Ironia Pozorów - 02

Total number of words is 3959
Total number of unique words is 2144
22.2 of words are in the 2000 most common words
32.0 of words are in the 5000 most common words
38.1 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
życiu; - klucz złoty otwiera wszystkie bramy!..
I ostateczna, przełomowa walka odbywać się w tej chwili zdaje w duszy
mężczyzny. Na wysokiem czole naprężają mu się żyły, oczy
ciemnieją, a twarz bledszą się staje... Z nęcącą pokusą
zawładnięcia cudzem mieniem, po raz ostatni stają do boju wpojone w
młodocianych latach jeszcze zasady.
Powrotną falą z daleka cicho płyną i płyną coraz potężniejsze,
bliższe i zalewają stopniowo umysł młodzieńca. Szemrzą coraz
donośniej, silniej...
A z przypływem ich jednocześnie mięknąć poczyna coś w duchu
młodego mężczyzny, bo oblicze jego wzburzone uspakaja się stopniowo.
Co myśli, z rysów twarzy odgadnąć jeszcze trudno, domyśleć się
jednak można, że poryw jakiś, szlachetniejszy od poprzednich,
czystszy, opanowywać go - w swoje posiadanie bierze.
Po chwili machinalnie ujmuje on w ręce porzucony na stoliku obok
pieniędzy pugilares i milcząc, zgarniać poczyna rozsypany stos
banknotów i rulonów monety.
Przy czynności zaś tej, zagadkowej jeszcze, bezustannie tak samo
zamyślony młodzieniec odwraca niebawem w dłoni trzymany portfel, a
równocześnie spojrzenie jego pada na coś, czego nie zauważył dotąd
wcale.
W rogu pugilaresu, u góry, maleńka, dziewięciopałkowa rzuca mu się
w oczy korona hrabiowska; wdzięcznie granacikami oprawionemi w złoto
mieni się ona, szyderczo zda się patrzy... Na ten widok poprzedni
spokój i wyraz pierzchają nagle z rysów mężczyzny, i rzuca się w
tył gwałtownie.
Źrenice jego, zmatowane dotychczas cichem zamyśleniem, złowrogim
teraz błyszczą ogniem, a jednocześnie w duszy następuje momentalnie
przewrót nagły.
Znowu poczyna biegać po pokoju wzdłuż i wszerz...
I jak kępa drzew gdzieś w polu samotna, co ugina się pod gwałtownym
naporem wichru ku ziemi, zwyciężona, pokorna - tak duch młodzieńca,
miotany ponownie burzą myśli, kołysać i giąć się poczyna.
Gdy ujrzał on bowiem emblement ludzi utytułowanych, żywo stanęły mu
przed oczyma salony, których miesięcy temu parę był gościem i
sylwetki hrabiczów, kręcących się koło jego ukochanej.
Widzi ich jak na dłoni, wszystkich, niby na jawie!..
Widzi dumnego ojca pięknej dziewczyny, zazwyczaj traktującego go z
góry - dla nich, potomków starożytnych rodów, chociaż częstokroć
biednych - pełnym uprzejmości wyrafinowanej i uniżonej niemal
grzeczności. Widzi wreszcie siebie samego bezkarnie i dotkliwie
obrażanym przez tychże arystokratów, lecz tak zręcznie, że na
pozór nieraz nie można zda się było winić ich, czynili to bowiem
oni, z tą subtelnością, oraz jubilerskiem jakby wykończeniem, jak
dotknąć potrafią tylko ludzie "bardzo dobrze wychowani."
I przy tem wspomnieniu ostatniem, jakby zraniony, mieszkaniec małej
izdebki, wzdryga się i wyrzuca szeptem:
- Jak to? te dwadzieścia parę tysięcy należy do jakiegoś hrabiego?
Zatem los ślepy i ironiczny zarazem wsuwa mi w ręce część mienia
jednego z tych właśnie, którym tak często zazdrościłem bogactwa,
znaczenia i tytułów!..
I ja, wobec jednostki takiej, miałbym grać rolę szlachetnego,
zwracać mu to, co dlań może kropla w morzu tylko, fundusikiem,
przeznaczonym zapewne na hulanki nocne i zabawę?
- Ha-ha-ha!.. - rozlega się po pokoiku szyderczy, szatański prawie
śmiech mężczyzny, i odbija od ścian niemiłem dla ucha brzmieniem.
- Ha-ha-ha, niedoczekanie twoje, panie hrabio!.. - szepcze dalej
półgłosem, a krew w żyłach kipi mu nieustannie - wre niespokojna,
burzliwa.
