Ironia Pozorów - 15

Total number of words is 3997
Total number of unique words is 2119
21.2 of words are in the 2000 most common words
30.9 of words are in the 5000 most common words
35.9 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
Dzierżymirskiego, a słowa te, wymówione zimno, zabrzmiały niemiłym
dla ucha dźwiękiem:
Od chwili bowiem, gdy z ust Orlęckiego padła cyfra "dwanaście
tysięcy", Roman zmienił się całkiem. Giestem, pełnym zniechęcenia,
wypuścił z rąk trzymane cygaro, twarz zaś, przybrawszy wyraz
obojętny, chłodny, poorała się w drobne zmarszczki. Więc ponownie
oto rozprysła mu się w palcach mydlana bańka!.. Życie, z
przerażającą logiką dawało mu do zrozumienia, że kpić z
usiłowań jego nie przestaje... I drwina ta nowa, szydercza, zraniła
go boleśnie, jednocześnie zaś gniew niewytłumaczony, instynktowny,
zawrzał w Dzierżymirskim.
Cóż go, zaiste obchodzić mógł Orlęcki, historye i przysięgi jego?
- Osioł!.. Myśli może - rzucił w duchu gniewnie - że obecnie, kiedy
nie dwadzieścia siedm, a dwanaście tylko zgubił tysięcy, zajmować
się nim będę!.. Ba, nie głupim! - i uśmiech zły, sarkastyczny
wykrzywił wąskie usta Romana.
Powstał sztywno, mając zaś już z wieloletniej swej praktyki na
ustach gotowy do pozbycia się ludzi zdawkowy komunał, wyciągnął
rękę na pożegnanie...
Lecz oto niespodzianie fakt na pozór drobny pomieszał mu całkiem
szyki - zadzwoniono. Gadatliwy Orlęcki, rozpoczynający właśnie,
mało już obchodzący teraz Romana, dalszy ciąg swych życia kolei,
przeprosiwszy, wybiegł do przedpokoju, w ślad za tem rozległy się
dwa głosy kobiece, szelest okryć i sukien damskich. Rozbierano się,
potem szeptać zaczęto, po chwili zaś znów dwa wykrzykniki zdziwienia
i radości obiły się o słuch Dzierżymirskiego.
Słysząc je, skrzywił się Roman nieznacznie, chrząknął i znudzony
zbliżył się powoli ku oknu salonika. Nie trudno było domyśleć
się, że tam, w przedpokoju, ten "poczciwy" Orlęcki wygadał już
rodzinie swej niemal wszystko.
- Wpadłem! - pomyślał Roman, i zdenerwowany, stuknął palcami w
powietrzu.
Drzwi zaś poza nim roztwierały się już spiesznie. Odwrócił się.
Naprzeciwko niego szły dwie kobiety, zaróżowione, uśmiechnięte.
Jedna z nich, starsza, brunetka, piękna jeszcze, dobrze zakonserwowana,
- druga, dziewczę młodziutkie, szesnastoletnie zaledwie może, hoże i
świeże...
- Prezes Roman Dzierżymirski, nasz obecny zbawca, opiekun, a jak ci
mówiłem przed chwilą, najszlachetniejszy z ludzi, których dotąd w
życiu poznałem! - przedstawił szumnie Orlęcki gościa żonie,
głosem ciepłym, jakby wzruszonym jeszcze od doznanych z przed chwili
wrażeń.
Skłonił się Dzierżymirski, a na dźwięk ostatniego zdania lekki
rumieniec pokrył mu lica. Wstydził się za swe myśli - za siebie...
Tymczasem ruchem wspólnym, uprzejmie wyciągnęły się ku niemu dwie
małe kobiece rączki.
- Bardzo mi miło poznać pana, bardzo miło! - mówiła, ściskając
dłoń jego, pani Orlęcka. - Tembardziej, że jak mi właśnie mąż
powiada, pan prezes staje się aniołem opiekuńczym naszych losów,
przyszłości - zwiastunem, iż zobaczymy kraj nasz, za którym ciągle
tak bardzo tęsknimy! - kończyła wzruszona.
- Moja córka, Mita - przedstawiła z kolei Romanowi młodziutką
pannę.
Dzierżymirski trzymał, ściskał właśnie w dłoniach drobną jej
rączkę, a choć nie powiedziało mu dziewczę nic zgoła, z uścisku
jednak przyjaznego, ciepłego, ze spojrzenia jasnych, niebieskich oczu,
w których czytały się w owej chwili wdzięczność bez granic,
radość i nadzieja - poczuł Roman, iż okrucieństwem niemiłosiernem
byłoby teraz z jego strony cofnięcie obietnicy.
