Ironia Pozorów - 05

Total number of words is 3998
Total number of unique words is 2037
21.9 of words are in the 2000 most common words
31.1 of words are in the 5000 most common words
35.5 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
W oka mgnieniu odskoczyła od okna, zapaliła świecę, odnalazła
szybko kapelusz i parasolkę, i wybiegła z hotelu. Zdążała na
spotkanie Romana, śmiejąc się z góry na myśl, jak on się zdziwi,
ujrzawszy ją na nogach.
Na Riva degli Schiavoni, spacerowem miejscu Wenecyi, roiło się od
publiczności. W pobliżu hotelu, zamieszkiwanego przez
Dzierżymirskich, muzyka grająca zazwyczaj na placu Świętego Marka,
rozbrzmiewała kaskadą ochoczych tonów przed kawiarnią,
przepełnioną ludźmi, snującymi się również wszędzie, gdzie tylko
było rzucić okiem. Ola, zdążając ku przystani, wymijała ich
szybko, w oddali widziała już wśród idących sylwetkę Romana,
całą białą, górującą wzrostem nad innymi.
Dzierżymirski, niespokojny snać dotąd jeszcze, szedł krokiem
raźnym, z cygarem zapalonem w ustach, a kroczył tak zamyślony, że
byłby, nie widząc wyminął Olę niewątpliwie, gdyby ta, ubawiona,
nie roześmiała się wesoło i nie pochwyciła go za ramię. Na
dźwięk znajomego srebrnego śmiechu podniósł Roman głowę i twarz,
chmurna dotychczas nieco, rozpogodziła mu się natychmiast.
- Ty tu, filutko?.. - wykrzyknął radośnie, i ująwszy obie rączki
Oli w swe dłonie, obsypywać je zaczął pocałunkami, a następnie
pociągnął ją ku sobie, i nie zwracając zgoła uwagi na kilka
mijających ich osób, ucałował w twarz serdecznie.
- A tak, Romeczku! - odparła żywo Ola - wybiegłam, bo zobaczyłam
przez lornetkę, jak wysiadałeś! Fe! któż widział siedzieć tak
długo, gdy się ma tak ładną, jak ja żoneczkę... - dorzuciła,
przymilając się, z lekką wymówką w głosie, i dodała jeszcze:
- Myślałam już, że ci się co złego stało!
Promień przebiegł po twarzy mężczyzny, ujął ramię Oli, i
odparł:
- A wiesz, moje życie, że i ja miałem co do ciebie myśl podobną?..
- uśmiechnął się i dodał - ale z mej strony to usprawiedliwione,
zostawiłem cię przecie bowiem w łóżku...
Idąc wciąż szybko przed siebie, zamilkli oboje. Miłość odczuta,
taka sama, drobną swą powyższą oznaką zamknęła im usta na
chwilę.
- Skądsiś od Wielkiego Kanału, w pewnych od siebie, odstępach,
dolatywało właśnie echo silnego męskiego głosu, przy
akompaniamencie chóru innych.
- Pojedziemy może gondolą, jak myślisz? - zapytała Ola - słyszysz
jak ładnie śpiewają?..
- Dobrze, moje życie, jedziemy!.. - odparł wesoło Roman.
Jak na zawołanie, w tej samej chwili Dzierżymirscy usłyszeli za sobą
kilka okrzyków, silnie akcentowanych na pierwszej sylabie: "Gón-dola,.
gón-dola signore... gón-dola!.."
Na lewo, obok idących, znajdowała się "Piazzeta", a naprzeciw
wznoszącego się majestatycznie pałacu Dożów, największa przystań
gondolierów.
Dzierżymirski, wybrawszy jednego z licznych" napraszających się
przewoźników, podszedł ku przystani, gdzie wespół z Olą usadowił
się niebawem w gondoli.
- Serenada, Canale Grande! - rzucił ubranemu biało Włochowi.
"Rematore"*) uderzył w wiosła, i gondola z wolna, cicha, wysunęła
się z pomiędzy dziesiątek innych, a kołysząc się na, czarnej fali
kanału, pomknęła we wskazanym kierunku. Roman objął kibić żony i
począł muskać delikatnie ustami jej oczy, czoło, szyję i usta. Ona
zaś uchylała się wciąż figlarnie, szepcząc:
[*) Wioślarz.]
- Wstydź się... gondolier patrzy...
Lecz mężczyzna nie przestawał. Kilkakrotnie usta ich złączyły się
w pocałunku gorącym, długim, od którego zadrżeli oboje, z ust
Romana sypały się ciche i urywane, dyszące uczuciem i
namiętnością, pieszczotliwe wyrazy...
