzyki...
Upewniam pana, iż go boleć będą uszy!..
- O, mnie nigdy! Chyba pana Emila? - odparł Topolski.
Ładyżyński nie znosił muzyki. Nazywał ją zawsze "gnębicielką i
pierwszym stopniem do histeryi i neurastenii."
- Jeżeli nie dla mnie - nachylił się w tej chwili Topolski ku
siedzącej obok Oli - to niech zagra pani dla pana Emila za to, że nam
ciągle swem towarzystwem przeszkadzał...
- Przeszkadzał?.. w czem? - spytała Ola, z uśmiechem i zalotnem
błyśnięciem oczu.
- Powiadają, iż przysłowia są mądrością narodów, a jedno z nich
mówi pono: "mądrej głowie, dość..." i.t.d. Pani nie zrozumiała -
to trudno.
- Ha, ha, ha! - zaśmiała się Ola - zdrobnia pan przysłowia,
stosownie do okoliczności, ale bogi odmówiły panu talentu rymowania.
Ja szczerze zupełnie powiadam, iż nie zrozumiałam pana.
- Honny suit, qui mal y pense. Lecz pozwolę; sobie tymczasem nie
wierzyć pani...
Rozmowa ta cała prowadzoną była półgłosem, tak, iż siedząca w
przeciwnym rogu balkonu marszałkowa nie słyszała jej wcale. Odezwała
się więc, przerywając:
- Widzę, że na próżno pan Topolski cię prosi. Zagraj, Oluniu,
zagraj, dziecko, w taki cichy wieczór ślicznie się wyda głos
fortepianu.
- No, jak cioteczka każe, to i owszem! - rzekła z uśmiechem Ola. -
Ale czynię to tylko dla niej; avis au lecteur...
Zwróciła się do Topolskiego, spojrzawszy mu prosto w oczy, poczem
przestąpiła próg pokoju. Młody człowiek skłonił się, i
powstawszy, podążył do salonu w ślad za nią.
- Któż zbadał rzeczywistą pobudkę czynów kobiety? - szepnął
dyskretnie, pochyliwszy się ku idącej.
- Przepraszam! - zaśmiała się wesoło Ola - proszę wracać na balkon
dotrzymać towarzystwa cioci Melanii, a zresztą - tu, siadając do
fortepianu, uczyniła ręką ruch w stronę werandy - oto pan Emil...
- A... więc pani jednak gra... dla niego - rzekł z wolna Topolski i
posłuszny zawrócił.
Ola nie odpowiedziała... Gamma tonów z pod jej palców zabrzmiała
donośnie... Fantastyczna pieśń norweska odbiła się o echa parku i
głębie śniące do stawu - namiętna, burzliwa, popłynęła w dal
cichą pól i stepu...
- Że też pani Ola nie ma litości nad ptaszkami, co śpią sobie w
parku tak cicho. Gdy usłyszą bowiem parę podobnych fortepianowych
trelików, ogłuchną do rana zupełnie. - odezwał się w tejże chwili
ironiczny głos Ładyżyńskiego.
- Cóż to pan, jak widzę, prócz ptaków tylko o sobie nie zapomina, a
nas z panią marszałkową z żyjących wykreśla! - półżartem,
półserjo odciął panu Emilowi Topolski.
Ładyżyński nie odpowiedział; wszedłszy do nieoświetlonego salonu,
gdzie grała Ola, odezwał się w ukłonie:
- Wszak pani pozwoli, nieprawdaż?... Bym zagrał sobie prozaicznie,
terre à terre, w karambole sam ze sobą... Czy zgrzeszę bardzo?
- Mais pas du tout, owszem... Staraj się pan karambolować w takt gry
mojej; może tą drogą wreszcie nauczysz się pan kiedyś odczuwać
muzykę...
