Ironia Pozorów - 12

Total number of words is 4084
Total number of unique words is 2012
24.0 of words are in the 2000 most common words
34.1 of words are in the 5000 most common words
39.6 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
dziedzictwo po nim, nie byłbym przecie nigdy tem, czem dziś jestem!..
Przepastna ironia - koło bez wyjścia!..
Dzierżymirski, pochylony nad grubą księgą, której cyfr i kolumn ich
nie widział zgoła - pogrążonym się ciągle być zdawał
całkowicie, w rachunku i pracy.
Milczenie zupełne - panowało w pokoju, w ciszy zegar wydzwonił
niebawem godzinę wpół do dwunastej. Roman się ocknął; zostawało
mu już tylko pół godziny czasu. Uczynił nad sobą wysiłek i głosem
spokojnym zupełnie przemówił obojętnie:
- Z kim mam przyjemność i czem służyć mogę?..
- Herman Zieliński. Czy pan.. prezes naprawdę mnie sobie nie
przypomina? - odparł młody człowiek dobitnie.
Dzierżymirski zawahał się chwilę.
- Zielińskich znam wielu - rzekł z wolna - nazwisko pańskie ma
przedstawicieli tak licznych... Zresztą... może... Przykro mi bardzo,
lecz doprawdy nie przypominam sobie...
- Ja za to - odpowiedział młodzieniec, akcentując silnie słowa -
przypominam sobie aż nadto dobrze... Poznaliśmy się przed laty
siedmiu; ja, pan i Jasio Zboiński stanowiliśmy przez czas jakiś
nierozerwalną nawet trójkę. Potem... pan przestałeś stopniowo nas
poznawać... Kolej to zwykła rzeczy świata tego, prawo ludzkie - być
może... Pan wznosiłeś się po drabinie społecznej wysoko, my
ginęliśmy w cieniu... Pan dosięgłeś jej szczytów obecnie, my, to
jest ja, zostałem u jej podnóża...
Zatrzymał się w przemówieniu swem młody człowiek, po chwili zaś
dodał; z goryczą:
- Jednak... myślałem, że pan... prezes, pomimo to, raczy mnie sobie
przypomnieć. Cóż robić - omyliłem się!.. - młodzieniec powstał,
gotów do wyjścia.
- Ale cóż znowu !.. - wykrzyknął słuchający go dotąd w milczeniu
wahającem się Dzierżymirski, a zarazem, powstawszy śpiesznie z
miejsca, przyjaźnie wyciągnął rękę ku przybyłemu.
- Witam i przepraszam... Pamiętam te czasy doskonale, tylko pan
zmieniłeś się do niepoznania. Cóż Zboiński, cóż pan - porabiacie
teraz?.. Niechże pan spocznie, proszę bardzo... - dorzucił Roman
łaskawie i swobodnie, teraz bowiem panował już całkiem nad sobą.
Zieliński, poznany, usiadł i ośmielony odparł:
- Cieszy mnie niewymownie, że pan przypominasz sobie lata owe.. Dla
mnie, wyznać muszę, okres ten cały życia mego stanowi przyjemne
nader wspomnienie - urwał, i uśmiechnąwszy się ironicznie,
zachowując jeszcze swój ton sprzed chwili, dorzucił dobitnie:
- Ba, dawniej przecie my ze Zboińskim, we trójkę, mówiliśmy sobie
"ty" nawet!
- Cóż pana obecnie do mnie sprowadza? - przerwał Dzierżymirski
pośpiesznie, niechcący jakby, puszczając mimo uszu ostatnią uwagę.
- Rad jestem niezmiernie z widzenia się naszego, z przyjemnością
usłużę, jeśli będę mógł to uczynić...- dodał jeszcze, jak
mógł najprzychylniej.
Choć zmrożony nieco początkiem zdania, Zieliński spojrzał
przyjaźnie na Romana, poczem odezwał się:
- Dziękuję, i zobowiązany jestem panu bardzo, bardzo, panie...
prezesie!., - uśmiechnął się znowu,
z goryczą - początkowo jednak winienem w krótkich słowach objaśnić
go nieco o położeniu mem obecnem.
- Słucham - przerwał szybko Dzierżymirski i spojrzał na wiszący
mały zegarek, wskazujący w tej chwili trzy kwadranse na dwunastą.
Zieliński dostrzegł ruch jego.
- O! to niedługo potrwa! - pośpieszył z zapewnieniem.
