Ironia Pozorów - 14

Total number of words is 4085
Total number of unique words is 1859
26.1 of words are in the 2000 most common words
35.0 of words are in the 5000 most common words
39.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
pałacu Inwalidów złociła się w promieniach majowego słońca...
A po Sekwanie, krążąc, uwijały się parowe statki, zatrzymywały
się u licznych przystani, obsługując bezustannie mieszkańców
stolicy.
Trzęsąc niemiłosiernie, żółtawy, w trzy siwe konie zaprzężony,
omnibus zatrzymywał się właśnie na jednym z przystanków, gdy
obserwujący ciągle Paryż Dzierżymirski, zdał sobie nagle sprawę,
że mieszkanie Orlęckiego może być już blisko, i począł schodzić
szybko po krętych schodkach, łączących piętnastocentymową
impériale z trzydziestocentymowym padołem.
Znalazłszy się na bruku, Roman przyśpieszył kroku, i wyminąwszy
kilka wąskich zaułków, znikł w bramie jednego z domów. W chwilę
później dzwonił na krętych ciemnych schodach starej, jak świat,
kamienicy - u drzwi pomieszkania Orlęckiego. Otworzyła mu młoda,
fertyczna służąca, w charakterystycznym białym czepeczku na głowie.
- Monsieur Orlęcki? - zapytał Dzierżymirski.
- Sorti et ne reviendra qu'a dix heures du soir - posłyszał zwięzłą
odpowiedź.
Zawiedziony Roman skrzywił się, z niechęcią i zagadnął:
- A jutro o której godzinie zastać go będzie można?
- O, jutro zgoła co innego. W Niedzielę pan przyjmuje od drugiej do
obiadu - poinformowała przybysza młoda Francuzka.
- A zatem przyjdę jutro o tejże godzinie - odparł Dzierżymirski, i
sięgnąwszy po bilet wizytowy, oraz list Hugona Orlęckiego, wręczył
je służącej,
- Proszę oddać to panu... Do widzenia!.. - skinął głową uprzejmie.
- Bonjour, monsieur!.. - odwzajemniając się dzień dobrym, według
miejscowego zwyczaju, pożegnała go dziewczyna uśmiechem i zalotnem
błyśnięciem czarnych oczu.
Wydostawszy się na ulicę, Dzierżymirski, niezadowolony ze zwłoki, a
cały pochłonięty nadzieją rozwiązania za pomocą Orlęckiego
dręczącej go zagadki - szedł naprzód przed siebie odruchowo czas
dłuższy. Od otoczenia swego daleki jeszcze myślami, nagle zatrzymał
się jednak, spojrzawszy uważnie dokoła siebie.
Znajdował się obok filarów wejściowych Panteonu - przed nim zaś w
perspektywie już bliskiej zieleniał za kratą ogród Luksemburski.
Pustymi chodnikami skierował się w tą stronę; wkrótce był już w
ogrodzie i iść zaczął bez celu szerokiemi alejami, niebawem zaś
znalazł się na obszernym tarasie. Na lewo, w oddali, zamajaczyły
wieżyce Obserwatoryum, przed nim wznosiło się muzeum Luksemburskie.
- Wpadnę tam i obejrzę, co jest!.. - pomyślał, zadowolony nagle na
widok gmachu, a ponieważ wejście do pałacu nie było od ogrodu, lecz
od strony bulwaru Ś-go Michała, Dzierżymirski skierował się boczną
aleją parku ku wyjściu, na prawo. Twarz chmurną, znudzoną, okrasił
mu uśmiech; przestąpił sprężyście próg muzeum i spojrzał
jednocześnie na zegarek - mijała czwarta, podwoje pałacu zaś
zamykano o piątej.
- Zdążę chyba zobaczyć wszystko!.. - mruknął, kontent już tym
razem zupełnie, z przyjemnego zabicia czasu.
I rzeczywiście.. Pod wpływem bowiem pierwszego rzutu oka na salon
sztuki, Dzierżymirski zapomniał o wszystkiem, co go dręczyło.
Znajdował się w otoczeniu, ustawionych w pierwszej sali, licznych
rzeźb nowożytnych...
Więc oto najprzód spojrzenie jego przykuła ustawiona na małem
wzniesieniu, w pobliżu wejścia, rzeźba Moreau-Vauthier'a, a była
nią postać naga, leżącej na wznak, w lubieżnej pozie i upojeniu,
bachantki, z gronem winogron w lewej dłoni... Naturalność pozy i
ruchu, a szczególniej modelowane doskonale ciało kobiece, tętniące
po prostu w zimnym białym marmurze, żarem krwi młodej - zatrzymało
dłużej na sobie wzrok Romana.