- O, dzięki ci, pani! - trzymając się za serce, skłonił się pan
Emil i zadzwoniwszy na lokaja, kazał zapalić światła w bilardowej
salce, a po chwili, cały zatopiony w grze, z pietyzmem wykonywać
zaczął karambole.
Pieśnią Schumana rzewną skarżył się cicho teraz fortepian,
płakał, smucił się żałośnie... Ola grała pięknie, z techniką i
uczuciem. Siedzący na balkonie Topolski łowił tony z lubością,
przez grzeczność tylko prowadząc rozmowę z marszałkową i klnąc
zarazem w duszy jej obecność, przeszkadzającą mu we flircie z Olą.
Niebawem wybiła w ciszy domu godzina jedenasta. Staruszka, zmęczona
snać całym dniem, powstała ciężko i rzekła:
- No, słuchajcie tu sobie muzyki, moi panowie, ja zaś idę spać... A
pan Emil gdzie - nie widzę go? - zapytała naraz.
Topolski zauważył dawno, że Ładyżyński postukuje na bilardzie; nie
chcąc jednak informować o tem marszałkowej, odparł szybko:
- Och, nie, wiem. Wyszedł przed chwilą, wróci zapewne niebawem! - i
na dobranoc - pocałował, z uszanowaniem, rękę staruszki.
Marszałkowa, nic nie mówiąc, weszła do salonu i zbliżyła się ku
fortepianowi.
- Bonsoir, chérie! - rzekła, całując Olę w głowę.
- Dobranoc, cioteczko! - zerwawszy się z krzesła uściskała
marszałkowę Dzierżymirska; poczem pani Melania skierowała się wolno
do swych pokojów.
Znikła... Fortepianem wstrząsnęło gwałtowne intermezzo; do pokoju,
tonącego w cieniach, cicho, jak kot, wsunął się Topolski.
Usiadł na niskim foteliku obok Oli: -Nareszcie!.. - szepnął.
- Nareszcie... Co? - ze spojrzeniem zalotnem, zapytała, nie odrywając
paluszków od klawiszy.
- Jesteśmy z panią sami...- dokończył Topolski zdanie. - I ten
satyr, któremu tu tak wszystko wolno i uchodzi...
Topolski urwał, a widząc, że Ola już otwiera usta by coś
powiedzieć, wyrzucił z siebie szybko, czyniąc nieznaczny ruch ręką:
- Och, wiem już z góry, co pani mi powie... Pan Emil - przyjaciel
nieboszczyka ojca pani, druh marszałkowej, wreszcie zna panią od
dzieciństwa. - Wszak to wszystko wiadomem mi jest doskonale... Co nie
przeszkadza - ciągnął - iż denerwuje mnie ten pan do
niemożliwości... Bo, np. dzisiaj: od rana nie pozwolił nam być
chwilki nawet sam na sam...
- Ho, ho, cóż to za gorycz i niezadowolenie! - zdziwiła się niby
Ola, a usiłując nadać głosowi brzmienie twardsze, dodała: - Nie
pojmuję zresztą, skąd te żądania uporczywe sam na sam i urojone
jakby jakieś prawa...
Nie dokończyła... Trel gwałtowny przebiegł, jak dreszcz, po
klawiszach, spojrzenie zaś młodej kobiety, które dojrzał Topolski w
półcieniu i blask jego, co, jak pieszczota, przesunął mu się po
twarzy, zadały kłam wyraźny wymówionym przez Olę słowom. Topolski
zapomniał o nich. Zapamiętał wzrok tylko i pokorny na pozór
pochylił się ku rączce Oli.
- Przepraszam stokrotnie!.. przepraszam!.. - i pocałował biegnącą po
fortepianie białą rączkę, wychylającą się z fałdzistego rękawa
- wyżej łokcia. - Przeprasza się niżej! - rzuciła żartobliwie Ola.
- Ciemność winna temu... -- rzucił lekko Topolski.