A wkoło nich, szeleszcząc uderzeniami wioseł, sunąc również, jak i
oni cicho, mknęły, migocząc kolorowemi światełkami, gondole,
zmierzając wszystkie w jednym kierunku - ku Wielkiemu Kanałowi,
całemu rozbrzmiewającemu w tej chwili, jak harfa ruszona śpiewem i
muzyką. Oświetlone, ubrane kolorowemi, papierowemi latarniami, migały
w oddali wielkie gondole, a raczej statki małe, tak zwane "serenady",
na których orkiestry cale grajków i śpiewaków-samouków popisywały
się ze swym wrodzonym, a rzetelnym nawet częstokroć artyzmem.
Kilka podobnych serenad, rozrzuconych po kanale; wabiło światłami i
stłumionym śpiewu odgłosem, koło nich zaś, w pobliżu, grupowały
się kręgiem dziesiątki czarnych gondoli, z rozpostartymi w nich
niedbale i wygodnie słuchaczami. Niektóre z rozbrzmiewających
śpiewem i muzyką bark podjeżdżały pod okna dawnych dworców, a
dzisiejszych pierwszorzędnych hoteli i koncertując tam wyłącznie dla
hotelowych gości, zbierali od nich dla siebie datki, sunąc
różnobarwnemi światłami i gorejącym kadłubem stateczku zwolna u
marmurowych stopni pałacowych balkonów.
Naprzeciwko dwóch podobnych serenad, śpiewających wprost kościoła
S-ta Maria della Salute, pod oknami pałaców Ferro i Zucchelli,
(dzisiejsze Grand-Hotel i hotel Britania) dalej nieco, poza kościołem,
zabrzmiała właśnie nagle pieśń solowa ..
Zagłuszając inne głosy śpiewaków bliższych i dalszych, zadrgała
ona uczuciem, i zręcznie modulowana przyjemnie pieściła słuch, coraz
donioślejsza, bliższa...
- Pojedziemy tam! dobrze, Romciu?.. - zaproponowała Ola, ujęta głosem
śpiewaka.
- Bene, carissima! - odparł Roman, i skinął na wiosłującego.
Gondola ich, kierowana umiejętną ręką, wymijać zaczęła łodzie,
coraz liczniejsze.
Roman i Ola, widząc się coraz bardziej otoczonymi, przestali
pocałunków i pieszczot, chwilowo poddawszy się zupełnie czarowi
pieśni, płynącej ku nim w ciszy wieczoru.
Oboje milczeli...
Gondola tymczasem skręciła powoli w lewo, ku rozśpiewanej barce, i
wśliznąwszy się swym wysokim przednim dziobem, jak wąż, pomiędzy
kołyszące się dziesiątki innych gondol - stanęła wreszcie,
zatrzymana zręcznie. Gondolier przymocował sznurem swój pojazd do
sąsiednich i założywszy na krzyż ręce, w skupieniu wespół z
innymi zasłuchał w pieśń...
Szerokiem półkolem, ciche, kołysały się wszędy inne gondole;
wsparci w nich słuchacze poddawali się niewytłumaczonemu czarowi tej
weneckiej, cichej nocy, tej pieśni szczerej, niewykwintnej,
chwytającej jednak mimo woli niejednego za serce, zapadającej w duszę
głęboko.
Po smętnych pieśniach następowały skoczne, i tak dalej, bez zmiany.
Co kilka "numerów" z barki "serenady" schodził włoch, rozczochrany,
od śpiewu wzruszony jeszcze, i z czapką w ręku zbierał "co łaska",
przestępując ostrożnie z jednej gondoli na drugą.
W ciszy zaś względnej, a spowodowanej tym swego rodzaju antraktem,
ruszały się z miejsc swoich niektóre łodzie, wracając, lub
zdążając dalej do innych serenad; na puste miejsce wsuwała się
milcząco nowoprzybyła gondola, a publiczność, zebrana w tych
zaimprowizowanych wodnych lożach, natychmiast spoglądała ciekawie na
swego sąsiada, półgłosem komunikowała sobie uwagi, w rozmaitych
językach.
I w cichości powoli milkły, to znów z kolei rozbrzmiewały dalsze i
bliższe rozśpiewane barki, wreszcie antrakt się kończył, po wodach
kanału mknęła znów ze "sceny" serenady pieśń namiętna...