Rozglądając się, przystając co chwila, poszedł dalej!.. I niebawem
znowu zapatrzył się dłużej, tym razem przed przegiętą w tył, w
stojącej postawie, i unoszącą się jakby w przestrzeni, postacią
nagiej również dziewczyny. Oczy jej były przymkniętemi, twarz owiana
mgłą uśpienia, w ręku trzymane chwiało się kwiecie...
Było to "Złudzenie" F. Charpentier'a, oddające subtelnie pochwyconą
nieuchwytność illuzyi, jak sen, jak marzenie, nieujętej -
rozpływającej się jakby w przestrzeniach...
Niezrównanem bowiem oddaniem czaru uśpionych pięknych rysów
kobiecych, zdawało się, że znajdujący się tutaj przedstawiciele
rzeźby turniej urządzili sobie.
Wśród wielu innych w tymże rodzaju posągów, wyróżniała się
jeszcze rzeźba, nader piękna, zatytułowana : "Wspomnienie". Twórcą
jej był Mercié Autonin.
Przedstawiała ona młode dziewczę, o rysach drobnych, z głową
przechyloną w tył nieco, z obliczem, tonącem jakby w głębokim,
cichym śnie. Na kolanach jej, na ziemi - wszędzie, widniały rozsypane
kwiaty; dwa gołąbki, niosąc w dzióbkach również kwiecie, leciały
ku niej, rozmarzonej cicho, we wspomnieniu dalekiem...
Poświęciwszy względnie dość czasu na rzeźbę, Dzierżymirski
przeszedł spiesznie do salonów, zawieszonych obrazami, dochodziła
już bowiem godzina zamknięcia. Szybko, jak mógł najuważniej,
począł oglądać obrazy wszystkie; w ten sposób dobiegł do sali
ostatniej. Poczem, wolniej nieco, powracać zaczął.
I teraz w jednym salonie uwagę jego zwrócił nader oryginalnie, bo,
jakby całkiem po świecku traktowany, a mimo to nadziemskością
tchnący, obraz: "Najświętsza Marya Pocieszycielka..." Z ram patrzyła
na widza, natchnionego oblicza, o dużych oczach czarnych, siedząca
postać Niebios Królowej... Na kolanach Jej, rzucona na klęczkach,
oparła się kobieta, z twarzą ukrytą, z rękoma załamanemi, w
bezbrzeżnym bólu, szukająca na łonie Świętej Maryi pocieszenia! U
stóp tych dwóch postaci kobiecych - poniżej, leżało wdzięcznie
uśpione dzieciątko, śniło, osypane całe, obrzucone puchem białych
róż śnieżnych, w rozkwicie...
Dzierżymirski, zachwycony wdziękiem i poezyą, bijącemi z obrazu
tego, pędzla "Bouguereau"; po chwili znów pospieszył dalej.
Naraz zatrzymał się ponownie. Ujrzał bowiem naprzeciwko siebie obraz
dość duży, przez Detaille Edwarda. Nosił miano "Le rêve (Sen)".
Na olbrzymiem oto polu, otuleni płaszczami, z czapkami nasuniętemi na
czoło, pokotem, jeden obok drugiego, leżą setki odpoczywających,
pogrążonych we śnie żołnierzy... Poranek cichy; niebo hen! daleko
zaróżawia się leniwie jutrzenką, - wśród śpiących ludzi
błyszczą w szarem świtaniu rzędem poustawiane, ułożone w kozły
bronie, a gdzieś z boku, blisko, dogasa już ognisko...
Lecz cóż to za cienie majaczą tam, w górze, nad nimi?
To górą, w obłokach, płynie mgłą przesłonięty jakiś hufiec
inny, zwycięzki - mar i duchów, nie ludzi!.. Grzmi tam muzyka,
bębnią, strzelają, proporce się chwieją, chorągwie szumią...
tamci, tam, zwyciężają niezawodnie!..
I ponad głowy uśpionych żołnierzy, których potwór wojny może już
jutro pochłonie, przesuwa się, jak marzenie, ułudne widzenie
ostatnie: oni śpiąc, widzą siebie, jak zwyciężają, pełni
chwały!..
To sen...
Piąta wybiła głośno w salonach sztuki, i Dzierżymirski opuścić
musiał muzeum. Niebawem znalazł się na bulwarach Paryża i
równocześnie instynktownie poczuł głód.
