Ironia Pozorów - 13

Total number of words is 4031
Total number of unique words is 2085
22.3 of words are in the 2000 most common words
31.6 of words are in the 5000 most common words
36.9 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
dowcipnych słów parę - rozstępowano się przed nim. Szedł dalej.
- Uf, nous y voilà!..- rzucił po niejakim czasie towarzyszowi swemu.
- Widzę Romana, jak peroruje, cà va sans dire, o społecznych
sprawach... - Och, i pani Ola jest również niedaleko!.. Quelle
chance...
I pan Emil, odwróciwszy się, skorzystał z wolniejszej nieco około
siebie przestrzeni, wziął pod ramię młodego człowieka i zbliżać
się począł wolno, ku otoczonemu kilkoma rozmawiającymi żywo panami,
Dzierżymirskiemu. Idąc zaś, podrwiwał z cicha, cytując dolatujące
głośniejsze wyrazy i zdania.
- A co? nie miałem racyi ? słyszy pan ? Cel społeczny, - potęga
działalności, - punkt kulminacyjny, - przesilenie finansowe - etc. i
tak dalej. Jak dowodzi, co? Prawdziwa dystyngowana wieża Babel szumnych
frazesów!
Młody człowiek słuchał uważnie, uśmiechając się z lekka,
tymczasem zaś jednak znaleźli się obaj tuż koło grupy
rozprawiających zapalczywie mężczyzn.
- Stój, panie hrabio, skromnie, aż ja zatamuję, przerwę ten oto
rwący potok dyskusyi!.. - odezwał się znów Ładyżyński.
Nie okazało się to jednak potrzebnem. Dzierżymirski, bierniej od
innych biorący udział w rozmowie, dojrzał już właśnie
zbliżającego się pana Emila. Wyciągając przyjaźnie rękę ku
niemu, z serdecznością, przemówił:
- Emilu? Jak się masz? cóż tak późno?
Romana z Ładyżyńskim łączyły obecnie stosunki przyjaźni szczerej.
Dzierżymirski polubił szczerze tego wesołego zawsze, patrzącego na
życie trzeźwo bywalca, a przyjaciela rodziny - żony, nie mającego mu
przytem za złe - jak wiadomo - postępku ongi z Olą.
- Bynajmniej nie za późno - odrzekł swobodnie zapytany, - od godziny
dziś tak rojno, niby u ministra... Dojść do Jego Ekscelencyi nie
mogłem... - z ukłonem, dokończył ironicznie.
- A... tak. Rzeczywiście. Żegnają mnie czule, - w tym samym tonie
odparł z uśmiechem Dzierżymirski.
- Czy widzisz, Romanie, - ciągnął Ładyżyński - tego młodzieńca w
monoklu, z takiem znawstwem dyskretnem oglądającego w tej chwili tors
hrabiny P ?
- Widzę i nie znam!.. - zadziwił się Dzierżymirski.
- Co? pas possible!., - zadrwił pan Emil. - Nie znasz swoich gości? O,
panie prezesie, wstyd i hańba!.. No, ale nic, wybawię cię z kłopotu
i przedstawię ci go. Ja go znam!..
- Jak się nazywa? Il a l'air assez bien!..
- Parbleu, çà va sans dire. Potomek znakomitego rodu: hrabia
Topola-Topolski - objaśnił Ładyżyński, z ironią.
- No, już "Topola", to pewnie dodatek twój, Emilu - zaśmiał się
Roman - ale skądże go wyrwałeś?..
- Przybył z Galicyi, rodem z Księstwa Poznańskiego - zaprosiła go
twoja żona. Strzeż się, prezesie, pani prezesowa ma swoich
protegowanych!..
- No, nie gawędź, przedstaw mi go, bo biedak się zanudzi, tak
czekając - rzekł Roman, i ująwszy ramię przyjaciela, skierował się
ku Topolskiemu, idąc zaś, nachylony dyskretnie, szepnął:
- Tylko nie przedstawiaj mi go comte Topolski, bo ja zmuszonym będę
wobec drugich uczynić to samo... Przecież to nonsens wierutny
tytułować jakiegoś tam Topolskiego hrabią tu u nas, gdzie roi się
od autentycznych, historycznych rodów...
- E !.. daj pokój, obrazi się, zresztą bogaty i epuzer... - odrzekł
z niechęcią Ładyżyński - in faut lui laisser son illustre illusion.
- Ależ właśnie, przeciwnie! - przerwał Dzierżymirski. - "Bez
złudzeń", to najlepsza reguła. Et je t'en prie, zrób, jak cię
proszę...
