Ironia Pozorów - 01

Total number of words is 4010
Total number of unique words is 2072
20.6 of words are in the 2000 most common words
30.4 of words are in the 5000 most common words
35.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.

"Ironia Pozorów"
Maciej hr. Łubieński

PROLOG

Dniało...
Leniwo, sennie pierzchały mgły przezrocze, tulące się dotąd w
niemej pieszczocie do ścian wielkiego grodu i wodnej, płynącej u
stóp jego fali.
Wreszcie - znikły...
Na wzgórzu ukazało się miasto. Z wysoka, iglicami katedry, licznymi
gmachami i zżółkłą zielenią ogrodów przejrzało się dumnie w
nurtach szarych rzeki, a po szybach okien domów jego zamigotał
równocześnie pierwszy bladawy promyk chmurnego jesiennego świtu.
Na poddaszach krytego cegłą staromiejskiego domku nieprzesłonięte
niczem okno jedno zaśmiało się weselej od innych do matowego
porannego światła. Ciekawie do wnętrza facyatki wśliznął się
brzask smętny.
W pokoiku, o paru najniezbędniejszych tylko sprzętach, na razie nie
było nikogo.
Pościel nienaruszona bieliła się dość schludnie, wszystko wokoło
zaś wskazywało wyraźnie, iż właściciela siedziby tej od wczoraj
już nie było, puls bowiem kiełkującej tu jakiegoś jednego życia,
zastygły w panującym wszędzie nieporządku, wyraźnie oczekiwać się
zdawał cierpliwie na swego pana i władcę.
Tymczasem zaś tylko po niezamiecionych kątach błąkały się pustka i
nuda, a nietrudno było domyśleć się, że bieda w swej ziemskiej
wędrówce zaglądać tu nieraz musiała...
Gościnę jej bowiem zdradzało tutaj - wszystko. A więc i ubożyzna
mebli i atmosfera jakaś duszna, wreszcie to coś niewidzialnego,
nieokreślonego, z kątów, ze ścian, zewsząd, wyzierającego, co, jak
widma cień, szeptem jakby, mówi wciąż o sobie i łzawo się skarży.
W przedziwnie zgodnej, panującej tu ogólnie harmonii szarzyzny,
melancholii i smutku, dźwięczała jednak, drgała, niby uśmieszek
radosny, jasny, nuta weselsza. Była zaś nią stojąca w rogu pokoju,
na komódce staroświeckiej, zniszczonej, w inkrustowane, wykwintne ramy
oprawna fotografia gabinetowa młodej dziewczyny, ku której z obok
stojącej szklaneczki małej wychylała się pieszczotliwie w rozkwicie
swym śliczna aksamitna pąsowa świeża róża.
Dziewczę i róża patrzyły na siebie, lecz królowa kwiatów z
sąsiedztwa swego dumną być tylko mogła.
Z martwej bowiem kartki kartonu, spoglądała na świat dużemi oczyma
cudna twarz dziewczyny, a zaklęty w rysach i układzie całej postaci
nieujęty jakiś wdzięk - ta siła największa kobiety, oporna na lata
i burze życia, świeża zawsze, jak kwiecie wiosny - szła na widza i
chwytała go za serce, czarując natychmiast swem słabem bądź co
bądź tylko artyzmu ludzkiego odbiciem.
Odosobnienie zaś wyraźne rogu izdebki, gdzie stała fotografia, od
otaczających i rozrzuconych po pokoju sprzętów, oraz pewna czystość
staranna, cechująca to miejsce - świadczyły sobą również aż
nadto, że nieobecny właściciel mieszkanka tego dbał wielce o ten
zakątek, zdradzając przytem, że i on w biedzie swej miał może
jakąś chwilkę jasną, jakieś swoje marzenie!...
Tak, niewątpliwie!...
Siła bowiem jakby ukryta, a nieujęta jednocześnie i dziwna, biła od
tego kącika pamiątek; zdawał się być on jedynym uśmiechem smutnego
zkądinąd tu bytu i jedyna również kapliczka, nikłego złudnego
zapewne jakiegoś szczęścia, ale zawsze - szczęścia.
W szarą nędzę istnienia "pana", zamkniętej w tych ścianach biedy,
życie wplątało widać jakąś nić złotą, rzuciło na osłodę
hojnie i litościwie pęk duchowych promieni!...
