Ironia Pozorów - 09

Total number of words is 4095
Total number of unique words is 2050
24.4 of words are in the 2000 most common words
33.5 of words are in the 5000 most common words
38.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
się tyfus, o przebiegu silnym bardzo i niebezpiecznym... Poza tem
komplikacye inne, nerwy et caetera... Teraz zresztą już lepiej...
może Bóg da... doktór zatrzymał się.
- Ale, nie mówię panu, od czego się to wszystko zaczęło - dorzucił
informująco.- Już był pono niezdrów, moralnie przynajmniej; wpadł,
polując na moczarach, w wodę po szyję i zaziębił się...
- Nikt mi znać nie dał, mój Boże! - szczerze zasmucił się
Krasnostawski. - Więc pan mówisz, że dziś lepiej?...
- O tyle, o ile!.. teraz śpi po lekarstwie, gorączka spadła nieco,
lecz wczoraj było źle bardzo; notabene, prócz klucznicy - staruszki,
w całym domu nikogo nie ma przy sobie...
- Możebym ja pojechał tam teraz, do pana Januarego, na noc, co? -
rzekł Krasnostawski, na dobre zmartwiony.
Doktór przyjaźnie spojrzał na młodzieńca, uśmiechnął się z
dobrocią i rzekł:
- No, zmęczony jesteś, kochany panie, podróż, mości dobrodzieju,
wspomnienia po niej miłe zapewne, panie tego - tu poklepał
Krasnostawskiego po plecach. - Nie, nie potrzeba - ciągnął dalej
seryo - wyśpij się pan i jutro tam pojedziesz, bo zresztą, mówiąc
między nami, przeszkadzać tam tylko będziesz... Niech śpi sobie,
nieborak, klucznica i służba przypilnują go. Ba ! żeby to tylko
zawsze tak było, jak dziś....
- Jak to? więc obawa jest jeszcze? - zaniepokojonym znów głosem
zapytał Krasnostawski.
- Obawa jest, jeszcze! - przedrzeźnił szorstko doktór i widocznie
nadrabiając miną, dorzucił. - Wam wszystkim się zdaje, że doktór
to prorok!... Naturalnie, że jest!... Czy ja wiem zresztą - wszystko w
ręku Najwyższego - zobaczymy... No, tymczasem dobranoc! - doktor
wyciągnął rękę na pożegnanie.
Krasnostawskiemu twarz spochmurniała, i niepokój wyraźny odbił się
na niej; odczuł nerwami, czego nie było w słowach doktora i co on
usiłował widocznie pokryć przed nim na razie, i posmutniał jeszcze
bardziej.
Jednocześnie jakiś jakby wyrzut sumienia wezbrał mimo woli w jego
duszy, iż on tak długo pozostawił starca w samotności, bez opieki,
sam bawiąc się wesoło. Pożegnawszy lekarza, pomógł mu wsiąść do
bryczki.
- Jakże tam zdrowie wszystkich u szanownego doktora, żony, dzieci?...
- bąknął, aby coś powiedzieć.
- Dobrze, dobrze, serdecznie, dziękuję, dobranoc!
- Dobranoc! - powtórzył, jak echo, Krasnostawski, i ruszył do swego
pojazdu.
- Czohoś meni ne skazał, szczo pan słabujut - rzucił wymówkę
furmanowi.
Tenże odparł lakonicznie:
- Zabuł, pane!
- Do Tomaszówki! - rozkazał Krasnostawski.
Powozik ruszył w dalszą drogę. Turkot jego w milczeniu nocy
połączył się z cichnącym coraz bardziej odgłosem kół i dzwonków
nejtyczanki lekarza, a dwa kagańce, w dwie przeciwne strony, rzuciły
znowu ruchome swe kręgi krwawe w pasmo uśpionych, kirem nocy
pokrytych, obszarów. Oddalając się od siebie, długo tak na
horyzoncie, malejąc coraz bardziej, świeciły ich łuczywa, aż
wreszcie, zamigotawszy czas jeszcze jakiś purpurowymi punkcikami na
niezmierzonych płaszczyznach - spełzły całkiem na widnokręgu,
znikłszy, zlawszy się z ciemnością, która wchłonęła je w siebie.
Turkot na trakcie ucichł. Szeroka taśma ukraińskiego szlaku,
rozjaśniona na chwilę, znikła i czarność jeszcze większa zawisła
nad polami, stepami i krzyżami kurhanów.
W milczeniu nocy, pełnem zagadek i szeptów tajemniczych, wszystko
dokoła zapadło w sen twardy i cichy.