- No, dobrze, dobrze... Uspokój się zresztą... Połknę "comte", ale
jeśli mnie ten dudek wyzwie na pojedynek, to musisz być sekundantem! -
zawyrokował, po swojemu, Ładyżyński.
- Monsieur Topolski... - szybko wyrzucił po chwili, gdy znaleźli się
koło czekającego na nich młodzieńca.
- Dzierżymirski...
Pośpieszył osobiście przedstawić się Roman uprzejmie i natychmiast
zagaił rozmowę.
- Bardzo mi miło widzieć u siebie gościa z za Kordonu... Wszak pan
przybywa z Galicyi?..
- Tak jest. Wczoraj właśnie miałem zaszczyt przedstawić się... i
tam dalej - recytował pośpiesznie Topolski banalną światową
odpowiedź, wyjaśniającą jego tutaj obecność i dotychczasową
znajomość z gospodarzem.
- Nie zna pan zatem pewnie wiele osób - wysłuchawszy go cierpliwie do
końca, przemówił Dzierżymirski - tymczasem przedstawię pana par ci,
par là, zgoda?.. Venons! - dorzucił przyjaźnie.
- Bonsoir, monsieur le comte! - w tej samej chwili tuż obok nich
rozległo się powitanie zwrócone do młodzieńca, i przed trzema
panami stanęła Ola, w prześlicznej jasnozielonej sukni balowej,
mieniącej się, przetykanej srebrem, wdzięcznie ubranej kwieciem
wodnych nenufarów.
Topolski skłonił się wytwornie i przywitał z gospodynią domu, oraz,
z wprawą obytego światowca, rozpoczął natychmiast rozmowę.
Po twarzy Dzierżymirskiego tymczasem na słowa powitalne żony
przemknęło niezadowolenie widoczne i skrzywił się nieznacznie.
Postał chwilę w niepewności, poczem, zrezygnowany, rzucił
Topolskiemu uprzejmych słów parę i znikł w tłumie gości.
Topolski tymczasem, pomimo powierzchowności, na pierwszy rzut oka
aroganckiej nieco, okazał się miłym i wprawnym "causeur em", a idąc
wolno obok Oli, z ożywieniem rozmawiać z nią nie przestawał.
- Jak to? - mówiła Dzierżymirska - więc to pan odziedziczył
majątek w naszych stronach... Wolno wiedzieć nazwisko dóbr
pańskich?..
- Szczęsnaja - odparł Topolski.
- Ależ to zaledwie o pięć mil od Gowartowa, gdzie z mężem mieszkamy
- objaśniła towarzysza Ola. - Śliczna rezydencya, znam z widzenia...
Nie przypuszczałam zgoła, że będę miała w pana sąsiada. Bardzo mi
miło! - dokończyła uprzejmie. Topolski skłonił się, rzuciwszy
jednocześnie zdawkowo - banalną grzeczność.
- To pan dziedziczy po hrabi Teodorze Irenhauzie? wszak prawda? -
pytała dalej Ola.
- Tak, pani; to był mój dziad stryjeczny... - Tak? no, widzi pan...
Znałam doskonale swego czasu dziadka, pańskiego, nous sommes donc en
pays de connaissance... Był to bardzo dystyngowany, zacny i miły
człowiek...
- Oh, vous êtes bien aimable, madame...- zaczął swą wytworną
francuszczyzną młodzieniec, lecz przerwała mu, snać
niedosłyszawszy, Ola:
- I objął pan już swe dobra ?..
- Nie, pani, jadę tam dopiero za parę tygodni...
- Pozna pan zatem Ukrainę, - ciągnęła dalej swobodnie młoda
kobieta, - kraj to cudny, śliczny, zobaczy pan... Ja go tak lubię, tak
kocham, z całego serca!.. - kończyła, z ożywieniem.
- Ot bynajmniej nie jest mi obcą Ukraina - pośpieszył z odpowiedzią
Topolski. - Zaznałem już jej uroku, bywałem bowiem u stryja dawniej,
et je suis tout à fait de votre opinion madame, c'est un pays
charmant... Tyle wdzięku, cichego czaru, w tych drzemiących stepach i
polach, tyle poezyi, w jej dumkach, a tyle, tyle tęsknoty we
wszystkiem!.. - z zapałem, wygłosił ostatnie słowa Topolski.
Ola, po raz pierwszy, spojrzała nań uważniej. Twarz młodzieńca w
tej chwili pozbyła się całkiem nałożonej konwenansowej maski
światowca, złagodniała jakby i wypiękniała.