Tymczasem w ciszy izdebki nie przerywało nic zgoła... Przez małe
okienko widać tu było spiętrzone dachy z czerwonej cegły, kominy;
dalej, w dole, srebrzyła się rzeka, a środkiem niej cicho sunęła
właśnie berlinka, zdążając ku miejskiej przystani.
Z wieży którejś z poblizkich świątyń w ogólnem milczeniu
melodyjnie rozległ się niebawem dźwięk sygnaturki porannej.
Monotonne nieco popłynęło w dal echo z dzwonu, a zawtórowały mu
wkrótce świstawki licznych fabryk, turkot wozów z mlekiem i
pieczywem, oraz inne, płynące zewsząd odgłosy.
Powolnie budziło się już miasto.
Krętymi uliczkami staromiejskiej dzielnicy zdążał krokiem równym i
szybkim ku opisanej powyżej siedziby swojej młody mężczyzna, rosły
i gibki, ubrany w jesienne palto i pognieciony miękki kastrowy
kapelusz, nadający śniademu obliczu jego i bujnemu zarostowi wyraźny
typ jakby południowca z Zachodu. Szedł on, pogwizdując z cicha, z
rękami w kieszeniach, zamyślony, a po wyminięciu kilku przechodniów,
skręciwszy w uliczkę wązką i głuchą, znalazł się na niej sam
zupełnie.
Po chwili jednak z poza węgła staroświeckiego domu, tworzącego róg
tej ulicy, wysunęła się pewna postać i poczęła iść w ślad za
nim.
Była to biedna jakaś babina, a snać nieco podpita, bo zataczając
się z lekka, krzykliwie podśpiewywała coś sobie. Mała, krępa,
okręcona czerwoną wełnianą chustką i w takiejże spódnicy,
kołysała się ona zabawnie, przystając co kroków kilka, i niby
baletnica szybko wykręcając się na jednej nodze.
W swe kościste ręce spódnicę ujmowała przytem pociesznym ruchem, a
z pełną komizmu gracyą unosząc ją wyraźniej i głośniej
powtarzała ostatnią piosenki zwrotkę, i szła dalej, aby w parę
minut ponownie wykonać też same identycznie produkcye.
Idący ulicą mężczyzna przystanął i patrzał ciekawie na babinę,
wkrótce jednak, znudzony, obojętnie odwrócił się i począł iść
dalej.
W tej samej chwili posłyszał za sobą wołanie:
- Hej, panoczku, panoczku! Stójcie-no ino tam, stójcie!...
Młody człowiek odwrócił się i ujrzał zmierzającą ku niemu
kobiecinę; trzymała coś w ręku i kiwała nań. Zdziwiony podszedł
bliżej i zapytał:
- Cóż to, czegóż ode mnie chcecie?
Babina zaś, podając mu jakiś przedmiot, objaśniła:
- A dyć zgubiliśta to panoczku!... Przez mała psewróciłabym se bez
tę torbę...
Nieznajomy machinalnie ujął w rękę, co mu dawano.
Trzymał pugilares duży, ciężki i elegancki; był on ze skóry koloru
wiśniowego i mile dotknięciem swem pieścił.
Na ten widok zarumienione od porannego chłodu oblicze młodzieńca
zbladło, ręka mu zadrżała nerwowo, a na ustach, które z lekka
poruszyły się niedostrzegalnie, zamarły, jakby niewypowiedziane
jakieś słowa.
Jednocześnie spojrzenie jego dużych ciemnych oczu obrzuciło badawczo
uliczkę: wokół nie było nikogo, tylko zapuszczone story licznych
okien u domów patrzyły przed siebie martwem okiem - w ciszy uśpienia
jeszcze drzemało tu miasto.
Przenikliwy, rozumny wzrok nieznajomego spoczął z kolei na twarzy
stojącej przed nim kobieciny, i zatrzymał się na niej długą
chwilę...
Zdawała się ona być ze wsi, a Bogu duszę winna, ucierała w tej
chwili swój nos zamaszyście, nieestetycznym i prymitywnym, ludowi
naszemu właściwym sposobem, mrugając równocześnie małemi,
zaszłemi krwią, jak u królika, oczkami. Niewątpliwie była przytem
poweselałą od trunku, a nie pijaną przed chwilą widać śpiewającą
tylko - tak sobie, gwoli zadośćuczynienia nastrojowi swemu, czy też
może zbytkowi przyrodzonego temperamentu.
- Dziękuję wam! - Lakonicznie rzucił nagle nieznajomy, prosto w
piegowatą i czerwoną twarz babiny i odwróciwszy się z pośpiechem,
podniósł kołnierz paltota, wtulił w niego głowę, nasunął na oczy
kapelusz i począł iść bardzo szybko, wkrótce zaś puścił się
prawie że biegiem.
