Ironia Pozorów - 04

Total number of words is 3943
Total number of unique words is 2110
23.1 of words are in the 2000 most common words
32.0 of words are in the 5000 most common words
36.8 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
przysunęła się do brata, chcąc pocieszyć go zapewne, lecz w tej
samej chwili spojrzenie jej padło na drzwi od salonu, i drgnęła
nerwowo. Zdało jej się, że ktoś dotyka właśnie klamki...
Rzeczywiście, w sekundę później rozległo się trzykrotne pukanie, w
ślad za tem zaś służący zawiadomił, że podano kolacyę i
herbatę.
- Czy masz ochotę jeść teraz? - spytała łagodnie brata pani
Melania.
Pan January, machnąwszy poprzednio ręką, zrobił głową ruch
negatywy, pełny obojętności i zniechęcenia.
Marszałkowa westchnęła cicho.
-Będziemy jedli później! - rzuciła głośno.
Po drugiej stronie drzwi buduaru zaintrygowany lokaj schylił się i
spojrzał przez dziurkę od klucza, poczem jeszcze bardziej zaciekawiony
przyciszoną rozmową, której wątka schwycić nie mógł, postawszy
chwilę, oddalił się na palcach by zakomunikować wiadomość tę
pozostałej służbie.
Z dobrą godzinę, a może i więcej jeszcze, minęło nim roztworzyły
się owe drzwi buduaru, i wyszło z niego rodzeństwo. Jakież jednak
było zdumienie domowników, gdy zamiast spożyć wieczerzę, oboje
rozeszli się do swoich komnat, nie tknąwszy jej wcale.
I późno potem w apartamentach marszałkowej Warnickiej paliły się
dwa światła.
Długo, bardzo długo, na klęczkach przed zapaloną lampką i
wizerunkiem Matki Bożej modliła się gorąco polska matrona, zanosząc
prośby do nieba. Ukrywszy głowę w dłonie, rozmyślała ona o
ulubienicy swej, Oli, modliła się za nią, za brata wreszcie, by mu
los przyszłość osłodził. W końcu światło u niej zgasło.
Zmęczona wrażeniami ciężkich trzech dni ostatnich, staruszka
zasnęła twardo, pojednana z przeznaczeniem - wzmocniona modlitwą...
Inaczej się działo w komnacie Gowartowskiego. I on po niejakim czasie,
zmęczony jednostajną po pokoju wędrówką, zgasił lampę,
ułożywszy się do snu.
Lecz sen - ukoiciel daleko odleciał od znękanego starca.
Przez wielkie okno wkradało się półświatło usianej gwiazdami nocy
letniej, sennej i cichej; mrugające na niebie gwiazdy zaglądały do
wnętrza - komnaty, położonej na dole i zwróconej ku ogrodowi, a
zawisłszy nad łożem, wpatrywały się błyszczące, pytań
niedyskretnych pełne, w pobladłe lica bolejącego tu człowieka.
0! jakże noc ta polska, swobodna, zadumana i jasna była inną dla
zapomnianego ojca, a jak inna, choć ta sama, rozpięta na włoskiem
niebie, dla dwojga młodych w Wenecyi!...
Tam, w upojeniu, w miłosnej ekstazie, dwie dusze, dwa młode istnienia
zlewały się w jedno!... Na zegarach ich przeznaczeń teraz właśnie
biła może zgodnie aksamitnymi cichymi tony, ziemska ułudna
szczęścia godzina...
A tu?...
Z cierpieniem i bólem sam na sam borykał się starzec, tłumiąc łzy,
cisnące mu się gwałtem do oczu...
Bo czyż, zaiste, to dziecię własne, drogie, nie sponiewierało go
bezlitośnie? Czyż za tyle lat ojcowskich trudów, miłości i zaparcia
się siebie, on, rodzic kochający, jak rzadko który może, zasłużył
tego ostatecznego, pogardliwego zdeptania?
Więc on wobec córki własnej nic nie znaczył? Błogosławieństwo
jego jest niczem, pozwolenie - zerem! On sam zaś, jego własne "ja,"
którego odzwierciedlenie niezatartem, zdawało mu się piętnem, odbite
było na duszy Oli, także okazało się tak słabem tylko? 0! do
jakiego stopnia słabem nawet, kiedy nie potrafiło oprzeć się nowemu
uczuciu - intruzowi!...
Uśmiech gorzki, boleści pełny, przemknął się po ustach
Gowartowskiego.