Włoch z matki i duszą całą artysta, myślą wspominał on jeszcze
widziane przed chwilą dzieła sztuki i pogodnem spojrzeniem ogarniał
biegnące wokoło siebie tłumy, przepełnione kawiarnie i huczące
pojazdy.
- La Presse!.. La Patrie... La Pres-se!.. - krzyczano mu nad uchem na
wszystkie strony; w restauracyach, na platformach, spożywano już
posiłek, popijano wino, absynt i inne wyskokowe napoje - cały Paryż
obiadował.
Na świeżem powietrzu, przy jednym z takich stolików, zachęcony
przykładem, zasiadł i Roman, a kazawszy podać obiad, zapalił
swobodnie cygaro.
Niebawem przyniesiono pierwszą potrawę. Wśród przelewającego się
kaskadą paryskiego życia i huku ruchliwej stolicy, Dzierżymirski
spokojnie zaczął spożywać zupę, słuchając ciekawie, z uśmiechem,
głośnych rozmów swych przerozmaitych sąsiadów i charakterystycznych
częstokroć ich bulwarowych dowcipów.
***
Punktualny, pomiędzy drugą, a trzecią po południu, wchodził
nazajutrz Roman do mieszkania Orlęckiego. Służąca wprowadziła go
natychmiast do saloniku, zaledwie jednak wszedł tam, roztworzyły się
już zamaszyście boczne drzwi komnatki i w ramie ich ukazał się
mężczyzna rosły, blondyn; łysawy i dość otyły, o siwiejącym, z
polska podkręconym, wąsie.
- Jakże mi miło... Jak miło mieć w swoich progach tak dostojnego
gościa... rodaka!.. - zaczął od proga, z polską szczerością i
uprzejmością w głosie, roztworzył przytem machinalnie ramiona, jakby
chciał do piersi przycisnąć niemi przybyłego, po chwili opamiętał
się jednak i wyciągając uprzejmie prawicę; czysto już tylko
salonowym gestem, przedstawił się: Orlęcki... Wiktor... -
siostrzeniec Hugona.
- Nie uwierzy pan - ciągnął natychmiast bardzo grzecznie - jaką
rzetelnie prawdziwą radość uczynił mi list stryja i zapowiedź tej
pańskiej wizyty... Proszę, niech pan prezes siada!... Proszę
bardzo...
I Orlęcki wskazał, z grzecznością, fotele, widząc zaś zdziwienie
na twarzy Romana, na dźwięk tytułu "prezesa", uśmiechnął się,
odgadłszy myśl gościa.
- Dziwnem się panu prezesowi, jak widzę, wydaje - przemówił, - że
tytułuje go... Cóż to, przypuszcza pan może, - ciągnął dalej, ze
swadą, - że my tu na obczyźnie nic nie wiemy, kto w kraju u nas
przoduje? Przeciwnie, przeciwnie! - śledzimy gorączkowo i z uwagą
ruch naszych ziomków, współbraci !.. A jakże... a jakże!.. Ja sam
osobiście trzymam wiele gazet polskich, wiem o wszystkiem, a z
nazwiskiem pańskiem - tu skłonił się grzecznie w stronę Romana -
spotykałem się w nich tylokrotnie, ceniąc zawsze ruchliwość pana
prezesa i oddaniu się jego społeczeństwu naszemu...
Umilkł, a po chwili
- Ale!.. przepraszam bardzo!.. Pan prezes wszak pali zapewne?.. służę
natychmiast - i zerwał się miejsca, przynosząc wkrótce
Dzierżymirskiemu pudełko papierosów.
Roman sięgnął po jednego z nich i bąknął niewyraźnie:
- Dziękuję bardzo!..
Obserwując wciąż ciekawie, spod oka swego gospodarza, chciał przytem
już przemówić, lecz pełny bezustannej uprzejmości Orlęcki
przerwał mu zanim usta otworzyć zdołał:
- A może cygarko?.. Przepraszam stokrotnie... Za chwilę! - i nie
czekając odpowiedzi, znikł za drzwiami przyległego pokoju,
Dzierżymirski zaś uśmiechnął się.
Poczciwy człowiek jakiś - pomyślał - i choć, zdaje się, blagier
nieco, lecz szczery i z gatunku nieszkodliwych. Dowiem się
prawdopodobnie, czego chciałem...
Ledwie Roman określenie to w umyśle sformułować zdołał, gospodarz
domu stał już przed nim, podając szerokie puzderko cygar.
- Doskonałe - pochwalił - prawdziwe pruskie... O, bynajmniej nie
tutejsze, które są po prostu ohydne - zaopiniował.