Przesunąwszy uważnie swe rozumne spojrzenie po twarzy swego
nowopoznanego sąsiada wiejskiego w przyszłości, Ola zdziwiła się w
duszy niepomiernie, tymbardziej, że nie poza bynajmniej, ale
przeciwnie, szczerość w ostatnich słowach jego dźwięczała. Nie
spodziewała się podobnego zwrotu w rozmowie banalnej przeciętnego
salonowca, za jakiego wzięła nowego gościa, zamyśliła się zatem
chwilę, umilkła, i dopiero, w parę minut później, przypomniawszy
snać sobie obowiązki gospodyni, uprzejmie bardzo zwróciła się do
Topolskiego.
- Gawędzę z panem, et j'oublie tout à fait, comte, que vous
connaissez ici très peu de monde... Wszak prawda? Przyjechał pan dni
temu parę zaledwie... Przedstawię pana... donnez moi votre bras, s'il
vous plait.
Z wdziękiem, Topolski podał natychmiast Oli swe ramię, rozpływając
się jednocześnie w podziękowaniach, grzecznościach i zasypując
zręcznymi komplementami młodą kobietę... Uprzejma gospodyni
tymczasem prowadziła go ku grupie siedzących starszych dam. Im
naprzód przedstawiwszy gościa, skinęła następnie na jednego z
kręcących się bezczynnie młodych ludzi, a zapoznawszy z nim swego
protegowanego, poleciła zaprezentować go młodszym paniom i pannom.
- Comte Topolski... hrabia Topolski... monsieur le comte Topolski...-
rozległo się po chwili tu i tam po salonach, w milknącym właśnie
rozmów gwarze, tło fortepianu bowiem, stojącego na zaimprowizowanej
estradzie, zbliżała się w tej samej właśnie chwili sławna
artystka, śpiewaczka włoska...
Akompaniować jej zamierzał znany profesor i muzyk.
Topolski zaczął przyciszonym głosem zabawiać grupę pań i panien,
wespół z wyfraczoną i wymuskaną młodzieżą, uwaga zaś powszechna
zwróciła się jednocześnie na młodą i piękną Włoszkę.
Coraz ciszej i ciszej, choć opornie, umilkł w końcu, niby morze,
tłum wytworny i słuchać poczęto, z pozornem zajęciem...
Wreszcie, w ciszy względnej jeszcze, odezwały się pierwsze akordy, a
w ślad zatem obił się o ściany salonów i uszy słuchaczy melodyjny,
o cudnem aksamitnem brzmieniu, kontralt kobiecy. Złączona w
harmonijną całość z muzyką fortepianu, rozległa się, zadrżała
uczuciem włoska pieśń namiętna i jak świeże tchnienie z pod nieba
Italii, spłynęła urocza, na rojną masę gości...
Wstrząsnąwszy zaś gamą tonów przepełnione salony, poleciała
pieśń czysta, skrzydlata, daleko - wyrwała się przez okna na ulice
miasta potężna, silna, wcisnęła się do każdego zakątka mieszkania
Dzierżymirskich - zbudziła swym czarem dalekim siedzącego w zadumie w
jednym z najbardziej oddalonych fumoir'ów, Romana.
Podniósł głowę instynktownie, wsłuchał się w modulowaną
artystycznie pieśń i westchnął po kilkakrotnie...
Korzystając ze zwróconej ogólnie uwagi na mający się rozpocząć
wkrótce popis koncertowy, Dzierżymirski znużony schronił się był
tutaj.
Myśli dłużej go przytrzymały. Teraz zaś, słysząc daleki,
cichnący stopniowo szmer tłumnego zebrania, a później wyraźne tony
pieśni znakomitej śpiewaczki, złagodzone oddaleniem, piękne,
marzące, drgające uczuciem i siłą - Roman, w milczeniu słuchał
nieporuszony - jakby zaklęty... I odejść stąd nie chciało mu się
wcale...
Poddając się bowiem urokowi słuchanej pieśni, poruszały się,
trącone jakby czyjąś dłonią z lekka, jakieś struny w jego duszy,
kwiliły cicho, grały...
Tymczasem namiętny glos Włoszki rósł, potężniał...
Wreszcie w pożegnalnym rytmie ostatnie, donośne, słowa pieśni
zabrzmiały - polały się lawą jakby ekstazy, rozkoszy, upojenia,
wstrząsnęły ścianami cichej komnaty, a dobiegły aż tu, pod stopy
Dzierżymirskiego, i zgasły...