- Więc nic trwałego na tym padole! - myślał - wszystko
marnością... rozwiewającym puchem!... Więc drogie kamienie, perły
uczucia, powstałe w ojcowskiej duszy z tysiącznych życia
szczegółów, cicho wyrosłe tam kwiaty trwałego rodzicielskiego
przywiązania, z góry już skazane być muszą niemiłosiernie, by
zwiędnąć zapoznane...
Ach, jakże on, naiwny, dalekim był myślą od tego! Jakiemże przykrem
rozczarowaniem była dlań ta naga rzeczywistość, brutalna, bez
zasłon, choćby konwencyonalnych tylko!
Gowartowski ścisnął głowę rękami, zdawało mu się bowiem, iż ona
pęknie od myśli, cisnących się, jak nieproszone tłumy... Subtelny
umysł jego giął się pod ich naporem, szumiał, niby rój
brzęczących, dokuczliwych owadów.
Nagle, jakby dziwnym wpływem reakcyi, w głowie leżącego zapanowała
próżnia...
Gowartowski na małą sekundę tylko przestał myśleć...
I natychmiast zręcznie z chwili tej skorzystała samowiedza.
- Przypomnij sobie własną przeszłość - szepnęła - bądź
wyrozumiałym!... Poszukaj dobrze, a niewątpliwie znajdziesz tam
moment, analogiczny z chwilą obecną!...
Wszak młodość ma swoje silne prawa, każdy w tym czasie korzysta z
nich, a starość, ubrana w pożółkłe, lecące liście jesieni
życia, swą głowę srebrną pochylić zawsze musi przed jej
oślepiającym blaskiem, pomna, że i ona kiedyś taka sama była.
I pan January wysiłkiem woli uprzytomnił sobie nagle minione lata
swoje, wpatrzył się w nie na chwilę...
- Nie, nie!... - wołać poczęło we wzburzeniu całe jego jestestwo.
Tego, co go dzisiaj spotykało, nie było tam zgoła. On szanował
sędziwy wiek, przywiązania starych nie tratował; choć kochał i
szalał, jednak zawsze godził jedno z drugiem.
Tu zaś obecnie działo się zupełnie co innego. I Gowartowski w tej
samej chwili odwrócił się do ściany, a przymknąwszy machinalnie
powieki, i jakby chroniąc słuch od jakichś odgłosów, jak dziecię
wcisnął w poduszki głowę swą siwą. Bo nagle zdało mu się
wyraźnie, że czyn Oli przyoblekł się w słowa i w pustych, cichych
ścianach pokoju krzyczy wielkim głosem:
- Idź w kąt, stary niedołęgo! Czyż ja potrzebuję ciebie się
pytać? Ja chcę żyć, kochać! Pragnę za męża mężczyzny drogiego
sercu, a tu ty myślisz mi przeszkodzić?...
W ciszy pokoju, w uśpieniu letniej nocy, rozległo się bolesne,
stłumione łkanie - starzec płakał...
Dawno niezmoczone łzą sędziwe męskie powieki, zaszkliły się rosą
- stroskanego ojca uniósł ból począł rozsadzać piersi.
A jednocześnie przywidziało mu się, jakby w halucynacyi nagłej, że
oto skądsiś nagle, do ciasnych ram sypialni wpada, jak huragan, dziwny
rydwan złocisty... Przytuleni, zrośli jakoby ze sobą, siedzą na nim
Roman i Ola, zapatrzeni w siebie, nie widząc nic dokoła.
Rydwan zaś wspaniały zbliża się coraz bardziej...
Ciągną go ogniste piękne rumaki białe, a po jego stopniach, ozdobach
i kobiercach, wszędzie sypią się kwiaty; zasypują go,
pochłaniają...
Muzyka wesoła, skoczna, zagłusza tymczasem tętent koni - nad
zakochaną parą młodych roje cherubów unoszą się w górze,
skrzydełka ich szumią radośnie, a czarowna miłość toruje im
drogę!...
I Gowartowskiemu zdaje się równocześnie, że pojazd ten wprost na
niego wpada.
Tak jest, wyraźnie, wyraźnie!...
Czuje bo oto na piersiach swych bolesne grubijańskie uderzenia kopyt
końskich...
Ach!...
To koła rydwanu przemknęły po nim zwycięsko!...
Zaszumiało... Posypały się znowu wonnym deszczem kwiaty, muzyka
głośniej zabrzmiała.
Minęła chwila...