- Dziękuję bardzo. Pan tak łaskaw... - poczuł się w obowiązku
odrzec Dzierżymirski, powstawszy zarazem z miejsca swego.
- O, panie prezesie! - pospieszył, z odpowiedzią, Orlęcki, - Siadać
proszę en bons amis... Ot -tutaj... - wskazał na kanapkę - wygodniej
będzie! - i zapaliwszy równocześnie zapałkę, zbliżył płomień do
koniuszczka cygara Dzierżymirskiego.
- Merci!.. - skłonił się tenże raz jeszcze, i wypuściwszy
kółeczko dymu, odezwał się wreszcie, skorzystawszy z sekundy
milczenia gościnnego gospodarza.
- Czytał pan list stryja, pana Hugona, wszak prawda?.. Wiadomy panu
więc zatem cel mego tu przybycia... Nie znąjąc nikogo w Paryżu,
zdecydowałem się prosić stryja pańskiego, o tarte d'entree do
pana...
- Och, i bez tego, panie prezesie - przerwał Orlęcki - każdego rodaka
witamy tu z całego serca! Tembardziej zaś pana prezesa, tak w kraju
zasłużonego...
- Ach, tak, nie wątpię - z wolna potwierdził Roman - lecz i mnie
chodziło również - tu uśmiechnął się z lekka - o specyalną
protekcyę do kogoś, by potrafił ułatwić wiadomą nam sprawę
przemysłową...
- A tak, tak! - przerwał znów Orlęcki, niezadowolony jakby, że
poruszano tę kwestyę. Pan prezes radby obejrzeć drobiazgowo i
gruntownie urządzenia fabryk tutejszych, przy mojej pomocy... Owszem,
postaram się, panie prezesie, choć uprzedzić muszę, że ja... -
zatrzymał się - nie mam tak rozległych stosunków ze sferą
handlowców... to jest, chciałem powiedzieć... ze sferą
fabrykantów... przemysłowców... Paryża... panie dobrodzieju...
Jednakże... - tu zająknął się, zaplątał w swem przemówienia
Orlęcki i zamilkł, widocznie zmieszany.
Uśmiech niedostrzegalny okolił wąskie usta Romana.
- To nic nie szkodzi - odparł. Mam niepłonną nadzieję, iż razem z
panem damy sobie z tem wszystkiem radę... Zresztą, to chyba
drobnostka. Chodzi zaledwie o jakieś dziesięć fabryk tylko...
Roman zatrzymał się i zapytał jeszcze, chcąc konsekwentnie
doprowadzić do końca zmyślony swój interes i misyę:
- Wszak fabryki owe wymienione są w liście pana Hugona...
- Tak jest, tak jest... w istocie...- potwierdził Orlęcki i
zająknął się znowu.
- To dobrze, mógłby mi może szanowny pan powiedzieć, czy
właściciele ich znani są jemu?.. Gdzie to zakłady fabryczne
znajdują, w jaki sposób, oraz kiedy obejrzeć je można by było?..
- Nic doprawdy nie mogę jeszcze panu prezesowi w tym względzie
powiedzieć - odrzekł Orlęcki i dodał natychmiast:
- Co się tyczy, czy znam właścicieli, to... prawdopodobnie...
Zresztą zna się tutaj osób tyle... - zatrzymał się. - Tylko, vous
savez, panie prezesie... otrzymałem list dopiero wczoraj - urwał, i
dokończył po chwili - więc, vous comprenez, czasu nie miałem...
- Ależ naturalnie!.. - pospieszył z uspakajeniem Orlęckiego
Dzierżymirski. - Ja tylko dlatego się pytam, iż to jest celem mego
tutaj przybycia, i że to mnie nader interesuje, jako delegata nowa
zakładającej się u nas w kraju współki
Handlowo-Przemysłowo-Fabrycznej...
- A tak, słyszałem,.. Czytałem nawet o tem gdzieś w gazetach -
odparł, z przekonaniem Orlęcki.
- Kłamie, jak z nut - pomyślał Dzierżymirski, i uśmiech dyskretny
ponownie przemknął po ustach jego. Zaciągnął się jednocześnie
cygarem i wpatrzył badawczo w Orlęckiego. - Bonne pâte d'homme... -
myślał zarazem - ale jak tu zacząć o tych zgubionych pieniądzach?
Tymczasem, nielubiący milczeć Orlęcki, widocznie również pragnący
zręcznie odwrócić rozmowę, już mówił:
- Pan prezes zapewne nie po raz pierwszy i na dłużej przybył do
Paryża, nieprawdaż?..