- A to ci leci!... Niby ta elektryka, zrozumienia nijakiego niemająca,
- zawyrokowała głośno do siebie, wzruszając ramionami, kobiecina.
Raźno z miejsca ruszyła i śpiewać znowu poczęła, echo zaś jej
piosenki, odbiwszy się o mury charakterystycznych, przygarbionych
wiekiem kamienic Starego Miasta - pognało za niknącym już w głębi
uliczki mężczyzną, ostatnią swą, dwukrotnie powtórzoną, zwrotką:
"A kto kocha, ten jest zdrów,
A kto kocha - ten jest zdrów..."

Zgrzytnął klucz w zamku cichej facyatki, otworzyły się gwałtownie
drzwiczki, i na progu stanął właściciel tego mieszkanka. Od powiewu,
wywołanego prądem powietrza, zadrżały firanki u małego okienka, ze
szklanego zaś kielicha pochyliła się ku fotografii młodej dziewczyny
róża aksamitna, jakby pragnąc z nią wspólnie powitać pana swego.
- Nareszcie!... - wyszeptały z ulgą usta przybyłego i ruchem
nerwowym, zamknąwszy cicho drzwi za sobą, przekręcił klucz w zamku.
Rzecz dziwna - natychmiast w czterech ścianach smutnej dotąd izdebki
zrobiło się jakoś weselej i jaśniej!...
Młodość bowiem i siła szły, biły od młodego mieszkańca facyatki,
i niby brakujący promień światła, ożywiły, zda się, wnętrze
poddasza.
Rzuciwszy kapelusz i paltot na krzesło, młodzieniec bacznie rozejrzał
się po swym pokoiku, a zmarszczywszy brwi i jakby coś rozważając,
pozostał w pozycyi stojącej dłuższą chwilę.
Poruszył się jednak niebawem i podszedł do drzwi, nadsłuchując
równocześnie. Postawszy zaś tam minut parę, zbliżył się
następnie do okna, a wpatrzywszy się w nie przez sekundę może, po
krótkiem wahaniu, powolnym ruchem spuścił roletę.
Szarawa ciemność zaległa izdebkę.
Młodzieniec podszedł do kanapy, przed którą stał stoliczek
mahoniowy, i usiadł. Wkrótce w ciszy rozległ się zgrzyt zapałki. Po
chwili mała lampka oświetlała już poddasze, młody człowiek zaś,
raz jeszcze obejrzawszy się wkoło, szybko, sięgnął do kieszeni
swego ubrania.
Nerwowo, śpiesznie wydobył stamtąd wręczony niedawno portfel
skórzany i, z błyskiem ciekawości w oczach roztworzywszy go,
położył na stole.
Z sześciu, zapiętych małemi klapkami, przedziałów złożony, z
wielką spodnią, idącą przez całą długość jego kieszenią, w
oczekiwaniu, cicho, pugilares patrzeć się zdawał na siedzącego
mężczyznę...
Ręce jego jednak, dotknąwszy się tylko pobieżnie wypełnionych
kryjówek, zatrzymały się chwilę bezczynnie, a na nerwowej twarzy
odbiło zdumienie, połączone jakby z przestrachem.
- Jak to, więc tak dużo tu czegoś? -mówiły wyraźnie wielkie,
wyrazu pełne oczy młodzieńca, i jednocześnie pytać się zdawały
niepewne: - Czy tylko to aby pieniądze?..
I dziwna reakcya odbywała się w duszy jego.
Gdy krętemi uliczkami leciał do swego mieszkanka, paliła go chęć
ujrzenia, co zawiera portfel, a obecnie?... Lęk oto jakiś
niewytłumaczony zawładnął nim nagle.
Przeczucie mówiło mu wyraźnie, że tu, przed nim, w pugilaresie tym,
ukryty na razie od oczu ludzkich, mieścił się majątek może, tkwił
pieniądz - ten talizman ludzkiego dobrobytu i szczęścia, drzemała
świata tego potęga - złoto...
A jednak nie poruszył on dotąd wcale portfelu... Dlaczego?
Bo z przeczuciem bogactw, które czekać się zdawały tylko dotknięcia
jego, czuł dobrze, zdawał sobie on sprawę z czegoś innego również.
To była własność cudza!...
