Ironia Pozorów - 20

Total number of words is 3405
Total number of unique words is 1876
21.2 of words are in the 2000 most common words
31.6 of words are in the 5000 most common words
37.0 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
mija mnóstwo grobowców, okazalszych, skromniejszych - przechodzi mimo
pięknego nader pomnika.
Na grób z marmuru rzucona duża kotwica; pod krzyżem siedzi na mogile
anioł-kobieta, o prześlicznym wyrazie twarzy, pogrążona w smutnem
zamyśleniu, z wieńcem w dłoni...
Niebawem, tuż obok idącego wciąż Romana, wyrasta znów pomnik z
kamienia. Na wierzchołku jego, z rękoma wzniesionemi do góry, modli
się wielki Anioł, z pięknymi bardzo rysami twarzy, u stóp grobu
klęczy kobieta, ze wzrokiem spuszczonym wdzięcznie, w ekstazie jakby
bólu, odziana cała w zwoje subtelnie odrzeźbionych koronek.
Wkrótce przed grobowcem, banalnym nieco, a w porównaniu z innymi nader
skromnym, Dzierżymirski pochyla się, zdejmuje kapelusz i klęka,
oparłszy głowę o zimny kamień pomnika Na grobie wyrzeźbiony
subtelnie w białym marmurze biust pięknej kobiety, oczyma wielkiemi,
pełnemi wyrazu, z odcieniem litości, czy bólu, patrzeć się zdaje
badawczo na pochyloną postać i głowę mężczyzny...
Tymczasem rozsiana dokoła cisza, tchnąca spokojem, momentalnie ukajać
poczyna Romana. Z chaosu, dotychczas panującego mu w mózgu, jedna po
drugiej wyłaniają się doniesione mu fakta, ustawiają rzędem w
symetryczną całość i niby ogniwa, logiką, rozumu spojone, wiążą
się ze sobą, grupują...
I kara życia, nieubłagana, zimna, choć moralna tylko, staje
Dzierżymirskiemu teraz przed oczyma wyraźnie...
Pozornie otrzymał on wszystko: W obliczu świata pozostał bezkarnym;
był bogatym, wpływowym i wielkim, kłaniano mu się, żebrano jego
łaski, protekcyi.
Życie całe dotąd opromieniała mu Ola miłością swą, bez granic...
Posiadał skarb największy - kochał i był kochanym...
To było wczoraj jeszcze, a dziś?.. Dzierżymirski, pod ciężarem
cierpienia, pochylił się w tej chwili bardziej jeszcze, skulił się,
zmalał...
I w jasnowidzeniu jakby nagłem, ujrzał on równocześnie, co innego
jeszcze...
Przyszłość własną!..
On więc, w społeczeństwie swem jeden z pierwszych niemal; on,
stojący na jego świeczniku, nie skażony moralnie, "na zewnątrz" -
niczem, sponiewierany może, zbrukany posądzeniem, lub domysłami, a
wreszcie, - kto wie, czy nie stojący w obliczu tłumów, pod
pręgierzem prawdy, tajonej skrycie do dziś dnia na dnie duszy?
- O Boże!.. Boże! - jęk mimowolny wydobywa się z piersi Romana, oczy
zaś jego wznoszą się jednocześnie i spotykają na grobie, z
wizerunkiem matczynym. Oblicze rodzicielki patrzy teraz na niego, z
wyraźnem współczuciem, współboleje z nim jakby. Jak żywa,
spogląda na Romana matczyna, twarz smutna; kilka kropelek rosy, czy
deszczu, ukrytych dotąd w załomach kamienia, spływa nagle po wykutem
obliczu pięknej kobiety...
Zachodzące słońce zakrwawia je swym blaskiem...
I krwią oto serdeczną, zdaje się matka płakać nad synem - łzami
litości i bólu.
A Roman jednocześnie, w porywie cierpienia, wyciąga ramiona do rzeźby
twarzy drogiej, obejmuje niemi głowę z marmuru i krzyż pomnika, a
dotknąwszy czołem czoła matki, szepce coś jak dziecko, kwili...
- Matko... mateńko! - słychać dokładnie, i cicha skarga z piersi mu
się wyrywa! Z bólem jutra, łączy się w nim zarazem jakiś bunt
niewytłumaczony do świata, do ludzi - do życia!... I w szepcie słów
urywanych, zmieszanych, wymówka wnet cierpka słyszeć się daje.