- Och, tak... - odruchowo potwierdził Roman, nie myśląc o tem, co
mówi.
- No, to mam nadzieję - opowiadał uprzejmy gospodarz dalej - że
będę jeszcze miał okazyę przedstawić panu prezesowi moją żonę i
córkę... Dziś pojechały do Versailles. Panu prezesowi wiadomo
zapewne, iż w pierwszą niedzielę każdego miesiąca puszczają wodę
ze wszystkich fontann w Wersalskim parku... Widok zaiste bywa wówczas
wspaniały. C'est charmant!.. - zatrzymał się chwilę i sięgnął po
zegarek do kieszeni. - O! trzecia już dochodzi... Niebawem wrócą...
Dzierżymirski tymczasem, słuchając, nie słuchał, pogrążony
wciąż w myślach. Naraz twarz śniada jego ożywiła się, przeleciał
po niej promień... Strzepując delikatnie popiół z cygara,
przemówił z wolna:
- Proszę pana... - zatrzymał się. - Za niedyskrecyę popełnianą
może, najmocniej przepraszam... Czyżby pan nie był rad powrócić do
kraju..
I Dzierżymirski badawczo spojrzał w twarz Orlęckiemu, czekając
odpowiedzi, jednocześnie myślał.
- Każdy Polak na obczyznie tęskni za krajem, pewnik; dlaczegobym ja
nie miał użyć tego sposobu do osiągnięcia mego prywatnego celu? No,
zobaczymy...
Orlęcki zaś już mówił:
- Czy ja nie pragnąłbym powrócić do kraju? Ależ, panie prezesie, to
moje najgorętsze życzenie! pragnienie żony mojej, córki - codzienne
marzenie nas wszystkich! - dokończył, z zapałem.
- No, dobrze, mam cię!.. - przeleciało przez umysł Romana.
- Czy wolno zapytać jeszcze - przemówił - o rzecz jedną, a
mianowicie... Czy życzenie to państw - marzenie - poprawił, z
uśmiechem - ma już dotąd jakie pewne i konkretne podstawy?..
Orlęcki na te słowa spuścił wzrok ku ziemi.
- O, bynajmniej - odparł... - Tam, w kraju, stosunki zerwałem
wszystkie prawie... tu zaś zawiązałem niektóre, potrzebne mi. Mam
poza tem stałe zajęcie, przynoszące mi dochód pewny...
- Tak, tak, zapewne, rozumiem - przerwał szybko Dzierżymirski -
wchodzę w położenie i przepraszam bardzo za me pytania... -
dokończył grzecznie, a widząc równocześnie na twarzy gospodarza
zakłopotanie widoczne...
- Nie ma za co jechać nieborak - to jasne, i żyć by z czego nie miał
-wśród swoich - pomyślał i w tejże chwili zapytał:
- Lecz gdyby tak trafiła się na przykład szanownemu panu okazya dobra
do objęcia w kraju zyskownej posady? Przypuszczam, że w takim razie
przeszkody do wyjazdu nie byłoby żadnej?..
- No, zapewne... Lecz o tem i myśleć niepodobna, nie posiadam bowiem
już żadnych w kraju stosunków - powtórzył Orlęcki, ze smutkiem.
- A pan Hugo, krewny pański?.. - zagadnął Roman.
- Och... ten... - przeciągle odparł gospodarz, z niechęcią
wyraźną, i z wybuchem szczerości nagłej, rzekł z goryczą:
- Stryj Hugo od czasu, jakem emigrował i wieść mi się w życiu
przestało, znać mnie już nie chce, ani wiedzieć nic o mnie...
Dziwię się nawet niewymownie, iż raczył napisać pod moim adresem, w
interesie prezesa, słów kilka...
Na twarzy Orlęckiego, przy tych słowach, osiadł cień, po chwili
dorzucił:
- Zwykła kolej ludzka... nic dziwnego. Świat pamięta o tych tylko,
którym się powodzi.
Dzierżymirski wpatrzył się uważnie w Orlęckiego; ostatnie słowa,
wypowiedziane przez niego, odkryły mu utajoną stronę życia
siedzącego przed nim człowieka - nieszczęście, gorycz skrytą, a
powodów jej łacno domyślił się Roman. Pomimo woli, żal mu się
Orlęckiego zrobiło.
- To szkoda jednak - przemówił z wolna - że panowie mieszkają tak od
siebie z daleka... Pan Hugo, choć odludek i egoista, poza tem jednak
człowiek nieposzlakowanej opinii i nadzwyczaj przy tem wpływowy i
bogaty.