Słuchały jej echa zdawało się, pobłażliwie i ciekawie gwiazdki,
licznie rozsiane po gwiaździstem niebie południa - słuchały krzyże,
i wieżyce licznych świątyni, i zadumane marmury wiekopomnych
dworców.
Od czasu do czasu komunikując sobie przyciszoną uwagę, Roman i Ola
słuchali również uważnie włoskich pieśni, nastrój zaś
dzisiejszego wieczora rozmarzająco działał na nich. Myśli ich daleko
ulatywały, pod wpływem tej nocy, tego krajobrazu niezwykłego, a
pełnego czaru, i tej niewymuszonej, tchnącej uczuciem pieśni,
wyrzucanej z ust ludzi prostych, dziwnie jednak atoli przejmujących
się melodyą słów swoich, kochających tak wyraźnie pieśni owe,
narodowe - własne!
Wywołana zatem świeżemi, tak niedawnemi wspomnieniami dzisiejszego
popołudnia, myśl Oli biegła nieprzeparcie do stron ojczystych -
przymrużała oczy, i widziała ogród Gowartowski... wyniosłe oblicze
ojca...
Romana zaś trapiły z kolei te same, co i nad morzem myśli... Fałsz
obecnego położenia, przyszłość niejasna, zakryta, ciemna, z
tajemnicą na dnie duszy ukrywać się zmuszoną, przed okiem
najdroższej nawet teraz dlań na świecie istoty, zaciemniały chmurą
troski czoło Dzierżymirskiego, mgłą smutku matowały spojrzenie
czarnych, rozumnych oczu.
I żal jakiś niezmierny, żal do życia, rozpierał mu piersi, do losu,
że, postawił go na tak śliskim i kołyszącym się gruncie, że tylko
za cenę tego fałszu i wyrzutów sumienia, pozwolił mu zdobyć to jego
dzisiejsze nieograniczone szczęście!
Zatopiony w swem skrytem cierpieniu, Roman od czasu do czasu spoglądał
na Olę. Ta, ze spuszczonemi oczami, oparta niedbale na skórzanych
poduszkach gondoli, zadumana, również marzyła cicho... Cienie
przechodziły, przemykały się po jej wdzięcznem, zamyślonem obliczu,
czasem na usteczkach zagaszczał błąkający się uśmieszek.
Roman wtedy z miłością bezgraniczną zatrzymywał dłuższą chwilę
spojrzenie na ukochanych rysach, i znowu popadał w zadumę, lub
słówkiem pieszczoty, albo spostrzeżeniem jakiem przerywał milczenie.
Ola odpowiadała mu skinieniem główki - zamieniali pomiędzy sobą
zdań urywanych kilkanaście, i znowu milkli, poddając się nastrojowi
zewnętrznemu otoczenia i wewnętrznemu dusz własnych. W ten sposób
czas mijał.
Powoli, stopniowo rozluźniło się ścieśnione gondol półkole... Z
cichym wioseł szelestem i pluskiem ruszonej wody odpływały one jedne
po drugich - duże barki sąsiednich serenad ginęły również w
oddali, śpiewy ich cichły...
Kilka tylko z nich jeszcze rozbrzmiewało po kanale ostatnimi tony, a
między innemi i barka, koło której kołysała się gondola
Dzierżymirskich. Z okien i balkonów hoteli poznikały już także
liczne sylwetki i twarze gości, w pobliżu, na wieży kościelnej,
wybiła rytmicznie godzina jedenasta...
Roman ocknął się pierwszy, dotknął delikatnie dłonią rączki Oli
i rzekł:
- Pora już nam, kochanie... prawdaż?..
- Która? - zapytała Ola, zbudzona.
- Jedenasta, moje życie - odparł Roman.
- Już?.. - zdziwiła się Ola, westchnąwszy. To jedźmy, nie
sądziłam nigdy, by już tyle czasu minęło...
- O czemże tak dumała moja pani? - zapytał Roman, z uśmiechem.
- A ty? - odpowiedziała pytaniem Ola.
- 0... ja?.. nic ciekawego - odparł pośpiesznie Roman, i jakby
pragnąc, by powtórnie nie pytano go o to samo, odwrócił się szybko
do gondoliera, informując go, dokąd ma ich zawieźć.
Gondola, wycofana z łatwością z przerzedzonego już kręgu,
zawróciła i pomknęła ku oświetlonemu niebieskawym światłem
latarni elektrycznych placowi San Marco. Na wieżach odległych
kościołów, układającej się do snu Wenecyi, w milczeniu, różnymi
tony dzwoniła godzina jedenasta, zdała dochodził jeszcze przyciszony
odgłos muzyki...