Nastała drobna chwilka zupełnego milczenia, poczem, zgłuszony nieco
oddaleniem, zabrzmiał oklask przeciągły, długi, szczery...
Roman przetarł dłonią czoło i powstał... Trzeba było powracać do
obowiązków niestrudzonego gospodarza domu.
A tak dobrze było mu tutaj! Dawno nie pamięta tak cichej, niczem nie
zamąconej chwili, bez zgrzytu żadnego, bez rozterki...
Rozterka!.. Była przecież ona jego życiem. Tak. Nie tem zewnętrznem,
dla ludzi, dla świata, ale tem prawdziwem, wewnętrznem - dla siebie.
Cień smutku powlekł piękne rysy Dzierżymirskiego; rozpamiętując
coś, zadumał się on znowu.
Nagle brwi zmarszczył, i jakby przypomniawszy coś sobie, sięgnął
szybko do kieszeni fraka, skąd wyjął welinową podłużną kopertę.
Rzuciwszy uważnem okiem na wypisany, drżącą ręką, dokładny adres,
odczytywać go począł. Był to zaś list do niejakiego pana Wiktora
Orlęckiego w Paryżu. O pismo to chodziło Romanowi bardzo od kilku
już tygodni, to jest od czasu, gdy się dowiedział, że wzmiankowany
powyżej, Wiktor Orlęcki, zamieszkał w stolicy świata z
oszczędności i musu po stracie -majątkowej, wynikłej, jak mówiono,
ze zguby, przed samym terminem licytacyi majątkowej, sumy pieniężnej.
Opowiadanie to, posłyszane przypadkiem, uderzyło Romana
Dzierżymirskiego. Rodziny Orlęckich nie znał, szczegółów
dowiedzieć się nie mógł... Wiadomość ta jednak niepokoiła go;
ogarniać go poczęła chęć niezbadana stanowczego zobaczenia się, z
owym Wiktorem Orlęckim, oraz wybadania go zręcznego.
I od chwili tej nie znał już pragnień innych...
Wreszcie poznał się umyślnie pewnego dnia z bogaczem, sławnym
odludkiem i dziwakiem, Hugonem Orlęckim, jedynym krewnym
zamieszkałego, w Paryżu Wiktora, by w jakikolwiek bądź sposób móc
dotrzeć przez niego do nieznanego mu zgoła człowieka, a
trzymającego, może, kto wie, nić jego własnej zagadki! Dziś
dopiero, na kilka godzin przed rautem, udało się zdobyć list od
starego samoluba, dla którego napisanie go nawet było ofiarą
niewątpliwie wielką, zerwał bowiem zupełnie stosunki ze swym
krewnym.
Pismo to było w kwestyi oderwanej całkiem; treść, poddana przez
samego Romana, polecała tylko oddawcę w pewnej sprawie względem
synowca starego bogacza, posiadając jednak list ów w kieszeni,
Dzierżymirski odetchnął. Łatwiej mu już bowiem było, mając
sposobność poznania owego Orlęckiego, potrącić w rozmowie z nim o
temat pieniężnej zguby, którego, jako obcy zupełnie, prawdopodobnie
tknąć by nawet z nim nie mógł.
- Ba!.. jeszcze jeden... - westchnął Dzierżymirski i skierował się
śpiesznym krokiem ku rozbrzmiewającym już wrzawą salonom.
Tam, po uczcie artystycznej ducha, przechodzono właśnie do dużej
pustej jadalnej sali, by z kolei przystąpić do uczty ciała i
pokrzepić się jadłem, za stawionem pokaźnie i suto, na olbrzymim
podłużnym, przybranym kwiatami, stole.
Roman stanął w cieniu portyery, u wejścia jednego z ustronnych
buduarów, gdzie w tej chwili nie było nikogo, i objął spojrzeniem
swych gości.
W jego ogromnych salonach było już nieco przestronniej; tu i tam
siedziano jeszcze, rozmawiano, lub przechadzano się swobodniej...
Wypuklej występowały teraz wspaniałe toalety kobiet, mieniły się
tęczowymi kolory.
Na alabastrowych szyjach, piersiach i ramionach wachlujących się
zalotnie dam, łatwiej można było dojrzeć obecnie wspaniałe
klejnoty, połyskujące, na równi ze spojrzeniami ich oczu...
