Ironia Pozorów - 19

Total number of words is 3995
Total number of unique words is 2098
22.2 of words are in the 2000 most common words
32.3 of words are in the 5000 most common words
37.5 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
- Jak to? - szeptać zaczął. - Ja miałbym, niby pies sponiewierany,
odejść stąd, usunąć się, zniknąć?.. Ja miałbym zamknąć w
sercu ich wspólną tajemnicę, i tem samem ocalić tego chłystka!..
Prawda, jednak, że i o nią tu chodzi, najdroż... - nie dokończył,
sponsowiał...
Nie! W nim tliła jeszcze miłość dla niej, ale policzek kobiety i
poniewierka - zdeptana miłość własna, - wszystko było od iskry tej
silniejszem.
W dziesięć minut, młody człowiek uspokoił się zupełnie; znać z
gotowym już w głowie planem, list pisać począł szybko,
zamaszyście...
W ciszy pokoju rozległ się nerwowy zgrzyt pióra i długo, długo nie
ustawał.
Cały żal, całą gorycz na papier przelewał z duszy swej
Krasnostawski.
Opisał szczerze życie własne... I swą miłość ku Oli, tajoną od
lat pięciu, idealną, czystą!.. Własne bóle cierpienia przez czas
ten cały, i ostatnie podejrzenia, co do Topolskiego oraz zachowanie
się tych dwojga, i pożar pałacu wreszcie, i zdradę i noc straszną -
wszystko!..
List skończył, podpisał, złożył, i sięgnąwszy po kopertę,
zaadresował: Italia, Milano, Signor Roman Dzierżymirski, Hotel
"Europa," Corso Vittorio Emanuele 9.
Odrzuciwszy pióro, ujął Krasnostawski głowę w dłonie.
- Stało się!.. - szepnął po chwili i powstał.

- Nic cię już tu nie wiąże!.. - Jechać, jechać stąd czem
prędzej! Obszaru, świata i ludzi, byle nie Ukrainy i Gowartowa!..-
zawrzało w nim i odemknąwszy drzwi, hukać począł na służbę.
W pół godziny potem na całym folwarku wrzało... Jak grom, spadła na
wszystkich wieść, że pan plenipotent, "panycz," wyjeżdża na zawsze.
Zlecieli się wszyscy. W domu pakowano na gwałt rzeczy, daleko bowiem
było do kolei, a Krasnostawski - koniecznie chciał zdążyć jeszcze
na wieczorny pociąg.
Promienie zniżającego się słońca całowały już strzechę i
rumieniły białe ściany domu, gdy odprowadzany, otoczony, całowany po
rękach przez czeladź i służbę, żegnał się ze wszystkimi
Krasnostawski, rozdawał tam i ówdzie sprzęty własne, rzeczy i
pieniądze, sam wzruszony, smutny...
Wreszcie ulokował się na bryczce, konie ruszyły, przed oczyma
mignęły mu ogorzałe twarze żegnającego go tak serdecznie
ukraińskiego ludu - wrota skrzypnęły żałośnie po raz ostatni, i
bryczka potoczyła się, brzęcząc, po gładkim drogowym szlaku,
zginąwszy wkrótce wśród roztoczy łanów zżętego zboża, ugorów i
kurhanów.

Do stacyi kolejowej było już tylko wiorst parę... Czwórka
Krasnostawskiego spuszczała się właśnie z pochyłości jaru na
niepewny dziurawy drewniany mostek, gdy konie, z lękiem poczęły się
nagle wspinać cofać, nie chcąc przejechać przez grobelkę. Furman
zaklął po małorusku, i parokrotnie uderzył biczem konie...
- Stań! - rzucił naraz krótko Krasnostawski i zeskoczył z bryczki.
- Kto tam jide! Baczysz? - zaciekawiony zwrócił się nagle do
mruczącego wciąż furmana, wskazując ręką zbliżający się na
bocznym trakcie obłok kurzawy.
- A kto ich znaje!.. Pewno zwitkiś *) pany! - odburknął furman,
który zlazłszy także z kozła i poprawiając uprząż u koni,
częstował właśnie jednego z nich energicznem w pysk uderzeniem.
[*) Skądsiś.]
Krasnostawski nie zauważył tego znęcania się nad ulubionymi dotąd
przezeń końmi...
- Dlaczego pany? - spytał z roztargnieniem, a później zaraz w tym
samym języku dorzucił: - A, prawda, poznajesz po turkocie...