Wyciągnąwszy się wygodnie w gondoli, Roman ujął znów kibić żony,
i pieszcząc wargami jej szyję, począł mówić cicho, długo,
ciągle.
Czuł potrzebę mówienia; chciał zagłuszyć, odpędzić natrętne
myśli, wspomnienia, przechodził z tematu na temat, śmiał się,
dowcipkował, całował Olę co chwila. A ona szczebiotała również...
Pełne wesela głosy dwojga młodych złączonym akordem przerywały co
chwila milczenie i spokój "Canale Grande", padały i ślizgały się
echem po ciemnej tafli jego wód, w których z kolei pławiły się
cienie pałaców, złotym deszczem igrały gwiazdy i swawolił powiew
wietrzyka, idącego z morza, pokrytego ciemnością, śniącego w
oddali...
Dostawszy się na pełnię wód kanału św. Marka gondola pomknęła
chyżo, a niebawem po falistej tafli włoskiej laguny rozległa się
śpiewana zgodnym liórem męskiego barytonu i kobiecego sopranu pieśń
polska: "Szumią jodły"...
- A co, nie mówiłem, że to nasi, choć on taki czarny, jak Włoch -
odezwał się po polsku, z gondoli, którą mijali Dzierżymirscy,
rubaszny trochę głos mężczyzny.
- No, tak dziobać się, jak gołąbki, to i inni potrafią...
odpowiedział ironicznie ktoś drugi.
- Ba, ale, panie dobrodzieju, z takim humorom - to nie!... z
przekonaniem, stanowcza, rozległa się odpowiedź szlagona.
Tymczasem gondola Dzierżymirskich malała już coraz bardziej, na tle
nocy tylko czerwonawem światełkiem migocąc z oddali. Wkrótce,
zaleciała jeszcze ostatnia zwrotka ,znanej Moniuszkowskiej melodyi: Oj,
Halino, oj, je - dy - no, dzie - wczy - no mooo - ja!...
- Moo - ja!... oddało echo lagun morza i zmilkło, cały zaś kadłub
czarnej gondoli znikł gdzieś niebawem, ustępując miejsca innym,
nadciągającym coraz gęściej od strony Wielkiego Kanału, coraz
cichszego, coraz bardziej pogrążającego się w czerni bezbarwną,
głuchą, zapadającego tam uśpienia - Nocy!

* *
*
- Patrz, patrz! jakież to piękne!..
Słowa te, półgłosem, z akcentem zachwytu, wymówiła Ola, i oboje
wraz z Romanem stanęli na miejscu, jak przykuci. Nad ich głowami
wznosiła swe dumne gotyckie arkady jedna z najpiękniejszych, po
bazylice San Marco, świątyń w Wenecyi, Santa Maria Gloriosa dei Frari
- stali zaś przed mauzoleum Canovy.
- Prawda! - szepnął w odpowiedzi żonie Dzierżymirski. - Zdawałoby
się, iż ten oto anioł, czy geniusz uśpiony, żyje, oddycha, stróż
czujny... urwał, studjując dalej pomnik z uwagą.
- A te postacie, nieprawdaż, iż rzeczywiście idą, ruszają się
wolno, pogrążone w cichej boleści i smutku! - podchwyciła żywo Ola,
podniecona widokiem, oraz wyrazem zakutego w marmurze piękna.
Oboje umilkli, z niekłamanym zachwytem wpatrując się w rzeźbę.
Od grobowca bowiem, przez samego Canovę modelowanego niegdyś na pomnik
dla Tycyana, biło rzeczywiste, szczere piękno i chwytało za serce -
mówiło...
Przyparty do ściany, cały z białego marmuru, a trójkątnym
kształtem w minjaturze przypominający, piramidy Egiptu, stał sarkofag
otworem...
Na lewo, jakby strzegąc doń wchodu, olbrzymi lew marmurowy leżał, z
obwisłemi łapami, potężny, srogi, i jakby smętnie zadumany, a na
nim, z rozpostartemi skrzydły, opierał się wielki Anioł uśpiony...
I tchnące łagodnością, cudne oblicze Anioła zda się być
rzeczywiście nie z tego nędz padołu!..
Z ludzką twarzą, to prawda, spoglądać się zdaje na widza, lecz oczy
jego przymknięte nieco, skupienia i zadum pełne - znieruchomione w
nadziemskim spokoju, ciszą zaświatów, wieczności milczeniem i bytu
zagadką, nęcą oto wyraźnie, wzrok ciągną za sobą, unoszą duszę,
myśl... gdzieś w strefy nadziemskie do nieba!...