Na lewo zaś, ku sali jadalnej, ścisk natomiast panował. Wiele osób
dyskretnie w ostatnim, trzecim z rzędu, salonie, oczekiwało, rautując
tymczasowo, kolei swej, bo przy stołach biesiadnych pełno już było
gości, posilających się, przeważnie stojąc, wystawną, urządzoną
na zimno kolacyą. Paniom i pannom usługiwali panowie, jedząc,
flirtując, śmiejąc się i bawiąc wesoło.
Obejmując sale wzrokiem, dłuższą już chwilę stał tak
Dzierżymirski, a na twarzy jego, w ślad za
pewnym jakby odblaskiem wewnętrznej próżności, zawitał teraz
melancholijny cień...
- Przyszli tutaj - myślał - tak, stawili się z różnych obozów,
sfer, przybyli i wielcy, i mali, bawią się obecnie swobodnie, weseli,
splatając zarazem swą obecnością dług grzeczności światowej,
zaciągnięty u niego - pożyczkę moralnych usług, czynności,
zabiegów...
Ha, zapewne! Lecz gdyby tak oto niespodzianie, nagle, dowiedzieli się
tutaj oni wszyscy, co poza jego, Dzierżymirskiego, powłoką się
kryje, gdyby w zawrotną głąb duszy jego zajrzeli!..
O, niewątpliwie! Przeczytawszy ukrytą tam tajemnicę, odwróciliby
się ze wzgardą...
Dzierżymirski nieuczciwy? Jak to?.. Prezes, wiceprezes, człowiek
czynu, energii, żelaznej woli, nasz najzdolniejszy, znany i poważany w
szerokich kołach miasta?..
Jakaś pełna zgrzytów, piekąca ironia roześmiała się na glos w
duszy Romana.
- Ha-ha-ha!.. ha-ha-ha !.. Oszukujesz ich ty!.. Ty, czczony, wielki!
Zasypujesz im oczy błyszczącym piaskiem, kpisz sobie w duchu z nich
wszystkich!..
Roman wstrząsnął się... W przywidzeniu nagłem ujrzał on te klasy,
sfery - tych wszystkich, przechadzających się przed nim, strojnych
ludzi, unikających jego wzroku, ukłonu, uchylających się od podania
mu ręki, ze wzgardą zimną, suchą na obliczu...
I Dzierżymirski, wzburzony nagle, podniósł głowę hardo,
wstrząsnął bujną czupryną, śniada twarz jego przybrała wyraz
energii, oraz niezłomnej woli, i wyszeptał:
- Nie dam się, nie dam!.. - zacisnął instynktownie pięści i
dokończył ciszej jeszcze: - Korzą się oni przede mną, kornymi
zostaną; bo ja tak chcę i tak być musi!..
Dzierżymirski bowiem w tej chwili nie bał się rzeczywiście ciemnej,
nierozwiązanej jeszcze życia zagadki - ufał w siebie!..
W ukryciu swem, niedostrzeżony przez nikogo, stał długo jeszcze...
Uspakajał się stopniowo, a z równowagą umysłową, wywalczaną
zwykle wolą żelazną - codzienny, tajony przed drugimi, smutek, pełny
samowiedzy, po raz setny znowu wstępował do duszy jego.
- Galernikiem jestem!... - szepnął Roman z goryczą. - Nie tym, z
piętnem ludzkiej sprawiedliwości na czole, potępianym, ale może
gorszym jeszcze, bo moralnym - tym, któremu honory pod nogi rzucają
hojnie, a on je z rumieńcem wstydu ukryć by rad przed sumieniem, lecz
nie może!. W ciemnię zagadki wpatrzony błędnie, wijący się
bezustannie w ducha rozterce, niewolnikiem błędnego koła
przeznaczenia własnego jestem, bryzgającym światu fałszem mego "ja",
potrafiącym go odurzyć komedyą, graną znakomicie, nie mogącym zaś,
niestety, zagłuszyli tylko - siebie!..
(przypis - tu książką jest spalona, elementy wzięte w nawias
kwadratowy są dokończeniem wyrazu, bądź oznaczeniem przerwy w
tekście)
I Dzierżymirski przesunął dłoń po czole, jakby pragnąc zetrzeć z
niego ostatecznie myśli nieposłuszne. Stanął po chwili przed
lustrem, rozczesał starannie włosy i brodę, poprawił szczegó[ły
swej] toalety, a przybrawszy zwykłą codzie[nną pozę] oblicza -
przestąpił sprężyście próg z[ bu]duaru... Rzucił znowu oczyma po
salac[h ].