- Matko! - szepcze Roman, z wyrzutem. - Dlaczegoż że po tobie
odziedziczyłem gorącą krew tej ziemi? Czemu, ach, czemu, z mlekiem
twem wyssałem zapalczywy ogień pragnień, zmysłowego szału, który
zniweczył we mnie wszystko, któremu oprzeć się nie zdołałem, i
upadłem tak nisko... tak... nisko!
Nie mogłem odmówić sobie posiadania kobiety, którą ukochałem, bo w
żyłach mych płonęła, jak lawa twych, matko, ojczystych wulkanów,
krew dzieci południa, bo natura ich gwałtowna, przewrotna, bez
niezłomnych uczciwości zasad, zakorzeniła się w mej istocie...
Podeptałem wszystko... wszystko...
- Matko, tyś temu niewinna, ja wiem, tyś niewinna! - skarżył się
dalej Roman, przepraszając jakby, - ale, czemuż twym wpływem, kiedy
ojca straciłem tak wcześnie, nie starałaś się złagodzić we mnie
tej natury narodu twego? Dlaczego nie mogłaś wytępić ze mnie złego
ziarna? Czemu?.. czemu?.. czemu?..
I pytanie to Dzierżymirskiego ostatnie, rozpaczliwe, uleciało,
półpokorne, półgroźne jakby i zamarło w ciszy!
A rodzicielka Romana mówiła pięknym, wyrazistym w białej rzeźbie
wzrokiem - odpowiadała mu, zda się również:
- Nie bluźnij, synu, nie rozpaczaj!.. Nie ja tu winnam!.. Wierz mi!..
Czyniłam, co mogłam... Wpajałam w twą duszę niezłomne zasady,
wzmacniałam twój umysł, twe serce! Nie miej żalu do mnie, me
dziecię!.. Popsuł się świat, co skala, zbruka niejedno swem
błotem!.. Zbłądziłeś...
A tymczasem zbielałe usta Dzierżymirskiego, wijącego się wciąż u
stóp grobowca, w bólu i niepewności jutra, zaszeptały znów
rozpaczliwie, z cicha...
- Co czynić? co czynić? - Wszak tam wszyscy czekają teraz ode mnie
wyjaśnienia o pieniężnej zgubie, którego dać im, niestety, nie
potrafię. Cóż im powiem? co wymyślę, a zresztą, cóż mi po tem?
Gdybym po wysiłku mózgowym i znalazł może przemądre nawet
rozwiązanie jakie, czyż nie takiem samem, nie do zniesienia piekłem,
stałoby się to moje jutro! - odpowiadały w duchu Romana: bezmierne
zniechęcenie i gorycz.
- W ciągłej, podwójnej jeszcze, niż dotąd, obawie skandalu, z
tajoną, tłumioną w duszy tajemnicą, bez miłości, bez niej, bez
Oli, sam, opuszczony, z widmem wyrzutu sumienia?.. - Nie! - wyrzucił z
siebie Dzierżymirski, z mocą. - Ja tak żyć nie potrafię!..
Szept urywany Romana ustał. Tuląc wciąż w ramionach ciemny marmur
grobowca, milczącą snać już teraz z rodzicielką swą, a może i z
Panem Wszechrzeczy, prowadził on rozmowę.
Nagle jednak w stłoczonej piersi Romana cierpienia dłużej nie
zdołało już się ukryć - spazmem łkania wydobyło się na
zewnątrz!
Milczenie cmentarnego zacisza wstrząsnął płacz męski, przejmujący,
głęboki i przykrem nader echem rozległ się dokoła.

**********************************************************

A tymczasem nad Medyolańskiom przepięknem "Campo Santo," w całem swym
majestacie zachodziło słońce...
Mieniły się w odblaskach jego dachy i wieżyczki licznych kapliczek,
mauzoleów; przez kolorowe wąskie szyby okienek, drzwi i kraty
wślizgiwała się wewnątrz ich cicho czerwień promieni, pełzała po
mozayce posadzek, muskała ubrane wdzięcznie kwiatami ołtarzyki,
kandelabry, posągi i piękne świętych obrazy...
Wspaniała wejściowa kolumnada iskrzyła się również tęczą
blasków; ściany, dach i wieżyczki położonego na drugim końcu
cmentarza "Tempio di Crematione" gorzały pąsową grą światła...
A mleczno-białe, ciche i zadumane dotąd sennie posągi pomników
ocknęły się po prostu jakby ożyły...