I z duszy jego jednocześnie pierzchają bezpowrotnie, zda się, nikną,
jak ułuda i marzenie, wszelkie dobre zamiary, wszystkie, tak niedawne
jeszcze, wahania pomiędzy prawami uczciwości i ich pogwałceniem.
Zwycięzka, jedyna, jedna rozgaszcza się tam nienawiść tylko do kasty
uprzywilejowanej i wyróżnianej w społeczeństwie. Wypielęgnowana
cierpieniem i biedą, wysubtelniona wykształceniem, a szczególniej
przestawaniem jeszcze za granicą w kołach różnych zapalonych głów,
o przekonaniach skrajnie demokratycznych - rozogniona wreszcie
nadczułością nerwową w zbliżeniu się i czasowem powierzchownem
zżyciu z przedstawicielami tej sfery - buchała obecnie gorącym
płomieniem, wszystko sobą przewyższając i tłumiąc.
- Za moje upokorzenia, tak niedawne - zaszeptały znów cicho usta
mężczyzny - za moje cierpienia i biedę - za to, że ja nie mam takich
przodków, jak ty, panie hrabio, ani twych bogactw, blasku i złota -
mam życie całe w nędzy cierpieć, i to, gdy los sprawiedliwie bez
wątpienia, odbiera ci cząstkę mienia, przypadkiem, i mnie nią w
zamian obdarza?.. 0, nie, panie hrabio!.. Żydowi, cyganowi, wrogowi -
każdemu bym zwrócił może, lecz tobie - nigdy!..
Ostatnie słowa mieszkaniec poddasza wymówił w zapamiętaniu głośno
całkiem i z mocą jakąś dziwną. Twarz zaś jego dziko po prostu
wyglądała w tej chwili; pociemniawszy, jakby od wewnętrznego ognia,
demonicznie piękna i straszną zarazem była ona, a zajadły płomień
szczerej nienawiści do tak zwanych powszechnie "arystokratów"
zajaśniał na niej pełnym blaskiem.
Odruchem nagłym zbliżył się do stołu i obie dłonie położył na
plikach banknotów i złocie. Czego nie zdołały stanowczo uczynić
okoliczności inne, sprawiła chęć dokuczenia w czemkolwiek wyżej
postawionej społecznej jednostce, jedna chwilka nienawiści i szału.
- Moje, moje!.. - wyszeptały usta mężczyzny zwycięzko, jakby z
mimowolną, ukrytą w sobie radości nutą, a echo słów tych,
urywanych, cichych, dziwną mocą rozbrzmiało w martwem milczeniu
facyatki.
Cisza nastała znowu.
Tylko w piersiach mieszkańca poddasza przelęknione jakby swym czynem
serce poczęło bić przyciszonym tętnem, a szelest ten miarowy, jak
zegaru wahadło, mierzyć się zdawało te chwile przełomową w duszy
człowieka, depczącego uczciwość prawą dla miłości, nienawiści i
złota!..
Nagle martwotę pokoju przerwało coś gwałtownie. Były to czyjeś
kroki silne, przyśpieszone, idące po schodach, a coraz wyraźniejsze,
bliższe... Niebawem rozległy się tuż za drzwiami, ucichły, i jakaś
ręka wstrząsnęła lekko klamką, w ślad zatem zaś rozległo się
trzykrotne pukanie.
Gdyby w kataklizmie niespodzianym runęła ziemia, zapadając się gdzie
w niezmierzone głębie wszechświata - mniejsze to chyba uczyniłoby
wrażenie na stojącym przed stołem mężczyźnie, niż chwila
obecna...
Nogi zadrżały mu, a bojaźliwa trwoga ścięła krew w żyłach, coś
zaś, niby gad obślizły, przemknęło po krzyżach i za kark chwyciło
despotycznie, zaparłszy dech w piersiach.
W półświatłach dogorywającego właśnie płomyka lampy twarz
pochylonego nad pieniędzmi młodzieńca nabrała strasznego, a zarazem
dojmująco trupio-bladego wyrazu, ręce zaś, jak kleszcze, wpiły się
w leżące pod niemi banknoty.
- Nie oddam was, nie zwrócę za nic w świecie! - mówić się zdawały
wyraźnie kurczowo zaciśnięte palce, drżące w zwojach papierów i
złocie.