Ucichło wszystko, znikło i tylko jeszcze w milczeniu echem ostatnim
zadrżał miłośnie pocałunku szmer...
Pojechali.
Zimny pot zaperlił się na czole Gowartowskiego. - Przez myśl
przemknęło mu słowo: Waryuję?...
Lecz niebawem znowu powróciła myśl zbłąkana.
I cierpienie natychmiast ukłuciami drobnemi ranić go ponownie
zaczęło.
Powtórnie, umilkłe na drobną chwilę, jak przypływ morza,
niepowstrzymany, powrotny, rozległo się w cichym spokoju komnaty
zduszone łkanie...
Szerokiem korytem rozlewała się boleść upokorzonego, zranionego
ojcowskiego serca, i przez otwarte okno cicho płynęła eterami, w
dal...
Na dworze ściemniło się tymczasem; gdzieniegdzie na czystem niebie
pojawiły się małe chmurki, przesłoniły zaglądające ciekawie do
pokoju gwiazdy...
Cienie rozkładały się obecnie w sypialni, a z nimi powoli,
zmęczeniem snać zwyciężane i wyczerpaniem, milkło bolesne łkanie
starca, przechodząc stopniowo w płacz cichy. Cóż stało się powodem
tego ukojenia, działającego łagodnie, jak balsam, na znękaną
cierpieniami duszę stroskanego ojca?
Może to było przywidzeniem tylko, jednak w majaczących, coraz więcej
zasiedlających pokój półcieniach, na ich tle widoczna zarysowała
się niewyraźna jakaś postać, nachylona ze współczuciem...
Któż to był tak niepochwytny, z eterów zaledwie złożony cały?
Mara, czy złudzenie?
Jednocześnie jakiś dziwny szelest jakby rozległ się również po
pokoju... Z przytłumionym szelestem, jednostajnie, kropla po kropelce
spadało coś w pewnych od siebie odstępach, za spadnięciem zaś
każdej kropli rozlegał się w cichej komnacie jakiś pełny,
oddzielny, harmonijny ton stłumiony - grała jednolita, oderwana,
melodyjna nuta.
Cichła - i znów to samo czyniła druga, trzecia, czwarta...
Cóż to było na Boga? Czary, czy też tylko igraszka cieni i
słuchu?.. Nie. To niewidzialny dla ludzkiego oka, przywołany ze sfer
niebieskich prawdziwem cierpieniem, spłynął był Anioł pocieszenia,
a siadłszy cicho przy łożu szarpiącego się z hydrą bólu starca,
niósł mu ukojenie - od Boga!...
Ściany pokoju tymczasem coraz ciszej grały swą muzykę dziwną...
To ostatnie, do czary konchowej w dłoniach Pocieszyciela, zmieniając
się tam w piękne drogocenne perły, spadały z oczu człowieka-ojca -
łzy...


------------

Nad lekko zmarszczoną, a mieniącą się jeszcze w zielonkawe blaski
powierzchnia Adryatyckiego morza, daleko na widnokręgu, łagodniała
coraz bardziej czerwona wstęga zachodu, aż znikła, spełzła
zupełnie, wyparta mrokiem idącego wieczoru.
W zakładzie kąpielowym, na Lido, zapóźnieni, w rozmaitych kostyumach
goście, powoli, stopniowo, zdążali do kabin swych, aż objęta palami
i sznurem ogromna przestrzeń morza, przeznaczona na kąpiel, zupełnie
opustoszała niebawem.
Natomiast na werandzie pośrodku zakładu, na rubieży kąpieli,
zaroiło się od gości, spragnionych wypoczynku.
Odcinając się od innych wysoką, smukłą swą postawą i dystynkcyą,
zmierzający do wolnego miejsca tuż pod balustradą, nad morzem,
przeciskał się pomiędzy licznymi zajętymi już stolikami, Roman
Dzierżymirski, w ubraniu całem białem, licującem bardzo korzystnie z
piękną śniadą twarzą jego i czarnym zarostem. Znalazłszy w korku
wolne miejsce, usiadł i kazał podać sobie napój odświeżający, a
zdjąwszy zarazem biały kapelusz - z tegoż materyału, co odzienie
zrobiony - spojrzał wokoło...
Przytłumionym szmerem rozmów, prowadzonych w przeróżnych językach,
brzęczał w jego uszach, jak rój owadów, zebrany tłum; na pięknego,
a samotnego cudzoziemca spoglądało ciekawie i zalotnie kilka
siedzących opodal, przystojnych Włoszek o grubych zmysłowych wargach
i dużych, błyszczących, czarnych, jak węgiel, oczach.