I jednocześnie reakcya nagła wstąpiła weń. Jakiś przypływ jakby
dobroci zalał mu duszę, serce; zarazem zaś pomyślał:
- Nazwano mnie "najszlachetniejszym", ha-ha-ha!.. Ironii może w tem
wiele, ale... jednak... dlaczegóżbym i ja czasami nie miał być
szlachetnym? A poza tem, cóż de facto winien ten oto Orlęcki, że nie
jest tym właśnie, którego tak szukam bezowocnie?.. Jestem wpływowym,
silnym, dlaczegóż więc nie dopomógłbym człowiekowi, pokrzywdzonemu
bądź co bądź przez nieznanego pieniędzy jego znalazcę, tak, jak
pokrzywdzonym jest może przeze mnie również i ten osobnik nieznany -
"mój!.."
I starczyło w ślad za tem jednej chwili, by w głowie
Dzierżymirskiego powstał plan gotowy.
- Cieszy mnie niewymownie, że los pozwala mi stać się - tu zwrócił
się, z uśmiechem, ku pani Orlęckiej - Aniołem Stróżem tego domu...
Dziś zaraz zatelegrafuję do panów z komitetu nowego banku o
kandydaturze pana - wskazał nieznacznie Orlęckiego ruchem głowy.
W milczeniu, wzruszony szlachcic uścisnął dłoń Dzierżymirskiego.
Ten ostatni zaś zastanowił się chwilę...
Kiedy czynić coś, to czynić zupełnie i wszechstronnie, - pomyślał,
a sięgnąwszy do kieszeni, dyskretnie począł długo szukać czegoś w
portfelu... Znalazłszy wreszcie tam przekaz na okaziciela w "Credit
Lyonnais", wskazujący sumę dwóch tysięcy franków, rzekł swobodnie:
- Choć to niegrzecznie bardzo z mej strony tak zaraz niemal po poznaniu
opuszczać panie, - skłonił się uprzejmie w stronę dwóch kobiet -
jednak panie wybaczą, uczynić to będę zmuszony, i...
- Ależ, cóż znowu... - obruszyła się Orlęcka. - Obiad , podadzą w
tej chwili, prosimy bardzo... Mito! - zwróciła się do córki - każ
dawać!..
- Dziękuję serdecznie! - skłonił się z uśmiechem Dzierżymirski w
stronę młodego dziewczęcia. - Wychodzę natychmiast, a to z powodu
naglących spraw, które nieodzownie dziś jeszcze załatwić muszę...
- Żegnam panie! - wyciągnął uprzejmie rękę do pani domu, a
następnie do panny.
Ta ostatnia podała mu ją, z niewysłowionym wdziękiem i cicho
rzekła:
- Przyjm pan, panie prezesie, i ode mnie szczere podziękowanie za to,
co czynisz dla ojca mego... Jesteś szlachetnym, dobrym i wdzięczność
moja nie zapomni panu tego - nigdy!..
- Szczęściem prawdziwem dla mnie, że i pani będzie z tego
korzystać... Bo, o ile zgaduję, pani tu chyba najwięcej wrócić by
rada do rodzinnego kraju?..
- O! tak... - przyznała, z zapałem, szczerze: Wykołysały mnie nasze
łany i lasy, wychowała ta ziemia nasza, tak piękna chyba, jak
żadna!..
Z sympatyą, spojrzał Roman na dziewczę, i skłoniwszy się raz
jeszcze, zwrócił się z kolei do Orlęckiego.
- A do kochanego pana to mam jeszcze i interesik drobny... - wziął
gospodarza za ramię i poprowadził ku oknu:
- Rzecz przedstawia się, jak następuje - rzekł, o ile mógł,
najpoważniej. - Na zasadzie jednego z paragrafów ustawy, urzędnikom
nowego banku, naturalnie protegowanym, daje się z góry na
instalacyę... Kwestyę te jednak obmówić trzeba poprzednio na
zebraniu. Otóż, ponieważ pan, pomimo, że bank nie funkcyonuje
jeszcze, za miesiąc najdalej musisz już być na miejscu, a to, w celu
ulokowania się i objęcia, de nomine, wakansu ofiarowanej posady, ja
zaś dopiero za miesięcy kilka tam będę - zatem...- Roman urwał,
dobierając jakby w umyśle wyrazów. - Zatem - powtórzył - awansuję
tu kochanemu, panu przekazem, sumę właściwą... Przypuszczam, będzie
ona odpowiadać mniej więcej kwocie, którą w swoim czasie przyznają
panu na zebraniu Rady... Cóż, zgoda? Dobrą myśl miałem? -
dokończył Roman.