Odmienny bowiem rzeczywiście od furkotu kół bryki, czy też innego
pojaździku, stłumiony, jednostajny i nieco głuchy przerywał ciszę
przestrzeni turkot powozowy, regularny. Niebawem też zgrabny faeton
wyłonił się z obłoków pyłu; konie siwe, w angielskich szorach,
zaprzężone w leje, i dwoje ludzi siedzących na koźle, ubranych w
liberyę granatową, ze złotymi guzikami.
Zaprząg w parę minut stanął przy moście. Krasnostawski wydał
okrzyk zdziwienia, taki sam drugi podpowiedział mu z zewnątrz powozu i
odemknąwszy z hałasem drzwiczki, wyskoczył z niego zapylony
Ładyżyński.
- No, goniłem pana, ale nie spodziewałem się, że go złapię! -
zaśmiał się wesoło pan Emil i uścisnął wyciągniętą dłoń
Krasnostawskiego.
- Witam, witam!.. - ciągnął dalej. - Cóż to, bułanki kapryszą i
przez most nie chcą przejść? Obserwowałem... no, siadaj pan ze mną;
zobaczysz, jak hrabiowskie angliki przejdą spokojnie.
Ładyżyński pociągnął Krasnostawskiego do powozu.
- Cóż to, pan także na kolej, czy tylko po mnie? - uśmiechnął się
Krasnostawski, nieco zmieszany i zaskoczony widokiem pana Emila.
- Wyjeżdżam - odrzekł tenże krótko, i dorzucił swobodnie,
zauważywszy wyraz twarzy młodego człowieka: - Nie bój się pan, nie
trwóż!.. Nie myślę wcale i nie mam polecenia zawracać pana z drogi
do dawnych obowiązków... Przeciwnie, mojem zdaniem czynisz pan bardzo
dobrze, iż rzucasz te kąty...
W Gowartowie nie doszedłbyś nigdy do niczego, a szkoda młodość
swoją zamykać tu i tracić!..
I Ładyżyński wyciągnął, przy tych słowach, rękę do
Krasnostawskiego, a ścisnąwszy ją silnie, rzekł jeszcze.
- Powinszować mogę tylko, żeś się pan otrząsł ze skrupułów, i
życzyć powodzenia na przyszłość!..
Krasnostawski skłonił się, milcząc. Pan Emil zaś, przechodząc
natychmiast na inny temat, już mówił:
- Wiesz pan co?.. Siadaj pan ze mną!.. Mam panu X rzeczy ciekawych do
opowiedzenia. Cóż, zgoda?
Krasnostawski usłuchał; bryka cofnęła się nieco, a powóz,
przejechawszy spokojnie przez mostek, potoczył się znów równo i
szybko dalej.
- Służę panu! - rzeki Ładyżyński, częstując Krasnostawskiego
cygarem. Zapalili...
Oparłszy się wygodnie o poduszki i zaciągnąwszy cygarem, pan Emil
rzekł.
- Nadstawiaj pan uszu!... Tandem tędy, zaczynam...
- Słucham, słucham! - potwierdził młodzieniec, kontent w duszy, że
go coś, choć na chwilę, odrywa od smutnych myśli.
- Przedstaw pan sobie zatem, panie kochany, że jesteś w teatrze na
jednoaktowej szaradzie. Uważa pan: sza - ra - dzie...
Rzecz dzieje się, mówiąc właściwym stylem, za naszych czasów, na
Ukrainie, w Szczęsnojej, majątku grafa Topola - Topolskiego.
Popołudniowa, przedobiednia godzina - cisza... Pałac pogrążony w
milczeniu... W tej samej jednak chwili stojący na ganku strzelec, w
pokornym zgięty ukłonie, podaje coś mężczyźnie, ubranemu w
smoking. Mówiąc nawiasem to ja - uśmiechnął się pan Emil, po
chwili ciągnął dalej:
- Kurtyna spada, następuje odsłona druga: Sala portretowa jadalna, do
stołu zasiada ze trzydzieści eleganckich osób... Jedno tylko krzesło
wolne... Wchodzi ten sam mężczyzna w smokingu, trzymając coś w
ręku. Wita tam i ówdzie osób parę, zbliża się do młodej nadobnej
damy i wręcza jej z ukłonem portfel, mówiąc coś objaśniająco...
Nagle siedzący obok sam "graf" zrywa się od stołu, jak oparzony, i
robiąc arcygłupią minę, wpatruje się w portfel... Zaintrygowanie
ogólne, sytuacya jednak wyjaśnia się wkrótce...