Kształty ich, misternie w kamieniu wykute, rysy, odrzeźbione,
przebudziły się niby z martwoty dotychczasowej na drobną, przelotną
chwilkę - na mgnienie!..
I nie są to już allegoryczne postacie, ni podobizny zmarłych dawno -
nie, to wszak żywi ludzie, z krwi i kości! Ciało ich przecież,
zaróżowione leciutko, drżeć oto zda się, poruszać, w żyłach krew
płynie, usta coś mówią, a oczy ich, rysy, wyrazu pełne, boleją,
płaczą, smucą się - myślą!..
Patrzcie... patrzcie!..
Tam, na, wspaniałym grobowcu, po obu stronach siedzącej na szczycie,
zadumanej symbolicznej postaci kobiecej, dwaj aniołowie zalewają się
gorzkiemi łzami, szlochają!.. Tu znów, przy innym pomniku, po
stopniach jego porusza się, kroczy wzwyż niewiasta młoda, - ku dwóm
posągom, stojącym na górze grobowca, prowadzi chłopczyka,
ślicznotę, w którego dłoni zaciśnięty kwiatuszek się chwieje... A
tam, znów dalej, w innej stronie...
W otwarte drzwi małego mauzoleum, po stopniach schodów wchodzi wolno,
szeleszcząc jakby fałdami swej sukni, ze spuszczonym wzrokiem - w
trzymany w dłoni różaniec wpatrzona, cudnej piękności kobieta...
I tak dalej, i tak dalej...
Dziesiątki białoskrzydłych aniołów, wdów bolejących,
załamujących dłonie, tarzających się gwałtownie, czy też
pogrążonych w martwocie rozpaczy, - setki biustów, postaci - zda
się, w cmentarnej ciszy nucą oto hymn bólu, w zgodnym akordzie z
piersi jakby wyrzucają wszechogólny krzyk cierpienia!..
A promienie zachodu zniżają się tymczasem coraz bardziej...
Purpura ich ciemnieje w końcu, niebawem niknąć powoli zaczyna tam i
ówdzie. Zakątki cmentarza dalsze, pod murem, stoją już w cieniach -
środkowe kąpią się jeszcze w ostatnich pożegnalnych drgnieniach
czerwieni i złota...
Wokoło klęczącego Romana, i obejmującego wciąż w jednej i tej
samej pozycyi pomnik, z posągiem matczynym, palą się w całej pełni
jeszcze dogasająco słońca blaski.
Dzierżymirski, szukając dalej ulgi w cierpieniu, jak nieprzytomny,
wciąż szepcze coś niezrozumiałego do skąpanej w purpurze promieni
rzeźby z marmuru... I niebawem, w ciszy, przerywanej tylko łagodnym
szmerem poruszanych u drzew liści, drżeć głośniej znów skarga
poczyna.
- Nie, matko! - szepce Roman - nie, matko! zrozum mnie, nie gań!.. Ja
tam, do nich wrócić nie mogę, to przechodzi siły moje!.. Wszak ja
jego, kochanka Oli - tłumaczy się dalej Dzierżymirski - jego, mego
wroga, zabić powinienem! A jakże ja to uczynię? Przecież oczyszczać
pojedynkiem nawet mego honoru nie mogę! - z goryczą w głosie, niby
żywej osobie, perswaduje Roman, coraz ciszej, złamanym szeptem... -
Zrozum, mateńko!.. Nie... mogę!..
Milknie na chwilę, poczem urywanym głosem, z beznadziejną rozpaczą,
mówi, zwierza się jeszcze... - Tak, mateńko! bo honoru wszak ja...
sam... nie... posiadam!..
I Dzierżymirski kończy głucho: - On w twarz mi to rzucić może,
jeśli się dowie o wszystkiem, a wtedy?.. Nie, matko! - powtarza
głośniej Roman nie żądaj tego ode mnie! - Ja, z piętnem pogardy na
czole, bez czci tych tłumów, które ujarzmiłem - żyć nie
potrafię!..
A szczególniej z jej... Oli możliwą pogardą - bez jej uczucia żyć
- nie mogę!..
I tem kończy spowiedź przed rodzicielką syn zbolały, a po chwili
dorzuca, z mocą. - I... nie chcę!!!
Milknie Dzierżymirski, twarzy nie odrywa jednak od marmuru grobowca,
pogrążywszy się w jakiemś półodrętwieniu głębokiem.