---------

- Bo ty nie wiesz, nie czujesz może i nie przypuszczasz nawet, jak ja
cię kocham, jak bardzo ubóstwiam, ty skarbie mój najdroższy, ty moje
życie, me wszystko!... - szeptał gorąco Dzierżymirski, nachyliwszy
się ku Oli i tuląc ją do siebie.
- Ty zdać sobie sprawy nie potrafisz - ciągnął dalej, zapalając
się coraz bardziej do słów własnych - ile ja gotów jestem rzeczy
najdroższych nawet - poświęcić dla ciebie, co dla cię zdolnym
stłumić, przecierpieć!... Ja gdybym był cię nie posiadł -
podeptałbym bez namysłu wszelkie prawa ludzkie, jeśliby one stanąć
mi śmiały wówczas oporem do zdobycia ciebie!... Ty nie wiesz... nie
wiesz!...
Roman, pobladłszy, umilkł. Chmura osiadła mu na czole, skrzywienie
bolesne zadrgało w ust kącikach. Pochylił na moment głowę.
Och, czemuż nie mógł, czemuż, powiedzieć jej Oli, wszystkiego?.. Na
ustach mu drżało, przemocą prawie wyrywało się z nich wyznanie
przeszłości, zdusił je jednak, wtłumił w siebie, z obawy, by te
piękne lica ukochane nie odwróciły się odeń z pogardą. Po chwili
znów mówił:
- Tak, ty obszaru, ty głębi uczucia, które wre we mnie, które dla
ciebie niejedną już tamę zerwało, nie oceniasz, nie rozumiesz...
Dzierżymirski silniej przycisnął do siebie kibić żony, a
pochwyciwszy jej ręce, przywarł do nich ustami, i pocałunkami
okrywać je począł.
- Ty... moja... moja! - szeptał w kółko namiętnie, coraz czulej...
ciszej...
- Ty moja!... Ja za nic w świecie nikomu cię nie oddam, wydrzeć sobie
nie pozwolę!...
A uspokoiwszy się stopniowo, ciągnął:
- I czyż wobec tego zatem dziwić się nawet możesz złemu humorowi
memu, owego wieczora, pamiętasz, w Lucernie!... To nie był gniew,
opryskliwość, jak to nazwałaś, dziwactwo! O, wierz mi - nie!... To
była, wywołana cierpieniem tylko - zazdrość i żal duszy, że komu
innemu pozwalasz choć częścią wdzięków twych się napawać, że na
nie patrzy, rościć sobie może jakieś urojone, choćby imaginacyjne
do nich prawa - mężczyzna inny - niźli... ja...
Roman mówić przestał wzburzony i wzruszony.
- Rozumiesz więc teraz, kochanie ty moje? rzekł znowu po chwili
miękko, łagodnie, i spojrzawszy prosząco w oczy słuchającej go w
milczeniu Oli, rzucił pytająco: -Przebaczasz?..
- Ależ przebaczam... przebaczam!... - rzekła, uśmiechem,
pieszczotliwie Ola, a że nikogo podówczas właśnie w pobliżu nie
było - siedzieli w cieniu alei nadbrzeżnej nad Lemanem - zarzuciła na
szyję Romana swe długie białe ręce, i przytuliwszy się doń,
poczęła mu z kolei szeptać:
- Ty mój drogi, jedyny!... Od kwadransa patrzę na ciebie i rosnę w
duszy, takiś szlachetny, rozumny, piękny... Piękny!... - powtórzyła
z zalotnością, namiętnie i przymilająco się musnęła wargami
śniadą twarz Dzierżymirskiego.
- Nie taki, jak wówczas, zazdrosny, zły, brzydki!...- przekomarzała
się z wdziękiem - ale taki zakochany... wielki!...
I Ola czulej jeszcze przycisnęła się do Romana, zbliżyła swe wargi
świeże do jego ust zmysłowych, i mówić poczęła głuchym szeptem,
urywanym od uczucia nadmiaru - przeplatanym pieszczotą, pełnym
tętniących w nim młodych pragnień:
- Kocham cię!... kocham... kocham!... Jak nikogo dotąd... nigdy,
nigdy!... - szept przy tem młodej kobiety zadrżał namiętniej
jeszcze. - Nie ja - to ty przeciwnie nie rozumiesz, nie czujesz, jak
cię kocham, uwielbiam !...