A z prawej znów strony grobowca, jakby z ziemi, ze świata, wolno suną
jakieś postacie, zmierzając do otwartych na ścieżaj wrót
sarkofagu...
Pierwsza z nich, proporcyonalnie do innych, większa, kobieta młoda,
jest już tuż blizko, u grobu prawie, w ślad za nią, z girlandami
kwiatów, postępują postacie mniejsze - to dziatki.
Idą... Kroczą, z pochyloną głową, przygnębieni, smutni, niebawem
już cisi przestąpią oni próg grobowca...
- Chodźmy! - szepnęła Ola pociągając lekko Romana za rękę.
Z widoczną niechęcią, jakby nie mogąc oderwać wzroku od pięknego
pomnika, poruszył się Dzierżymirski, i wyrzekł półgłosem:
- Czy już obejrzeliśmy tutaj wszystko?
- Zdaje mi się, że wszystko - odpowiedziała Ola.

W pustej i cichej świątyni rozlegały się wyraźnie ich kroki, prócz
nich bowiem obecnie nie było tu nikogo.
Dzierżymirski wyjął zegarek.
- Szósta! Wracajmy, musimy pożegnać jeszcze Wenecyę z Campanili -
rzucił żywo, i ująwszy ramię żony, skierował się ku wyjściu z
kościoła.
Na progu Dzierżymirscy stanęli, obrzucając ostatniem spojrzeniem
kościół; wzrok ich przesunął się raz jeszcze po wspaniałych
grobowcach dożów, Tycyana i wyszli.
Upalny spokój włoskiego popołudnia objął ich natychmiast. Słońce
paliło jeszcze, na uliczkach Wenecyi było pusto.
Dzierżymirscy szli przyśpieszonym krokiem, zmierzając ku mostowi "di
Rialto." Był to ostatni już dzień pobytu ich w Wenecyi, wyjeżdżali
nazajutrz, żegnając dziś po raz ostatni urocze miasto pamiątek.
A żegnali je sumiennie. Zwiedziwszy bowiem kilka nieznanych sobie
jeszcze kościołów, po raz wtóry obeszli wszystkie miejsca, dokąd
zachęcało ich do powrotu wspomnienie zoczonego tam piękna.
A więc pałac Dożów, jego archeologiczne muzeum i liczne przepiękne
sale i ponure więzienia, pałac królewski, bazylikę, a także
zarówno arcydzieła pędzla Tycyana, Tintoretta, Pawła Veronese,
Belliniego, i innych, w Akademii "delle belle Arti."
- Wiesz, kochanie? musimy spieszyć się porządnie, gdyż o siódmej
podobno zamykają już Campanillię*)-odezwał się Roman po dłuższem
milczeniu idąc z Olą bezustannie tak sarno szybko i słuchając
zarazem szczebiotu jej, wciąż jeszcze znajdującej się pod wrażeniem
pysznego dzieła Canovy.
[*)Znana powszechnie pod tą nazwą dzwonnica Świętego Marka w
Wenecyi, siegająca budową i stylem X wieku, dziś, jak wiadomo, już
nie istnieje. Runęła dnia 14-go Lipca 1902 roku.]
- Co za świetną doprawdy miałeś myśl, Romciu, zestawić to
obejrzenie Wenecyi z wyżyn na zakończenie! - rzekła Ola, i dorzuciła
z ożywieniem: - Bo ostateczne owe wrażenie nie zużyte dotąd jeszcze,
nowe, idealnie zamknie nasz pobyt tutaj...
- A widzisz, me życie, że nietylko moja pani miewa genialne koncepty -
z uśmiechem odparł Roman, miłą mu bowiem była myśl, że ich
wzajemne zapatrywania estetyczne zgadzają się tak dobrze.
W tem bo ostatniem los rzeczywiście nie był poskąpił zadowolenia
Romanowi. Ola, była to dusza obdarzona zarówno, jak i on, wykwintnem
poczuciem piękna i niezmierną wrażliwością na dzieła sztuki,
zgrzytów pod tym względem pomiędzy nimi nie było wcale - dopełniali
się wzajemnie.
- Poczekaj, kochanie - odezwał się znów Roman - spożyjemy sobie
parę brzoskwiń... Mam ogromne pragnienie, a ty?...