Milczenie parku i domu przerywały teraz tylko tony fortepianu, coraz
namiętniejsze jakby, gwałtowne, burzą ognistego zapału i pragnień
wstrząsające spokojną ciszą, oraz nerwami dwojga ludzi,
słuchających tej orgii dźwięków rozpasanych, zamkniętych w
złocone ramy artyzmu i techniki.
Głos Topolskiego wkrótce przeszedł w szept przyciszony,
pieszczotliwy, miękki. Z dala odzywało się jednostajnie, co sekund
kilka, uderzenie kul na bilardzie zajętego wciąż karambolami pana
Emila... I Topolski, flirtując tak dyskretnie z Olą, podsycającą
półsłówkami słów jego igraszkę, od czasu do czasu wysyłał
spojrzenie przelotne na wywiady, czy pan Emil przypadkiem nie wraca;
lecz ten nie myślał o tem wcale.
Widząc to, Topolski przysunął się bliżej do młodej kobiety. Ruch
ten jednak zauważyła Ola i widać chęć przekorna sprzeciwienia się
mężczyźnie przebiegła jej nagle przez główkę, bo odezwała się w
tej chwili:
- Chciałam właśnie, oto zagrać panu coś przepięknego, i
zapomniałam... Masz tobie! - zatrzymała się. - Trzeba zapalić
świecę! - dokończyła, z filuternym uśmiechem.
- Ale, cóż znowu? - podchwycił Topolski. - Po raz pierwszy dostrzegam
u pani - ciągnął niezadowolony widocznie - brak odczucia nastroju
chwili danej... Tak mi miło było słuchać gry pani w tym właśnie
półcieniu, tak znakomicie godzącym się z muzyką i ciszą
wieczorną.
Śmiech szczery Oli rozległ się w tej chwili. Zapaliła świece i
rzekła swobodnie:
- Cóż robić! widzi pan teraz, że wcale nie jestem doskonałością..
Nareszcie pan sam empirycznie przekonał się o tem. A mówiłam tyle
razy...
Urwała, i otworzywszy nuty, dotknęła się ręką klawiatury.
- Niedobra pani... - nadając głosowi brzmienie pociągające,
łagodne, przemówił Topolski. - Niedobra! - powtórzył ciszej, i
podniósł do ust, jej dłoń.
- Z okazyi czego - zaśmiała się Ola.
Topolski na pytanie wprost nie odpowiedział, lecz mówił dalej:
- Rozwiała mi pani złudzenie! - umilkł na chwilę.
Pytająco spojrzała nań Ola.
- Tak jest - powtórzył mężczyzna - bo uwierzy pani, jak dziwnego
doznałem wrażenia, gdy oto tak przed chwilą siedzieliśmy w
zapomnieniu, ciszy, przy fortepianu dźwiękach - zupełnie sami...
- No, ciekawam? Cóż panu się zdawało? - ironicznie nieco rzuciła
Ola, a oderwawszy zarazem ręce od klawiatury na chwilę, słuchała,
patrząc mu w oczy przeciągle:
- Po prostu zdało mi się, iż jesteśmy mężem i żoną...
- Tylko tyle? - zaśmiała się Ola złośliwie. - No, po prologu
spodziewałam się czegoś nadzwyczajniejszego przyznaję! - dorzuciła
lekko, a odwróciwszy spojrzenie, ułożyła zeszyt nut na stalugach
fortepianu, i znów grać poczęła, tym razem coś smętnego, kojącego
jakby - pełnego cichej tęsknoty...
- Co to jest? - zżymnął się w duchu Topolski, rozgniewany: - Że
też ta kobieta zawsze zbije mnie z pantałyku! - Nie wiedział po
prostu, co mówić dalej muzyka zaś jednocześnie łagodna, płynąca
miękko z pod palców kobiety, nerwową, drażliwą naturę jego
nastrajała dziwnie na nutę, wręcz przeciwną słowom, jakie same
cisnęły mu się do ust przed chwilą...