- Wszak dla ciebie porzuciłam ojca, Gowartów, rodzinę! Stłumiłam,
zgniotłam uczucia inne!... Pośpieszyłam na twe wołanie, pobiegłam
za tobą, w twe objęcia, podeptałam wszystko... wszystko!.. O!... Ja
bym sobie zarówno wydrzeć ciebie nie dała - tyś także mój!...
mój!...
I szept młodej kobiety łaszący się, palący, zawrotny - skonał...
Zbliżone usta młodych silnie zwarły się w pocałunku. Na chwilę,
minut parę, znikło im z oczu wszystko, przesłonięte mgłą jakby, z
której jedna jedyna wyłoniła się tylko - miłość.
Wokoło zaś wciąż nie było nikogo. W cieniu drzew tonął w mroku
tajemniczym, cisz zadumanych pełnym "quai Perdonnet," nadbrzeżna aleja
w Vevey, wijąc się brzegiem Lemanu, u stóp rozrzuconego w górze
szwajcarskiego miasta.
Nad "Lac Leman" drżał księżyc w pełni; przeglądał się w
głębokich jego toniach, z pieszczotą ślizgał swe promienie po
ciemno-modrych falach...
I w blasku miesięcznego światła tchnął krajobraz cały jakimś
czarem dziwnym...
A więc, poza jeziorem, hen, gdzieś, w perspektywie, niewyraźnie
srebrzył się mglisto Alpejski szczyt wyniosły - w tafli Lemanu,
ogromnej, szklistej, niby morze, odbijały się gwiazdy, topił w nich
swe wierzchołki wieniec pobliskich gór. Masy ich kadłubów miejscami
zaciemniały jezioro, a w ciemniach tych, odbijających rażąco na
obszarach wód od fali, tych oświetlonych taśm jasnych, błąkały -
się jakieś mary i cienie, ze śnieżnym żaglem sunęła cicho
zgrabna, wysmukła barka...
Księżyc tymczasem wzbijał się coraz bardziej i wyżej, malał,
stawał się jaśniejszym, przezroczym - milczenie wzrastało... Fala u
stóp Dzierżymirskich szemrała teraz cichutko, a tam, z mroków, od
gór podnóża, na przestrzenie wód Lemanu, skrzące się pyłem
srebrzystych promieni, marząco, niepokalana, biała, spokojnie
wypływała z wolna ta sama łódź żaglista...
Oderwawszy usta od gorących pocałunków, Roman i Ola patrzyli w
zachwycie.
Do dusz ich, na piękno czułych, wślizgiwał się czar tej
szwajcarskiej, boskiej nocy, studził krew rozigraną swym bezmiernym,
majestatycznym spokojem, poniżał, równał z zerem ich troski ziemskie
ogromem i potęgą przyrody - podnosił, wzmacniał ducha, dodawał mu
skrzydeł, lecących w zaświaty...
Pierwszy z nastroju tego ocknął się Dzierżymirski i spojrzał na
zegarek. - O, już mija dwunasta! Chodźmy, moje życie! - odezwał się
do Oli.
Powstali.
- Ach, jakże noc dzisiejsza jest piękną - jak piękną!.. - z
zachwytem szepnęła Ola - nie zapomnę jej chyba nigdy.
- Ani ja również! - potwierdził Roman w zadumie.
Wziął pod ramię żonę i ruszyli z miejsca, kierując się pod
górę, ku rozsianym willom miasta.
Milczeli. W głowie Romana huczał chaos różnorodnych myśli. Z nich
zaś jedna, najuporczywsza, wyłoniła się zwycięska.
- Miłość, miłość raz jeszcze, i miłość tylko, jedyna, wielka! -
krzyczał w nim głos podnieconego mózgu - ocalić cię jest w stanie!
W niej tylko znajdziesz zapomnienie, nią się upijesz, przy jej pomocy
zmatujesz bolesną ranę przeszłości, zdusisz sumienia wyrzuty !..
- Bo miłość, to haszysz - wołał ten sam głos dalej - bo miłość,
to szczęście na ziemi - to raj, to jedna rzecz z tych, tak rzadkich na
świecie, dla której warto może walczyć i trudzić się, by ją
zdobyć! - Ona częstokroć cierpieniem i rozczarowaniem tylko, lecz
ileż razy bólów życia nagrodą - jego zapomnieniem!..
Dzierżymirski zdjął kapelusz z głowy, pod wpływem zaś myśli
ostatnich, opiekuńczo i czule objął silnem ramieniem kibić żony.
Postępowali krokiem raźnym, idąc pustemi, cichemi uliczkami
bezustannie pod górę. Roman odezwał się po chwili:
- Zostaniemy dłużej w Vevey; tu tak cicho, samotnie, tak z dala od
ludzi, od świata i jego pogwarów - zostaniemy, Oluniu, cóż ty na to?