- Nic nie szkodzi, proszę bardzo... - odparł Roman. - O pierwszej mam
ważną sesyę, a że wyjeżdżam już za dni parę, obecność moja
jest tam bez opóźnienia konieczną. Ale... słucham pana... -
powtórzył znowu uprzejmie.
- Otóż więc, streszczam - rzekł Zieliński.
- Życie moje odmiennem potoczyło się korytem od życia pańskiego, a
nawet Zboińskiego Jana. Pan - nie ma co mówić o tem ; całe miasto
godzi się jednogłośnie, że o zdolniejszego i bardziej wpływowego
zarazem człowieka u nas trudno... Zboiński jest lekarzem na prowincyi
i wiedzie mu się niezgorzej, a ja... - tu Zieliński zatrzymał się
chwilę - zostałem za wami, panowie, w tyle, o, bardzo w tyle nawet!...
Dlaczego? któż odgadnie ?.. Zdawałoby się, że los nie poskąpił mi
zdolności; szkoły ukończyłem, z medalem, prawo, z odznaczeniem, ale,
niestety, los nie obdarzył mnie szczęściem do życia! - Młody
człowiek znowu, wzruszony jakby mimowolnie, mówić przestał.
- Trzy lata temu - ciągnął dalej niebawem - ożeniłem się z
miłości, bez grosza... - rysy, dość regularne Zielińskiego
ożywiły się promieniem wewnętrznym - kochałem ją, tę moją
Maniutę, tak, jak kocham ją do dziś dnia jeszcze, choć jak nie
miała, tak i nie ma ani szeląga posagu!.. Obecnie mam troje
drobiazgu... - tu z kolei twarz gościa Romana zasępiła się smutnie,
zatrzymał się, jakby trudno mu było wykrztusić resztę, czoło zaś
białe pociemniało mu od rumieńca - jednem słowem - dokończył - w
domu u mnie - nędza!..
Umilkł, nie podnosząc oczu. Po dłuższej chwili, ciągnął:
- Pomny naszej dawnej znajomości, przyszedłem tu, do pana prezesa, z
pokorną prośbą o posadę, o pracę, choć byle jaką, ale - płatną,
o zarobek, bo jałmużny nie zwykłem przyjmować!.. Byle z głodu nie
umrzeć... byle osłodzić życie tej kobiecie, która mnie kocha, a
której doli dotąd w żadny sposób ulżyć nie mogę!.. - wyrzucił z
siebie z mocą.
Zamilkł i wstydząc się jakby słów własnych, nie podnosił już
wcale oczu na Romana.
Dzierżymirski zaś z kolei przez czas ten cały śledził słowa i grę
fizyonomii Zielińskiego, a w myślach jego równocześnie stanął
wyraźnie kontrast rażący, pełny ironii, między życiem jego, a
życiem tego oto Hermana, znanego mu dobrze, jako najzdolniejszego
studenta uniwersytetu - z przed laty... Stanowczo nie popłaca być
idealistą!
Ożenił się bez majątku... No, a gdyby tak on, Roman Dzierżymirski,
zgrzeszył był idealizmem, i biedak, ale nieposzlakowany, uczciwy,
pozbył się przed laty nietkniętych banknotów i ożenił się
następnie z jaką dziewczyną zupełnie biedną ?..
- No, w każdym bądź razie, jakoś dałbym tam sobie radę! -
odpowiedziało coś butnie w duchu Roman natychmiast. - Posiadam hart,
wolę, rozum, rzutkość, dar oryentowania się trafnego, i spryt - to
wiele; a on? Szlachetny, zdolny, lecz jednak trochę... głupi!
- Ale czysty ! - ukłuło coś, jakby żądłem Romana. Spuścił
głowę i słuchając dalej losów kolegi Zielińskiego, mówił sobie
zarazem:
- Jednak pomóc trzeba... należy. Dla wspomnień, no, i dla zasady.
Gdy zaś dawny towarzysz mówić już przestał, odezwał się z kolei:
- Więc życzyłby pan sobie otrzymać zapewne miejsce na kolei, gdzie
jestem prezesem... Niestety, nie mogę, postanowiłem bowiem podczas
całego trwania tam moich rządów, od siebie nie narzucać nikogo...
Ale mógłbym pomieścić pana gdzie indziej. W Banku
Handlowo-Przemysłowym, na przykład, należę do zarządu... Czy znane
są panu: rachunkowość kupiecka, buchalterya i języki obce biegle,
jak francuski, niemiecki, a może i angielski`?..