- Ależ z kochanego prezesa anioł prawdziwy, nie człowiek!.. -
wykrzyknął Orlęcki i po staropolsku, uścisnąwszy go szczerze,
podziękował, z zapałem.
- Klociu, czy słyszysz? - zawołał na żonę. Pan prezes na
instalacyę awansuje mi, przekazem! - i szlachcic poinformował
dobrodusznie, szczegółowo małżonkę o wspaniałomyślności Romana.
Nastąpiły w ślad za tem ponowne podziękowania, wykrzykniki...
Odprowadzony aż do drzwi, żegnany serdecznie i czule, Dzierżymirski
wydostał się nareszcie na schody, a potem na ulicę, sam pomimo woli
wzruszony, z głową pełną najsprzeczniejszych myśli.
Gdy po niejakimś czasie, wracając z wolna do rzeczywistości,
podniósł głowę, spostrzegł w pewnem oddaleniu przed sobą złoconą
kopułę tumu Inwalidów. Tknięty nagłą myślą, z miejsca
natychmiast skierował się ku furtce, a wyminąwszy ją i strzegącego
wejścia kulawego inwalidę, znalazł się na obszernym placu tumu,
odgrodzonego kratą od ulic miasta.
Wkrótce, po stopniach wschodów wstępować począł do wnętrza
przybytku, kryjącego w swych murach grobowiec wielkiego Napoleona.
W gmachu milczenie i jakby uroczysty powiew jakiś potęgi niewidzialnej
i grozy objął Romana natychmiast.
Cichym tylko szmerem rozlegały się tu kroki kilkunastu osób... Na
dole, w szerokiem, na kształt basenu, pogłębieniu, drzemał olbrzymi
sarkofag, z ceglasto - wiśniowego marmuru...
Dzierżymirski zbliżył się do balustrady grobowca, i stanął smutny,
cichy...
Wobec prochów możnego władcy poczuł się równocześnie drobnym,
nikłym... Huczące jego troki zmalały również - uspakajał się...
I myśli jego nagle wzięły również obrót zupełnie inny.
- Więc to tu - mówił sobie Roman - leży zwycięzca z pod Marengo,
Ulm, Austerlitz, i.t.d., i.t.d. Więc tu spoczywają snem,
nieprzebudzonym, wiecznym, prochy tego, wielkiego duchem - małego
imperatora!..
Dawno bardzo nie bawiący już w Paryżu, pamiętający go zaledwie w
zamglonem tylko wspomnieniu, z minionych lat młodzieńczych,
Dzierżymirski, w skupieniu i z nabożeństwem w duszy, wpatrzony,
milczący, z głową pochyloną, zadumał się przed trumną cesarza
Francyi.
Wokoło niego z prawej i lewej strony, w wewnętrznym półkręgu tumu,
widniały wklęsłe pogłębienia, z grobowcami małymi; przed nim zaś,
poza drzwiami do grobu, wznosił się rozpięty na krzyżu Syn Boży
umęczony...
Dzierżymirski po chwili ocknął się z zamyślenia i postąpił
wzdłuż kolistej baryery grobowca, w kierunku jego wejścia:
Zamknięte szczelnie drzwi pomnikowe połyskiwały hebanem czarnego
marmuru; u progu ich i wschodów, wiodących do wnętrza "tombeau", w
mundurze granatowym, poważny, ze wstęgami i orderami, brodaty, stary,
stróżował inwalida...
Na górze zaś błyszczał wielki napis złocisty: "Je désire, que mes
cendres reposent sur le bord de la Seine - au milieu de ce peuple
francais, que j'avais tant aimé" *).
[*) "Pragnę, aby me prochy spoczęły u brzegów Sekwany - wśród tego
ludu francuskiego, który tak bardzo kochałem."]
Dzierżymirski patrzył, przejęty mimowolnie do głębi powagą,
skupienia pełną, i jakąś melancholią rzewną, wiejącą od tego
grobu zmarłego geniusza despoty, śniącego tu cicho, zapomnianego
jakby w samem sercu republikańskiego dziś Paryża.
Nagle, gdy poruszony, niemy, stał tak, wciąż, zamyślony, drgnął
gwałtownie.
Bo oto w tejże samej chwili wybiła w ciszy głośno godzina czwarta, a
z jej uderzeniem, jako sygnał zamykania już gmachu, raptowny, rozległ
się właśnie odgłos bębna.