Druga, czy trzecia partya gości [ ]raz wieczerzę, a tamci, syci,
przechad[zali się po] nim. Nagle ujrzał w dali sylwetkę w[ ]
szukającej uparcie wzrokiem kogoś ws[zak po] chwili oczy ich spotkały
się, Ola uśmie[chnęła się ] i przyzywać go poczęła skinieniem
głowy. [Równocze]śnie ktoś szybko uchwycił za rękę Romana.
- Qua diable, ekscelencyo!.. - zabrzmiał głos Ładyżyńskiego. - Co z
tobą się dzieje? Kolacya rozpoczęta, pani Ola cię szuka, goście
dopytują się o ciebie bezustannie, a tyś, jak w wodę wpadł... Bój
się Boga, wielki człowieku, cóż z ciebie za gospodarz domu!?.. - i
pan Emil, wziąwszy pod rękę Dzierżymirskiego, prowadzić go począł
poprzez salony.
Roman zaś teraz dopiero zdał sobie sprawy dokładnie, jak widocznie
długo nie było go pomiędzy gośćmi.
- Telefonowano do mnie, interes bardzo ważny!.. Naprędce załatwić
musiałem korespondencyę... - skłamał gładko.
- Ach, zawsze z ciebie ten sam interesoman - zaśmiał się
Ładyżyński - wiesz co ? Ja myślę, że jeżeli tak dłużej potrwa,
to i w nocy będziesz przewodniczył sesyom, a niby ś. p. Napoleon
godzin parę tylko spoczywał w objęciach Morfeusza!..
(przypis - druga strona spalenizny)
[Rom]an na tę uwagę nic nie odpowiedział, bo [ ]go. Panowie i
panie przywłaszczali so[bie ]gi nieobecnego tak długo gospodarza do[
]ię z nim w rozmowy, na których dnie, [ ]rył się i tu nawet,
zręcznie wyzyskujący [ int]eres osobisty.
[Dzierży]mirski zaś, ze zwykłą sobie pozorną po[wagą ] poddawał
się temu wszystkiemu uprzej[mie rozmaw]iał z ożywieniem i niebawem
znikł z oczu, [ ] falą gości. W tryby swe, kółeczka i koła [ ]ała
go znowu machina życia, ścierając walkę [my]śli, wrażenia z przed
chwili, barwnym, bawiącym się "towarzyskim światem", tak, jak wczoraj
czyniła to interesami, sesyami, pracą społeczną, lub czem innem
wreszcie...
To właśnie życie czynne było największem może czasowem lekarstwem
Romana - było jego morfiną, której za moralną dawką zapominał
chwilowo o wszystkiem.
Tymczasem czas mknął szybko. Po skończonej już zupełnie kolacyi,
przez czas krótki do kulminacyjnego punktu ożywienia doszedł raut
prezesowstwa Dzierżymirskich... Salony rozbrzmiały zdwojoną zabawą i
rozmową. Na wszystkich prawie twarzach widniało szczere zadowolenie,
co w wielkiej mierze zawdzięczano niezmordowanym, gościnnej
uprzejmości pełnym zabiegom Romana i Oli.
Eleganckie ich sylwetki, wśród barwnej lśniącej fali zaproszonych
osób, migały szybko, znajdowały, zdawało się, wszędzie, by tylko
uprzyjemnić, rozruszać i zabawić wszystkich, umiejętnem
przedstawianiem, dobieraniem wzajemnem kół i kółeczek swych gości.
Wreszcie stopniowo, z wolna, w salonach ukazywać się poczęło coraz
więcej swobodnego miejsca...
Wybiła gdzieś godzina wpół do trzeciej. High life miejscowy pierwszy
dało hasło do odwrotu, za jego przykładem, śladem poszły i sfery
inne... Przed domem, oraz na asfalcie obszernego dziedzińca
zatętniały liczne uderzenia kopyt końskich, zamajaczyły ogniki u
latarń dziesiątek powozów i karet. Rozjeżdżało się tłumnie i
coraz szybciej.
U wejścia wyludniających się coraz bardziej salonów, znowu stali
teraz Dzierżymirscy, żegnając wszystkich serdecznie i grzecznie nad
wyraz.
- N'est ce pas ? do zahaczenia w Gowartowie?.. - rzuciła na pożegnanie
Ola odchodzącemu już w tejże chwili Topolskiemu.
- Najmilszym to dla mnie będzie obowiązkiem!.. - zabrzmiała, w
ukłonie wytwornym skwapliwa jego odpowiedź.
*******************************************
Noc wiosenna, cicha, przez otwarte wszystkich apartamentów okna,
zajrzała w swej gwiaździstej szacie do salonów Dzierżymirskich.