Orlęcki na te słowa uczynił niewyraźny ruch ręką; - nastała
chwila milczenia.
- Wypada mi raz jeszcze przeprosić stokrotnie pana - odezwał się
znów pierwszy Dzierżymirski - że ośmielam się wkraczać w stosunki
jego, tak osobiste, lecz po pierwsze wyjątkowe położenie nasze tu, na
obczyźnie, jako rodaków, skłania mnie do tego; po drugie zaś, że w
tym względzie może mogę stać panu użytecznym...
Orlęcki, zdziwiony, spojrzał na Romana.
- Tak jest - rzekł Dzierżymirski, z uśmiechem - cóżby szanowny pan
bowiem powiedział na to, gdybym... -- tu zatrzymał się sekundę -
ułatwił mu... - Dzierżymirski przy tem zaakcentował wyraźnie
ostatnie wyrazy - powrót do kraju... Stosunkami zaś dał mu jaką
posadę korzystną?..
- Ależ, panie prezesie! - wykrzyknął Orlęcki, i zerwawszy się z
fotelu, uchwycił dłoń gościa swego, ściskając ją serdecznie.. -
Wdzięczność moja i sercu memu bliskich nie miałaby granic!.. Lecz
doprawdy, nie pojmuję... nie rozumiem!.. - urwał wzruszony... - Skąd
taka łaska pana prezesa dla mnie?... Wszak poznaliśmy się tak
niedawno! - dokończył i zamilkł, nie wiedząc snać, co powiedzieć,
jak się obrócić i znaleźć w sytuacyi, tak dlań niespodzianej...
Roman tymczasem powstał również z miejsca, i oddawszy serdecznie
uścisk Orlęckiemu, po przyjacielsku ujął go za ramię.
Przeszli po pokoju tak razem kroków kilka, poczem Dzierżymirski,
wciąż idąc pod rękę z Orlęckim, rzekł całkiem swobodnie:
- Przyznaję, poczułem do szanownego pana szczerą sympatyę, rozumiem
przy tem w zupełności połóżenie jego tutejsze, i gotów jestem
uczynić dla niego wiele...
- Dziękuję, po tysiąc razy dziękuję! - uścisnął Orlęcki
serdecznie trzymane ramię Romana, z równowagi cały wyprowadzony.
Dzierżymirski mówił tymczasem dalej, pomny celu swego:
- Lecz daruje pan rzecz jedną... Nim przystąpimy mianowicie do
obchodzącej pana sprawy, wiedzieć muszę dokładnie - Roman zatrzymał
się - zupełnie szczegółowo - poprawił - przebieg dotychczasowego
jego życia. Nic w tem dziwnego z mej strony, wszak prawda?.. Znać mam
przyjemność szanownego i kochanego pana od tak bardzo niedawna! -
dokończył, z przyjaznym uśmiechem, i jak najnaturalniej na pozór.
- Ależ, rzecz prosta! Tajemnicy w tem zresztą nie ma żadnej! -
odparł Orlęcki szybko, przekonany zupełnie. - Opowiem prezesowi
wszystko natychmiast! - ciągnął dalej rozradowany.
- No, to siadajmy!.. - rzekł wesoło Dzierżymirski.
Usiedli jeden naprzeciw drugiego. Roman wpatrzył się badawczo w twarz
Orlęckiego, a w oczekiwaniu zwierzenia, którego w duszy tak bardzo
pragnął, twarz mu pobladła mimo woli, aksamitne zaś spojrzenie
ciemnych oczu stało się bardziej jeszcze przenikliwem i rozumnem.
- Słucham pana - rzekł poważnie.
Uśmiechnięty, radosny, poprawił się Orlęcki na krześle, i
sięgnąwszy po cygara, zapalił jedno, w roztargnieniu częstując
niemi Romana.
- Dziękuję, palę jeszcze - uśmiechnął się niedostrzegalnie Roman,
i spojrzał z pod oka na gospodarza. - Rôti à point! - zadecydował w
myśli sarkastycznie.
- A, przepraszam! -odrzekł Orlęcki i mówił dalej:
- Otóż, co do mego, technicznie tak zwanego curriculum vitae, postaram
się opowiedzieć je prezesowi w kilku słowach. Rzecz ta przedstawia
się zatem jak następuje:
- Urodzony lat temu, czterdzieści i siedem, dobiegam już bowiem
pięćdziesiątki - uśmiechnął się - z ojca Ryszarda i matki Józefy
z Lancjarskich de domo, przepróżnowałem, kształcąc się w domu, do
lat piętnastu... Potem oddano mnie do Jezuitów, następnie kończyłem
uniwersytet w Bonn, nad Renem, i wróciwszy do kraju, objąłem klucz
majątkowy, dziedziczny Orlin...