- Niestety, nie! - odparł Zieliński. - Fachowego wykształcenia nie
posiadam, gimnazya klasyczne zaś i wydział prawny uniwersytetu nie
wyszkoliły mnie dostatecznie w żadnym z nowożytnych języków
europejskich... Co innego grecki i łacina... Co się zaś tyczy
rachunkowości, poza arytmetyką i matematyką wyższą, t. j. algebrą,
geometryą, trygonometryą, inną służyć nie mogę...
I machnąwszy przy tych słowach ręką, w zniechęceniu, młodzieniec,
westchnąwszy smutnie, dodał.
- Zresztą, panie prezesie, mówiąc szczerze całkiem, przekonywam się
teraz coraz bardziej, iż szkoły nie dały mi zgoła żadnej nauki
życiowej i praktycznej.
- Ma pan słuszność, zapewne... - potwierdził Roman. - Niedaleko,
szczególniej przy obecnej nadprodukcyi w naszem mieście ludzi
fachowych, zajechałbyś pan ze swym dyplomem, ale nie martw się pan...
Spotkałeś mnie na swej drodze. Ja zaproteguję pana po pierwsze w
imię lat dawnych, po drugie, że należysz pan, jak widzę, do
prawdziwie potrzebujących pracy! - ostatnie słowa silniej
zaakcentował Dzierżymirski. - Czy ładny i czytelny masz pan charakter
pisma?
- Owszem, staranny i czytelny w zupełności! - pośpieszył z
odpowiedzią Herman.
- No, to dobrze - odparł Roman, i przy tych słowach sięgnął do
stojącego na biurku pudełeczka po bilet wizytowy. - Napiszę słówko
do Dyrekcyi Towarzystwa Ogniowego "Esperanza"... Z dyrektorem jestem w
ścisłych bardzo stosunkach, w tych dniach oprócz tego sam z nim
pomówię - odmówić mi nie może... Od pierwszego przyszłego
miesiąca dadzą panu posadę. Przypuszczam, iż... na początek z
jakieś 500 rubli... Będziesz pan obrachowywał, sprawdzał, a potem
przepisywał zapewne ubezpieczeniowe polisy... Jak się pan zaś
wprawisz w owem przepisywaniu, wyrobię, iż dadzą panu polisy do
kopjowania w domu, w ten sposób zarobisz pan więcej. Zgoda?...
- Ależ naturalnie - dziękuję stokrotnie, dziękuję po tysiąc razy!
Wdzięczność moja, panie prezesie, nie ma granic!... - i zerwawszy
się z krzesła, Zieliński, wzruszony i uradowany, uścisnął z
przejęciem dłoń Romana.
Ten ostatni, napisawszy słów kilka, zapieczętował list i powstał, a
podając go młodemu człowiekowi, rzekł:
- Życzę szczęścia i powodzenia!.. Bardzo kontent również jestem,
że pan zwróciłeś się bezpośrednio do mnie, i że znajomość
naszą odnowiliśmy znowu... Doktorowi Zboińskiemu moje ukłony, gdy go
pan zobaczysz!..
I Roman Zielińskiemu podał rękę.
- Dziękuję... Nie zapomnę tego panu nigdy!.. - z serdecznem ciepłem
w głosie odparł młodzieniec, ściskając dłoń dawnego swego
towarzysza.
Dzierżymirski odprowadził go uprzejmie do drzwi, a gdy z Zielińskim
znikło mu z przed oczu przeszłości widmo, odetchnął swobodniej, i
zadzwonił na, lokaja.
Ten zjawił się natychmiast, niosąc w ręku tacę z kilkoma biletami.
- Czekają jeszcze? - zapytał Roman, i spojrzał pobieżnie na bilety,
a równocześnie wyjął z kieszeni zegarek, wskazujący już parę
minut po dwunastej.
- Przeproś tych panów i powiedz, że dziś za późno!.. - rzucił
czekającemu słudze.
Lokaj wyszedł, a Dzierżymirski przechadzać się począł z wolna po
pokoju i cygaro zapalił, wypuszczając od niechcenia z ust małe
kółeczka dymu.
Cały był jeszcze pod wrażeniem ostatniej wizyty, oraz tej odżyłej z
nią tak nagle świeżo minionej przeszłości.
I Dzierżymirskiemu czoło poorało się w drobne bruzdy, zamyślony
wciąż tak samo, nerwowym krokiem przebiegał komnatę.
Od lat kilku, gdy ożenił się był z Olą, nie zmienił się Roman
prawie że wcale. Ta sama inteligentna i piękna twarz południowca,
taż sama młodzieńcza szybkość ruchów, oraz niezmienna wytworność
sylwetki całej - cechowały go obecnie tak, jak i przed paru laty.