- pytająco nachylił się ku młodej kobiecie.
- Ależ i owszem, mój ty samotniku - odparła z uśmiechem Ola - a
zresztą, wszak nie zwiedziliśmy jeszcze wszystkiego...
- Ach tak, prawda... moje życie, prawda... Koniecznie zobaczyć musimy
wszystko! - mówił Roman. Umilkli znowu, zatopieni w myślach.
Od parodniowego pobytu swego w małem nadlemańskiem miasteczku,
Dzierżymirscy prowadzili żywot pracowity. Wstawali raniutko, odbywali
wycieczki i spacery po okolicy; nie dalej, jak dziś, zwiedzili
pobliskie Montreux i sławny "Chateau Chillon;" obejrzawszy go wewnątrz
dokładnie, jego starożytne , sale i wieżyce, miejsca kaźni - ponure
więzienia, z zachowaną dotąd tak zwaną "oubliette," nad
trzystumetrową głębią Lemanu.
Wśród narodowych śpiewów szwajcarskiego ludu, towarzyszącego im w
kolejce, zwiedzili oni również przed paru godzinami górę
"Soim-Pèlerin," mając świeżo jeszcze w pamięci cudny z wierzchołka
jej widok na szafiry jeziora i miasto Vevey, zaciszne, pogodne, rzucone
niby na ekran zielonego podnóża gór - zadumane, pełne melancholyi i
cichego smutku...
- Wiesz, Oluniu, co ci powiem? - odezwał się nagle do żony Roman,
gdy, mijając właśnie wysokie, gotyckie wieżyce pięknego kościoła
katolickiego, zagłębiali się w aleję, poprzez drzew liście,
rozjaśnioną tajemniczo cieniami księżycowego światła...
- Otóż - ciągnął po przelotnej chwilce wahania - że napisałem do
jednego z dawnych znajomych, by donosił mi, co się dzieje z ojcem
twoim w Gowartowie...
- Ty zrobiłeś to? O, mój drogi, najdroższy, jakiś ty dobry,
poczciwy, złoty! - wykrzyknęła szczerze uradowana Ola i przytuliwszy
się do Romana, uściskała go serdecznie.
- A tak, ja, we własnej osobie, tak często bowiem smutną bywałaś...
- potwierdził Dzierżymirski, i urwał nagle.
Przyjemnego a jednocześnie i przykrego doznał on wrażenia. Miłą
była mu myśl, że odgadłszy utrapienie żony, ulżył jej. Smutno
nieco, widząc bowiem na twarzy żony tak pogodną radość, poczuł,
iż o odebranym już liście wspomnieć nie mógł. Ten, choć nie
wesoły, nie wiózł jednak jeszcze ze sobą złych wiadomości, gdy
natomiast następne - kto wie?
- Ha, trudno, - powiedział sobie w duszy Dzierżymirski - niech cieszy
się! Nie zatruję ja jej tej chwilki zadowolenia.
- I dotąd niema żadnej odpowiedzi? - skwapliwie pytała tymczasem Ola.
- Nie, kochanie - skłamał gładko Roman - ale nadejdzie niebawem,
podałem adres Vevey...
- Podałeś? - ucieszyła się znów Ola - no, to dobrze, bo ja mimo
woli biję się z przypuszczeniami nieraz, co tam oni wszyscy myślą o
mnie, czy potępiają bardzo, czy gniewają się, czy smucą?..
Ola ucichła i cień smutku przemknął po jej twarzy.
- No, no, cóż to znów za niepokoje? - podchwycił Roman, korzystając
zaś, iż na ulicy nikogo nie było, pośpieszył z pocieszeniem,
pieszcząc czule młodą kobietę.
I znowu zagrała w nim nienasycona miłość namiętna, ogarnęła,
zdeptała wspomnienia - zakrólowała sama!..
Niebawem Dzierżymirscy odszukali swą willę, już ciemną całkiem i
uśpioną, a błądząc chwilę po pustych korytarzach, dotarli
nareszcie do dużego pokoju z balkonem, który zajmowali tu na pierwszem
piętrze.
Kroki zapóźnionych przybyszów zmąciły ciszę willi, skrzyp drzwi
zgrzytnął fałszywym dźwiękiem w ogólnej harmonii powszechnego
milczenia.