Z ekranu izdebki, majaczącego coraz bledszymi cieniami, światło w tej
samej chwili znikło; zapanowała tu szarawa ciemność, a w ślad zatem
rozległo się powtórne, tym razem silniejsze pukanie, poza drzwiami
zaś jednocześnie dały się słyszeć słowa, wyrzeczone głosem
męskim, dźwięcznym i młodym.
- Widać, że śpi, lub go nie ma...
- Ale to oryginalne - zauważył ktoś drugi, ciszej nieco. - Zaręczam
ci, iż przed chwilą paliła się wewnątrz pokoju lampa, przez szpary
u drzwi ślizgało się światło! - słowo!
- Ha, jeśli tak, to może Romanek ma u siebie jakąś dyskretną, a
wesołą wizytkę - snać z rozmysłem donośnie rozległ się głos
pierwszy. - Nie przeszkadzajmy mu. Chodź, Hermanie!..
- Wesołej zabawy! - krzyknął ironicznie nazwany Hermanem, nachyliwszy
się do drzwi, zapewne blizko, bo echo głosu jego wstrząsnęło
ścianami poddasza, poczem kroki przybyłych oddalać się zaczęły.
Westchnienie ulgi podniosło pierś mężczyzny.
Kilka kropel zimnego potu upadło mu na rozpostarte dłonie; zbudzony
tem jakby, odstąpił od stołu i rzucił się w wycieńczeniu na
kanapkę.
Poznał po głosie tych dwóch, dobijających się doń przed chwilą,
poczciwych studentów uniwersytetu - widział w wyobraźni swej teraz
niemal obok siebie wyraźne postacie ich, w wytartych mundurach i
spłowiałych od słót i słońca czapkach, pokrzywionych butach...
Biedni chłopcy!
Przypadkowo zaprzyjaźnił się z nimi, jak tylko przybył tu, do miasta
- oni, zacne serca, pierwsi uczynnie nastręczyli mu zarobkową
pracę...
Dawno już nie widział ich. Ba, parę razy nawet w epoce owego
kilkutygodniowego światowego szału, spotykając ich na ulicy, a
będąc w towarzystwie eleganckich karnawałowiczów, mimo woli
powstydził się ich i udał, że nie dostrzega. Nie pamiętali mu tego
- przyszli.
Mieszkaniec poddasza w zamyśleniu przesunął dłonią po jedwabistych
swych włosach.
- Gdybyż oni wiedzieli i czytać mogli w duszy jego?
Rumieniec palącego wstydu i upokorzenia zakwitł na twarzy
młodzieńca, a wyraz cierpienia i wewnętrznego bólu rylcem swym
żłobić mu począł rysy wyrazistego oblicza.
Długo jeszcze przesiedział tak w zadumie...
A gdy po niejakim czasie słońce zajrzało znów do poddasza, nie było
już złota na stole; schowane - znikło, młody zaś człowiek,
śmiertelnie znużony moralną walką, na wpół ubrany, cicho zdawał
się drzemać na łóżku.
Niebawem zasnął.....
I sen oto, przed wewnętrznym wzrokiem duszy młodzieńca, w tem
tajemniczem jej życiu marzeń i rojeń, snuć mu zaczął przedziwne
obrazy...
A więc najprzód zdało się śpiącemu, iż leci on w przestrzeń bez
końca, ciemną i mroczną, unoszony niewidzialną jakąś siłą...
Tuli w objęciach swych przytem jakąś powiewną kobiecą postać...
Podobną, choć nie identycznie i całkiem, jest ona do ukochanej
przezeń dziewczyny, a objąwszy pieszczotliwie szyje jego nagiemi
ramiony, tak zawisła, ustami lgnie do jego ust rozkosznie - on zaś,
jak z kielicha pieniące się, musujące wino, pije nektar warg tych
wilgotnych, tonąc w pocałunku ciągłym, nieustannym, zda się -
wiecznym.
Upajający wreszcie jednak zawrót głowy i osłabienie omdlewające
jakieś i dziwne z wolna poczyna go ogarniać.
Za wiele, zanadto upajającej, oszałamiającej słodyczy dają mu już
te kobiece usta, jak pieczęć do warg jego bez końca przylgnięte.
Lecz oto nagle ciemnieje mu w oczach wszystko dokoła i sił swoich nie
czuje już prawie. Przymyka wiec powieki i leci znów tak samo dalej w
przestrzeń, niczego niepomny i nic zgoła w okrąg siebie nie widząc.
Trwa tak dość długo...