A ileż, ileż zdarzeń przewinęło się dotąd w życiu jego!
Po odbyciu żałoby na wsi, w Gowartowie, przyjechał z Olą do miasta.
Tu, dzięki dziedzictwu pana Januarego, położeniu towarzyskiemu żony
i, odnowionym własnym stosunkom, zdobył Roman to, co do dziś dnia
posiadał.
Energiczny, rzutki, giętki, sprytny i pełen ambicyi zaszedł wysoko.
Ola kochała go dotąd niezmiennie, ludzie korzyli się przed jego
rozumem, stosunkami, wpływami, a jednak nie był on zgoła
szczęśliwym!..
I teraz po twarzy jego odgadnąć to również łatwe było.
Cierpiał...
Rozpamiętując w myślach przeszłość własną, zapomniał widać
zupełnie o teraźniejszości. Niby wczorajsze świeże, we
wspomnieniach żyły znów te lata minione, dawne... Jak fata morgana
ułudna mamiły wzrok duszy jego niedościgłą, bo bezpowrotną już
dalą, rozpierzchały się, nieuchwytne, to znów wracały jawne -
żywe!
Widział się więc Roman w poślubnym roku miłości wzajemnej,
haszyszów i upojeń, z dysonansem śmierci teścia swego na końcu i
widział siebie potem lata całe w ciągłych zabiegach, trudach, w
prawdziwej, namiętnej energii czynu, w bezustannej gonitwie za
popularnością, wielkością i znaczeniem.
Wznieść się!.. wznieść ponad drugich, ponad tłumy - to stało się
życia jego celem!.. Widzieć kornemi te ludzkie masy u stóp swoich -
marzeniem - pomimo samopoznania w głębi duszy, że na to wszystko nie
zasługuje się zgoła, pomimo gryzącej go, jak jad, toczącej go, jak
robak, samowiedzy, że on moralnie nie godzien może żadnego z tych,
którzy go ponad siebie wynoszą!..
Bo rzecz zaiste dziwna... Setki zdarzeń, tysiące ludzi przemknęły,
jak w kalejdoskopie, w życiu Romana, a tajemnica jego odległego
"wczoraj", pozostała nadal - tajemnicą... Nikt jej nie odkrył, nikt
nie przypomniał. O właścicielu dwudziestu siedmiu tysięcy głucho i
cicho było, jakby fakt ten cały był li tylko snem strasznym,
zaklętą bajką z tysiąca i jednej nocy!
A tymczasem życie, tocząc się wartkiem kołem, pochłaniało sobą
Romana, pochłaniało go tak dalece, że bywały chwile, iż zapominał.
Ale, niestety, były to tylko... chwile.
Sumienie uparcie czuwało bezustannie. Nie było dnia jednego, by
Dzierżymirski w cichości ducha nie uchylił głowy przed
przypomnieniem strasznem; nie mijał miesiąc, by godzin kilka, z dala
od ludzi, nie był zmuszonym przepędzić sam na sam ze sobą i z
wyrzutami sumienia.
O! jakże pragnął on nieraz oddać to złoto cudze, jak pragnął!..
Oddać! Ale komu?.. Zwrócić, ale jak, nawet gdyby się i znałazł
właściciel zagadkowy, by nie splamić nieskazitelnego połysku czci
własnej, honoru i opinii człowieka, przodującego społeczeństwu
całemu?..
W tym samym, ozdobionym granacikową koroną hrabiowską, pugilaresie,
leżały odłożone przezeń na miejsce, owe dwadzieścia siedem
tysięcy, w banknotach i rulonach złota, schowane w tajemnej i nikomu
nie znanej skrytce. Przeznaczone dla zagadkowego właściciela -
czekały one nań tam daremnie.
Bo gdybyż przynajmniej, choć promykiem małym, rozdarła się ta
tajemnicza ciemność, kryjąca dotąd w swych czeluściach bezustannej
zagadki prawnego pieniędzy tych pana!
Och, wtedy, będąc choć trochę przygotowanym, niewątpliwie dałby on
jakoś sobie radę! Wolałby bowiem zobaczyć nawet roztwierającą się
przed nim przepaść bez wyjścia, gdyż ufny w swój rozum, znalazłby
je na pewno, niż widzieć ciągle przed sobą ten pełny milczenia
sfinksowy spokój, idącego przed nim ciemnego, nieodwołalnego jutra!..