W tej chwili spojrzawszy na zasłuchanego towarzysza, pan Emil
rozśmiał się serdecznie.
- No, dosyć ma już pan tych efektów scenicznych, dokończę panu
zatem tę szaradę zwyczajnemi tylko słowy...
- Dziwi pana zapewne - mówił dalej, - arcygłupia mina Topolsia, gdy
ujrzał portfel, z połyskującą koroną, symbolem jego wielkości!..
- Otóż w tem ma się rzecz cała, że portfel ten nie
Dzierżymirskiego, i nie jego pieniądze, ani pani Oli, lecz, ni plus ni
minus, tylko Topolskiego...
- Nie może być! - wykrzyknął Krasnostawski, szczerze zdziwiony.
- No, cóż! szarada dobra... co? - rzucił wesoło Ładyżyński.
- Niezła - uśmiechnął się z kolei młodzieniec - bo dotąd
przynajmniej nic a nic jej nie rozumiem.
- Cierpliwości! Zaraz pan pojmiesz wszystko - uspakajać zaczął pan
Emil swego słuchacza.
- Zapalić musimy poprzednio cygara, bo i pańskie zgasło, nieprawdaż?
- rzekł w ślad za tem, a wydobywszy zapałki, zapalić jedną z nich
usiłował, lecz wietrzyk swawolny zgasił mu ją i następnych kilka. -
Sapristi! - zaklął z cicha. - Stańcie-no, hej! tam! - krzyknął na
furmana.
Konie zatrzymane stanęły; wspomagany przez młodego plenipotenta,
Ładyżyński zapalił wreszcie cygaro, a podniósłszy głowę,
spojrzał przed siebie.
- Cóż to? Wyżyczpol? - zapytał służby.
- A tak, proszę jaśnie pana! - potwierdził lokaj, zdejmując
liberyjną czapkę.
- Tiens, tiens, widzi pan jak to czas leci - zwrócił się do
Krasnostawskiego; - za jakie pół godziny będziemy na stacyi, patrz
pan, - i wskazał ręką krajobraz.
Błyszcząc w mroku, lśniła się opodal wstęga rzeki, na górze
malowniczo rozrzucone dość duże miasteczko mrugało dziesiątkami
światełek...
- Jechać! - rozkazał Ładyżyński.
Powóz ruszył; pan Emil, po chwili milczenia, przemówił nagle:
- Przepraszam stokrotnie, że widząc ciekawość w oczach pańskich,
nie kończę opowiadania... Pozwolisz pan, że mu zadam dwa pytania: czy
masz pan dobrą pamięć i dokąd pan jedziesz?
- Jadę do rodzinnego miasta, a pamięć mam wyborną! - uśmiechnął
się Krasnostawski.
- Otóż to - bardzo dobrze. Napisałem, bo widzi pan, list do Romana,
ze szczegółowym opisem tego, co teraz tu opowiadam. Mam pamięć
jednak fatalną... Zapomnę listu wrzucić na pewno! Mój panie kochany,
weź go i wrzuć na dworcu... Cóż, dobrze? Przy tych słowach,
Ładyżyński wyjął pospiesznie z surduta gruby list i podał go
Krasnostawskiemu. Ten machinalnie schował go do kieszeni, gdzie
spoczywało i jego do Romana pismo.
- No, więc kończę!.. - zaciągając się dymem, rzekł pan Emil.
- Słucham i to bardzo ciekawie - przerwał z zainteresowaniem
Krasnostawski.
- Dziwił więc pana fakt, - ciągnął Ładyżyński - że pugilares i
tysiączki są własnością hrabicza, choć znalazły się w szufladzie
Romka?.. W tem sęk właśnie, że Topolski dziś dopiero przekonał
się, iż są one w innem, niż przypuszczał, ręku.
Wyobraź pan sobie bowiem, jaki był przebieg zguby tych pieniędzy...
- Temu lat sześć, czy ośm, Topolski miał przyjaciółkę w
teatralnych sferach.. Otóż pewnego wieczora, zaprzysięgając sobie w
duszy uroczyście, że puści w trąbę swoją magnifikę, idzie
Topolski do niej na ostatnie randez vous... Naturalnie w kieszeni kilka
tysiączków mając w zapasie - Ładyżyński urwał, zaśmiał się i
puściwszy z ust kółko dymu, mówił dalej.
- Lecz i tym razem spotyka pana na Szczęsnojej niepowodzenie... Nadobna
córa Melpomeny nie chce nawet słyszeć o rozstaniu... Scena więc z
tego naturalnie, płacze! On przeprasza - ona w końcu daje się
przebłagać - amor vincens tuszuje wreszcie wszystko!..