A wkoło niego tymczasem gaśnie już całkiem łuna zachodu... Jak
przed chwilą, niby dotknięte czarowną różdżką, ożywiały się
posągi z marmurów, tak teraz kolejno do martwoty swej powracają.
Położony tylko tuż obok Dzierżymirskiego symboliczny grobowiec
jaśnieje jeszcze... Na wpół różowy od blasków czerwonych,
blednieć oto właśnie coraz bardziej poczyna w tył przegięty,
eteryczny i wielki na grobie tym anioł z marmuru, o rysach przecudnych,
o rysach kobiecych, dziwnie nadziemsko zadumanych, a postaci całej
wiotkiej i ustawionej na piedestale w ten sposób w powietrzu unosił
się, leciał...
Anioł patrzeć się zdaje na Romana, ze współczuciem, spod rzęs
spuszczonych, oczyma żyjącego jakby ducha. Nad urną, którą trzyma w
dłoniach i tuli do piersi i unieść z sobą jakby pragnie w zaświaty,
odrzeźbiony, palący się ognik płonie rzeczywistem światłem,
pieszczony ostatnim promyczkiem słońca!..
Wreszcie i on zupełnie gaśnie.
Korowód wieczornych cieni z mrokiem, wodzem na czele, wsuwa się teraz
cicho na "Campo-Santo" i welonem szarym wkrótce przesłania z wolna
wszystko... W oczekiwaniu jutrzenki różanej, która ich znowu
przebudzi - zasypiają, symbole snu wiecznego, marmurowe rzeźby białe,
doczesną zda się tylko drzemką...
Stopniowo ścierają się zarysy posągów, kapliczek, mauzoleów...
Zmierzch ciemnieje. Święcąc swój tryumf, a śmierć słońca po
coraz bardziej mrocznych zakątkach "Cimitero" cienie wieczoru pląsają
już obecnie swobodnie całkiem - drużyna ich weseli się, tańczy,
pusta, skracając godziny do przyjścia nocy-władczyni.
Po pewnym czasie jednak staje się wśród tego grona jej paziów coś
niewątpliwie szczególnego bardzo... Wszystkie sylwety bowiem
bawiących się cieni łączą się oto w jedną grupę, zwartem kołem
otaczając któryś z licznych grobowców.
Obejmując ramionami krzyż i posąg marmurowy, klęczy tu nieruchomo,
zlewająca się prawie z pomnikiem, pochylona, biała sylwetka
mężczyzny... Cienie pochylają się ciekawie nad nią, dotykają jej
ciała, zaglądają w twarz, dziwnie bladą.
I raptownie szept jakiś trwożny przelatuje po szeregu paziów nocy...
Bezradni stoją wciąż gromadką, przelęknieni czemś jakby,
przejęci, cisi... Niektórzy z nich nawet załamują ręce, drudzy
kręcą z niedowierzaniem głowami - inni wpatrują się smutnie w
majaczącą postać ludzką.
Nagle koło ich rozprzęga się gwałtownie, milkną - pozostawiają w
zapomnieniu zupełnem pomnik i znajdującego się u stóp jego
człowieka. Momentalnie, szybko, ustawiają się składnie w dwa
szeregi, pochylają z gracyą i pokorą, szacunku pełną, w powitalnym
ukłonie...
To pani ich i królowa - Noc, strojna, wspaniała z wyżyn na ziemię
zestąpiła właśnie w tej chwili, w czarnym swym płaszczu i w gwiazd
aureoli.
--------------
Poranek sierpniowy uśmiechał się tego dnia radośnie do tętniącego
zwykłym ruchem wielkiego miasta. Pogodny, jasny, niósł on jednak w
powiewach swych, chłodniejszych już nieco i świeższych, zapowiedź
idącej wczesnej jesieni, tej czarownej, pięknej jesieni polskiej, tak
zadumanej zda się i marzącej cicho, po otulonych mgłami
płaszczyznach i tak pełnej porywającej sobą tęsknoty.
Na jednej z głównych ulic miasta uwijano się żwawo. Przechodnie,
wszyscy skwapliwie spieszący w jedną stronę, wymijali się
gorączkowo, dzwoniły tramwaje, dorożki turkotały głośno - lekko, z
cicha przesuwały się liczne, na gumowych kołach, ekwipaże i karety,
dążąc również w tymże, co i piesi, kierunku.