Wreszcie, wypocząwszy w ten sposób po swem wyczerpaniu, nie czując
już ani ciężaru zwisłej na jego szyi kobiety, ani zawrotnego czasu
jej tchnienia... otwiera oczy...
Tamte, widziane przed chwila obrazy, bezpowrotnie pierzchły; obecnie
znajduje się zupełnie sam. Stoi teraz na ziemi, a stopy jego dotykają
jakiejś kamienistej płaszczyzny, szarej, bezludnej i smutnej.
Promienie zachodzącego słońca złocą ją i krwawią swym
dogasającym, zamierającym blaskiem...
On zaś nieporuszony stoi i bezustannie patrzy.
Nagle promienie gasną... Mrok szary pokrywa płaszczem swym wszystko
dokoła, a w cieniach tych tajemniczych, cichych, szeptać i ruszać
się coś poczyna.
Z rumowisk i kamienistych szczelin podstępnie wypełzły oto jakieś
postacie, mary, i jak duchy nie z tej jakby ziemi, skrzydlate -
rozpierzchają się po równinie, z przytłumionym szelestem. Nad
głowami ich lecą wielkie czarne złowróżbne ptaki, szumem swych
skrzydeł mącąc martwotę rozlanej wokoło pustki i ciszy.
On, nic zgoła nie pojmując, spogląda wciąż, przelękły,
zdziwiony... Po chwili dopiero zdaje się rozumieć...
To - posłuszne niewidzialnemu, a nadprzyrodzonemu skinieniu - lecą tak
zapewne żerować na padół ziemski - wyrzuty sumienia!...
Tymczasem szmer lotu ptaków - olbrzymów cichnie, zmierzch pochłania
ich postacie - nikną.
On z ulgą oddycha i instynktownie postępuje parę kroków naprzód.
Nagle wyrywa mu się z piersi przenikliwy krzyk!... Nad jego głową
wisząc, chwieje się ptak czarnopióry, a zniżywszy lotu swego,
wkrótce siada mu na ramionach, niemiłosiernie wpiwszy w nie swe
szpony, równocześnie zaś w głowie uczuwa uderzenia miarowe.
To ptak ów straszny i wielki, niby dzięcioł w pień drzewa, stuka
jemu tak w czaszkę jednostajnie...
W ślad za tem jedna z pierzchających wokoło postaci zjawia się przed
nim blizko. Ubrana w łachmany, czarna i brudna, przyskakuje doń
obcesowo, drapieżna, i utkwiwszy w oblicze ofiary swej palące żarem,
płomienne, dzikie źrenice, nachyla się bardziej jeszcze i plwać mu w
samą twarz poczyna.
Z ust jej, wykrzywionych, wstrętnych, leją się strumienie lawy
złotej i palą, bolą...
A jednocześnie tańczą oto w krąg, z szelestem widziane niedawno w
portfelu zwitki storublówek i innych banknotów. Dwojąc się, trojąc
w oczach, przybierają one fantastyczne kształty, a niektóre,
przedzierzgnięte jakby w jakieś karły złowrogie, szponami drobnemi
rwą mu ciało bez litości. Inne znowu, z głowami wężów
obrzydliwych, sycząc, kąsają go zewsząd.
Napastowany, nieprzytomny, opędzając się rozpaczliwie, rękami,
nogami - ciągle, tarzając się nawet od jakiegoś czasu po
kamienistych zrębach - uciekać w końcu zaczyna równiną, jak
szalony. Potyka się co chwila, pada i ucieka znowu, gnany czeredą
karłów i olbrzymików, o głowach, szyjach gadów, z błyszczącemi
żądłami ze złota.
Nad głową, z ramion przemocą spędzony, wisi wciąż ptak olbrzymi, a
postać główna, mglista, leci z nim wespół w mroczną dal...
Nagle, niewiadomo jak, skąd i kiedy zjawia się znowu poprzednia
kobieca postać.
Śpiący, w swem majaczeniu sennem - odczuwa niewysłowioną radość; a
ona, podawszy swą rączkę drobną, z uśmiechem zalotnym na ślicznie
wykrojonych usteczkach, towarzyszyć mu zaczyna.
Razem bezustannie biegną teraz po kamienistej równinie. Czarowna
towarzyszka jednak nie czuje, jakoby, co dolega mężczyźnie, i nie
widzi roju prześladowców jego.
Dziewczę to, czy kobieta, ubrana cała w bieli, zasypana kwieciem róż
i konwalii - cudna, lecz lekko, dotykając się zaledwie stopkami swemi
ostrych kamieni. Nad główką jej, jakby w przeciwieństwie ptakiem
czarnym, lecącym obok - chwieje się duży ptak biały...