Pan Emil odsapnął - i swobodnie po chwili ciągnął dalej:
- Nad ranem, z miłością gruntownie odegrzaną w sercu, przysięgając
sobie, iż przyjaciółki nie porzuci nigdy, powraca Topolski do
siebie... Nagle, dotknąwszy się kieszeni surduta, nie znajduje tam -
pugilaresu! Ona, ta nieprzejednana, zagrała z nim komedyę; za mało
jej było dziewięciu tysięcy, które jej pono dawał, najbezczelniej
okradła go więc, po prostu na całe dwadzieścia i siedm, znajdujące
się w portfelu.
Topolski jednak wobec powyższego faktu, po głębszem wniknięciu w
siebie, decyduje, że bądź co bądź pozbył się baby...
Oddychając zatem pełną piersią - swobodny wyjeżdża do dóbr swych
"krzyżyk na świśniętym pugilaresie postawiwszy" - jak powiedzieliby
bracia nasi, Litwini...
Tu pan Emil przerwał opowieść raz jeszcze, zapalił na nowo zgasłe
cygaro i kończył.
- Od tej chwili minęło lat ośm, a tych dwoje nie widziało się
wcale.
Skończyłem...
Ładyżyński odetchnął i umilkł.
- Dziękuję panu za opowiadanie - pośpieszył z odpowiedzią,
Krasnostawski. - Rzeczywiście, szarada prawdziwa... Ale w Szczęsnojej
zdziwienie było wielkie?
- Ogromne! - odparł pan Emil. - Notabene, wyobraź pan sobie, w
Szczęsnojej pełno gości... Mieszka tam więc stale: primo jakaś
poważna wielce krewna Topolskiego, zapewne dlatego, by do kawalerskiej
siedziby pana na Szczęsnojej mogły przybywać i damy; secundo, prócz
męskiego towarzystwa, przybyłego niespodzianie z kolei dziś z rana -
a w których to gronie nie brakowało i jednego prezesa, społecznego
koleżki Romana - znajdowało się też w siedzibie Topolska kilka
osób, które przyjechały specyalnie do naszych: pań, z kondolencyą
po pożarze.
Więc powiadam panu! - mówił wesoło dalej Ładyżyński - gdy to co
mówiłem, nam, mężczyznom, opowiedział Topolski po kolacyi przy
cygarze, i kiedy wiadomość ta do pań się przedostała, Topolski
został bohaterem dnia!..
- No, a pani Ola nic o istnieniu tego portfelu nie wiedziała?
- Ależ, nic zupełnie! - podchwycił Ładyżyński. Tem większe
zaintrygowanie, domysły!.. Wszyscy, a szczególniej panie, wsiadły na
mnie, bym natychmiast opisał to wszystko Romanowi, chciały nawet, bym
specyalnie w tej sprawie pojechał do niego... Prezes zaś, książe
Szydłowiecki, zrobił nawet w liście moim dopisek, żeby Romek
powiadomił go telegraficznie o swym przyjeździe, to on wyprawi
wówczas raut na cześć jego i Topolskiego, jako bohaterów tej
zagadkowej sprawy... Jednem słowem, powiadam panu - komedya...
Ładyżyński mówić przestał, strzepując popiół z cygara. Lecz
trwało to krótko...
Rozmowa wkrótce potoczyła się znowu błyskotliwa, lekka...
A powóz tymczasem dudnił właśnie teraz po moście, rzuconym przez
rzekę, i wtoczył się w wąskie brudne uliczki żydowskiego
miasteczka; niebawem wyminął je i znalazł się na szerokim trakcie,
prowadzącym do kolejowego dworca.
Jednocześnie w oddali ukazały się trzy gorejące światła: - to
pociąg zbliżał się już do stacyi. Pierwszy dojrzał go
Krasnostawski. Sięgnął szybko po zegarek i spojrzał:
- Oho, już po dziewiątej! to pański pociąg...
- Do djaska! - zżymnął się pan Emil i - wytężył wzrok w kierunku
pociągu.
- Janie! galopem! - krzyknął, zwracając się energicznie do
furmana... Dam ci na mohorycz... nocować tu ani myślę!.. Może
zdążymy! Jazda, a ostro!..
Stangret trzasnął z bicza, czwórka puściła się pędem po gładkim
szlaku.