Dzierżymirski przetarł czoło ręką, i popatrzył z kolei przed
siebie. Otulone już mgłami zmierzchu morze marzyło jakby zadumane.
Przyciszonym łoskotem uderzało o brzeg falą, mówiło coś,
szeptało...
Na pokarbowanej, coraz bardziej ciemniejącej jego fali ścigały się
teraz mroki, jakieś cienie tajemniczo pływały po niem, gwarzyły ze
sobą gdzieś w oddali, a tłumione ich głosy niósł echem łagodny
szmer fali...
Tęsknym wzrokiem wpatrzył się Dzierżymirski w bezmiar wód
Adryatyku, zdało mu się bowiem, że wśród tych otaczających go,
obcych ludzi, ono jedno brata się z nim obecnie, i przyjacielskiem
uchem myśli jego słucha.
A Roman całkiem swobodnie poddać się im mógł po raz pierwszy od
bardzo dawna; nie oczekiwał bowiem na nikogo, był sam zupełnie;
żonę, cierpiącą na migrenę, pozostawił w hotelu na własne jej
żądanie.
Dotąd zaś po prostu nie miał czasu pomyśleć, wniknąć w siebie.
Od chwili przyjazdu Romana do Wenecyi mijało dwa tygodnie, a w całym
tym okresie, upojony haszyszem miłości dzielonej, przykuty do Oli
złotymi łańcuchy uczucia, wprzągnięty w oszałamiające, ułudne
jarzmo chwil miodowych - śnił on, spał, żyjąc życiem nie
rzeczywistem, ale jakiemś innem, oderwanem, lśniącem się li tylko
jasnością, promieniami i blaskiem.
Prócz tego, jednocześnie doznawał on i wrażeń innych,
subtelniejszych. Były zaś niemi: po pierwsze, wrażenia czysto
zewnętrzne, a więc ciągłe, bezustanne pobudzenie poczucia piękna,
wyzwane zetknięciem się z sztuką tego zakątka pamiątek Italii; -
wewnętrzne, a tym razem również w ścisłej pozostające łączności
z osią wszystkiego dlań teraz - z Olą.
Dzierżymirski z licznych dotąd miłostek obeznany był dobrze z
kobietami, po raz jednak pierwszy odczuwał to, co dziś...
Bo dotąd tak zwykle zdarzało się zazwyczaj; że on był w miłości
zawsze prawie nastrojonym na silniejszy diapazon, a kobieta bierniejszą
była - poddawała się tylko sile jego uczucia.
Teraz zaś działo się wręcz przeciwnie: to on czuł się więcej
pragnionym i kochanym - to on poddawał się sile szałów,
pożądań...
Po stronie kobiety była widoczna przewaga, Roman zaś nurzał się w
tej czystej toni niepokalanego dotąd niczem uczucia, jak w źródle
świeżem, krynicznem nowego złotego życia, odmładzał się w niem,
orzeźwiał, i upojony, odurzony - zasypiał życie, marzył i śnił,
wchłaniając w siebie całą moc i potęgę skierowanej ku niemu
miłości.
A jednak, wszak i on kochał Olę: Któż by wątpił o tem, gdyby tylko
mógł spojrzeć na ukrytą, starannie od ludzkiego oka, a zapisaną
kartę jego tak niedawnej jeszcze przeszłości.
W tej chwili Roman, przeżywając jakby w myślach swych, poza
teraźniejszością i lata minione, wzdrygnął się, brwi zmarszczył,
i machinalnie spojrzał przed siebie.
Zupełnie spowił już morze mrok ciemny. Hen, daleko, błyszczały
światła, pozapalane na niewidzialnych prawie gołem okiem parowcach.
Trzy z nich mrugały już na kołyszącym się wodnym obszarze, po
chwili zabłysło czwarte, piąte...
Lekki wietrzyk wionął po fali, poruszył się zadumany wód olbrzym,
zakołysał, zaszumiał tajemniczo głośniejszym, niż dotąd, chórem
podszeptów, szelestów i szmerów - melodyjnie zagrał...
U stóp Romana silniej zapluskały fale.
W uderzeniach zaś ich, teraz już zupełnie bliskich, wyraźnych,
powtarzających się co chwila, jakiś ukryty, szyderczy, szemrzący
jakby głos wołał, zda się, gdzieś z głębin dalekich:
- No, i cóż, przywłaszczycielu cudzego złota, dobrze ci z niem, co,
nieprawdaż? Ubóstwiają cię, grasz rolę milionera!