W pokoju okna były otwarte, i panowało w nim powietrze rzeźkie,
świeże, od gór płynące. Wchłaniając je z lubością,
Dzierżymirscy poczęli gospodarzyć u siebie. Roman po chwili wziął
się do zamykania okien, Ola zaś, zapaliwszy światło, zdjęła
kapelusz i wolno poczęła się rozbierać.
Lecz oto nagle podskoczyli oboje. W zupełnej bowiem ciszy uśpionego
domu, tuż po za ścianą sąsiedniego pokoju, rozległy się silne
uderzenia. Ktoś bez ceremonii walił w mur pięściami, chcąc
widocznie zamanifestować swoją tam obecność, a zarówno i fakt że,
hałasując, spać mu przeszkadzano.
Wkrótce jednak rozjątrzone uderzenia ustały i posypała się garść
nieestetycznych, wyrażonych głośno i ze złością epitetów.
Tyle było bezwiednego komizmu w stukaniu tem i w poirytowanym głosie,
zaspanym jeszcze, że Dzierżymirscy roześmieli się wspólnie i
szczerze.
- To ta słodziutko-grzeczna rozwódka, podstarzała, pseudo - wielka
pani, elegantka, wiesz .. co to przy obiedzie, siedzi koło nas -
objaśniła półgłosem Ola - (w szwajcarskich hotelach-willach,
zwanych "pensions," obiadują wszyscy razem).
- Tak?.. - zdziwił się Roman - nie wiedziałem... A to oryginał baba,
naturalnie, nie przypuszcza zapewne, iż my tu mieszkamy... Złapała
się... Jak to jednak i pozory fałszywej układności zdradzają
częstokroć to zwierzę, ukryte w człowieku - filozoficznie dorzucił.
- Ale, ale... - ciągnął dalej, z uśmiechem - wyobraź sobie,
Oluniu... Zapomniałem ci powiedzieć. Tu, na górze nad nami - wskazał
sufit palcem i roześmiał się - mieszka drugie dziwadło:
Pamiętasz... ta mała, nasze vis-a-vis, żółta stara panna... Otóż
wynajmuje ona aż pięć pokoi próżnych naokoło siebie, a wiesz
dlaczego? - Tu Roman po raz drugi głośniej jeszcze parsknął
śmiechem. - Żeby jej w nocy nie hałasowano! Mądrzejsza od naszej
sąsiadki, co?...
Ola zaśmiała się z kolei srebrzyście. Słuchając męża, zdjęła
właśnie przed chwilą suknię, i siadała obecnie przed lustrem, z
obnażoną szyją i ramionami. Pragnąc rozczesać włosy, przechyliła
się w tył i poczęła rozwiązywać je leniwym ruchem rąk.
- Poczekaj - rzucił żywo Dzierżymirscy - damy tej babie odpowiedź
muzyką całusów!.. Przypomni sobie może luba rozwódka małżonka!..
Ha-haha, a to się wściekać dopiero będzie!..
I swawolnie, ze śmiechem, Roman przylgnął wargami do ramion Oli, i
począł całować je głośno, cmokając z lubością.
- Ohe!.. la - bas!.. On dort ici!.. - rozległ się po chwili za
ścianą gardłowy, świszczący glos, pełen nienawiści i jadu.
- Buch! buch! buch! - rozległy się znów w pasyi uderzenia o mur
wściekłe.
Ola śmiała się serdecznie, Roman nie przestawał całować
zamaszyście.
- Dosyć już, dosyć! - szepnęła młoda kobieta, z trudnością
hamując wesołość, - proszę mi wynosić się teraz - szepnęła w
ślad za tem, z pieszczotą w głosie. - Idź na balkon! - dodała, i
przechyliwszy wysoko giętką swą szyję na poręcz krzesła, podała
Romanowi do pocałunku rozchylone swe wargi zalotnie patrząc nań z pod
długich rzęs...
Cudną i wdzięczną swych linji harmonią, biust kobiecy przemknął
ponętnie w tym ruchu falistym przed rozkochanym wzrokiem mężczyzny.
Dotknął ustami ust i z wezbraną miłością w sercu wyszedł na
balkon.
Tu zapalił cygaru i znowu wchłonął w siebie pełnym, szerokim
oddechem, orzeźwiającą atmosferę cichej szwajcarskiej nocy.
Spojrzał w dół. U stóp jego szkliło się w dali tam i ówdzie
srebrem rozbłękitnione jezioro. Do powierzchni jego pieszczotliwie
tuliły się jeszcze gdzieniegdzie ostatnie mgiełki, błąkające się
zazwyczaj dzień cały, od rana, po Lemanie, i wespół z białemi
mewami muskające stale grzbiety jego fal.