Zziajane już konie, galopując, sapały i tak dojechano aż pod
sztachety drewniane, okalające stacyę... Tu pełno już było wozów,
bryk, obywatelskich czwórek, oczekujących na swych panów.
Gdy elegancki ekwipaż pana Emila wtoczył się na brukowany placyk
przed stacyą, jednocześnie na platformie rozległ się dzwonek i
wpadł tam, z hukiem pociąg, zatrzymujący się tu tylko parę minut.
- Zuch z ciebie! - pochwalił Ładyżyński furmana, i rzuciwszy mu
półimperyała, wyskoczył szybko. Rzeczy, przytwierdzone za powozem,
odwiązywano już; dwaj panowie, zarządziwszy pośpiech, pobiegli do
sali.
Tu ruch panował nielada..
Pasażerowie przyjezdni wysypywali się z wagonów i tłoczyli do
wnętrza dworca; jadący kupowali bilety, służba kolejowa nosiła
ręczne bagaże, zdawała kufry, biegała gorączkowo, kręciła się,
jak w ukropie.
Przecisnąwszy się energicznie przez tłum, pan Emil zdobył bilet
pierwszej klasy i w minutę potem, wychylony z wagonowego okna,
rozmawiał z żegnającym go Krasnostawskim.
Uderzył trzykrotnie dzwonek, konduktor gwizdnął, lokomotywa
odpowiedziała mu przeciągle - pociąg ruszył powoli z miejsca.
- Do widzenia!... Powodzenia na nowej drodze życia!..- mówił pan
Emil, uśmiechając się przyjaźnie, serdecznie ściskając dłoń
Krasnostawskiego.
Ten ostatni zaś, widocznie pod wpływem jakiejś nagłej myśli,
puścił szybko rękę Ładyżyńskiego, skłonił się, i wydobywszy
szybko z kieszeni dwa listy, podbiegł ku uchodzącemu wagonowi
pocztowemu. Dogonił go i zręcznie wrzucił w otwór właściwy oba
pisma.
- Addio... dziękuję! - posłyszał jeszcze głos pana Emila, i pociąg
znikł niebawem.
Krasnostawski pozostał sam. Następny pociąg miał przyjść już
wkrótce, poszedł więc do kasy, kupił bilet, a wróciwszy na
platformę, usiadł na ławeczce samotny.
Zamyślił się...
Poza nim zamykał się teraz na zawsze jeden okres dotychczasowego jego
życia.
Płatny sługa bogatszych od siebie ludzi zżył się on jednak,
zbratał z ich życiem - z nimi... I po co?.. Po to, by obrachunek ten
pożycia wspólnego zakończyć tak marnie?..
Krasnostawski pochylił głowę, ująwszy ją w dłonie. Jakiś bunt
mimowolny podnosił się w nim przeciwko życiu, losowi i ironii jego.
Po co tu przybył lat temu kilka, po co przywiązał się do tego
cudzego kątka ziemi, po co tak gorąco ukochał Olę?
Dlaczego to wcielenie wdzięku, czaru, wiosny, miłości i piękna, w
osobie tej kobiety, stanęło, jak cień niepochwytne, na drodze jego
życia?..
Krasnostawski pochylił się bardziej jeszcze i długi czas pozostał
nieruchomy.
Nagle drgnął całem ciałem i podniósł głowę. Gwizd donośny
przeszył powietrze, na dworzec z hukiem, szumem, w kłębach pary
wpadł pociąg kuryerski.
Krasnostawski począł szukać miejsca w wagonach. Ulokowawszy się
wreszcie, zbliżył się do okna wagonu i wyjrzał.
Zamykano już właśnie z pośpiechem drzwiczki, wśród zgiełku
rozlegał się trzeci dzwonek.
Krasnostawski ostatniem spojrzeniem smutnem objął raz jeszcze wszystko
i cofnął się w głąb wagonu...
Zagrała w tejże chwili trąbka drożnika, mignęły latarnie
sygnałów i pociąg kuryerski znikł, pochłonięty cieniami nocy.
Na dworcu zagościł znowu spokój. Wszyscy rozeszli się teraz na
dobre, pogaszono latarnie, a w oknach stacyi niebawem również znikły
światła.
Na bagnach chór żabi grał tylko swą pieśń jednostajną gdzieś w
dali, w pobliskim lesie słyszeć się dawały jakieś, szmery i senna
noc cicha, zasiadłszy, jak królowa, na tronie z tkanego złotem
szafiru - rozpostarła panowanie nad światem...
Cisza zupełna zawładnęła okolicą.