Zjawisko śnieżnego ptaka trwa jednak bardzo krótko, bo oto jemu,
wpatrzonemu uporczywie w swą towarzyszkę, zdaje się nagle, że pióra
u skrzydeł tych mlecznych z lekka szarzeć poczynają, stopniowo
ciemniejszą przybierając barwę...
Wytęża wzrok coraz bardziej, ale niebawem nic wokoło, nawet
prześladujących go mar, rozpoznać nie jest w stanie.
Noc czarna, despotyczna, rozpinać właśnie poczyna nad płaszczyzna
ponurą swą oponę.
Naraz znika wszystko...
On równocześnie czuje, że leci w przepaść bez dna, treści, oraz w
chaos, z którego ocuca go dopiero uderzenie silne o coś całem
ciałem.
Spogląda...
Przed nim obecnie wznosi się sfinks olbrzymi; o niego to w rozpędzie
uderzył się przed chwila. W jasnościach aureoli gorzeje fosforycznym
blaskiem, uśmiechając się zagadkowo. Na olbrzymich barkach jego, na
tułowiu - obliczu, wszędzie, niedostrzegalne zrazu dla ludzkiego oka,
wiją się, ruszają miryady drobnych lilipucich postaci.
Jedne z nich rodzą się tu z uśmiechem na ustach i piskiem, innych do
grobu zanoszą; ci walczą, depczą po sobie, zabijają się, wzajem w
przepaście spychają - tamci w ramionach drugich piją miłości
rozkosze, a tam znów inni jeszcze głodne twarze i ręce wynędzniałe
wyciągają po datek, sąsiadując z blizka z takimi, co w bogactwie i
zbytkach nurzają się po uszy, lub grzęzną ciałem w rozpuście, jak
w błocie.
A środkiem - rozbite na tysiące strumieni, na kropel miliony
rozprysłe, płynie, faluje złoto...
I przed promienistymi jego potoki, jak przed świętością - korzy się
pokornie, służalczo, wszystko dokoła.
Czołem lilipucie biją przed nim miryady - to też ono nadaje owemu
sfinksowi tajemniczemu blask fosforyczny - ono króluje tu,
bezpodzielnie panuje.
Lecz oto nagle olbrzymia głowa sfinksa ujrzała snać nowego przybysza.
Usta jego, wyniosłe i dumne, rozchylają się szerzej, i miast
zwykłego uśmiechu zagadki, sardoniczny, szyderczy, wstrząsa
przestrzeniami śmiech.
Ha-ha-ha!... Ha-ha-ha!... sfinks śmieje się - śmieje szatańsko i
zwycięzko jakby - wyniośle - strasznie!...
............................................
Głuchy jęk wyrwał się z piersi uśpionego człowieka. Wstrząsnął
on murami pogrążonej w ciszy izdebki, krając zali serce swem echem
smutnem, cichł i gasł, zamierając powoli...
............................................
Obudził się śpiący.
Wylękłym, zamglonym jeszcze wzrokiem szklanym popatrzył zaspany
wokoło siebie bezprzytomnie i niebawem przymknął na powrót
ociężałe powieki, obróciwszy się równocześnie do ściany.
W kilka zaś minut później, blada twarz mieszkańca facyatki,
spokojna, nieruchomo spoczywała na poduszce, pogrążona w twardem
uśpieniu. Dusza tym razem zdrzemnęła się w nim zapewne również,
oddech bowiem śpiącego miarowy rozlegał się już swobodnie całkiem
w samotnej, cichej izdebce.

CZĘŚĆ PIERWSZA.

Zdążając do poblizkiej Wenecyi, wpadł pociąg kuryerski w morze, i
hucząc, leciał, płynął niby po powierzchni fali. W przedziale
wagonu drugiej klasy było tylko dwoje ludzi. Kobieta młoda, ubrana w
strój lekki, dystyngowany, z szarego materyału, drzemała, czy spała,
wciśnięta w głąb, z główką opartą o poduszkę boczną -
mężczyzna zaś, siedzący naprzeciw, trzymał delikatnie w dłoniach
pozostawioną w uścisku jej rączkę drobną, i pochylony z lekka,
patrzył z miłością w znużone rysy i bladą twarzyczkę kobiety.
Od czasu do czasu wzrok jego odrywał się od oblicza towarzyszki,
biegł poprzez otwarte okno, ścigając, zda się, pogrążone w
ciemnościach bezgwiezdnej nocy, niewidzialne tuż poza mknącym
pociągiem Adryatyku fale.