- O! ja także!.. wykrzyknęła potwierdzająco i wesoło Ola, poczem
oboje zbliżyli się do charakterystycznego, szerokiego, pod
płóciennem okryciem od słońca, weneckiego straganu, przepełnionego
różnemi owocami i jarzynami.
Minęli już byli waśnie "ponte di Rialto", znajdując się obecnie w
okolicy i punkcie targu, oraz ożywionego ruchu. Wokoło nich szwendali
się liczni przechodnie, przekupnie wychwalali głośno swój towar, t.
j. drobiazgi, owoce, lub rzadkość w Wenecyi - zimną wodę do picia,
mówiąc nawiasem, nadzwyczaj niezdrową.
Wybrawszy kilka przepysznych, wielkich brzoskwiń, i spożywając je,
Dzierżymirscy puścili się znowu w dalszą drogę. Szli obecnie
najbardziej ożywioną i handlową ulicą w Wenecyi, tak zwaną "la
Merceria", wijącą się w kształcie szerokiego trotuaru pomiędzy
domami i szeregiem ciasno jeden przy drugim położonych sklepów, a
wiodącej zygzakiem od mostu di Rialto do wieży zegarowej na placu San
Marco.
Zaczepiani co chwila przez natrętnych właścicieli magazynów,
przekupniów mozaiki i małych bosonogich chłopaków, narzucających
się im co chwila, z pytającem słowem i spojrzeniem ładnych, czarnych
ocząt: "Accompagnare, signore?...", Dzierżymirscy szli szybko,
wygodną, choć krętą ulicą, rozmawiając wciąż ze sobą.
Niedosłyszane wzajemnie często w gwarliwym hałasie "Mercerii" słowa
ich ginęły bez echa, gdy naraz i tym razem zupełnie głośno, po
niewiele znaczących uwagach, odezwał się pierwszy Dzierżymirski.
-Czy wiesz, moje życie, iż to już trzy tygodnie blisko, jak
wyjechaliśmy z kraju? Czas leci, kto by pomyślał, że niebawem już
minie miesiąc, jak porwałem ciebie, szczęście moje, z łona
rodziny?..
Choć w ostatnich słowach brzmiał ton żartobliwo-dobroduszny, jednak
Roman niespokojnie spojrzał na żonę, pierwszy to bowiem raz tak
wyraźną czynił alluzyę do niedawnej, a przełomowej chwili ich
życia; dorzucił zaraz:
- Ciekawy jestem, co o tem wszystkiem myśli i co czyni w tej chwili
twój ojciec... przytem wahająco spojrzał z pod oka na Olę, uważnie,
jakby zbadać pragnąc, do jakiego stopnia odczuwa ona to wspomnienie.

Lekka mgła jakby przemknęła po twarzy młodej kobiety, a brewki jej
zmarszczyły się przelotnie, jednakże odpowiedziała natychmiast.
- Wiesz co, mój drogi? ja.... - i tu spuściła oczy, zarumieniwszy
się lekko - bardzo często... podkreśliła akcentem te słowa, -
myślę o tem...
I Ola z kolei podniosła swe przymglone oczy na Dzierżymirskiego, a
jemu zdało się jednocześnie, że wilgotnemi były one...
W tej samej chwili młoda kobieta ruchem łagodnym, a wdzięku pełnym,
położyła swą rączkę drobną na ręku męża.
- Nie gniewaj się, mój drogi, że ci to mówię - rzekła miękko -
ale... ale wierz mi, że ja nieraz lękam się jakby po prostu, by ta
przeszłość nasza, a w szczególności gwałtowna chwila ucieczki
mojej, nie przyniosła nam nieszczęścia... Biedny ojciec! - cicho
westchnęła Ola i umilkła, spuściwszy nieśmiało wzrok ku ziemi, jak
gdyby przestraszywszy się słów ostatnich.
Teraz Roman z kolei pochwycił rękę żony i uścisnąwszy ją
serdecznie kilka razy, wzruszony, począł pocieszać Olę z cicha, w
końcu zmienił zupełnie temat rozmowy, przeszedłszy pośpiesznie na
przyszłe zamiary wspólnej podróży. Równocześnie jednak
sposępniał, i, choć drobna, mała chmurka, co niby cień,
wśliznęła się pomiędzy ich dusze - względnie rozwiała się dość
prędko, zostawiła jednak w umyśle Dzierżymirskiego ślad trwały.
Teraz zatem, gdy znowu zamieniał z Olą banalne nieco frazesy, myśl
jego pracowała uparcie w dalszym ciągu.