Ciepłym, rzeźkim powiewem zmieszała się ona z pozostałą tu wonią
perfum, potu ciała i oddechów ludzkich, - tchnieniem swem dotknęła
głów siedzących w zacisznym buduarze Romana i Oli.
Ola z lubością wciągnęła w piersi oddech wiosennej nocy, poczem
rzekła:
- Ach, jak przyjemnie... czujesz, Romciu? Co za miły i świeży
powiew!..
Dzierżymirski, palący w zamyśleniu papierosa, spojrzał na
wdzięczną postać żony, opiętą zgrabnie w śliczną dekoltowaną
suknię, i dłużej zatrzymawszy na niej spojrzenie, milcząc, z
uśmiechem skinął potakująco głową; po chwili zaś rzucił
papierosa precz od siebie i przysunąwszy fotel bliżej do kanapki;
gdzie siedziała Ola, położył miękką dłoń swą na jej małej
rączce.
- Wiesz, kochanie - rzekł łagodnie i z wolna - że ja już jutro do
Paryża jechać muszę...
- Już jutro?.. - wykrzyknęła ze zdziwieniem Ola. - Mieliśmy jechać
razem do Gowartowa - dodała następnie z żalem - a ty za granicę
dopiero później...
I oczy Oli pociemniały nieco, na twarzy zaś odbił się cień
widocznego jakby rozczarowania. Dzierżymirski uśmiechnął się na tę
minkę niezadowoloną.
- Dba jednak o mnie i kocha... - przemknęło mu przez myśl, poczem
łagodnie, głaszcząc dłonią rączkę Oli, mówił pieszczotliwie
znów dalej, paliły go już bowiem gorączką: list schowany w kieszeni
i nadzieja wpadnięcia może na tak dawno poszukiwany trop.
- Wierz mi, zwlekać nie mogę, muszę jechać natychmiast... Zresztą
przyjadę do Gowartowa później.
- Ależ wczoraj jeszcze - żachnęła się Ola - mówiłeś mi, że nic
tak dalece pilnego nie powołuje cię...
- Ho-ho gniewy!.. - zauważył lekko i żartobliwie Dzierżymirski. -
Cóż to, może moja pani chciałaby mnie mieć tak ciągle à ses
trousses?.. - I mówiąc to, powstał, zbliżył się do żony, a
ująwszy jej obie dłonie, położył je uśmiechnięty sobie na twarzy
i wargami muskać począł delikatnie, bawiąc się jednocześnie
brzęczącemi na rączkach Oli bransoletkami.
- Oj, kotku, koteczku ty mój drogi, kochany! wczoraj... -
przedrzeźniał z kolei - wczoraj nic nie wiedziałem jeszcze, a
dziś... - tu Roman spuścił oczy - na raucie właśnie uchwaliliśmy
razem z członkami nowozakładającej się współki Przemysłu
Fabryczno - Krajowego, że ja, jako delegowany, muszę, jechać
czemprędzej do Paryża, w celu obejrzenia na miejscu udoskonaleń
fabrycznych...
Roman umilkł, puścił delikatnie dłonie żony i wyjął ruchem
szybkim zegarek.
- Oho - po trzeciej... Późno, cherie, już kłaść się pora - i
kończąc jakby poprzednią rozmowę, dorzucił: - No, i cóż, moje
życie, widzisz teraz, iż nie jechać jutro nie mogę...
- Zapewne. Ty zawsze nie możesz, gdy nie chcesz! No, ale cóż
robić... Jedź... Tylko w takim razie proszę mi długo tam nie
siedzieć i pisać listy codziennie. Koniecznie... By nie zapomnieć o
mnie zupełnie - tu Ola z uśmiechem pogroziła mężowi palcem i
dodała jeszcze: - bo Paryż - Paryżem, ho, ho, ja znam się na tem!..
Nie oszukasz mnie tak łatwo...
- Ale cóż znowu? - żachnął się Dzierżymirski, ale tym razem
zupełnie szczerze. - Cóż za myśli - uśmiechnął się, a potem
dorzucił całkiem poważnie: - Wiesz przecie, że prócz ciebie, żadna
na świecie kobieta nie obchodzi mnie zgoła!..
Z wdzięcznością spojrzała nań Ola.
- Wiem i wierzę - rzekła - a ponieważ i mnie tęskno bez pana mego
będzie, więc i ja jutro pojadę...
Zatrzymała się, spojrzawszy filuternie na męża, cień bowiem
mimowolny przebiegł po twarzy jego...