I wtedy, za każdym razem przesuwała się chmurka jakby po czole jego,
osiadał tam jakiś cień niepochwytny, a usta jednocześnie drgały
skrzywieniem goryczy, czy bólu pełnem.
Gdy jednak wzrok zniżał ponownie, to w zetknięciu się z obliczem
młodej kobiety, pogrążonem w cichem uśpieniu - oczy smutkiem
zamglone łagodniały mu prawie natychmiast, a choć pomimo woli i
bezustannie myśl rozpamiętywać się coś zdawała - z ust momentalnie
znikało zagięcie cierpienia i powoli przeistaczało się w uśmiech,
oraz zapatrzenie się w ukochane rysy.
Siedzący tak w zamyśleniu nieruchomo - a w widocznej obawie zbudzenia
towarzyszki - podróżny posiadał cechy zewnętrzne dość
interesujące.
Był to przede wszystkiem mężczyzna piękny bardzo; ciemny brunet, o
wytwornej powierzchowności i układzie, charakterystycznej owalnej
głowie i czole wypukłem, upiększonem łukiem brwi czarnych,
wąziutkich i regularnych, miał on pociągłą, śniadą twarz,
okoloną średniej wielkości brodą. Nerwowe, wyraziste rysy oblicza
tego wyraźnie zdradzały przytem pochodzenie południowe, zarówno jak
i piękne, duże oczy, patrzące na świat gorąco, z rozmarzeniem
nieokreślonem, aksamitnem spojrzeniem dziecka Italii.
Do drugiej ojczyzny swej poniekąd rzeczywiście dążył tak lat
trzydzieści zaledwie mający młody człowiek.
Noszący jedno ze staroszlacheckich nazwisk, Roman Dzierżymirski, był
synem nieżyjącego już, a dawniej bogatego bardzo i znanego w
szerokich kołach własnego kraju, Oskara Dzierżymirskiego, oraz żony
jego, rodem Włoszki, a byłej przed swoim ślubem śpiewaczki.
Pochodzenia pono wątpliwego bardzo, choć niezwykłej urody i wdzięku,
była ta matka Dzierżymirskiego Romana, będąca, jak mówili jedni,
dzieckiem miłości wolnej pewnego dorobkiewicza rzymskiego - jak
twierdzili drudzy, podrzutkiem tylko, z mętów społecznych dzisiejszej
Romy, wychowanem i uposażonem przez tegoż przemysłowca włoskiego.
Po niej piękność odziedziczył syn, po ojcu zaś niewątpliwie tę
wytworność, która cechowała najmniejsze nawet poruszenie siedzącego
podróżnika, i postawę jakby pańską, mimo woli nieco wyniosłą.
Roman Dzierżymirski jechał właśnie z małżonką swą w podróż
poślubną, a raczej z kraju uciekał, ojciec bowiem śpiącej cicho
naprzeciwko niego kobiety, szatynki, o ślicznych rysach, January
Gowartowski, bogaty i dumny magnat kresowy, odmówił był jemu jej
ręki...
Lecz miłość namiętna nie pyta, gdy idzie o posiadanie kobiety!
Roman zdobył swą żonę dzisiejszą, porwawszy ją za jej zgodą.
Ślub ich tajemny, w małej wioseczce, w zaciszu Karpat - odbył się
właśnie dwa dni temu...
Przyszło mu to wszystko z łatwością. Ola kochała go, ubóstwiała,
nic zgoła nie widząc poza nim, na stronę materyalna zaś i koszta,
wynikłe z takiego niespodzianego obrotu rzeczy, zwracać on uwagi nie
miał potrzeby.
W rodzinnem mieście wiadomem było powszechnie, iż rok, czy dwa lata
temu odziedziczył Roman Dzierżymirski fortunkę w kapitale, po dalekim
krewnym, osiadłym i zmarłym w Stanach Zjednoczonych.
Jechał zatem dziś młody i ostatni potomek dogasającej już w nim
rodziny Dzierżymirskich, ze skarbem swym, drogą sercu małżonką, do
Włoch, ojczyzny matczynej. Wzrok jego, błąkający się bezustannie
pomiędzy twarzą żony, a skrytym cieniami nocy krajobrazem, zamglony,
myślący, w dalszym ciągu wspominać się coś zdawał.
Poza oknami wagonu fale morza nieustannie szemrały wciąż cicho, w
dali zaś, na czarnem tle widnokręgu, stopniowo, coraz bliższe,
błyszczały już światełka Wenecyi.