Księżyc już był bardzo wysoko. Snopami światła dotykał teraz
grzbietów gór, mienił się fosforycznie na wierzchołkach dalekich
śnieżnych szczytów.
A tam, w dole, zadumane, ciche usypiało miasto... Jedne po drugich, jak
iskry dopalającego się płomienia, ogniki - gasły w domostwach Vevey
światełka, kolejno - stopniowo nikły...
Dzierżymirski, z zadowoleniem, wciągał wciąż w piersi zdrowy
powiew, płynący z dali, wypuszczając zarazem z ust małe obłoczki
niebieskawego dymu.
Obecnie - chwilowo, był on zupełnie szczęśliwym! Tu, w zacisznym
gór zakątku, czuł on podwójnie, jako swoją wyłączną własność
ubóstwianą kobietę, kochał ją zdwojonym sił żywotnych zapasem, a
czując równocześnie wzajemność jej ku sobie niekłamaną, nurzał
się w uczuciu tem, z rozkoszą pływaka, rzeźko wśród
rozsłonecznionych wód wesołych płynącego w dal radosnego jutra!
Wizye przykre zniknęły zupełnie, robak wewnętrzny, toczący ducha
Romana, przestał go dręczyć na chwilę... Dawką miłości ukołysane
sumienie - spało.
- Romciu!.. Romeczku!.. - usłyszał naraz Dzierżymirski pieszczot
obietnic pełny, wołający go głos kobiety.
- Idę... idę! - odparł pośpiesznie i rzuciwszy cygaro, przestąpił
próg balkonu.
Światło w pokoju zgaszonem już było. Tajemnicze natomiast
błękitno-srebrne księżycowe fale zalewały komnatkę, a w
półświetle tem majaczyła postać Oli i bielały alabastrowe jej
ramiona.
Dzierżymirski, wchodząc, chciał przymknąć za sobą obite szarem
suknem balkonowe okiennice.
- O, nie... nie zamykaj !.. Tak ładnie księżyc świeci, tak
ślicznie!.. - posłyszał w tejże samej chwili prośbę Oli. Roman
usłuchał, a zamknąwszy tylko szczelnie okienne ramy balkonu,
skierował się szybko w głąb pokoju.
***
Jeszcze we mgłach wczesnego poranku drzemały góry, jezioro i
niezbudzone, senne miasto Vevey, gdy do drzwi pokoju Dzierżymirskich
zapukał ktoś dyskretnie.
Roman, który obserwował właśnie przez okna mglisty krajobraz, na ten
odgłos zerwał się pośpiesznie. Odziawszy się szybko, nie pytając
przez drzwi głośno, kto zacz, by nie zbudzić Oli, skierował się ku
wyjściu z komnaty... Otworzył drzwi cicho...
- Bonjour, monsieur! - pozdrowiła go, przeciągając śpiewnie,
wpółubrana, uśmiechnięta wstydliwie, młoda Szwajcarka, i podała
jakiś papier.
- Co to jest? - z cicha pytająco rzucił po francusku.
- Telegram! - brzmiała odpowiedź.
- A... dziękuję - odparł Roman i zamknął drzwi. Niepokój wyraźny
odbił się na wyrazistem obliczu jego; cichutko podbiegł na palcach do
okna i gorączkowo rozwinął ćwiartkę papieru.
Stłumiony gwałtem okrzyk zabrzmiał w pokoju przyciszonem echem, i
telegram z ręki Romana upadł mu na posadzkę. Poprzez szyby balkonu
Dzierżymirski spojrzał błędnym wzrokiem przed siebie.
Tam, gdzieś w oddali, poza wierzchołkami gór, zaróżowiało się
coś niewyraźnie, płoniło... W mgłach tajemniczych zniknął cały
wczorajszy krajobraz, a poza niewidzialnymi tylko szczytami Alp,
pokrytymi jakby woalem, gdzieś, daleko, - zakryta wstydliwie,
wschodziła snać jutrzenka...
Roman, blady jak płótno, przeniósł wzrok swój w przeciwną stronę
komnaty. Uśmiechnięta, cicha spała tam Ola... Z pod lekkiej kołdry
wysunęła się jej główka urocza, rzęsy długie kładły swe cienie
na rumianą twarzyczkę, usteczka ponętne z koralu marzącym, od
rzeczywistości dalekim, rozchylały się uśmiechem...
Dzierżymirski patrzył wciąż na nią, z czułością współczuciem,
bólem...