Grano bojową pobudkę... Donośnie rozchodził się w milczeniu
uderzenia krótkie, wzbijały się pod strop wysoki, echem dudniły w
zagłębieniach, arkadach, owalnej kopule wysokiej.
- Messieurs et dames sortez!.. sortez, s'il vous plait, sortez,
sortez!.. - rozległ się jednocześnie twardy głos szwajcara, stróża
Napoleonowego grobowca... Postukując grubą laską, iść począł on i
rozpędzać energicznie przed sobą, ku wyjściu rozsypanych po gmachu
tam i ówdzie gości.
- Sortez! - rozkazujący, wojskowo - lakoniczny, - bezustanny
rozbrzmiewał głos jego i mieszał się! z bojową fanfarą bębna!..
Dzierżymirski jednak nie ruszał się wcale z miejsca przeciwnie.
Wrósł jakby w ziemię; ucho jego łowiło łapczywie donośne, jędrne
tony pobudki, wyobraźnia, podsycana nerwami, w rozstroju - poruszona,
snuła mu przed oczyma obraz fantasmagoryczny.
W gmachu panował mrok...
Ostatnie dźwięki surmy bojowej konały, a Romanowi zdało się, iż z
milknącem coraz już dalszem echem bębna, poczynają oto zaludniać
tum wspaniały jakieś wyrosłe jakby zewsząd mary i cienie poległej
dawno Napoleońskiej gwardyi starej, i wyraźny o słuch jego obija się
przy tem stuk ich butów i ostróg o kamienie posadzki!..
Idą! Ustawieni w szyku, gotowi do walki, stoją oto niezliczeni wokoło
grobu wodza swego... Przebóg, cóż to jest?..
Huk jakiś rozlega się w gmachu - to marmur grobowca pęka, unosi
się...
W trójgraniasty kapelusz przybrana, z założonemi na piersiach
rękoma, staje wyraźnie przed wzrokiem Romana postać Napoleona -
wodza!..
- Paf, paf!.. - w tej samej chwili tuż koło Dzierżymirskiego o
posadzkę uderza ktoś zamaszyście.
- Sortez, sortez donc, monsieur!.. Quatre heures... la consigne!.. -
rozlega się głos twardy i szorstki.
Roman budzi się, rozgląda... A zirytowany natychmiast, że tak
obcesowo przerwano mu jego widzenie marzące, gotów już jest a to
rzucić w twarz stającemu nad nim miejscowemu szwajcarowi jakąś
ostrą okolicznościową uwagę... Otwiera już usta, spojrzawszy jednak
na twarz wybladłą, pooraną zmarszczkami, o wyrazie pełnym
melancholii i smutku, milknie.
W tych rysach bowiem czyta wyraźnie gniew tłumiony, lecz nie
bezmyślny, - bynajmniej. Nie, przeciwnie. Oburzenie to jakieś inne,
szlachetniejszej, podnioślejszej jakby natury, i mówić zda się:
- Ach idźcie, już idźcie!.. Odejdźcie wy wszyscy, profanatorzy
wstrętni, kalający te progi ciekawością banalną - nieprzystojnym
szumem, hałasem, gadaniną i gwarem mącący bezmyślnie spokój i sen
wieczny wielkiego imperatora!..
- Cóż wy? - mówiły z pogardą te szare smutno oczy starca. - Cóż
wy, karły, nie ludzie dzisiejsi, mali -wiedzieć możecie? Co sądzić
o czynach olbrzymich "Jego?" Co odczuć? Cóż zrozumieć jesteście
zdolni?..
Dzierżymirski z uwagą wpatrywał się dalej w stojącego przed nim
niecierpliwie szwajcara - inwalidę.
Czyżby istotnie w umyśle tego starca uczucia podobne się kryły? -
myślał i zatopiwszy raz jeszcze, milcząc, badawcze spojrzenie w
mętnych źrenicach starca, bez słowa, skierował się ku wyjściu z
tumu.
Otworzono przed nim, zamknięte przed chwilą: z hukiem drzwi wchodowe,
i zatrzaśnięto je poza nim.
Wydostawszy się na ulicę, Roman, znużony, wsiadł do pierwszej
dorożki; tu zaś, ochłonąwszy nieco od wzruszeń i wrażeń,
porządkować zaczął w głośno zdarzenia minionych godzin kilku.
- Raz jeszcze zatem, miast rzeczywistości, chwytałem marę, cień
ułudny!.. - mówił sobie w duchu, z nagłą goryczą. - Pochłonięty
wciąż jedną myślą, przybiegłem tutaj nadziei pełny, i znowu nic -
zero!..