- Jednak, jak ona, niecnota, zna mnie, dobrze! - zauważył jeszcze w
myśli, spojrzawszy z pod oka na Olę, która, z błąkającym się w
kącikach ustek uśmiechem, grała właśnie, z uczuciem, coraz,
subtelniejszem, miękkszem, aż fortepian martwy skarżyć i płakać
się zdawał.
Po chwili, Topolski przemówił znowu, głosem jednak już całkiem
innym, niż poprzednio:
- Pani się śmieje, tymczasem to, co mówię, wszak takie naturalne...
- Na - tu - ral- ne! - przedrzeźniła lekko Ola. - Ha - ha - ha! -
zaśmiała się - vous êtes incomparable!..
- Permettez! - przerwał porywczo nieco mężczyzna - niech skończę...
- Ależ słucham, słucham od kwadransa, et vous n'en finissez pas.
Więc, jakież ultimatum?
- Bardzo proste. Odczuwamy się z panią wzajemnie, rozumiemy, jak
rzadko kto może... Dusze nasze - to jakby niewidzialny kamerton,
który, za uderzeniem myśli, uczuć nam wspólnych, brzmi zawsze
jednakowo... A mąż i żona przecież, poza...
- Ha, ha, ha.. .- urwała przezornie O1a. - Otóż mylisz się pan
zupełnie, bo ja, na przykład teraz, nic, ale to nic pana nie
rozumiem...
A zresztą - kończyła, powstawszy szybko od fortepianu - en voilà
ascez... - zamknęła fortepian. - Żal mi pana Emila, który pewnie
już darować mi nie może, że gram tak długo, bo oto właśnie
nadchodzi..
- A bodajżeś! - zgrzytnął szeptem Topolski i zerwał się
śpiesznie, począwszy odruchowo układać niby porządnie nuty na
etażerce.
- Silence à mon approche - quelle galanterie, madame, de votre part!..
Podziwiam, zaiste! - odezwał się na progu pan Emil, w ukłonie, a
zwracając się ku zmieszanemu pomimowolnie Topolskiemu, rzucił, z
ukrytym sarkazmem:
- Czy to... może panu zawdzięczam?..
I podtrzymywana przez Ładyżyńskiego głównie, popłynęła przez
czas krótki jeszcze rozmowa ogólna, poczem panowie powiedzieli Oli
dobranoc i rozeszli się, pozostawiając ją samą. Zapalone przy
fortepianie świece rzucały teraz na salon migocące światło, lekki
zefirek kołysał ich płomień z lekka, poruszał firanki i portyery...
Ola skierowali się ku werandzie, i oparłszy o balustradę, zadumała
się głęboko.
- Co to jest, co się z nią dzieje? - myślała. Od wyjścia za mąż,
od lat sześciu kochała dotąd niezmiennie Romana tylko, choć
bezustannie ocierała się o dziesiątki nadskakujących jej mężczyzn,
na żadnego jednak uwagi nie zwracała nawet. I dopiero teraz, teraz!..
Ujęła głowę w rozpalone dłonie i ścisnęła niemi skronie...
Ten Topolski działa na nią w sposób iście niezwykły. Tak ją
odczuwa, tak dobrze rozumie, tak rozzmysławia po prostu umiejętnie
prowadzoną grą intrygi, flirtu - tak pociąga ku sobie
nieprzeparcie!... Ten jego ujmujący, niezwykły jakiś i zwodniczy
wdzięk osobisty, którym tchnąć się zdaje postać jego cała,
zwycięża ją coraz natarczywiej, uparciej... Broni się przed nim, w
żart jego słowa obraca, a jednak ona, Ola, czuje, że jeśli tak samo
potrwa jeszcze dłużej, kto wie, czy zdoła oprzeć mu się?..