- Bywając w, świecie przez lat kilka, starając się o pierwsze w
kraju partye, żyjąc nieco szeroko, straciłem majątek... Następnie
spotkałem dzisiejszą żonę moją, z domu hrabiankę Bożkowską...
Przez ż - uśmiechnął się Orlęcki, - bo są i Borzkowscy przez rz,
bez tytułu i nie pochodzący wcale z karmazynów - zwyczajne szaraki -
objaśnił.
Dzierżymirski w tem miejscu uśmiechnął się pobłażliwie -
sarkastycznie, lecz słuchał w milczeniu dalej.
- Pobraliśmy się, - ciągnął tymczasem Orlęcki - i osiadłem na
roli, już nie jako pan, ale jako skromny obywatel na kilkudziesięciu
włókach ziemi, i naturalnie, z czasem zerwałem przy tem zupełnie
dawne światowe stosunki... Gospodarowałem sobie tak cicho lat
kilkanaście, stałem się domatorem - przekształcałem stopniowo, o
ile mogłem, w czcigodnego pana sąsiada... Wreszcie, niestety, jak
piorun z nieba, spadło na mnie zdarzenie pewne... Nie wspomożony przez
nikogo, sprzedać musiałem dobra, i przybyłem tu - za chlebem!..
Orlęcki umilkł na chwilę, poczem, dodał nieco smutnie :
- Jak najpiękniejsza od słońca płowieje materya, tak i
najbarwniejsze życie blaknie od nieprzychylnych ciosów życia.
Szarzyzną ono dla mnie dzisiaj - trudno! - westchnął, i zamilkł
znowu.
W nadziei, iż dowie się jeszcze oczekiwanego przezeń "clou" historyi
tej całej, milczenia tego nie przerywał Dzierżymirski. Po dłuższej
jednak chwili, widząc, że Orlęcki, pochłonięty myślami, zapominać
zdaje się nawet o jego obecności, zagadnął uprzejmie:
- I jeśli wiedzieć wolno, cóż dalej?
Jakby ze snu jakiego dalekiego zbudzony, Orlęcki podniósł powoli
posmutniałe oczy na Romana.
- Nic! - odrzekł bezbarwnie, głosem twardym.
- Być nie może? - zadziwił się Roman, jak mógł najszczerzej. - I
pomyśleć - ciągnął swobodnie - że ja tam w kraju tyle
przeróżnych rzeczy o panu słyszałem...
Urażony jakby tem, co usłyszał, Orlęcki zapytał z kolei sucho:
- No, i cóż takiego, ciekawym, wymyśliła na mnie luba opinia, czy
wiedzieć mogę?
Roman niecierpliwie poruszył się na krześle.
- Cóż u licha! - pomyślał - czynię dotąd tyle, i prawda wciąż
wymyka mi się sprzed nosa...
Po chwili zaś, jak gdyby nagle na coś zupełnie już stanowczo
zdecydowany, odpowiedział z wolna, przetarłszy przytem ręką czoło:
- Och!.. potem o tem... Teraz znowu powrócić muszę do jądra
zajmującej nas kwestyi. Pragnę dać panu posadę... Czy wolno zapytać
- jakie są jego mocne - zaakcentował - kwalifkacye fachowe?..
- Fachowych ściśle żadnych - przerwał niezadowolonym trochę głosem
Orlęcki. - Posiadam jednak języki: angielski, francuski, rosyjski i
niemiecki, oraz zdobyte pracą i praktyką obecną - rachunkowość i
buchalteryę - w banku, gdzie urzęduję i skąd w razie potrzeby
otrzymać mogę świadectwo odpowiednie.
- A! - zadziwił się mimo woli Roman - to dobrze... to bardzo dobrze...
Wzrok jego przy tem, z zadowoleniem objął dłuższą chwilę całą
postać Orlęckiego, mówiąc do siebie mimo woli wyraźnie; -
Patrzcie?.. nie spodziewałem się!..
- Zatem - odezwał się niebawem - objąć może szanowny pan inną,
lepszą nawet posadę od tej, którą przeznaczałem w myśli dla niego.
- Cóż to za miejsce? - zagadnął Orlęcki.