Przestraszał go on - przejmował zgrozą...
Bo Dzierżymirski poza licznemi zajęciami swemi społecznej natury,
czynił dotąd niemal bez skutku wszystko, aby zrzucić z siebie, już
raz na dobre, gniotący go skrycie ciężar wspomnienia!..
Podawał więc kilkakrotnie nad wyraz przebiegle i sprytnie ogłoszenia
w pismach, nie tylko w kraju, ale i za granicą, w nadziei, iż wpadnie
na trop właściwy.
Sam pozatem odbył kilka tajnych wycieczek do ludzi, o których
wiedział, że zgubili niegdyś, bez znalezienia, sumy większe...
Zbadawszy ich jednak podstępnie, z ostrożna, wracał zawsze z niczem.
Zagadka trwała.
Teraz wreszcie również, nie dalej, jak za dni już kilka, postanowił
Roman raz jeszcze uczynić próbę w tym względzie i wyjazd za
granicę, zapowiedziany przezeń, dla wypoczynku, "de facto" był
związanym ściśle z tą tylko samą, wiecznie jedną, sprawą.
Przechadzający się wciąż szybko po gabinecie Dzierżymirski, w
chaosie jątrzących go myśli i wspomnień, schwycił się nagle za
głowę i szepnął do siebie przejmująco:
- Och, czemuż, czemuż, na Boga, natura obdarzyła mnie sumieniem tak
czujnem, wrażliwem, czemu?.. Byłbym położenie moje brał
filozoficzniej, prościej... Wszak z pieniędzy znalezionych w rzeczy
samej korzystałem tak mało! Przegrałem je przecie wszystkie w Monaco,
do ostatniego grosza, a wygrałem z pieniędzy zupełnie innych! -
sofizmat, niezmiennie ten sam, powracał w umyśle Romana.
O ile jednak dawniej pocieszał on go chwilami, teraz, dziś - nie
działał już bynajmniej.
Dojrzalszy obecnie, w niejednem jeszcze przekształcony życia szkołą,
patrzący z odległości lat kilku zimniej daleko na uczynek swój
własny "przywłaszczenia", Dzierżymirski, nie wyzbywszy się dotąd
wcale wszczepionych silnie w dzieciństwie zasad uczciwości,
nieprzejednanej, prawej, czystej, - rozumiał, iż, pomimo
pochłonięcia cudzego złota przez jaskinię gry i dotychczasowej
bezkarności - zbłądził, i że wina jego zgoła nie była mniejszą.
Czuł, że życie moralne wykoleiło go niemiłosiernie, i cierpiał...
Roman przetarł ręką rozpaloną głowę; atak apatyi nerwowej
pesymizmu, żalu i goryczy, szeroką falą napływał znowu do duszy
jego.
W tej samej chwili na ściennym zegarze wybiło wpół do pierwszej.
Roman się wstrząsnął.
Sesya, obowiązki, przodownictwo społeczne - trzeba być silnym!..
Odpocznie później, gdy wyjedzie - za dni parę, teraz odwagi!..
spokoju!..
I uczyniwszy nad nerwami swymi i myślą wysiłek, Dzierżymirski
wyprostował się. Rzuciwszy opodal do połowy spopielałe, cygaro,
począł porządkować śpiesznie porozrzucane na biurku papiery.
W tej samej chwili do drzwi zapukano trzykrotnie. Roman drgnął i
odwrócił się. Poznał sposób stukania żony, co dzień bowiem, o tej
porze, Ola zwykła była odwiedzać go po pracy.
- Entrez!.. - rzucił donośnie i czoło jego wypogodziło się
natychmiast.
Ma ją przecież, najdroższą żonę, podporę-kochankę i przyjaciela
! Wszak wzajemnie nie posiadają przed sobą żadnych tajemnic, prócz
jednej - jedynej!
Przez próg komnaty do gabinetu wchodziła już Ola, ubrana do wyjścia,
w kapeluszu i sukni, skrojonej elegancko i szeleszczącej jedwabiami
spódnic.
I ona od lat tych pięciu nie zmieniła się prawie. Wypiękniała tylko
jeszcze bardziej, bujniejszemi stały się kształty i linie jej ciała,
ponętniejszemi, w całym swym czerwcowym rozkwicie, lat już niespełna
trzydziestu.
Z uśmiechem, przywitali się małżonkowie; Roman ucałował żonę w
czoło i zapytał:
- Dokądże to tak moja pani?
- Na ogólne zebranie pań Opieki Ś-go Franciszka z Assyżu; a ty
wychodzisz także?..