- Biedna!.. biedna!.. - wyszeptał - Biedna!.. powtórzył ciszej
jeszcze. Bolesne skrzywienie przemknęło mu po ustach, i odwróciwszy
twarz, - nieruchomy, oparł się w zadumie o szyby okien balkonu.

---------

Babie lato snuło swą przędzę... Czepiało się na zagonach
poruszonej świeżo czarnoziemnej gleby; łaskotało nozdrza siwych
wołów, w trzy pary leniwie sunących u pługów, obmotywało się
swawolnie wokoło ich przepysznie rozrosłych rogów i biegło dalej,
unoszone wietrzykiem, by przytulić się do rozgorzałej w słońcu
czerwienią i złotem ściany borów, do samotnych grusz polowych i
zgarbionych strzech ukraińskich chatek, a zaglądając po drodze w
ukołysane jesienną ciszą jary - ginęło gdzieś w stepie dalekim,
splatając tam ze sobą uściskiem trawy, bodjaki i polne kwiecie -
pracowicie przędząc wszędy ustawiczną nić swą białą.
Drogą do Gowartowa, galopem, co koń wyskoczy, pędziła czwórka koni,
unosząc w tumanie iskrzącej się od słońca kurzawy powóz, a w nim
dwie osoby. Pierwszą z nich był ksiądz proboszcz, z pobliskiego
miasteczka, drugą - Krasnostawski.
Jak huragan, minąwszy pochyloną garstkę ludzi, kopiących w pobliżu
łan buraków, oraz cmentarzyk wiejski, cichy, pełen uroku - pojazd
wpadł do sioła. Z zagród chłopskich wyskoczyły psy i szczekać
poczęły zajadle; wystraszone dzieciaki, o płowych, prawie białych,
włosach, rzuciły się, uciekając w popłochu, a przędzące konopie
wieśniaczki, w barwnych swych strojach, chustkach i wyszywanych
koszulach, stawały zdziwione, przeprowadzając migający pędem pojazd
niespokojnem okiem.
Zziajana, okryta potem czwórka koni, zwolniła wreszcie biegu, i
stępa, wolniutko, ostrożnie spuszczać się zaczęła z pagórka na
wiejską groblę.
- Czy księdza dobrodzieja nie znużyła nasza tak prędka jazda?..
Cóż robić jednak, kiedy inaczej nie zdążylibyśmy może... -
odezwał się Krasnostawski, korzystając z mniejszego pędu powietrza.
Barczysty ksiądz, o inteligentnem wejrzeniu dużych czarnych oczu i
brwiach kruczych, odbijających wyraziście od białych włosów,
wymykających mu się spod kapelusza, obruszył się na to pytanie.
- Ale, cóż znowu!.. - odparł. - Oby tylko ten zacny pan January
dożył błogosławionej chwili i mógł pojednać się z Bogiem!..
Umilkł ksiądz, i niebawem z pobożnem westchnieniem, dorzucił:
- O to ostatnie właśnie od czasu, gdy jedziemy, myśl mą ku
Najwyższemu wznoszę... Może jej usłuchać raczy!..
- Doktór mówił, że z godzin trzy pożyje - odparł Krasnostawski, a
wyjmując zegarek, rzekł jeszcze: - Od chwili tej minęło dwie
godziny...
- Ach, ci lekarze! - machnął ręką ksiądz stary - cóż tam
ostatecznie wiedzieć oni mogą - wszak wszystko w ręku Stwórcy-Pana!
Ja, na przykład, pewnego razu byłem już konającym, a jednak, po
przyjęciu Przenajświętszego Sakramentu i Olejów Świętych -
wyzdrowiałem...
Umilkli. Ksiądz zaś po chwili, widząc, że furman wciąż jedzie
stępa, zauważył:
- Ale może byśmy znów pojechali nieco prędzej, nieprawdaż?
- Naturalnie, niech minie tylko most i groblę - odrzekł Krasnostawski.
U stóp ich szumiało w tej chwili koło u młyna, pryskająca odeń
wodna piana szeroko rozlewała się na senną taflę dużego stawu, w
której przeglądały się pożółkłe szczyty gowartowskiego parku.
Za groblą znowu ruszyli galopem, i niebawem, wyminąwszy jeszcze
część wsi, zajechali przed ganek pałacu. Na spotkanie wybiegł stary
lokaj, klucznica i kilku domowników.
W ciszy, przerywanej tylko parskaniem i sapaniem spienionej zziajanej
czwórki koni, z lękiem, na stopniach kocza, Krasnostawski zapytał
głośnym szeptem:
- Żyje?..