Ha-ha!-ha-ha!.. z kolei zaśmiały się nagle wody.
- Myślisz może, że teraz, dotykając się już pieniędzy innych,
wytłumaczonym przez to jesteś? Że zapomniano, zagrzebano twą
tajemnicę?
- Ha-ha!-ha-ha!.. - śmiało się morze ironicznie, i dalej znowu
szydziło:
- A widzisz - zbladłeś! Ty dotychczas pewnym byłeś, że nikt nic nie
wie o tem!..
- A ja wiem, dobrze wiem!... - szyderczo zaśmiało się morze, a
śmiech ten wód ogromy coraz głośniej przedrzeźniać poczęły.
Teraz już całe morze bezlitośnie drwiło.
Naraz głos Adryatyku ustał i cichym szeptem zaszemrała fala:
- Nie bój się! ja żartuję tylko... nie trwóż się, ja cię nie
zdradzę...
- Patrz, jakie głębie kryją się w mem łonie jak wielkiem jestem
ja!..
- Tajemnicę twą zachowam, zginie ona w obszarach, w bezdnach utonie...
- Nie powiem, ci... cho będę... ci... cho... - zaszeptała znów fala,
i szept ten powtórzyły fal miliony...
I jak śmiech szyderczy, tak i teraz ten półszept cichy, stłumiony,
drżący, szedł znowu po łuskach fal, tajemniczy, straszny...
Nie... po... wiem!.. ci-cho będę, ccci-cho...
Nerwy Romana zadrgały; podrażniły go te dziwne głosy Adryatyku,
odsunął krzesło na drugi koniec stolika, podparł rękami głowę, a
zatkawszy uszy przed pomrukiem wód, wzburzony jeszcze, blady, zadumał
się głęboko.
Przeszłość, wywołana chwilą samotności, i dziwnymi morza pogwary,
świeża i żywa, niby wczorajsza, stanęła mu przed oczyma, jak widmo.
Na ubogiem poddaszu, ujrzał zatem siebie budzącym się po śnie
strasznym!
Dwa już lata od tej chwili mijały. A co on od owego czasu
przecierpiał, przeżył, przewalczył! - nie zliczyć!..
Długo nie tknął wówczas cudzych pieniędzy; tajemniczy portfel
leżał pod kluczem, pozornie zapomniany.
A on ciągle walczył ze sobą!..
Nie zanosił jednak zguby do biura policyjnego, sam osobiście
właściciela nie szukał. Czekał...
Pod tym względem niepokojąca, tłocząca swą zagadką, głucha
panowała cisza.
W żadnem piśmie nie było wzmianki o zgubionym pugilaresie - nikt o
tem władzom nie doniósł...
A on wciąż szalał.
Wreszcie wyczerpały się wszystkie jego własne fundusze, parę
ostatnich lekcyi stracił bezpowrotnie; głód zajrzał do jego
izdebki... Nie było rady, napoczął wówczas cudzego złota.
Jakby to było wczoraj, dziś zaledwie, pamięta wyraźnie te tygodnie
męczarni, bojaźni, wyrzutów, gdy siłą okoliczności zmuszonym
został "żyć" z mienia przywłaszczonego... Pamięta swą trwogę
dziecinną przy zmianie pierwszej sztuki znalezionych pieniędzy, i
innych, następnych... Widzi siebie, jak naumyślnie zmieniał je na
drugim końcu miasta, jak bał się wtedy własnego cienia, i tak dalej,
tak dalej!..
Każda drobnostka żywo, jawnie staje mu przed wzrokiem.
A później znowu w murach rodzinnego miasta wytrzymać już nie
mógł!..
Wyjechał. Błąkał się za granicą długo, bezmyślnie, aż dotarł
do Monte-Carlo.
Tam, opanowany gorączką złota, widząc, jak strumienie jego, rzeki
całe, płyną hojnie wokoło - do gry w ruletę rzucił się z
zapałem.
Początkowo miał szczęście szalone. Cudzy pieniądz dwoił się,
troił cudownie, pewnego poranku jednak przegrał wszystko co do grosza.
Nie stracił jednak odwagi. Dawszy się już poznać w domu gry, jako
człowiek bogaty i nierachujący się wcale z groszem, oraz
rozpowszechniwszy fałszywą pogłoskę o olbrzymich swych jakoby
dobrach, pożyczył u poznanego amerykańskiego miliardera trzykroć sto
tysięcy franków.