Mierząc tylko mknący chyżo czas, olbrzymi zegar stacyjny wydzwaniał
godziny miarowo...
W milczeniu ogólnem, jak szept człowieka, głos jego odzywał się
bezustannie:
Tik - tak! tik - tak! tik - tak!..
-------------
W centrum Medyolanu, na placu "Del Duomo," w powodzi jaskrawych promieni
upalnego, kończącego się już popołudnia, leniwie snuły się po
chodnikach sylwetki niezbyt licznych przechodniów, kryjąc się od
słońca pod kolumny frontowe i oszkloną galeryę "Vittorio Emanuele."
Wokoło klombów, zajmujących środek placu, i otaczających stojący
tam pomnik, kręciły się jednostajnie elektryczne tramwaje, dzwoniąc
co chwila, rozbiegając się i ginąc w sieci ulic miasta, sam zaś na
koniu majestatyczny Wiktor Emanuel II, z brązu, z piedestału pomnika,
wpatrywać się zdawał ciekawie w otwarte drzwi królującego tu na
placu katedralnego tumu, pociągającego z oddali tajemniczą wejścia
głębiną... Koronkowej roboty marmurowe jego ściany, dach,
kilkadziesiąt wieżyc i zdobiące go statuy, w liczbie około dwóch
tysięcy, wznosiły się dumnie, i wystrzelały wysoko w niebo włoskie,
szafirowe, czyste, zadziwiając misternem wykończeniem, dając sobą
najlepsze nieśmiertelne świadectwo genialnej pracy człowieka.
Po marmurowych stopniach schodów tej okazałej, gotyckiej katedry,
mogącej w swojem wnętrzu pomieścić do 40,000 ludzi, co chwila
wchodził ktoś do jej środka, lub wychodził na ulicę - z kojącej
ciszy świątyni wpadając nagle w hałaśliwy wir miasta, i natręctwo
jego mieszkańców, w osobie spacerującego po trotuarze tuż koło tumu
przekupnia, cisnącego w ręce każdemu gwałtem mozaikowe wyroby
weneckie.
- Uno liro, signore, solamente uno liro! - na pół rozpaczliwym, na
pół przekonywającym głosem napierał się właśnie ten ostatni,
śniady Włoch, o przebiegłem spojrzeniu, i trzymając w ręku jakąś
podejrzanej roboty broszkę, zagradzał drogę młodemu mężczyźnie,
wstępującemu, w zamyśleniu; po stopniach katedry.
Dzierżymirski przystanął; podniósł głowę, i spojrzał w oczy
natrętowi, a żachnąwszy się niecierpliwie, rzucił mu coś
energicznie po włosku. Przestąpiwszy próg kościoła, zdjął
kapelusz i odetchnął z ulgą.
Przyjemnym chłodem w przeciwstawieniu do panującego na dworze upału;
powiało nań z wnętrza tumu i milczeniem skupionem, powagi i -
majestatu pełnem... Cień, pustka i tajemniczość niewytłumaczona
objęły go zarazem niepodzielnie. W ciszy; po mozaykowej posadzce, z
marmuru, donośnie, rozległy się kroki Romana.
Poza amfiladą 52 kolumn olbrzymich, kolosów, szesnaście kroków
każda obchodu mających - w perspektywie, daleko, widniał wielki
ołtarz, chór i rzędy plecionych krzesełek świeciły przyćmionym
blaskiem kolorowe szkła okien, ponad głową zaś Dzierżymirskiego,
opiekuńczo jakby, wznosiły się marmurowo wyniosłe gotyckie arkady; z
wierzchołków kolumn, zdobiąc je grupami każdą z osobna, patrzyły
na niego dziesiątki statuetek małych...
Odblask słoneczny dotknął delikatnie pięknych rysów przybysza, jego
smagłych policzków, wypukłego czoła, i oświetlił je przelotnie..
Rażony światłem w oczy, Roman usunął się w cień, i spuściwszy
głowę na piersi, zadumał się głęboko.
Godzin temu dwie zaledwie odebrał jednocześnie dwa listy...
Pierwszy od Emila Ładyżyńskiego, sarkastyczno - szyderski, opisujący
mu szczegółowo i swobodnie fakt znalezienia pugilaresu, - powalił go
w pierwszej chwili, niby uderzenie obucha.
Drugi, przepełnił miarę jeszcze!..
Ze słów tak szczerych, iż nie mogły nasunąć nawet momentalnej
wątpliwości, wyrwanych prosto z bolejącej duszy ludzkiej, dowiedział
się Dzierżymirski o zdradzie Oli...