- O, ironio, niezrozumiała, dziwna!.. - dumał dalej. - Czyż nigdy nie
trafię na ślad pewny? Czyż wiecznie, biczowany sumieniem, dręczyć
się tak będę, zmuszony?
Dzierżymirski opuścił ręce na kolana, w zniechęceniu i pochylił
nisko głowę. Z chwilową samotnością, z pogłębieniem się w
siebie, wracała bezlitosna samowiedza, błędne koło tajonego w duszy
cierpienia zacieśniało się, wirowało, rzucając mu jednocześnie na
ekran duszy wizerunek nagły własnego moralnego "ja".
Nie kryły go obsłony złociste, utkane z pozorów, zdolności
osobistych, rozumu, energii, czynu, bezinteresownego poświęcenia dla
drugich, szlachetności i wielu innych przymiotów, w które, jak w
śnieżną, lamowaną purpurą, togę patrycyusza - przed ludźmi, przed
światem, stroił się prezes Dzierżymirski...
Nie, był to szkielet tylko!.. Otulony w płachtę jaskrawą szalonej
ambicyi, krył on za jej fałdami bagno moralne pamiętnej w życiu
Romana chwili, gdy dla osobistego szczęścia, użycia, pogwałcił on
był etykę społecznego prawa!..
Z tej kałuży jednak brudnej, a pozornie już zapomnianej, wyrastał
kwiat - niby niepokalana biała lilia - zasiany ziarnem silnych, choć
podeptanych zasad, wszczepionych za młodu - kiełkujący, przy pomocy
czujnego zawsze sumienia!..
Kwiatem tym - była chęć szlachetna, instynktowna, konieczna, oddania
bądź co bądź, prawemu właścicielowi przywłaszczonych pieniędzy.
Ona, wytrwała, popychała bezustannie Romana naprzód przed siebie; ona
- ześrodkowywująca w sobie również najpiękniejsze pierwiastki jego
charakteru - zniewalała go - do czynów, tam i ówdzie szlachetnych.
Jej to niewątpliwie zawdzięczał Dzierżymirski swój postępek z
Orlęckim!..
I Romanowi w tej chwili mignął obraz wdzięczności tych trojga ludzi
ku niemu.
Znów tu więc fałsz mimowolny - życia ironia!..
Dzierżymirski westchnął. Pomimo jednak, iż czuł zgrzyt w duszy,
rosło tam w nim jednocześnie pewne zadowolenie, zazwyczaj odczuwane
przez subtelniejsze natury, po spełnieniu dobrego, lub szlachetnego
czynu.
Spojrzał wokoło weselej nieco... Dorożka mijała właśnie bardzo
ożywioną dzielnicę miasta.
Na lewo widniała wieża St. Jaeques, a tuż obok kościół St. Germain
-l'Auxerrois; naprzeciw ogromem rozwielmożył się Luwr wspaniały.
Roman, zapłaciwszy woźnicę, wyskoczył z dorożki i skierował się
ku muzeum.
Odcięty w podróży od zwykłego, pełnego czynu, życia,
pochłaniającego go całkowicie - Dzierżymirski poczuł nagle
potrzebę nieodzowną, konieczną, odwrócenia jątrzących mu mózg
myśli czemkolwiek, uciekał się więc znowu do koicielki-sztuki.
Niebawem przez jedno z licznych wejść wchodził do jej świątyni,
pogrążonej w milczeniu, tchnącej majestatem zapatrzonych w siebie
tworów ludzkiego geniusza, szybującego na skrzydłach artyzmu we
wszelakich jego odmianach i fazach - wcielającego piękno, by szło,
niby tchnienie żywe, do dusz ludzkich, umiejących wznieść się i
oderwać od poziomów!
Znajdował się w salach dolnych. Zabytki starożytnej rzeźby
romańskiej, greckiej otaczały go zewsząd. Setki ich z epok różnych
patrzyły na niego piękna wyrazem, ręką mistrzów zakutym w kamień i
marmury...
Dzierżymirski, rozglądając się wokoło, szedł wolno, zamyślony.
Jak w kalejdoskopie, przesuwały się wciąż kolejno przed nim posągi,
coraz piękniejsze.
Tutaj więc wychylały się oto rzędem ku niemu biusty i srogie oblicza
wszystkich prawie imperatorów rzymskich - tam znów wykwintnie
modelowanem ciałem pochylały, gięły posągi Apollinów - rzymskiego
dłuta, o rysach grubszych, pełnych męskości i siły, - greckiego,
traktowane daleko subtelniej z finezyą, o ciele jakby miękkszem i
drobniejszem, przedziwnie wykończone w szczegółach i wyrazach
twarzy...