- A jakże. Na sesyę Związku Kredytowego.
- Na którą godzinę?
- O pierwszej się rozpoczyna...
- Pysznie!.. - zawołała uradowana Ola.- Kazałam właśnie do powozu
zaprządz, podwiozę cię... A śniadanie drugie już jadłeś?
- Nie, kochanie, czasu mi nie starczyło. Przekąszę coś nie coś na
mieście...
- Mój ty biedaku !.. - i pogłaskawszy pieszczotliwie męża po twarzy,
uściskała go Ola serdecznie, - taki zajęty zawsze, że nawet prawie
nie można nigdy pomówić z tobą swobodnie...
- A czyja wina? - przekomarzał się wesoło Dzierżymirski.- Gdy ja do
domu wpadnę, nigdy pani mej nie ma... To zebranie Ś-go Antoniego,
Kalsantego, Ambrożego, - wszystkich świętych jednem słowem... To
znów z kolei opatrywaniu chorych, wenta na przytułki, obrady na zabawy
filantropijne, rozdawnictwa, gwiazdki dla dzieci, rozbieranie ich,
ubieranie... Czy ja w końcu wiem i pamiętam, wszystkie owe tam wasze
damskie pseudo-prace?..
- No, no... Bardzo proszę, nie wyśmiewać mi się z nas... Niby to wy,
panowie, robicie co na owych sesyach. A jakże! Rozmawiacie zgoła o
czem innem, papierosy palicie, kłócicie się i rozchodzicie. Ho-ho,
już ja wiem dobrze, co mówię!..- odparła z przekonaniem obrażona
niby Ola.
I w ten sam sposób dłużej jeszcze przekomarzaliby się żartobliwie
małżonkowie, gdyby nie wejście lokaja, który zaanonsował:
- Proszę jaśnie państwa, powóz już czeka...
- Aaa... to dobrze! - rzekł Roman żwawo, daleki już myślą od
dręczących go do niedawna wspomnień.
- Nie przebierzesz się Romciu? - zapytała Ola.
- Ani myślę, nie mam czasu! Patrz, dochodzi już pierwsza... Cóż to,
moje życie, uważasz może, że nie po dżentlemeńsku wyglądam?... -
zapytał lekko.
- Ale gdzież tam... Cóż znowu?.. Tego myśleć się nie ośmielam -
roześmiała się Ola. - tylko tak trochę... nie świeżo... Czekaj,
przeczeszę cię, poprawimy krawat i oczyszczę...
Dzierżymirski poddał się pokornie wymaganiom estetycznym żony.
- No, fertig! Wyglądasz znośnie!.. - zadecydowała Ola po chwili.
- Phi... tylko? To niezbyt pocieszające, - odparł, śmiejąc się,
Roman - i wyszedł z Olą do przedpokoju.
W bramie domu czekał już powóz odkryty; Dzierżymirscy wsiedli doń
pośpiesznie, lokaj wskoczył na kozły i ruszyli. Znany w całem
mieście pojazd "prezesowstwa", zaprzężony w dwa rosłe mieszańce,
krwi anglo-arabskiej, wytoczył się na ulicę i pomknął chyżo.
Co chwila z pośród idącej po szerokich chodnikach publiczności, lub
z wymijanych powozów, kłaniał się ktoś uprzejmie Dzierżymirskim, a
oni, uśmiechnięci, weseli, tak samo grzecznie oddawali wszystkim
ukłony. Po dłuższej chwili milczenia, odezwał się Roman:
- Ale, a propos, musisz się tem zająć, Oluniu, bo ja, doprawdy, czasu
nie mam. Dziś, lub najdalej jutro, wysyłamy zaproszenia do wszystkich
naszych znajomych... W sobotę damy raut pożegnalny... J'espere, że
nic nie masz przeciwko temu, moje życie ?..
- Ależ, naturalnie!.. - pośpieszyła z zapewnieniem Ola, - lecz musimy
przecież złożyć wizyty...
- Nie ja, nie ja, cherie!.. To ty za mnie nieodzownie zrobić musisz,
kochanie... Kto nie przyjdzie - pal go licho!.. A zresztą, pas de
crainte, stawią się wszyscy...
- Dlaczego nie chcesz jechać ze mną?