- Oto tam - mówiły niejako marzące oczy mężczyzny - za godzin kilka
czekają mnie uśmiechy pierwsze i rozkosze ziemskiego szczęścia w
objęciach ukochanej ponad wszystko kobiety! Oto tam, wymarzony od tak
dawna, oczekuje na mnie raj własny ułudnego podziału wzajemnego
uczucia, w zupełnem oddaniu się niepokalanego niczem dotąd kwiatu -
niewinnego dziewczęcia...
Wzrok Romana z zachwytem spoczął na twarzy śpiącej kobiety.
Równocześnie pociąg, pozostawiwszy morze za sobą, wpadł w jakieś
gaje, brzęczące rojem owadów. Jednostajna, monotonna ich muzyka
wpadała uporczywie w uszy podróżnego, a on, cały zasłuchany,
spojrzeniem swem znowu ogarnął ciemną przestrzeń poza oknem wagonu.
- Co, zagadkowa przyszłości, niesiesz mi w darze?.. Czy zapłacisz mi
za to, com przebył dotąd, przecierpiał, dla zdobycia drogiego
dzisiaj? Czy wynagrodzisz, czy skarzesz? - pytać się zdawały czarnej
nocnej dali posmutniałe nagle chwilowo oczy mężczyzny.
I ponownie w kąciku warg jego pojawiło się bolesne, przelotne
zagięcie ust, a snać usiłując odpędzić myśl przykrą,
Dzierżymirski powstał ostrożnie, nie wypuszczając wciąż z dłoni
rączki uśpionej swej towarzyszki. Wychylił przez otwarte okno
głowę... Na tle ciemności połyskiwały już teraz rzęsiście
światła - pociąg wjeżdżał właśnie na stacyę. W sekundę, z
nagła szarpnięte, gwałtownie zatrzymały się wagony.
Dzierżymirski o mało nie upadł, straciwszy na razie równowagę, i
pociągnął za sobą rączkę żony, ściskającą jego dłoń lewą -
prawa zaś oparł się silnie o ramę okna.
- Ach!.. ach!.. - z trwogą, wyrwało się z ust młodej kobiety, i
otworzyła szeroko oczy, zdziwiona.
Szybko Roman pochylił się ku niej i przemówił miękko:
- Przepraszam cię, kochanie, przestraszyłaś się, prawda?.. Ale to
wina nie moja - wagony szarpnęły tak silnie...
- To ty... Romanie!.. - szepnęła kobieta i zarzuciwszy w ślad za tem,
z niewysłowionym wdziękiem, obie ręce na szyję mężczyzny,
przytuliła się doń czule, składając równocześnie pocałunek na
pięknem czole.
- Wysiądziemy, złotko, już Wenecya! - rzekł Roman, wysuwając się
delikatnie z objęć młodej żony uniósłszy ją w ramionach,
postawił na równe nogi.
- Nareszcie!... - wykrzyknęła Ola radośnie, oprzytomniawszy całkiem
na widok jaśniejącego dworca.
- We-ne-cya! - zabrzmiało donośnie pod samem oknem wagonu, gdzie
ukazała się kędzierzawa głowa i śmiejąca twarz konduktora.
- Statione Ve-ne-tia!.. - przeciągle, śpiewnie odpowiedział głosowi
pierwszego konduktora okrzyk drugi, dalszy, i zginął.
Pociąg, którym jechali Dzierżymirscy, zatrzymujac się tylko kilka
minut, jechal dalej wprost do Medyolanu - należało się śpieszyć...
Roman pobiegł do przeciwległego okna, otworzył gwałtownie drzwiczki
od wagonu, i począł wołać donośnie:
- Facchino!.. facchino!.. *)
[*) Po włosku tragarz.]
Za mężem zręcznie wyskoczyła z wagonu Ola Dzierżymirska. Niebawem
zjawił się pożądany tragarz i ruszono z bagażem do dworca. Tu
obstąpiono przyjezdnych.
Cały rój przeróżnych figur hałaśliwie ofiarowywać im począł
swoje usługi, rząd zaś służby hotelowej, w galonach, z ożywieniem
i gestykulacyą namawiał ich każdy z osobna do siebie. Gadatliwość
Włochów oszołomiła na razie Dzierżymirskich.
Po chwili dopiero Roman, znający kilka włoskich wyrazów, zdołał
się porozumieć i wybrawszy hotel, kazał się prowadzić do przystani.