Och, gdybyż przynajmniej Roman przybył już prędzej, gdyby! A tu sama
walczyć musi!.. Jeden Ładyżyński tylko po swojemu broni ją przed
"nim" i przed nią samą...
I Ola przy ostatniej powyższej myśli podnosi zwolni głowę, a
pociągnięta kojącą ciszą parku i światłem drżących promieni
księżyca, schodzi z balkonu i zapuszcza się samotna w cienistą
ogrodową aleję.
Na piasku cień jej rysuje się mały i kroki rozlegają się donośnie;
przez liście niebieskawo-srebrne plamy światła ścielą się u jej
stóp dyskretnie, ukazują się, to znów nikną...
- Kocham go, kocham,.. i pragnę! - szepce Ola. - A on?
- Czyż można nawet wątpić o tem? - odpowiada samej sobie. - Przyleci
na jej pierwsze skinienie, gdyby tylko... zechciała...
Zechciała? - Ola przeciera czoło dłonią i czuje, jak krew młoda
igra jej w żyłach nieposłuszna, jak pragnienie poziome, zmysłowego
użycia, rozkoszy - nieprzeparte, silne ją samą ogarnia
wszechpotężnie.
Idzie coraz wolniej, coraz bardziej pogrążona cała w myślach i
wewnętrznej walce.
Doszedłszy do końca alei, Ola zawraca machinalnie, kierując się ku
domowi.
- Romanie!.. Romciu... wybacz mi! - szepce, kładąc załamane rączki
na rozpalone czoło. - Przyjeżdżaj i obroń mnie!.. Obroń! - woła
rozpaczliwie, czując burzę w piersi, rozsadzanej uczuciem, pragnieniem
i rozterką!
Broniła się dotąd, ale teraz czuje, iż siły jej zbraknie na
pewno... Ileż godzin w dniu samotnych, ile nocy bezsennych,
przemyślała, przecierpiała w walce z pokus drażniącą, z sercem,
wyobraźnią, duszą całą, - rwącemi się do ukochanego mężczyzny -
w jego ramiona, które czekały tylko jej skinienia, by ją opleść
pieszczotą - unieść w krainę miłości i rozkoszy!..
- Marzenia! Ona nie ulegnie!..
- Nigdy, przenigdy! - szepce Ola, spowiada się przed zasłuchanemi,
cichemi drzewami parku. - Tylko ty, Romanie, ty, co po raz pierwszy w
życiu otworzyłeś mi ułudę miłości, szczęścia, ty, którego
dotąd ponad życie kochałam - przyjedź, ratuj mnie, swą obecnością
wesprzyj!!!
Ola już jest w pobliżu pałacu.
- Nigdy cię nie zdradzę!.. nie zapomnę obowiązku... nigdy! - szepce
po raz wtóry jeszcze i z żywo bijąca w arteryach krwią - wzburzona
cała, z ostatnim wyrazem "nigdy" na ustach, wstępuje po schodkach
pałacowego skrzydła. Daleka myśli od szczegółów drobiazgowego
życia - zapomina o pozostawionych w salonie światłach - o wszystkiem
i skrzypnąwszy drzwiami, znika za niemi.
W ciszy uśpionego już domu, gdzieś, w dali, wydzwania tymczasem po
chwili godzina dwunasta.. Kwadranse mijają stopniowo, a noc letnia, w
milczeniu przyrody całej, woniami swemi miarowo oddychać poczyna...
W salonie pałacowym dopalają się powoli świece u fortepianu,
płomienie ich drżą bezustannie od nocnych powiewów, oświetlając
fantastycznie pokój cały; czasem wpadnie tu znienacka księżycowy
promień - i złagodzi swym blaskiem żółte świec płomyki...
I trwa to tak dość długo jeszcze...
Nagle jednak drzewa parku szumieć poczynają wraz głośniej, księżyc
gdzieś ginie, przepada, chmurki zaś drobne pokrywać zaczynają coraz
gęściej niebo dotąd pogodne... I zefirek leciutki, wpadłszy do
salonu przez balkonowe drzwi, hulać po nim zaczyna...