- Nie nie chcę, lecz nie mogę. Mam przed wyjazdem jeszcze zajęcia
huk! Nie możesz mieć nawet wyobrażenia, moja droga, co to znaczy
wyrwać się na miesięcy kilka, jak tego pragnę, z tego kołamych
rozlicznych obowiązków - c'est un vrai tour de force!.. -
Dzierżymirski zamilkł na chwilę, poczem kończył:
- Bo pomyśl tylko... Tu znaleźć na czas ten cały zastępcę, tam
znów wycofać się zręcznie, by nie obrazić nikogo i załatwić
wszystkie czynności już z góry... Więc chyba rozumiesz teraz, iż w
wizyty światowe bawić się nie mogę, najwyżej do kilkunastu
wybitniejszych osobistości, i koniec.
- Ależ dobrze, już dobrze, nie tłumacz się, nie broń - zrobię
wszystko, mój władco i panie! - z uśmiechem, pocieszyła go Ola. -
Pytałam się tak tylko... Czy wracasz dziś na obiad ?..
- Pas possible! - odparł Dzierżymirski stanowczo. - Akurat o szóstej
zebranie nadzwyczajne akcyonaryuszów i komitetu nowego
przedsiębiorstwa, wiesz, Komercyjno -Agronomiczny Związek krajowy...
Zjem na mieście.
- A wieczorem? - pytała dalej Ola.
- Muszę być koniecznie u księcia Artura, w sprawie budowy nowego
kościoła Św. Jana Chrzciciela; zebranie prywatne w jego mieszkaniu -
obiecałem.
- Niemożliwym jesteś człowiekiem !.. - roześmiała się Ola, - ja
już o czwartej wracam do domu.
Umilkli. Wkoło nich śmiało się w słońcu miasto; wiosna
czarodziejka nawet tu, w ciasne ogrodu mury, swój powiew balsamiczny
tchnąć potrafiła - oddychało się swobodniej, szerzej, świeżość
majowa pieściła twarze śpieszących zewsząd tłumów, śmiejących
się i wesołych.
- Stań! - rzucił nagle i rozkaz Dzierżymirski, dotykając z lekka
laską liberyjnych pleców stangreta. Dojeżdżali do wspaniałego
gmachu Związku Kredytowego.
Powóz zatrzymał się posłusznie.
- A ce soir! - rzekł Roman, i lekkiem uściśnieniem ręki pożegnawszy
żonę, wyskoczył z ekwipażu. Po kamiennych stopniach krużganka
skierował się ku olbrzymim kutym drzwiom, które, w powitalnym, niskim
ukłonie, otwierał już usłużnie szwajcar miejscowy.
Na progu gmachu Dzierżymirski obejrzał się i spotkał ze wzrokiem
Oli. Spojrzeniami wzajemnie pożegnali się jeszcze pieszczotliwie,
poczem Ola odwróciła się pierwsza, Roman zaś, ścigając ją oczyma,
zatrzymał się i uśmiechnął...
W oddalającym się powozie, młoda kobieta po chwili, instynktownie
jakby, raz drugi spojrzała za siebie. Dzierżymirski jednocześnie
skinął głową i znikł za drzwiami, Ola zaś odwróciła się i
niedbale rozpięła białą, koronkami obszytą, parasolkę. Promienie i
blaski majowe zalśniły się jeszcze na jej postaci chwilę, i powóz
znikł, pochłonięty wielkomiejskim wirem.
------------

Kaskadą świateł i blasków płoną rzęsiście apartamenty
Romanowstwa Dzierżymirskich...
Z pół otwartych lilii z kryształu, zdobiących gazowe po bocznych
ścianach kinkiety, z żyrandoli i lamp - tu jaskrawo, tam znów
łagodniej, drżą w dusznej atmosferze salonów pęki promieni,
spadają deszczem na tłum wesoły, elegancki i strojny, grają,
załamując się w klejnotach kobiet - pieszczą ich nagie gorsy i
ramiona, głaszczą je swym niewidzialnym dotykiem.
Gwar stłumiony prowadzonych z ożywieniem rozmów, oraz tłok i
ciasnota panuje w kilku obszerych salonach; część tylko gości
siedzi, większość, wahadłowym ruchem płynącej fali, przechadza
się bezustannie, a raczej dyskretnie przeciska.
Nie omylił się bowiem w przewidzeniach swych Dzierżymirski. Całe
towarzystwo i wszystkie jego sfery stawiły się na raut pożegnalny
prezesa, wice prezesa, dyrektora i członka licznych instytucyi -rade i
poczuwające się do obowiązku obecnością swą złożyć daninę
grzeczności światowej temu, kto trzymał obecnie w silnej dłoni
wątek ich spraw i interesów - natury społecznej, przemysłowej,
filantropijnej, a często gęsto i osobistej nawet.