W oddzielnej sali, naprzeciw siebie, drzemały, na wzór oryginałów w
Watykanie, olbrzymie odlewy, z bronzu: śpiącej Aryadny, Laokoona,
Apollina i Dyany; dalej znów, z Tripolisu w Afryce sprowadzona, bez
końca nóg i głowy, unosiła powabnie draperye piękna Venus, bieliły
się bez liku dziesiątki rzeźb pomniejszych - stał Apollo z Lycyi,
oparty o pień, koło którego obwijał się wąż zdradliwy... Apollo z
Paros, patrzył łagodnie na widza; o rysach drobniutkich, w draperyi
fałdach - wdzięczyła się grecka muza...
Dzierżymirski, z powodu braku czasu spieszyć się zmuszony, szedł
pomimowolnie szybko, zatrzymując się jednak co chwila to krócej, to
dłużej, zniewolony ku temu pięknem, hojną ręką i dzięki
niestrudzonym zabiegom, nagromadzonemu, tak obficie wokoło.
Tak więc, pomiędzy wieloma, wieloma innemi zajęła go jeszcze rzeźba
Tyberyusza cesarza, okrytego fałdami togi, z ręką wyciągniętą
przed siebie, w oratorskim geście, tak wymownie, iż zdawało się, że
oto już zaraz przemówi... Tam znów uwagę zwróciły dwie postacie
kobiece, zabytki, przeniesione z greckich cmentarzy. Jedna z nich,
owiana szatą przejrzystą, w stojącej postawie, zadumana smętnie, -
druga, w takiejże pozycyi, z wieńcem laurowym na głowie, w bolesnem
pogrążona skupieniu, z prześlicznie przytem wyrzeźbionem obliczem,
przybrana w draperyę, której fałdy, wykończone subtelnie w marmurze,
za lada powiewem poruszać się w oczach zdawały.
Dzierżymirski wpadł w labirynt sal, salek, i szedł coraz dalej i
dalej... Jednocześnie poddawał się stopniowo coraz bardziej urokom
sztuki, a przypatrując się ciągle, z uwagą, okazom starożytnego
dłuta - zapominał coraz bardziej o dręczących go myślach z przed
chwili; czarne i smętne niepostrzeżenie pierzchały one cicho...
I niebawem Romana znowu zajął marmurowy posąg z wyspy Paros...
Przedstawiał on Aleksandra Wielkiego, z połową włosów złamaną i
biustem, bez rąk, z twarzą natomiast zachowaną doskonale. Później
zachwyciła go z kolei "Venus accroupie" w marmurze, również bez rąk,
ze śladem na plecach odłamanej rączki Amora, potem znów dziesiątki
rzeźb innych, jedne charakterystyczniejsze, piękniejsze od drugich...
Po chwili, oparty o pień drzewa, zatrzymał go jeszcze, względnie do
otaczających maleńki bardzo posążek, zatytułowany "Amor, jako
Hercules", następnie inny: "Walczący Gladjator", a w końcu, cudna w
swej prostocie, postać muzy poezyi lirycznej: "Polymnie..."
Była to rzeźba wziętej z profilu kobiety, opartej, w zadumie, bokiem
o kolumnę, w zwojach fałdzistej draperyi. Głowę pochyloną miała
nieco, a upiększały ją włosy, falujące z lekka w marmurze, jedną
rączką podpierała oblicze, natchnione, o rysach drobnych i subtelnych
- drugą dotykała niedbale swej sukni, z ujmującym wdziękiem...
Wymijając tłum nieruchomych posągów, gubiąc się wśród tych
rzeźb, zadumanych, cichych, śniących jakby o wielkiej swej
przeszłości - znalazł się wreszcie Roman niebawem w salce
kwadratowej, małej, gdzie, otoczona sznurową baryerą - na
wzniesieniu, ubranem bordo tkaniną, stała, królując, zda się, nad
wszystkiem dokoła, perła zbiorów posągowych Luwru - Venus grecka z
Milo.
Zmęczony nieco, Dzierżymirski usiadł na ławeczce, zdjął kapelusz i
wpatrzył się w stojącą, bez rąk, półnagą postać z marmuru.
Pozornie kroczyła ona...