- Żyje !.. Żyje !.. - odparli wszyscy chórem, lokaj zaś natychmiast
dorzucił:
- Chwała Bogu na wysokościach... Pan doktór powiedział, że może i
do jutra rana...
- A gdzież pan doktór? - pytał dalej Krasnostawski.
- A ot, tylko co patrzeć, jak odjechał.. Pono do Karolówki, bo tam
młodsza jaśnie pani niezdrowa...
- Niezdrowa!.. - obruszył się plenipotent. - Tu przecież konający w
domu, mógł chyba zostać jeszcze! - dorzucił gniewnie, zły na
widoczną obojętność wiejskiego eskulapa. Obejrzał się.
Ksiądz z nim przybyły wysiadał właśnie z powozu, poprzedzany
towarzyszącym mu chłopaczkiem... Rozległ się wkrótce dźwięk
uroczysty kościelnego dzwonka - w progi pałacu wstępował Syn Boży,
utajony w Przenajświętszym Sakramencie...
W parę minut później, do pokoju chorego już wchodził ksiądz;
idący w ślad za nim Krasnostawski został na progu i spojrzał w
głąb sypialni chorego.
Na łóżku zamajaczyła mu blada, już nie z tego prawie świata,
sędziwa twarz pana Januarego. Drzwi zamknięto jednak w tej chwili -
Krasnostawski cofnął się dyskretnie i począł przechadzać się
wielkiemi krokami po pokoju.
Od czasu powrotu z podróży swej do miasta, na nim jednym prawie
spoczywało wszystko. Przepędzał noce całe u chorego, doglądał go
osobiście, wzywał lekarzy, konsylia.
Dziś, widząc, iż już koniec nieodwołalny się zbliża, a śmierci
widmo błąka u progów pałacu, znaglony, pojechał po księdza, dnia
poprzedniego już, cięty przeczuciem, zatelegrafowawszy o
nieszczęściu do marszałkowej, Ładyżyńskiego oraz do dawnego kolegi
swego, Tarnopolskiego.
Od tego ostatniego bowiem odebrał list iście enigmatyczny, w którym
proszono go usilnie, by doniósł szczegółowo o wszystkiem, co się
dzieje w Gowartowie.
Zanadto przyrodzonego sprytu posiadał w sobie Krasnostawski, by nie
odgadnąć, że poza kolegą jego, Tarnopolskim, ukrywa się ktoś inny,
zainteresowany bardzo. Domyślił się, iż był nim prawdopodobnie
dobry znajomy tegoż, Dzierżymirski, i dlatego nie ominął wyżej
wzmiankowanego Tarnopolskiego, również donosząc mu, że Gowartowski
umiera.
Smutny i blady, w przechadzce swej po pokoju, przystanął nagle
Krasnostawski, posłyszał bowiem w tej właśnie chwili głosy i szepty
w przyległej komnacie chorego.
- Spowiada się... - rzekł do siebie, i zbliżywszy się do okna,
spojrzał w zadumie.
Tak samo, jak codzień, podlewano dzisiaj pod zbliżający się wieczór
klomby kwiatów, tak samo zniżające się już słońce słało cienie
na aleje parku, na staw, porozrzucane w ogrodzie ławki, na chaty
sioła, i step w perspektywie.
- I tak samo będzie jutro, pojutrze - zawsze! Tak samo słońce i
wszystko weselić się będzie, nic porządku swego nie zmieni, choć
dusza tego zakątka uleci w zaświaty!.. - szeptał Krasnostawski, i
rzuciwszy się na fotel, podparł rękami głowę, a myśli goniąc się
przelatywały mu po głowie.
- O, jakże okrutną jest śmierć! - myślał. - Jak pełną zagadki
niezwalczonej potęgi, przed którą tylko w pokorze chylić musimy
milcząco czoła!
I nic kamiennego jej serca nie wzruszy, nic nie zatrzyma - ona w swej
nieubłaganej godzinie przyjść musi !..
- Straszne, straszne!.. - szepnął znów do siebie pochylony
mężczyzna. - Tem straszniejsze, iż niezrozumiałe, nieujęte rozumem
ludzkim, zawsze, zda się, nowe, choć prawieczne w sobie; zawsze tak
samo niedościgłe, niezmiennie na wszelkie pytania odpowiadające
sfinksa zagadką...
- I mnie to kiedyś przecie spotka, wszak i ja umrę!.. - rzekł
głośno do siebie Krasnostawski. - A potem ?.. - szepnął z trwogą.
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 10
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.