Więc on nie mylił się, będąc częstokroć niespokojnym, gdy
widział przychodzącą na czoło żony nagłą zadumę, na pozór
niewytłumaczoną zgoła niczem.
Więc w główce tej, w której, prócz miłości dla niego, długo nie
przypuszczał innego uczucia - tkwił jednak w swoim rodzaju wyrzut
sumienia?.. Odmiennemi zatem krocząc drogami, dusze ich - ze źródła
tylko innego całkiem płynące - obie jednocześnie miały swoje skryte
zgryzoty i cierpienia. Zarówno, jak i on, tylko inaczej, Ola więc
także cierpiała...
- Dziwne, to życie, dziwne! - omal że nie głośno wymówił Roman.
- 0! patrz, już plac św. Marka - wesoło wykrzyknęła Ola w tej samej
chwili, i wydobywszy miniaturowy zegarek, jednocześnie dodała:
- Wpół do siódmej! - Zdążymy!..
Dzierżymirski nie podniósł uwagi żony, przelotnie spojrzał tylko w
jej twarz, a widząc Olę uśmiechniętą, poweselał sam również.
Wydostawszy się z wąskiej szyi ruchliwej ulicy, znajdowali się już
oni na kwadratowym placu, obszernym, z trzech stron ramowanym wokoło
kolumnami pałacu królewskiego. Pod temi kolumnami, w pierwszorzędnych
kawiarniach Wenecyi, roiło się od ludzi; na mozajkach, krzyżach,
brązowych koniach i kopułach bazyliki św. Marka grały promienie
słońca, u stóp zaś Campanili, dokąd zmierzali Dzierżymirscy, i
przed kościołem, pośrodku placu, gruchały i latały setki gołębi,
karmionych ręką publiczności. Zapłaciwszy za wejście, Roman i Ola
powoli zaczęli wstępować na górę.
Na szczyt dzwonnicy San Marco, oddzielonej od katedry, a strzelającej w
górę wysoko i samotnie, szło się nie po schodach, lecz po lekko
pochylonej płaszczyźnie spiralnej, nader wygodnej, choć krętej,
wchodzącego wcale nie męczącej.
Co kilka minut postępującym na szczyt dzwonnicy Dzierżymirskim
migały z prawej strony małe okienka, pozwalające im pochwycić rąbek
krajobrazu, ściany zaś wieży przepełnione były licznymi podpisami
turystów.
Względnie dość długo, bo powoli, zmęczeni poprzednim pośpiechem,
szli pod górę Roman i Ola, zanim dostali się wreszcie na obszerną
szczytową platformę dzwonnicy. Prócz sprzedającego w
zaimprowizowanym sklepie fotografie i albumiki: "ricordo di Venetia,"
kilka zaledwie osób znajdowało się tutaj. Dzierżymirscy zbliżyli
się do balustrady, obrzuciwszy spojrzeniem cały widok, u stóp ich i
henhen, daleko!...
- Śliczne, prześliczne! - rzekła po chwili Ola półgłosem, z
przejęciem, Roman zaś, potakując żonie, wyjął noszoną stale ze
sobą lunetę i regulować ją począł.
Słońce właśnie zniżało się ku zachodowi. Z jednej strony
krajobrazu, na prawo, tarcza jego, ziejąc purpurą, kąpała się
promienistymi blaskami w morzu, rozświetlała jego tajemniczą
głębię, rozżarzała, na kształt głowni, czerwonawym ogniem
zmarszczone grzbiety fal, złotym prostopadłym gościńcem zanurzając
się stopniowo coraz bardziej w iskrzącą się światłami toń. I
zielonkawe, łagodne Adryatyku fale, rozchylały się przyjacielsko i
gościnnie - roztwierały swe nurty do idącego na spoczynek słońca,
wód szmerem kołysać się je zdając do snu cichego...
Po bokach fal tymczasem coraz dalej i dalej biegły ostatnie promienie
jego; rozlewały się wkoło pożegnalnym odblaskiem - pieściły już
morze całe, zapalały na niem miljony barw i odcieni, skośne leciały
w lewo ku Lido, "giardini publici," słały się krwawiące na dachach i
wieżach leżącej w dole Wenecyi - i ginęły nareszcie w zamglonej
gdzieś dali, tuląc się do majaczących hen, hen, w perspektywie
górskich alpejskich szczytów...
Roman i Ola, zapatrzeni, stali nieruchomo, w milczeniu.