Wprzód pochylona niedostrzegalnie, przytrzymując fałdów upadającej
w pasie draperyi, zdawało się, że idzie, z szyją swą,
wyciągniętą nieco naprzód, z oczyma przymrużonemi jakby, z
włosami, karbowanemi z lekka i uwiązanemi z tyłu w węzeł, z twarzą
blondynki, anielską - boską!..
Od twarzy tej i półciała nagiego do draperyi, Dzierżymirski oczu
oderwać po prostu nie był w stanie...
On w oblicza tem czytał - a przynajmniej tak mu się w danej chwili
zdawało - zapatrzenie się w siebie i dumę, ale zarazem i słodycz,
zakutą w przedziwnej regularności rysie każdym, i choć sam
osobiście nie odczuwał w rysach twarzy tej silnego promienia
wewnętrznego, jak zadumy lub marzenia - to jednak piękno linii
królowało w nich - tak niepodzielnie, że zachwyt tylko wzbudzać
mogło... A ciało?..
Po prostu żyło ono, nie tylko zaś nagie, dla oka widoczne... Z
przodu, pod fałdami draperyi - czyniącej wrażenie, iż spada - w
kilka zaś zgięć karbowanej z tyłu - tętniło ono, ożyłe jakby,
nie martwe, w ruchu kroczącego, wzniesionego nieco kolana, w odkrytych
piersiach i biuście bez rąk, przegiętym w prawo z zachowaną
przedziwnie w marmurze, miękką, jak w ciele żywem - subtelną linią
przegięcia...
Czas mijał... Przesiedziawszy na ławeczce dość długo, Roman z
trudnością powstał i oderwał się od arcydzieła sztuki. Spojrzał
na zegarek - dochodziła piąta - godzina zamknięcia Luwru. Postanowił
obejrzeć jeszcze, choć pobieżnie, galeryę obrazów...
Skierował się spiesznie na pierwsze piętro gmachu. Minąwszy salę
pierwszą, zatrzymał się w drugiej, maleńkiej. Dwa, dlań osobiście
przepiękne, obrazy zajęły całkiem jego uwagę.
Na jednym z nich, w aureoli blasków nad głową, umarła, cicha, po
fali sennej płynęła postać blada z twarzą anielską i łagodną, -
to sławne dzieło Delaroche'a "La jeune Martyre". Wisiało ono na
prawo, równolegle z wejściem do salki, na ścianie zaś bocznej od
tego wejścia, w lewo, od innych odbijało wdziękiem, pędzla "Girodet
- Trioson'a" Przebudzenie Apollina, pięknego, jak marzenie, w postawie
leżącej, pogrążonego we śnie głębokim. Na cudne oblicze boga
Olimpu i zamknięte jego źrenice, z wysoka, prostopadły padał
promień światła!.. Roman po chwili ruszył dalej...
Mijał teraz z wolna jedne za drugiemi olbrzymie sale.
A w salach tych milczących, wielkich, unosił się jakby nadprzyrodzony
jakiś duch idei piękna, zaklęty, olbrzymi i brał despotycznie w
posiadanie każdego, kto korzył się przed kultem sztuki, czyja dusza,
drgnieniem zachwytu, wyciągała w ekstazie ku jej nieśmiertelnemu
czarowi pragnące swe ramiona!
Najpierwsi mistrzowie szkoły włoskiej, flamandzkiej, francuskiej,
hiszpańskiej i innych - wielcy w swym majestacie, w aureoli wiekopomnej
sławy, wyglądali z ram dziełami, niewidzialną dłonią zatrzymywali,
jakby przed sobą, mówiąc, zdawało się, do Romana dumnie: -
"podziwiaj nas!.."
Idąc wciąż przed siebie w ten sposób, dotarł wkrótce
Dzierżymirski, do sal ostatnich.
Było ich dwie; w jednej, podłużnej, wielkiej, a tak zwanej "Rubensa",
pełno było przepysznych obrazów, wziętych przeważnie z życia
królowej Maryi Medici - w drugiej, przedostatniej i mniejszej,
noszącej miano "Van-Dycka", zwróciły uwagę Romana, wśród
kilkunastu może dzieł tego mistrza, portrety: Dzieci Karola I-go; jego
samego, stojącego na tle krajobrazu, obok giermka, z rumakiem, i
kardynała Richelieu'go, całego w purpurze.
Dotarłszy do końca pałacowych sal, Dzierżymirski puścił się w
powrotną drogę, zaglądając tam i ówdzie, idąc, wracając -
błądząc wśród tych drzemiących w chwale własnej, nieprzeliczonych
dzieł pędzla - tworów talentu ludzi cenionych i wielkich...