Niebawem młoda para podróżnych sadowiła się już w wygodnej, na
czarno pomalowanej gondoli, obsługiwana z natarczywością przez
różnorodnych oberwańców i gapiów, stojących w pobliżu.
- Pysznie się siedzi! - zawyrokowała głośno Ola, wyciągnąwszy się
na miękkiem, czarną skórą obitem, siedzeniu.
Roman usiadł przy niej - gondola zakołysała się lekko...
Powoli odpychano już ją od brzegu, gdy oto z kilkunastu stron naraz
wyciągnęły się ku mającym odjeżdżać proszące dłonie z
kapeluszami, i chórem zabrzmiała prośba o datek. "Soldo, soldo!"
choć uniżenie, lecz z odcieniem lekkiej jakby groźby, rozlegało się
dokoła ustawicznie powtarzane na wszystkie tony.
- A to złodzieje!.. - mruknął Dzierżymirski; zmuszony jednak wyjąć
z kieszeni portmonetkę, rzucił tam i ówdzie z humorem drobne monety.
Gondola ruszyła już - płynęli...
Młodą kobietę zabawiła ta scena. Perlisty śmieszek jej, wesoły,
rozlegał się wokoło, gdy oto nagle, jakby czemś zmrożony, ucichł.
I Ola, objąwszy wzrokiem roztaczający się przed nią krajobraz,
ruchem wdzięcznym przytuliła się do męża.
- Jak tu czarno, Romanie, nieprawdaż? - szepnęła.
Dzierżymirski, milcząc, opiekuńczo objął ramieniem kibić żony i
przycisnął ją miękko do piersi, rozejrzawszy się zarazem.
Rzeczywiście, czarno tu było.
Wenecya już spała. Skłębione chmurami niebo odbijało się w mętnej
wodzie kanałów i powlekało je kirem ciemności, po którym tylko
błędnym ognikiem przeświecało, wiło się czerwone światełko
latarni, umieszczonej u spiczastego, zębatego końca gondoli.
Płynęli przez Canale Grande*).
[*) Po włosku : Kanał Wielki.]
Jak gdyby śniąc o swej dawnej potędze i chwale, wokoło nich
zadumane, ciche stały wyniośle rzędem weneckie pałace. W żadnem
oknie nie paliło się już światło, otulało je milczenie zupełne.
Gondola, kołysząc się z lekka, unosząc co chwila swe przednie i
tylne dzioby, płynęła spokojnie, z jednostajnym pluskiem wioseł i
szmerem rozstępującej się pod nią fali.
Przytuleni do siebie, dłuższą chwilę z ciekawością patrzyli
Dzierżymirscy wokoło. Z ustek pierwszej Oli niebawem posypały się
rozliczne uwagi.
- Patrz, patrz, Romanie! - wołała ona co chwila, wskazując z
zajęciem na wznoszące się zewsząd budowle.
Dzierżymirski potakiwał żonie, objaśniał, i półgłosem prowadzona
swobodna pomiędzy jadącymi rozmowa zbudziła milczenie śniące -
rozniosła się echem wyraźnem po grodzie weneckim, o tej porze tak
bardzo cichym.
Tymczasem po obu stronach kanału kolejno przesuwały się, jak w
kalejdoskopie, cudne swą archaiczną strukturą pałace.
A więc, najpiękniejszy może z prywatnych siedzib Wenecyi, własność
książąt della Grazia, wychylał się z cieni "Palazzo
Vendramin-Calergi", z roku 1841 w stylu początkowego odrodzenia; z nim
sąsiadował skromny, sięgający XV wieku, pałac "Erizzo" - dalej
zwracał znów uwagę inny, z pozłacanym niegdyś frontem, do dziś
dnia zwany "Ca Doro".
Opodal bardzo piękny wznosił się majestatycznie dzisiejszy lombard
miejski, pałac "Corner della Regina", wzniesiony w r. 1724 na tem samem
miejscu, gdzie ujrzała świat królowa Cypru, wenecyanka, Katarzyna
Cornaro.
Wkrótce, tuż poza dzisiejszą pocztą w Wenecyi, zajmującą
dawniejszy niemiecki magazyn towarów "Fondaco de Tedeschi", zamajaczył
olbrzymi most "Ponte di Rialto", w kształcie murowanego łuku
wzniesiony.
Wsunąwszy się pod jego arkady, gondola Dzierżymirskich cichutko
prześliznęła się tamtędy i skręciła wkrótce na lewo, w wązki
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 03
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.