- Nie, nie do Paryża!.. - roześmiała się szczerze, jakby myśli
Romana zgadując - ale do Gowartowa!..
Uśmiechnął się z kolei Dzierżymirski.
- Dobrze! - wykrzyknął wesoło. - Zatem jutro - marsz! Ponieważ zaś
pociąg mój wychodzi później od twego, wyślę pakunki nasze przez
służbę i odwiozę cię na kolej powozem. A teraz - ciągnął dalej -
spać!... Dobranoc, kochanie, zmęczoną jesteś.
Pocałował Olę serdecznie w obie ręce i czoło - małżeństwo
znużone rozeszło się...
Niebawem w apartamentach prezesowstwa Dzierżymirskich pogasły
wszystkie światła. Cisza i uśpienie, prowadząc się za ręce,
wstąpiły do rojących się tak niedawno od ludzi salonów, buduarów -
rozpostarły się wszędzie i mrokiem sennym otuliły wszystko dokoła.
--------

- Paris!.. Tout le monde descend!.. Paris!..
Okrzyk ten jędrny, donośny, a wyrzeczony najczystszym francuskim
akcentem, obił się o słuch pasażerów pociągu, podjeżdżającego
pod oszklone arkady paryskiego dworca, i zbudził drzemiącego w
wagonowym przedziale Dzierżymirskiego.
- Par... - ris !.. - zabrzmiało przeciągle raz jeszcze pod samem oknem
wagonu i drzwiczki szybko roztworzono nagle... Roman zerwał się, a
pochwyciwszy podróżną torebkę, wyskoczył śpiesznie na peron.
Bieganina, ruch, zgiełk, ogarnęły go natychmiast, oszołomiły
chwilowo całkiem; w parę minut dopiero, zoryentowawszy się, poszedł
Dzierżymirski do rewizyjnej sali, gdzie pobieżną z bagażem swym
załatwiwszy formalność, w kwadrans później znalazł się już w
dorożce, na bulwarach.
Zapaliwszy cygaro i rozparłszy się wygodnie, z przyjemnością
przypatrywał się on teraz od bardzo już dawna nie widzianej
nadsekwańskiej stolicy.
Środkiem bulwaru Sewastopolskiego, ulicą, wymijały go ogromne,
zielone tramwaje elektryczne, różnobarwne omnibusy konne, ekwipaże,
samochody; cały zastęp ruchliwy pojazdów tamował co chwila wir
miasta, na sekund kilka wielokrotnie zatrzymywać się była zmuszona
wioząca Romana dorożka; policyjna w mantylach ciemnych krzykliwie
czyniła porządek - poczem ruszano znowu.
A pod wyniosłemi drzewami, po bokach, snuły się pośpiesznie
przechodniów roje; na werandach mnogich kawiarni, zajmujących część
chodnika, pełno było również i gwarno od konsumentów - płci obojga
oraz różnych stanów.
I jakiś prąd kiełkującego, czynnego bezustannie życia, lecącego na
oślep jakby przed siebie, niepomnego byłego, znikłego już "wczoraj",
w ciągłej, śpiesznej pogoni teraźniejszości i jutra - bił od tych
uganiających się mas ludzkich, zawrotną siłą ciągnął jakby ku
sobie - pochłaniał i wabił...
W płuca swe wciągając bezwiednie tchnienie tego życia, toczącego
się z łoskotem swego perpetuum mobile, Roman dojechał wreszcie do
jednego z centralnych hoteli, gdzie rozlokowawszy się niebawem,
znużony położył się i zasnął.
Przespawszy w kamiennym śnie zmęczenia dobrych godzin kilka,
Dzierżymirski zabrał się energicznie do celu swego tutaj przybycia.
Wybiegł na miasto.
Dla oryginalności i pod wpływem przypomnienia używanej za studenckich
jeszcze czasów jazdy na "impérial'i" omnibusów, "pan prezes"
usadowił się na dachu jednego z nich i z zadowoleniem, rozglądać
się począł wokoło.
U stóp jego, blisko, w granitowem podłożu toczyła sennie swe ciemne,
stalowe fale Sekwana. U jej brzegów w oddali, na lewo, wznosiły się
ponure nieco kwadraty wieżyc katedry Notre Dame, w prawo zaś majaczył
Luwr olbrzymi. Dalej znów błyszczał ozdobami most Aleksandra III-go,
odcinała się na tle nieba wieża Eiffel - w perspektywie, kopuła
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 14
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.