Upomną się o nią niewątpliwie; on zaś, nie wiedząc, co się tam
znajduje, możeby mógł jeszcze, pomimo swej nędzy, zwrócić
właścicielowi ten oto przedmiot, czy uczyni to jednak, unurzawszy
ręce w zawartości jego?
Z ręką na portfelu opartą mężczyzna zamyślił się bardziej
jeszcze.
Wszak, choć z pozoru wesół i syty, nie posiadał on w istocie na
razie złamanego szeląga przy duszy. Ostatnie pieniądze wydał na
bilet kolejowy, który pozwolił mu wrócić w ściany poddasza z
wczorajszej zamiejskiej wycieczki, związanej z nadzieją otrzymania
posady.
Nie otrzymał jej - wracał z niczem; głodne dzisiaj już teraz
pytająco zaglądało mu w oczy zimnem nieubłaganem spojrzeniem.
A tu, przed nim!...
Młodzieniec zerwał się z kanapki i przebiegł pokój kilka razy.
Nagle, wytrzymać snadź już nie mogąc, pochwycił w drżące ręce
leżący portfel i rozpiął ruchem gwałtownym po kolei wszystkie jego
kieszonki...
I oto z jednego przedziału natychmiast z przyciszonym brzękiem
posypały się na wyszarzałą serwetę stolika rulony złota,
błyszczące, nowe - zamigotały w niepewnem świetle lampy i ułożyły
się cicho... W ślad za nimi z innych kieszonek portfelu z szelestem
wypadły pliki storublówek, w opaskach, a z kryjówki jego spodniej
wysunęły się do połowy wielkie kwadraty pięćsetrublówek!...
Więc nie było to urojeniem, marzeniem, mrzonką!.. Rzeczywiście zatem
drzemał tu pieniądz w swym majestacie!..
Młody człowiek odskoczył od stołu i wpatrzył się w nagromadzoną
kupę grosza.
Na twarz jego wystąpił wyraz chciwości i oszpecił ją, oczy
głębokie, duże, przybrały połysk koci i wpiły się uporczywie w
banknoty i złoto.
Po chwili zbliżył się ponownie do stolika. Lubieżnym ruchem swej
delikatnej ręki przesunął po nagromadzonych pieniądzach, a po ciele
jego równocześnie przeleciał dreszcz.
Jak włosy pięknej kobiety, jak ciało jej zmysłowe, aksamitne,
pieściły go banknoty... Zanurzył rękę głębiej i dotknął się
złota.
Z cichym brzękiem rozsypało się ono w strumyk błyszczący, a nim do
głębi ponownie wstrząsnął dreszcz.
Nigdy w życiu swem nie miał tyle pieniędzy u siebie. Fortuna zawsze
impertynencko odwracała się od niego, szczęście dotychczas uciekało
odeń również, jak od zapowietrzonego, pieniądz zaś, drwiąco
unosząc się w niedostępnych dlań wyżynach, niepochwytny, szyderczy
- stronił od niego stale.
Młodzieniec przesuwał wciąż machinalnie ręką po storublówkach.
Przed oczyma migały mu wizerunki, podpisy na banknotach, złote
imperyały zimnym dotykiem głaskały jego dłoń...
Wyrwawszy rękę wreszcie z pieszczotliwego uścisku złota, mężczyzna
pochwycił nagle pliki storublówek i liczyć począł.
Drżące ręce jego brały i porzucały co chwila zwitki banknotów;
szelest papieru, zduszony dźwięk monety zagrały w ciszy izdebki,
zdziwiły te biedne ściany, tak zdawna odwykłe od brzęku pieniędzy,
wyganiając, zdawało się, biedę, przykucłą gdzieś w kącie, z
legowiska swego. I widmo jej w łachmanach zniknęło przestraszone,
wygnane szmerem poddanych Złotego Cielca - umknęło, szukając gdzie
indziej schronienia.
A młody człowiek wciąż liczył... Teraz dłoń jego dotykała zwitka
pięćsetrublówek. Było ich dwadzieścia.
Ciemny rumieniec powoli występował na śniadą twarz młodzieńca,
oczy zaś jego paliły się bezustannie chciwości niezdrowym blaskiem.
W papierach i złocie, z pewną, drobną tylko różnicą, było
wszystkiego dwadzieścia siedem tysięcy.
Młodzieniec odstąpił od stołu i wolno z rozmysłem począł
przechadzać się po izdebce.
- Dwadzieścia i siedem tysięcy!.. Dwadzieścia i siedem...