Otulony ciszą bezmiarów, tchnący spokojem idącego wieczora,
zachwycał ich ten krajobraz.
- Spojrzyj-no, jak smacznie zajadają sobie nasi brudni włosi swoje
"pranzo" - rzekła nagle do męża Ola, wskazując ręką spiętrzoną u
stóp ich, wśród wąskich kanałów, Wenecyę, i ścieśnione dachy
jej domów, gdzie na werandach spożywano właśnie posiłek.
- A, prawda! - potwierdził Roman.
- Zabawnie wyglądają na swoich daszkach, jak liliputy... - zauważył
jeszcze i ująwszy ramię żony, zbliżył się znów ku balustradzie od
strony morza.
- Patrz! - rzekł przyciszonym głosem, wskazując na prawo ląd stały
- widzisz te otulone mgłami sylwety miast i gór?..
- Widzę - potwierdziła Ola.
- Oto Fusina - objaśniać począł żonie Roman - tam znów głębiej,
to Padwa i Treviso...
Tu, na zachodzie - to otaczające Weronę szczyty górskie, a tam -
wskazując ruchem ręki kolistym krajobraz, mówił dalej Dzierżymirski
- to Monte Baldo, i u stóp jego jezioro Garda.
I Roman manewrując równocześnie lunetą odkrywał coraz to inne
odległe góry i miasta, a użyczając lornety swej żonie, objaśniał
ją, tłumaczył.
Tymczasem zaś platforma dzwonnicy opustoszała stopniowo. Prócz
przekupniów, zalecających swe "ricorda," i miejscowych ludzi, nie
było tu już prócz Dzierżymirskich, nikogo. Roman i Ola gotowali się
do odejścia, gdy oto nagle przystanęli znowu, zasłuchani.
Z weneckiego starego grodu szła muzyka dziwna... Jak orkiestrą
dobraną grana, wędrowała przez otulone milczeniem przestworza melodya
kościelnych dzwonów...
Rozpoczęły ją, na wprost Campanili dzwony kościołów: Redentore, na
wysepce Giudecca, i Santo Giorgio Maggiore, opodal, a w ślad za niemi
powtórzyły inne świątynie. Z Santa Maria della Salute na czele
rozbrzmiały kolejno po całej Wenecyi, wstrząsnęły ciszą "królowej
Adryatyku" - tu donośnie bijąc basem, tam znów skarżąc się
łagodnie, kwiląc - wspólnie zagrały chórem swą pieśń
wieczorną...
Dobranymi jakby akordy popłynęły dźwięcznie tony poprzez laguny i
kanały, morzem, po grzbietach fal, uleciały w dal siną, zda się,
niosąc swe echa aż do podnóży gór.
Roman, nachyliwszy się ku żonie, rzucił półgłosem:
- Co za wspaniałe i silne wrażenie, nieprawdaż?...
Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz w tej samej chwili instynktownie
urwał...
Dzierżymirscy zadrżeli oboje. Kobieta przytuliła się, jak powój, do
mężczyzny, on zaś objął opiekuńczym ruchem jej kibić i silnem
ramieniem przycisnął wylękłą do siebie.
To z dzwonnicy św. Marka, tu, na szczycie jej, o parę zaledwie kroków
od nich, zagrzmiał właśnie do wtóru innym, zadudnił, głusząc
wszystko swą siłą, dzwon olbrzymi i potężny - "San Marco."
Głos jego tubalny, huczący, zmieszał się z ogólną aryą dzwonów,
napełniając echami grzmotów, trzęsąc platformą wieżycy.
A jednocześnie Roman i Ola dziwnego doznawali wrażenia. Zdało się im
bowiem, jakby ich tutaj nie było już zupełnie.
Nie, oni stanowczo znikli, a znajdował się tu jeno jeden jedyny
olbrzymi dźwięk, z którym istnienia wspólne zlały się,
złączyły. Glos dzwonu przenikał ich do głębi, szedł aż do dna
dusz, grał na fibrach nerwów; trząsł nimi, potężny w swej mocy -
wielki...
Ola jeszcze bardziej przytuliła się do męża, jakby szukając obrony
przed czemś, czy przed kimś, Dzierżymirski silniej przygarnął ją
do siebie. Równocześnie, jakby kierowane wzajemnym odruchem
jednomyślnym i uczuciem wzajemnem, twarze ich zbliżyły się i
złączyły usta!...
Ostatni z ostatnich promień zachodu zapalił na sekundę jedną
gwiazdę na czołach mężczyzny i kobiety, skojarzył się z ich
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 06
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.