Niebawem jednak liczba jadących powozów poczęła się zmniejszać
stopniowo coraz bardziej, w końcu zaś ustała zupełnie.
Ulicę ruchu kołowego zamknięto. Ostatnie, zabłąkane dorożki
zawracano, zmuszając do natychmiastowego skręcania w pierwszą lepszą
boczną ulicę, a we względnej, panującej obecnie, uroczystej ciszy
rozlegał się tylko zgłuszony szmer licznych stóp idącej po
trotuarach gromady ludzkiej.
Pół-milczenie to dyskretne trwało dobre pół godziny.
Wreszcie z wieżyc jednego z pobliskich kościołów odezwały się
poważnie i rzewnie żałobne dzwony i smutne - zabrzmiały donośnie.
Ruch powstał na chodnikach... Zbierano się grupami, przystawano,
policya i żandarmi na koniach poczęli czynić porządek, niebawem zaś
w perspektywie wielkomiejskiej, opustoszałej środkiem ulicy, ukazał
się kondukt pogrzebowy. Na progach magazynów, balkonach i w oknach
domów zaroiło się od widzów ciekawych...
Z kilkunastoma księżmi i licznym klerem, żałobny korowód przesuwać
się zaczął z wolna aleją.
Ramowały go wdzięcznie niewinne główki idących regularnie rzędami
chłopaczków i dziewczynek - a wychowańców z licznych miejscowych
ochronek, zakładów dobroczynnych - za trumną zaś okazałą,
złożoną na bogatym sześciokonnym karawanie i jadącymi w ślad za
tem, uginającymi się od wieńców, żałobnymi wozami, postępował
tłum niezliczony - kołysało się morze głów ludzkich...
Hen! daleko zaś, poza ciżbą, ginąc gdzieś w perspektywie ulic
miasta, lśnił się w promieniach słońca sznur powozów i karet.
Wśród uczestniczącej w pogrzebie rzeszy rozlega się stłumiony gwar
ogólnie prowadzonych rozmów. Na wszystkich zaś ustach było teraz
jedno tylko imię!
Bez zmazy i skazy wobec świata zeszedł do grobu - Roman
Dzierżymirski.
W ostatnich dniach lipca społeczeństwem miasta, w którem żył,
pracował, któremu na różnych polach działalności przewodził,
wstrząsnęła wiadomość niespodziana, zakomunikowana przez gazety.
Telegramem mianowicie doniesiono lakonicznie o śmierci prezesa
Dzierżymirskiego, we Włoszech, w Medyolanie, na grobie matki, z
anewryzmu serca. Powodem nagłego zgonu było, jak mówili jedni, silne
wstrząśnienie moralne i bolesna wiadomość z kraju, jak utrzymywali
po cichu inni - straty poważne, czysto finansowej natury i położenie
bez wyjścia!..
Ciało sprowadzono do kraju i dziś oto to same miasto, któremu
Dzierżymirski tak wiele zasłużył się za życia, oddawało byłemu
przodownikowi ostatnią posługę.
Stawiły się wszystkie sfery i stany - wszyscy zaś z niekłamanym
żalem, szli obecnie za trumną człowieka, z którego śmiercią,
zdaniem ogólnem, ubywała miastu i krajowi nawet poważna społeczna
siła...
A dość było posłuchać tylko uważnie tam i ówdzie co mówiono o
zmarłym, by przekonać się, jak szczerym, jak powszechnym prawdziwie
był ten żal po nim!
Jednogłośnie bowiem i wszechogólnie wynoszono po niebiosa czyny
prezesa Dzierżymirskiego, poświęcenie dla ogółu, zdolności, rozum,
szlachetność i energię - jednobrzmiąco ubolewano nad stratą jego
niepowetowaną! Czasami, naturalnie, wplątała się i tu fałszywa
gdzieniegdzie nuta, lecz ginęła natychmiast w akordzie powszechnego
uwielbienia i żalu z przedwczesnego zgonu, tak zasłużonego
społeczeństwu człowieka...
Z trudnością przeciskając się pomiędzy dwoma sznurami ciekawych na
chodnikach, wspaniały pogrzebowy korowód oddalał się tymczasem
stopniowo w perspektywie ulicy, - wreszcie księża, karawani i
dążące za trumną tłumy skręciły w lewo, i po pewnym czasie
znikły...