Powtarzając się bezustanku, w głowie jego huczała i wracała myśl
jedna, a dziesiątki innych ginęły, topiły się tylko w niej, jak w
chaosie, zanikały - milkły...
On zatem, który prócz jedynego na sobie odzienia i tych paru
sprzętów wokoło, nie posiadał nic na świecie, on - za jednym
zamachem mógł stać się oto właścicielem owych, rozsypanych przed
nim pieniędzy?..
Młodzieniec zadrżał.
- A moralność? a etyka? To własność nie twoja, to zguba czyjaś
tylko, ty powinieneś pieniądz ten zwrócić, zwrócić, zwrócić!..
jak rój owadów nagle zabrzmiały w uszach mężczyzny jakieś szepty i
głosy.
- Oddać? ha-ha-ha!.. A to dlaczego? ciekawym? - zadrwił rozsądek
zimny natychmiast. - "On prend son bien, ou on le trouve." - Znalazłeś
- to twoje! A zresztą, gdyby to samo, co ty, znalazł był kto inny,
czy myślisz, że postąpiłby on inaczej?
- Oddałby, oddał na pewno, bo chciałby pozostać uczciwym!.. - silny
głos prawości rozległ się śmiało w duszy mężczyzny.
Wstrząsnął się młody mieszkaniec facyatki i przetarł ręką
czoło, po chwili zaś zmęczony usiadł na jednym z koszlawych
fotelików i, podparłszy głowę dłonią, zadumał się głęboko.
A rozum drwił dalej bezlitośnie, zjadliwie, sącząc się kroplami
ironii:
- Nie słuchaj bredni i sentymentalnych mrzonek! - szeptał. -
Uczciwość - frazesa!.. Któż naprawdę uczciwym jest w czasach
obecnych? Obejrzyj się tylko i wpatrz uważnie w ludzi, walczących o
byt obok ciebie. Czyń wreszcie, jak chcesz... odtrąć łaskawy
uśmiech fortuny!..
Los, odbierając może naumyślnie drugiemu, co miał zanadto w swym
trzosie, pragnie dobrotliwy, obdarzyć ciebie, nie chcesz-li?
- Ha, to bądź sobie zatem wspaniałomyślnym, szlachetnym, wielkim!
Umieraj z głodu, bądź głupim!.. Ale pamiętaj, że gorzkiemi łzami
żałować kiedyś będziesz chwili swojego szału - pamiętaj, żeś
biednym!
Zaśmiał się jeszcze rozum szyderczo i umilkł, mężczyzna zaś,
zadumany, pochylił się na krześle, jakby przygnieciony do ziemi,
oparłszy przytem łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłonie.
Tak, niestety, był on biednym!..
Straciwszy matkę lat temu parę, uczył się następnie za granicą: w
Niemczech i we Francyi. odebrawszy kosztem bogatego stryja
wykształcenie nie fachowe, lecz ogólne i staranne, zdecydował się
rok temu właśnie powrócić do miasta, gdzie ujrzał był światło
dzienne, by zbliżyć się do dotychczasowego opiekuna swego, a brata
rodzonego nieżyjącego już ojca.
W młodzieńczej wyobraźni studenta roiła się nawet podówczas
nadzieja śmiała owładnięcia sercem starego bogacza, aby po
najdłuższem życiu zapisał mu mienie.
Tembardziej zatem śpieszył się z swoim wyjazdem, lecz przybył za
późno niestety; stryja swego już nie zastał.
Łożący tylko z obowiązku na studya bratanka, a nie przywiązany doń
zgoła innym, serdeczniejszym węzłem, parę tygodni temu właśnie
starzec przeniósł się był do wieczności, zapisawszy cały majątek
na dobroczynne cele.
Nie zastawszy więc w mieście nikogo na razie, kto by go znał lub
pamiętał, odważnie z biedą wziął się on wówczas za bary.
Przepisywał referaty, polisy ubezpieczeniowe, dawał lekcye, czynił,
co tylko mógł i zdobywał miejsce przy biesiadnym, ogólno ludzkim, a
tak zazwyczaj niegościnnym stole...
0 chłodzie i głodzie mijały mu w ten sposób dnie całe, gorycz
jednak do życia, w walce o byt ciągłej, nie rozgaszczała się w
duszy jego, nie mającego po prostu czasu w bezbarwnej swej biedzie i
gorączce zarobku analizować ciemnych stron swego żywota. Miesięcy
parę temu dopiero siła okoliczności i ludzi, o których ocierać się
począł, żal wykluł mu się w duszy do świata, sącząc z niej
niezadowolenie i gorycz.