Setki obrazów przeoczonych, nowych, zastępowały mu drogę...
I Dzierżymirski przystawał ciągle... Zachwycał się niejednym
obrazem, ustępującym może innym, pod względem piękna, lecz
przemawiającym żywiej do indywidualnego jego poczucia i pojęcia
sztuki.
Tak więc w jednej z sal zatrzymał się dłużej śliczną główką
szkoły francuskiej, "Greuz'a", złotawąblond, z oczyma, wzniesionemi
smutnie, w zamyśleniu błądzącemi gdzieś daleko, może w ideałów
niepochwytnych krainie, z wyrazem twarzy, tchnącym melancholią i
rozmarzeniem...
Tamże również zajęły go dwa obrazy tegoż mistrza: pierwszy "La
laitière" przedstawiał rozwożącą nabiał młodą wiwandyerkę -
wspartą, w zadumie cichej, o karego z białym łbem konia; drugi pod
tytułem: "Rozbity dzban", wdzięczny nad wyraz, wyobrażał
dziewczątko w bieli... Włosy miała ona rozczesane skromnie na dwie
strony, stroiło je białe kwiecie, - w fartuszku różowo - blade
róże, na ręku zawieszony rozbity niebacznie dzban, a w całej
twarzyczce miluchnej nieporównany wyraz dziecinnej naiwnej rozpaczy.
Dzierżymirski coraz szybciej wymijał sale; nie znalazł się w galeryi
podłużnej i olbrzymiej, w kształcie salonowego korytarza, szerokiego
i przestronnego.
Na ścianach wisiało tu wiele pięknych okazów; między innemi zatem
dzieła Rafaela Sanzio, jak na przykład portret Joanny d'Aragon, w
purpurowej sukni, przetkanej złotem, Ś-go Jana Chrzciciela, oraz
śliczny portrecik młodego człowieka, o włosach blond, w czapeczce
czarnej, podpartego, w zamyśleniu i parę innych tegoż mistrza.
Patrzyły tu również na Romana rzędem liczne dzieła Marina, jak
Urodzenie Najświętszej Panny Maryi, cud San Diego, czyli anielska
kuchnia... Opodal obraz, przypisywany malarzowi hiszpańskiemu Riberze,
występował z ram postacią umarłego Chrystusa, o twarzy przedziwnie
spokojnej, w wypoczynku jakby po bólu pozostającej - z ciałem ran
pełnem, ociekającem, zda się, krwią ciepłą jeszcze... Bitwa
Salvatora Rosy tamże nęciła oko realizmem i grozą - dziesiątki,
setki obrazów zatrzymywały spojrzenie, a wreszcie dwa z nich
najbardziej; pędzla Leonarda da Vinci: Jan Chrzciciel i Bachus...
Oba przedstawiały ciemnookich, pięknych młodzianów, o bujnie i
naturalnie kręcących się włosach, cerze śniadej i dziwnie wiele,
mówiących twarzy, zbliżonych rysami do siebie...
Obrazy te, w ogólnym zarysie, również zlewały się ze sobą. Nagłem
skojarzeniem myśli, przypomniały one Romanowi, podobnież nieco
traktowaną głowę o włosach, złotawo - miedzianych, pędzla
Ferrari'ego, w Pinakotece Medyolańskiej. Przedstawiała ona Matkę
Bożą, całą w czerwieni, z przechyloną w tył głową i
przymkniętemi oczyma, z wyrazem nadziemskiego upojenia, gdy Dzieciątko
Jezus równocześnie wyciąga przed siebie w przestrzeń swe rączyny
maleńkie, jak gdyby niemi pochwycić coś w powietrzu pragnęło...
I z przypomnieniem tem nagle do duszy Dzierżymirskiego spłynęła fala
wspomnień...
Mignął mu więc przed wewnętrznym wzrokiem duszy Medyolan, rodzinne
gniazdo matki i tam "Cimitero Monumentale", gdzie zapomniane przezeń
leżały jej prochy, wreszcie rysy matczyne, jak żywe, przeszłemi
latami zamglone...
Z powiewem zaś lat tych minionych, z przeszłości tchnieniem, w mózgu
Romana znowu zaświdrowały wyrzuty sumienia, dawne - te same.
Zadumany, powracał Dzierżymirski, kierując się w olbrzymie sale ku
wyjściu, opanowany na nowo - wewnętrzną troską - niezdolny obecnie
po prostu patrzeć na dzieła sztuki.
Poza tem zresztą i czasu na to nie było... Zamykano już Luwr.
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 16
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.