Na pierwszorzędnej ulicy w mieście przywrócono ruch natychmiast. Z
bocznych ulic wysypały się dziesiątki zatrzymanych dotąd pojazdów,
potoczyły się, dzwoniąc, ponownie tramwaje, zadudniły dorożki,
omnibusy - do spowodowanych ściskiem wypadków kilku, wpadło na
ruchliwą arteryę grodu wezwane Pogotowie Ratunkowe, donośną na
trąbce pobudką torując sobie drogę!
Uroczysty nastrój sprzed chwili pierzchł bezpowrotnie. Szerokiem
korytem życie brutalnie deptało śmierci widmo - w codzienną szatę
gorączka codziennego bytu przyoblekło się wszystko dokoła.
Na ustach tylko, snujących się po trotuarach przechodniów, biernych
widzów żałobnego konduktu, błąkało się jeszcze nazwisko
Dzierżymirskiego, roznosiciele zaś dzienników zaroili się niebawem,
a korzystając z chwilowego nastroju publiczności, sprzedawać poczęli
z powodzeniem nadzwyczajne dodatki do gazet, z portretem i życiorysem
zmarłego.

*************************************************

Minął rok czasu...
Powodzią świateł w mglisty wieczór pierwszego Listopada gorzał
cmentarz miejski rozległy, i roje ludzi tłoczyły się na nim.
Poukładane wzorzyście paliły się na bogatych grobach i ubogich
mogiłkach kolorowe lampiony, kwiaty i wieńce stroiły umarłych
zakątek...
Przy grobowcach niektórych, ubranych wspaniała, nie było żywej
duszy. Przy innych formalne odbywały się zebrania. Środkiem zaś
ulicy wystrojony, "szykowny", a przeważnie bezmyślny, wśród
dowcipów brukowych, wygłaszanych donośnie, spacerował tłum
ciekawskich obojętny.
Tu i tam z rzadka czerniała przy świeżym pomniku postać schylona,
zadumana tęsknie, cierpiąca... Tam i ówdzie na skromnej mogiłce, w
bardziej oddalonej cmentarnej alei, szlochała cicho jakaś kobiecina,
gdzie indziej znów klęczący syn, czy mąż, samotny, modlił się,
lub nie widząc nic zgoła, nie słysząc, zapatrzony w ból własny -
połykał łzy.
W samotnej bocznej alei cmentarza wesoła młoda para, pochylona
wzajemnie, szeptała sobie czułe czule słówka mijając obojętnie
groby, a pomiędzy innymi i mogiłkę jedną darniową, skromniutką...
Zapłakana dziewczynina kilkunastoletnia, ze złożonemi pobożnie
rączkami, klęczała na niej i sama jedna, biedziła się w tej chwili
z jedyną zapaloną, a gasnącą za każdym podmuchem wiatru,
świeczką, którą, wespół z dziesięciogroszowym z choiny
wianuszkiem, i białym wielkanocnym barankiem - ustroiła grobek matuli.
Od żebraków, bab i dziadów, mruczących modły, zawodzących
żałośnie, roiło się na cmentarzu.
Co chwila ktoś z publiczności zbliżał się do nich i dając
jałmużnę, dodawał: - Za duszę nieżyjącego Piotra, Maryi i.t.d.
- Litości godna osobo! - skarżył się głośno żebrak stary,
wyciągając dłoń kościstą do przechodzących właśnie aleją
trzech ładniutkich podlotków, rozmawiających wesoło.
- Czekajcie! - do rówieśnic odezwała się żywo jedna z panienek,
zatrzymując się przed dziadem. - Dam mu, niech się pomodli za duszę
mego pana Stanisława...
- Ależ kiedy on żyje! po co? - zadziwiła się naiwnie najmłodsza z
trójki.
- Ha-ha-ha! - zaśmiała się pierwsza serdecznie, - a cóż to szkodzi,
niech się tam za niego, grzesznika, pomodli!..
I wręczając następnie dziadowi szóstaka, rzekła: - Macie, dziadku,
za Stanisława!..
- Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista
niechaj mu świeci! - zaintonował żebrak uroczyście.
Śmiech rozległ się w alei; koncept podobał się figlarnej trójce, a
kilka babek i dziadów, znajdujących się w pobliżu, skorzystało na
tem, bo obdzielono ich groszakami na tąż samą intencyę. Pan
Stanisław został za życia pogrzebanym, modlono się już z góry za
niego, a pusta, niefrasobliwa młodość, nie znająca zapewne jeszcze,
co to ból prawdziwy i żal po drogiej sercu stracie - poszła dalej,
śmiech zaś jej srebrzysty odbił się raz jeszcze na zakręcie alei o
ukryty w drzew cieniu pomnik okazały.