Chwili tej nie zapomni do grobu!..
Otchłań, zda się, głęboka i bezdenna rozwarła mu się pod stopami,
dusić go w gardle poczęło, w głowie powstał zamęt - w piersiach
dotkliwy ból!.. Wybiegł jak nieprzytomny na ulicę... Półobłąkany
prawie przybył pod stopnie marmurów katedry po ukojenie...
Za progiem świątyni, rzeczywiście cudem po prostu jakimś,
powróciła mu samowiedza i względna równowaga umysłowa..
I oto teraz Roman porządkować zaczyna uciążliwie myśli. Wzrok jego
machinalnie błądzi po wspaniałych freskach, z dziełami mistrzów,
ołtarzach, marmurowych rzeźbach i pomnikach, zatrzymuje się
instynktownie na siedmioramiennym kandelabrze olbrzymim, kosztownej
roboty, w kształcie drzewa... Potem oczy jego spoczywają bezmyślnie
na kopule, przed chórem i znajdującej się pod nią podziemnej kaplicy
świętego Karola Boromeusza, ozdobionej bogato drogimi kamieniami i
złotem...
Dzierżymirski sięga nagle do kieszeni i wyjmuje otrzymane listy...
usiłuje przeczytać je po raz wtóry...
Przed nim, przeświecane błyśnięciem słońca, zmatowanym blaskiem
łagodnie świecą w zmierzchach katedry wspaniałe trzy okna chóru,
jak mówią, największe na świecie całym.
Niby żywe, patrzą na Romana z okiennych witryn miniaturowe postacie
świętych; malowane barwnie na szkle, na małych kwadratowych tafelkach
- 350 obok siebie reprodukcyj scen religijnych, wzorowanych na
najsławniejszych mistrzach wychyla się, płonie setkami kolorów i
cieni...
Dzierżymirski wypuszcza listy z ręki i ukrywa twarz w dłonie...
Pod wpływem bowiem jednego rzutu oka tylko na pisma, cierpienie
bezbrzeżne i rozpacz tłoczącą falą zalewają mu duszę...
Więc zdradziła go!.. Zdradziła nikczemnie, dla zmysłowego upojenia -
dla szału!.. Zdeptała jego miłość, uczucia, oszukała go -
zapomniała!..
Więc takim ironii zgrzytem nagradza jego los szyderca, za to, co dla
kobiety tej niegdyś uczynił!..
Ależ on dla niej przecież poświęcił wszystko!.. Siebie oddał!..
Swą cześć, uczciwość - sumienie!..
- Przez ciebie wszystko tom uczynił, przez ciebie! - głuchy jęk unosi
pierś mężczyzny. - O, Olu!.. Olu!.. przez ciebie!..
I milknie skarga...
A potem niezrozumiałego już coś coś tylko, niedosłyszalnego
poczynają naraz szeptać cicho do siebie Dzierżymirskiego usta.
Klęka i jakieś bóle i żale płynąć się zdają pod strop
milczącego tumu, biegną trwożnie pod wyniosłe jego arkady, odbijają
się o statuy, rzeźby i pomniki - na kolana padają u ołtarzy - lecą,
tam, gdzieś wysoko... do Boga!..
Lecz oto nagle spokój świątyni brutalnie przerwanym zostaje...
- Yes, yes, yes!.. - odzywa się co chwila i dowcipy francuskie
wtórują angielszczyźnie, - z przewodnikami Baedeker'a w ręku
przesuwa się tuż koło Romana garstka osób, z udanem znawstwem
oglądając wszystkie zabytki tumu.
Gwarząc wesoło, dzielą się turyści na dwie połowy. Jedna z nich
zmierza zobaczyć wnętrze kaplicy św. Karola Boromeusza, druga,
pobrzękując pieniędzmi, kupuje niebawem prawo obejrzenia dachu
katedry, przy stoliku, postawionym we wnętrzu świątyni, na prawo, w
głębi, u wejścia do prowadzących tamże schodów.
Roman powstaje i z kościoła uchodzi pośpiesznie. Na ulicy wskakuje do
dorożki, i rzuca głośno jakiś rozkaz woźnicy.
Powozik rusza... Stopniowo, coraz szybciej wymija ulice, uliczki, place
targowe; starożytne kościoły i pałace... Ruch miejski wokoło
zmniejszać się poczyna i powóz wjeżdża niebawem w szeroką aleję,
gdzie, oprócz biegnących gdzieniegdzie tramwai, nie ma zgoła nikogo.