Pełni uprzejmości, dystynkcyi i gościnności szczerej, wśród tłumu
swych gości, uwijali się Dzierżymirscy, zmieniając się kolejno w
pobliżu wejścia pierwszego salonu, dla witania wchodzących co chwila
nowych przybyszów. W końcu jednak i ten czasowy posterunek ich okazał
się wprost niemożliwym...
Roman i Ola zmuszeni zostali zmieszać się z tłumem rautujących
gości, ustępując sami naporowi ścisku.
A kwadranse tymczasem mijały szybko. Liczba napływających osób
powiększała się coraz bardziej, wśród szeleszczącej zaś, barwnej
fali gości, w liberyi i pończochach, ukazywać się poczęli,
posuwając się z trudem, lokaje, z wielkiemi srebrnemi tacami... U
wejścia zaś salonów, wyparta zwiększającą się falą ludzi,
stanęła zwarta gromada mężczyzn, tamując w ten sposób po prostu
komunikacyę do przepełnionych nad miarę apartamentów.
Młodzieniec, ciemny szatyn, nieposzlakowanie elegancki, o
impertynenckiej nieco, choć wielkoświatowej powierzchowności,
wchodził w tej chwili do mieszkania prezesowstwa Dzierżymirskich.
Znalazłszy się niebawem poza zbitą u drzwi garstką panów, na razie
nie mógł postąpić ani kroku naprzód. Widząc to, skrzywił swe
wąskie usta, i wspiął się dyskretnie na palce.
Ponad zbliżonemi, wypomadowanemi głowami stojących mężczyzn,
ujrzał dokładnie kołyszące się morze kobiecych biustów, główek
czarownych, pięknych, różnobarwnych tualet, gorsów i fraków i
mruknął do siebie:
- Ho-ho!.. pas mal...
Spojrzał następnie na stojących opodal rautowiczów. Nie znał
żadnego z nich. Żachnął się niecierpliwie i szepnął znów z cicha
do siebie, po francuzku:
- Que diable, je ne suis pas venu ici pour garder l'antichambre...
I jednocześnie posunął się zręcznie naprzód, potrąciwszy zaś
lekko po drodze swej paru sąsiadów, rzucił, z wytwornym ukłonem,
kilka: "Pardon", w rezultacie jednak znalazł się zaledwie o parę
kroków naprzód.
Popatrzył znowu przed siebie, wspiąwszy się na palce.
- Ach, przecież choć jeden!.. - szepnął z ulgą, tym razem już po
polsku, dojrzał bowiem właśnie poznanego w przeddzień Emila
Ładyżyńskiego.
Rzuciwszy po francusku parę ugrzecznionych przeproszeń, młodzieniec
postąpił znów kroków kilka, aż stopniowo, przepraszając dalej
bezustannie, zdołał dotrzeć do Ładyżyńskiego.
Ten już go był zoczył. Podali sobie ręce, witając się uprzejmie.
- Eh bien, chèr comte - zagadnął, z uśmiechem pierwszy pan Emil -
jakież wrażenie z rautu "koroniarzy?.." Trudno się dostać, co? Et,
ce qui touche, gospodarza, prezesa, vous ne le verrez probablement pas,
bo jest akurat pod przeciwnym biegunem.
- A ja właśnie muszę, bo go nie znam. Pani Dzierżymirska była tak
bardzo uprzejmą zaprosić mnie, bo złożyłem jej wizytę, lecz
prezesa, jako nader zwykle zajętego podobno, nie widziałem...
- Ba... ba... c'est simple - potwierdził Ładyżyński - nasz
prezesunio jest to człowiek, który jest wszędzie, ale nigdy u siebie
w domu... Voulez - vous, przedstawię pana. W drogę zatem... Płyńmy,
płyńmy, póki czas!.. - zanuciwszy półgłosem wyrazy ostatnie,
rzekł starzejący się kawaler, i prowadząc za sobą przybysza,
puścił się naprzód.
Ostrożnie, z wolna, dwaj panowie posuwać się zaczęli. Czynność to
zaś niełatwą była. Prócz obawy niezręcznego potrącenia kogoś z
wytwornego, a ścieśnionego grona - musieli oni pozatem lawirować
jeszcze bardzo zręcznie pomiędzy długiemi trenami pań...
Ładyżyński jednak radził sobie wybornie. Co chwila kłaniał się
komuś uprzejmie z daleka, lub witał z bliska, przystawał, rzucał
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 13
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.