Jeden płomyczek u świec gaśnie, drugi w pobliżu okna pali się
wciąż, dygocąc...
Swawolny wietrzyk tymczasem wzdyma teraz firanki, a podrzuciwszy jedną
z nich, nakrywa nią płomień świecy przy stojącym obok okna
fortepianie i jakby pragnąc przypatrzeć się swej psocie, nagle
przestaje powiewem poruszać wszystko dokoła!..
Stopniowo firanka zapala się z wolna; płomień obejmuje ją
pieszczotliwie w swój uścisk gorący...
Wpada znów podmuch zefiru. I płomień idzie w górę zwycięski,
zapala lambrekin. Minut kilka... Okienne ramy już płoną złocistym
ogniem, z trzaskiem przełamują się po chwili, szyby pękają
znienacka, i wszystko to razem upada na ziemię. Dywan puszysty kopcić
poczyna... Od firanki zajęły się rozrzucone na pianinie nuty,
drobiazgi...
Wietrzyk, jak szatan złośliwy, dodaje tymczasem animuszu płomieniom,
przyspiesza pochód ich po salonie...
Ogniste węże obejmują już niebawem w śmiertelny uścisk fortepian,
skarży się on żałośnie... Meble pękają od gorąca - dym, żar,
napełniają pokój cały, kobierzec już płonie - posadzka pod nim
trzeszczeć zaczyna!..
Wiatr ustaje tymczasem, chmurki stopniowo rozchodzą się jak przyszły,
rozpraszają... Sierp księżyca ukazuje się znowu, i zagląda ciekawie
do wnętrza pałacu...
Wśród ciszy śpiącego domu pali się już teraz cała prawa strona
salonu; drzwi przymknięte od sąsiedniej jadalnej sali, pod naporem
ognia, walą się, z trzaskiem - w tejże chwili hufiec płomieni wsuwa
się podstępnie do innych, przyległych komnat...
Nikt nie spostrzegł jeszcze w pałacu ognia. Cicho.
W pokoju, na pierwszem piętrze, śpi smacznie Topolski, a
uśmiechnięty, rozmarzony, śni zapewne o Oli.
Mija jeszcze z kwadrans. W komnacie rozlega się nagle trzask silny, w
ślad za tem podłoga wstrząsa się...
Topolski budzi się, a ledwo otworzywszy oczy, kaszleć zaczyna: coś
dusi go, w oczy się wżera...
Zrywa się wystraszony i przytomnieje natychmiast. Instynktownie otwiera
okno...
- Co to, na Boga, co to? - przenika mu jednocześnie mózg pytanie.
Patrzy w dół przez okno - księżyc świeci, śpi wszystko!..
Słucha... Włosy jeżą mu się na głowie, zapala świece, i widzi
siebie w obłokach dymu.
- Pożar!.. - świta mu w głowie. Niepewny jeszcze, ubiera się
pośpiesznie, parę chwil zaś później jest już na korytarzu - za
drzwiami...
Dymu wszędzie pełno. Echo łoskotu płomieni na dole dochodzi tu
wyraźnie... Poza tem wszędzie panuje milczenie zupełne...
- Na Boga, czy Ola śpi? - nikt snać o ogniu nic jeszcze nie wie! -
przemyka przez umysł młodzieńca. Chce krzyknąć: - Ogień, gore! -
waha się...
Staje strwożony... Może jemu tak tylko się zdaje?.. Po sekundzie
namysłu, rzuca się jednak na lewo, ku schodom, i biedz na dół
zaczyna..
- Ola... Ola!.. - szepce półgłosem, pomny i tylko najdroższej sercu
istoty, i znalazłszy się na dole, skręca gwałtownie w prawo, ku
pokojom pani domu...
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 18
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.