W ślad za tem również roztwiera się perspektywa...
Poza obszernym placem, bieleje kwadrat wielkiej kolumnady, zieleń
świeża ramuje ją wdzięcznie. To już miasto umarłych, - jeden z
najpiękniejszych włoskich pomnikowych cmentarzy, medyolańskie
"Cimitero Monumentale."
Powóz podjeżdża bliżej nieco, Dzierżymirski wysiada i idąc
piechotą, kieruje się ku rysującej się teraz całkiem już wyraźnie
i okazale, cmentarnej kolumnadzie wejściowej. Krocząc zaś tak powoli,
myśli: Nareszcie... tu, u grobu matki, dadzą mi spokój przynajmniej
ludzie!.. Tu zdobędę samotności chwilę z jej prochami tylko i z
samym sobą!..
Wstępując po stopniach schodów, Dzierżymirski znajduje się niebawem
pod dachem kolumnady, kwadratowym frantom, ozdobionym wieżycami,
zamykającej z zewnątrz widok i wejście na cmentarz.
U stóp Romana obecnie, w potokach słonecznych promieni, na tle zieleni
gaju, bieleją setki marmurów, wystrzelają w niebo dziesiątki
gotyckich wieżyczek, mauzoleów i pomników...
Nie patrząc nawet na nie, obojętny, Dzierżymirski, skręca w lewo, a
wzrok jego przesuwa się machinalnie po małych zadrukowanych
tabliczkach marmurowych wprawionych gęsto obok siebie w ścianę
kolumnady, a oznaczających miejsce trumienek, z popiołami
nieboszczyków.
I Roman w ten sposób dochodzi do kąta frontowego czworoboku, widząc
zaś naprzeciw siebie mur, skręca, idąc wciąż jeszcze pod dachem
kolumnady, posłusznie, na prawo...
Zadumany, mija wprawiony w ścianę pomnik rodziny Volonte, pełny
artyzmu, piękny bardzo w oddaniu grozy i bólu...
Na ciało już oto martwe pięknego mężczyzny i leżące w pościeli
na łożu z kamienia, w zgięciu bolesnem postaci całej, rzucona w
szale rozpaczy, klęczy młoda kobieta i całuje drogą dla się twarz
zmarłego... Całuje, pieści w zapamiętaniu ślepem, upojeniu
strasznem, bo ostatniego, a nieodwołalnego już pożegnania!..
Roman, wszedłszy po schodach bocznego skrzydła kolumnady, jest już na
cmentarzu.
Idzie wolno, kierując się bezwiednie aleją znaną, wiodącą ku
mogile matczynej.
Wkoło niego wznoszą się zewsząd wspaniałe grobowce: Verazzich,
Sonzognich, Nasonich, Turatich, Brambillich, Pagnonich i innych
włoskich rodzin i rodów. Pieścidełka kamieniarskiej, rzeźbiarskiej
i budowlanej roboty, mauzolea, w kształcie gotyckich kapliczek, z
pięknymi ołtarzykami, mozayką, obrazami i innemi ozdobami wewnątrz
śliczne, odcinają się licznie na tle zieleni drzew cmentarza... Po
wsze strony zaś, gdzie okiem rzucić tylko, w tych wszystkich białych
grobowych sylwetach pochwycony artystycznie, w kamień martwy i marmury
rzeźbiarskim dłutem zakuty, drży, zdawało by się wszędzie...
ból!..
Słońce, zniżające się już stopniowo coraz bardziej, złoci teraz
rzęsiście rój białych postaci... W pobliżu Dzierżymirskiego, z
krawędzi odłamu - na wpół obrosłego zielenią, a doskonale
imitowanej skały górskiej - z jej szczytu, iskrzący się w blaskach
słońca, spogląda wyniośle dokoła wspaniały orzeł z bromu.
To odznaczający się od drugich oryginalnością pomysłu, grobowiec
Poggich...
Dalej zaś nieco pomnik rodziny Rusconi; rzeźba kobiety, o oczach,
pełnych wyrazu, wpatrzonej smutnie w dal, z testamentem nieboszczyka w
ręku, na którym wyryte widnieją zapisy..
W innej znów stronie, wdowa w półleżącej pozycyi, zapłakana;
twarzy jej nie widać wcale - ukryta w dłonie. Cała postać wyraża
ból niezmierny.
W swej wśród grobowców wędrówce, Dzierżymirski przystaje nagle...
W zamyśleniu - zbłądził... Oryentując się, zawraca, i ponownie
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 20
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.