Poręczył za niego pewien lord angielski, z którym się on, Roman,
poprzyjaźnił bardzo. Począł grać... Pieniądze Amerykanina,
(który, mówiąc nawiasem, wygrywał w tym sezonie sumy olbrzymie),
przyniosły mu szczęście.
Dzięki parokrotnym, a nader rzadkim i nieprawdopodobnej długości
seryom "rouge", oraz kilku wygranym "en plein", pewnego dnia ujrzał
się panem miliona franków. Uśmiech fortuny oszołomił go na razie.
Począł grać ze zdwojoną energią i ryzykiem.
Znowu wygrał kilkakrotnie, lecz z kolei niebawem począł znowu
przegrywać, z przerażającą szybkością. Opamiętał się. Przyszła
chwila rozwagi; oddał dług milionerowi zza oceanu i wyjechał.
Względnie był jeszcze wygranym, i to dostatecznie. Przywoził z sobą
do kraju blizko sześćdziesiąt tysięcy, a wyjeżdżając miał tylko
dwadzieścia kilka.
Wówczas rozpoczęło się dlań nowe życie...
Przede wszystkiem wracał spokojny. Niezrozumiały na razie, subtelny
bardzo, posiadający jednak pewną podstawę ściśle logiczną,
owładnął nim wtedy w duszy proces dedukcyjny, i zwyciężył.
Roman Dzierżymirski, cały pogrążony w swych wspomnieniach,
odsłonił twarz, machinalnie powstał, i oparłszy się o balustradę,
wpatrzył w bezmiar morza, coraz ciemniejszy i cichszy.
- Tak, zwyciężył! - myślał Roman dalej. Zdawało mu się bowiem
wówczas, że nie jest tak bardzo winnym.
- Te pieniądze są teraz moje, "prawdziwie" moje - powiedział sobie
wtedy, doszedłszy do tej pewności całem poprzedniem skojarzeniem
wywodzeń. A mianowicie: Złoto znalezione wszak przegrał; stopiło
się ono, znikło, zlało w całość jedną z morzem przegrywanych w
jaskini gry pieniędzy. Mienie zaś jego obecne - to była tylko wygrana
z pożyczki Amerykanina, a zatem suma grosza, niemająca już
bezpośredniego, dotykalnego związku ze znalezionym portfelem.
Jemu, Dzierżymirskiemu, w dziedzinie sumienia wyrzutów, dociekań,
zwątpień, ubywał jeden szkopuł poważny - nie dotykał się on już
wyjętego z "cudzego" pugilaresu grosza. Niezaprzeczenie przytem
należał do niego ten pieniądz, ślepą igraszką losu nabyty;
podwaliną zaś, przeszłością tylko fortunki tej było
przywłaszczenie.
Pozostawał fakt, wprawdzie już daleki, znalezienia i nieoddania -
pozostawało niezmienne przekroczenie etyki ludzkiej, i uczciwości ze
strony jego, jako jednostki społecznej - niczem niestarta, wieczna tego
plama, ale w ówczesnem przynajmniej przekonaniu jego, to wszystko
znośniejszem, nie tak piekącem, lżejszem bez porównania było od
odległego strasznego wczoraj.
Z głową podniesioną zatem do góry, pokrzepiony powyższymi w swoim
rodzaju sofizmatami, rozejrzał się wówczas po świecie i począł
działać. Rozpowszechniwszy, za pomocą ponownie odnalezionego
przyjaciela i dawnego kolegi-światowca, pogłoskę o dziedzictwie
niespodzianem, a dość pokaźnem, po stryju, zmarłym w Stanach
Zjednoczonych, rzucił się w wir zabaw eleganckiego świata, w celu
zbliżenia się do Oli. Dopiął togo, zawładnąć jej sercem
potrafił, oświadczył się o jej rękę, odrzuconym został, i...
Powierzchnia morza spokojną już była. Obojętna całkiem
równomiernie i łagodnie uderzała fala o podnóże werandy - milczała
cicha...
Dzierżymirski obudził się ze swych myśli, zanurzył ręce w bujnej
czuprynie, głową wstrząsnął, jakby pragnąc odpędzić roje
wspomnień, i odwrócił się od wodnej toni.