Na wysokiej kolumnie z połyskującego marmuru widniał jakiś posąg
stojącej osoby... Na grobowcu nie było żadnego kwiatka i żadnych
świateł... Zapatrzony jakby smutnie sam w siebie, stał on ciemny na
uboczu, opuszczony i widocznie zapomniany. Jarzący się tylko blask
lampek czerwonych, któremi ozdobiono grób sąsiedni, rzucał nań
niepewne, dalekie światło. W półświetle tem, kto znał za życia
Romana Dzierżymirskiego, z łatwością mógł go poznać teraz w
stojącej rzeźbie z marmuru.
I idącego przechodnia przykuwało do miejsca zdziwienie nagłe.
- Jak to? - zadawał sobie mimowolnie pytanie. - W powodzi świateł,
blasków tysiąca, dających tak wymowne i chlubne świadectwo, że
żywi pamiętają jednak o umarłych, dzisiaj o Dzierżymirskim już
zapomniano?.. Czyż to możliwe, by świat był tak niewdzięcznym,
żeby wykreślał z pamięci jednostki, tak głośne za życia - tak
możnowładne!...
I dziwił się przechodzień... Dziwił się w dalszym ciągu naiwnie,
nie zdając sobie sprawy z tego pewnika życiowej ironii, która prawem
"teraźniejszości" się zowie, a która, z małymi wyjątkami, uwielbia
tylko żyjących i na widowni obecnych, umarłych zasypując pyłem
zapomnienia.
I spacerujący po cmentarzu widz ciekawy przybliżał się do grobowca,
z trudnością odczytywał napisy, a później szedł dalej, zamyślony
mimo woli nad nietrwałością doczesnego bytu.
Lecz o niewdzięczność tym razem posądzał ludzi niesłusznie. Bo los
szyderca, któryby może i rzeczywiście starł u świata wspomnienie
innego, prawdziwie i wszechstronnie zasłużonego człowieka,
niezbrukanego życiem, czystego - okazał się łaskawszym jednak, dla
ubranego w togę pozorów moralnego wykolejeńca!
W kwadrans później, trzy osoby, oglądające się wokoło, skupiły
się przed grobem Dzierżymirskiego. Wkrótce, tamże zjawił się
również mężczyzna, z kobietą młodą dość jeszcze i garstką
dziatek.
Przed ginącym w cieniach wieczora pomnikiem Romana, poklękli oni
niebawem wszyscy...
Byli to Orlęccy: ojciec, matka i córka, oraz Zieliński Herman, z
rodziną.
Młody głosik dziewczęcy pierwszy przerwał nieśmiało milczenie
cmentarnego zakątka. Silny, jędrny zawtórował mu głos męski i
szept otaczających...
Wśród dalekiego echa kroków gromady ludzkiej, ich rozmów, śmiechu i
płaczu - popłynęła z serc wdzięcznych za duszę zmarłego
modlitwa!..
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nazajutrz osamotnienia i zapomnienia żywych wstydzić się już nie
potrzebował przed innymi - wspaniały grobowiec prezesa
Dzierżymirskiego.
Czyjaś troskliwa ręka ustawiła na grobie palmy i świeże kwiaty... W
krzyż ułożonych różnokolorowych lampionów kilkanaście nęciły tu
oko i skromny, aczkolwiek gustowny wieniec zielony u pomnikowego tulił
się podnóża. Tamże błyszczał o nieboszczyku napis złocisty,
złożony z samych tytułów i godności...
I w blasków powodzi, na szczycie kolumny jaśniała zarówno teraz
wdzięcznie odrzeźbiona sylweta pięknego, młodego jeszcze
mężczyzny.
Królując nad wszystkiem dokoła, niepokalanie biały, stał on i
patrzył zamyślony! Na ustach z kamienia błąkać się zdawał
dyskretny uśmiech zwycięskiej ironii...
A poniżej - u stóp posągu, na czarnem tle marmuru, wielkiemi
literami, rzucały się w oczy te oto wyryte słowa:

Uczciwy, szlachetny i prawy,
Ukochał bliźnich i społeczeństwu oddal życie całe -
Nagrodź go, Panie!..

You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.