- Une place de confiance...- wycedził z wolna Dzierżymirski. - Przy
tem równocześnie jedno z wyższych przy korespondencyi i buchalteryi w
Banku Komercyjno-Przemysłowym, otworzyć się mającym za miesięcy
kilka... Do komitetu należę, odmówić mi nic nie mogą... Skoro zaś
pan w tej właśnie dziedzinie już posiada praktykę pewną, tem
łacniej więc wybór mój zatwierdzą...
Roman skończył i spojrzał znów spod oka na obywatela - emigranta.
Zdziwienie radosne biło z twarzy Orlęckiego.
- No, teraz chyba wyśpiewasz mi wszystko - pomyślał Roman, w duchu.
- Pensya znaczna - ciągnął dalej całkiem obojętnie, - ile, nie wiem
jeszcze na pewno... W każdym razie tysięcy kilka .. - urwał niedbale.
- Ależ to miejsce idealne! - wykrzyknął żywo Orlęcki. - Dziękuję
po raz wtóry! - uścisnął dłoń Romana.
Dzierżymirski uczynił wysiłek nad sobą, by nie zdradzić się
przypadkowo nerwowem głosu brzmieniem i przemówił:
- Tylko zachodzi tu jeszcze kwestya jedna... A mianowicie - zawahał
się...
- Bo to, widzi szanowny i kochany pan, ci panowie, tam, w Zarządzie,
są bardzo trudni... Czepiają się byle czego...
I znów Roman mówić przestał, poczem zaś, poirytowany nagle, że
będzie zmuszony iść prosto do celu i palcami dotykać kwestyi,
którą zręcznie obejść zamierzał, wyrzucił z siebie twardo:
- Mówiono mi tam, o jakichś pieniądzach, zgubionych przez pana,
nieodnalezionych, czy coś tam podobnego... Pojmuje pan zatem, że ja,
protegując - zatrzymał się Roman sekundę, i uprzejmie nieco
dorzucił, z wymuszonym uśmiechem. - Powiedzieć muszę wszystko, wszak
pan to rozumie chyba?.. Nic zaś o tem dotąd szanowny pan mi nie
mówił...
- Ależ nie powiedziałem? - obruszył się urażony widocznie Orlęcki.
- Bo uważałem to, jak i uważam dotąd, za sprawę czysto osobistą...
- Masz tobie! - omal że nie wykrzyknął Dzierżymirski, ze złością,
lecz opamiętał się w porę, i zapytał w ślad za tem spokojnie,
wpadłszy zarazem na pomysł przebiegły.
- No tak, zapewne... Czyjeż to jednak pieniądze były?..
- Aaa! - wyrwało się z ust Orlęckiego natychmiast, i powstawszy
gwałtownie z krzesła, wykrzyknął:
- To prezesowi tak powiedziano!.. Rozumiem teraz i przepraszam... Łotry
dopiero, infamisy!.. - wyrzucił z siebie z oburzeniem.
Dzierżymirski śpiesznie położył swą kobiecą miękką dłoń na
żylastej ręce szlachcica i pomimo woli rzucił niecierpliwie:
- Ja również bardzo przepraszam! - zawahał się - i słucham..: -
dokończył.
Orlęcki usiadł, wzburzony jeszcze odsapnął i przemówił:
Powiesz mi później, prezesie kochany, kto mnie tak oszkalował.
Pierwsza rzecz, gdy do kraju powrócę, wyzwę go na pojedynek, jak mi
Bóg miły, a teraz słuchaj:
- Było to tak: Posiadałem majątek na Litwie, gdzie, jak wiadomo,
hipoteki nie ma, ni Towarzystwa Kredytowego... Są tam tylko tak zwane
"Banki Ziemskie", które w razie nie uiszczenia się z wypłaty na
termin, egzekwują bardzo szybko... Otóż w jednym z banków owych
miałem grubą pożyczkę... Minął termin jeden, drugi, trzeci,
płaciłem mało, zebrały się zaległości, wystawiono mi dobra na
sprzedaż... Zapłacić musiałem zaległości - razem dwanaście
tysięcy... Nie miałem ich, pożyczyłem więc sumę żądaną u paru
osób i w drodze, gdym jechał płacić na miejsce, w ostatniej niemal
chwili pieniądze te zgubiłem... Majątek mi naturalnie sprzedano...
- To bolesna prawda!.. Chyba pan prezes przysięgi żądać ode mnie nie
będzie, a zresztą?.. Gotowym! - i Orlęcki powstał uroczyście...
- Ale, cóż znowu?.. - rozległ się w milczeniu suchy głos
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 15
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.