Publiczności nie było już prawie, po platformie kawiarni, ziewając,
przechadzała się służba. Zawoławszy kelnera, Roman rzucił mu
dużą srebrną monetę, i odprowadzony głębokim jego ukłonem,
opuścił zakład kąpielowy.
Niebawem znalazł się na drodze szerokiej, ocienionej drzewami, z
szerokiemi po bokach alejami dla pieszych.
W umyśle jego cichł szept przeszłości, niepostrzeżenie, stopniowo,
obrazy jej niknęły - teraźniejszość wracała... Przed wzrokiem
mężczyzny mignęła naraz rozkosznie sylwetka Oli; pragnienie
miłości, życia, silnie nim owładnęło.
Śpieszył się.
Odpędził natrętnego wyrostka, zachwalającego mu świeże ostrygi i
jakieś ślimaczki nadzwyczajne; niebawem żachnął się znowu
niecierpliwie, ujrzawszy zastępującego mu drogę rozczochranego
starego Włocha, z maneżkami, pełnemi pieczonych homarów i drobnych
raczków.
Po bokach drogi, w licznie rozsypanych restauracyach, roiło się od
spożywających i zapijających wino ludzi, z oddali dolatywało echo
muzyki. Roman, przyśpieszając bezustannie kroku, wyrzucać teraz
począł sobie, że zostawił żonę samą; niepokoiła go myśl
uporczywa, iż nie cierpi ona może na migrenę, lecz, że to początek
zapewne słabości zupełnie innej; wszak wszystkie choroby zazwyczaj
rozpoczynają się bólem głowy.
Po co tu przyszedł?... By bezużytecznie odgrzebywać minione chwile?
Ależ to nonsens zupełny. A tam ona, Ola, sama zupełnie - niewątpliwe
chora!..
Miłość pani, z całem bogactwem bezpodstawnych swych wzruszeń i
niepokojów, zawładnęła niepodzielnie Dzierżymirskim.
Spojrzał na zegarek - dochodziła dziewiąta. Przed nim już bardzo
blisko widniały dwie małe platformy przystani; pełne były ludzi,
przed jedną z nich stał parowiec, gotowy do odejścia. Dzierżymirski
w obawie, że się spóźni, puścił się pędem, i spotniały dobiegł
do przystani w tej samej właśnie chwili, gdy na pokład odrzucano już
sznur gruby, przytrzymujący parowiec. Wskoczywszy nań szybko, Roman
znalazł się pomiędzy natłoczoną ciżbą ludzi, jak głośny rój
pszczół gwarzącą pomiędzy sobą, ze śmiechem i giestykulacyą.
Otarłszy pot z czoła, Dzierżymirski wsparł się o poręcz balustrady
pokładu. Boki statku łagodnie pruły fale; oddzielona ciemną tonią,
w bliskiej już odległości mrugała kręgiem świateł rzucona na wód
obszary Wenecya.
Podniósłszy do oczu dalekonośną lunetę, wpatrzył się Roman w
rząd domów, położonych nad brzegiem, ku któremu szybko płynący
parowiec zbliżał się coraz bardziej. Szukał hotelu swego, i okna
pokoju, gdzie pozostawił Olę.
Okno komnaty tej właśnie otwartem było szeroko. W ramie zaś jego
stała kobieta, szatynka, smukła, o jasnem, habrowem spojrzeniu
podłużnych, mieniących się oczu, o piersiach wypukłych,
wznoszących się jak fala, a kształtach ponętnych, pełnych, jakby
pragnących gwałtem wydostać się z ciasnych ram opiętej, białej,
pikowej sukni. Małe wklęśnięcia po obu stronach wązkich usteczek
zdradzały przy uśmiechu rozkoszne dołeczki, rączka maleńka i
dystyngowana całość postaci mówiły wyraźnie o rasie młodej
osóbki.
Ola, wypocząwszy w łóżku godzin kilka, wstała właśnie przed
chwilą, czując, że nerwowy, spowodowany upałem i zmęczeniem ból
głowy ustaje. Pragnęła po za tem rozerwać trochę myśli, z
wyjściem bowiem Romana zasnęła i śnił jej się rodzinny Gowartów i
ojciec, jak żywy, tylko jakiś smutny i zbolały.
I po przebudzeniu myśl Oli pobiegła stąd daleko... Mimo woli sama
uleciała do ojczystych obszarów i jarów. Powonienie jej podrażnił
wyraźny zapach polnego kwiecia, ziół i bodjaków, w uszach
zabrzmiała melodya cicha szumiących borów, kołyszącego się miarowo
stepu - smętna rodzinna Ukraina, z poza setek mil, ogarnęła ją tu,
pod włoskiem niebem, poczuła, zda się, powiew jej, tęsknoty pełny,
do uszu zaś doleciało jakby ginące echo żałosnej dumki, śpiewanej
nieuczonym głosem mołodycy...
I smutek ogarnął Olę... Czy wróci tam kiedy, czy wróci?
Wszak podeptała wszystko - jednem szarpnięciem się zerwała wszelkie
więzy - sama otworzyła sobie przemocą bramę do wymarzonego
szczęścia. Tak jest. Bo Ola czuła się przecież rzeczywiście
szczęśliwą.
- Biedny ten ojciec jednak, który po swojemu, jak umiał, tak ją
kochał - myślała dalej. - A droga ciotka Melania i przyjaciel ich,
Ładyżyński? Gdzie Gowartów, z którym zrosła się jej dusza cała?
Co się tam dzieje? Gdzie oni teraz, ci wszyscy, tak dotychczas sercu
drodzy?..
Rozpamiętując w ten sposób przeszłość, przepędziła Ola z
godzinę.
Moc upajającej rzeczywistości tak silną była, jednak, że stopniowo
ścierać poczęła wrażenie snu i ożyłe chwilowo wspomnienia.
Obecnie stojąca w oknie młoda kobieta myślą daleką już była od
tego wszystkiego. Obejmując wzrokiem panoramę portu i morza -
oświetloną Wenecyę, wysepkę z kościołem S-to Giorgio Maggiore,
oraz kanały z mknącemi cicho po nich licznemi gondolami, - Ola z
niecierpliwością wypatrywała Romana.
Pragnęła już bowiem widoku męża. Przedłużona nieobecność
Dzierżymirskiego i w jej duszy zasiała ziarnka niepokoju; tęskniła
już za jego pieszczotą, zapragnęła czułości i pocałunków...
Wziąwszy lornetkę, przyłożyła ją Ola do swych oczu, ścigając po
chwili widnokrąg spojrzeniem. Pierś jej przytem unosić się poczęła
miarowo, usteczka zaś zdawały się całować przestrzeń, rozchylone,
proszące...
Zniechęcona, odjęła niebawem lornetkę od oczu. Jakiś statek w
kierunku Lido zbliżał się wprawdzie, lecz znajdował się jeszcze tak
daleko...
Ola odstąpiła od okna, i szeleszcząc jedwabiami swych spódniczek,
poczęła niecierpliwie przechadzać się po pokoju, pytając sama
siebie:
- Któż widział spóźniać się tak dalece? Widocznie zobojętniała
już ona Romanowi, czyż to jednak możliwe? Wszak tak niedługo trwa
ich szczęście...
Myśli ostatnie i wątpliwości śmiesznemi widocznie zdały się
młodej kobiecie, bo po zastanowieniu się twarz jej poweselała, a w
ciszy pokoju rozległ się śmieszek srebrzysty. W ślad za tem
zapaliła dwie świece i przystąpiła do dużego lustra. Długo, z
lubością, wpatrywała się w nadobne własne oblicze. Przymknąwszy z
lekka powieki, lecz tak, by mogła widzieć siebie, przegięła swą
ładną główkę i kibić nieco w tył, oraz rozchyliła usteczka...
Kształty postaci jej całej uwypukliły się ponętnie; w pozycyi tej
zatrzymała się chwilę... Uśmieszek zwycięski przewinął się
niebawem po drobnych wargach pięknej kobiety; podniosła do góry
ręce, łasząco, jak kocię, wyprężyła naprzód swe ciało, i
uczyniwszy gest, podobny do przeciągającego się po śnie człowieka,
wymówiła głośne: Aaaa...
Po chwili zaś, poprawiwszy poprzednio zalotnie tualetę swą i włosy,
stanęła znowu w pierwotnej pozycyi u okna, w ciemnym tak samo i tym
razem pokoju, z lornetką przy oczach.
Zbliżający się tymczasem od strony morza parowiec stawał właśnie
już w przystani. Po drewnianych pomostach wysypał się na ulicę tłum
różnolity i barwny; światła, pozapalane w pobliżu padały nań
skośnie, oświetlając wyraźnie ruszających się ludzi. Ola wśród
nich starała się odnaleźć sylwetkę męża, niebawem dojrzała go
rzeczywiście i z radością wykrzyknęła do siebie:
- Jest! jest!..
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 05
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.