Traf ślepy zrządził pewnego dnia, iż spotkał rówieśnika swego z
lat dawnych.
Przy wspomnieniu tem ostatniem, młody mieszkaniec poddasza zmarszczył
brwi i zamyślił się jeszcze głębiej, niż przedtem.
Dawny jego kolega szkolny z kraju i zagranicy, Edmund R-ski, potrosze
nawet kuzyn i towarzysz zabaw dziecinnych - dziś bywalec stolicznych
salonów, chłopiec zamożny, zbliżył się do niego pierwszy wówczas.
Było to podczas karnawału, w zimie, w jednej z kawiarń, bardziej
uczęszczanych w mieście.
Po dłuższej gawędzie i rozpamiętywaniu młodzieńczych lat
ubiegłych, Edumund R-ski rzekł mu wtedy:
- Wiesz co, mój drogi? Dobrze się nazywasz, ładne masz maniery,
które pozostały ci po rodzicach i wychowaniu starannem, notabene wcale
dobrze i z akcentem mówisz po francusku, tandem tedy zaproponowałbym
ci coś... tylko nie obraź się na mnie przypadkiem... Gdyby cię tak
ubrać elegancko, bardzo dobry i okazały byłby z ciebie tancerz... He,
cóż ty na to? Proszony właśnie jestem o młodzież do państwa W. na
bal, pojutrze, chodź ze mną... Siedzisz i marnujesz się gdzieś w
kącie, qui lo sa, przystojnym jesteś, a nuż podobasz się komu?.. Ja
ci pomogę i ułatwię wszystko...
Od słowa do słowa, dał się namówić wtedy. Otrzymawszy od bogatego
i hojnego, oraz uprzejmego kuzyna pożyczkę, wyekwipował się i
poszedł na bal z nim razem.
Edmund R. przeprowadził rzecz całą bardzo zręcznie. Przedstawiwszy
protegowanego swego, nie omieszkał przypomnieć wszystkim z osobna o
stryju jego, filantropijnym zapisodawcy, a także o rodzicach, ongi,
przed laty, zamożnych i wpływowych. Dobrze wychowanego, eleganckiego i
miłego tancerza zapraszać poczęto chętnie, tembardziej, iż
powszechnie wiedziano o przyjaźni jego z Edmundem R., znanym i cenionym
bywalcem.
Młody mieszkaniec skromnego poddasza poruszył się niespokojnie na
krześle i spojrzał przed siebie wzrokiem zamglonym, zapatrzonym we
wspomnienia własne.
Wówczas to, po owym pierwszym balu, przestąpił on zaczarowany dlań
dotąd próg salonów i zapamiętale bawić się począł. Życie,
które prowadził, upajało go. Niepomny jutra - szalał.
Trwało to tygodni parę, i nagle skończyło się wszystko... Edmund
R-ski, wezwany telegraficznie do umierającej siostry za granicę,
wyjechał, pieniądze wyczerpały się równocześnie, a zaniedbana
czasowo jego własna zarobkowa praca wysunęła mu się z rąk; ktoś
inny, także potrzebujący biedak, zastąpił go.
W okienko facyatki karnawałowicza zajrzał głód; po wizytach i balach
pozostał w pamięci jego tylko chaos ogólny - wrażenie chwil
rozkosznie jakby prześnionych, i jedno wspomnienie trwałe.
Oczy młodego mężczyzny zadumane, w tej chwili błyszczące i jakby
tkliwe, skierowały się w róg izdebki, gdzie w półświetle lampy
majaczyła fotografia.
Nabył ją u fotografa i niemal codziennie stroił w kwiaty;
przedstawiała zaś ona elegancką pannę z towarzystwa, córkę
ukraińskiego magnata, błyszczącą ubiegłego karnawału w salonach
pięknością, dowcipem, otoczona rojem wielbicieli, a którą pokochał
uczuciem miłości pierwszej - prawdziwej.
Dla niej rzucił się w wir czczych zabaw bez środków po temu, bez
pamięci...
Odepchniętemu twardą ręką biedy od rydwanu bawiącego się świata -
przesłoniętego w pamięci jego gazą ułudną, mieniącego się
setkami odcieni i blasków - pozostały tylko wspomnienia dręczące,
rozkoszne, kilkunastu rozmów, tańców, uścisków dłoni, spojrzeń...
i - nabyta za pieniądz własny fotografia pięknej dziewczyny.
Mydlana bańka złudna - marzenie!..
Siedzący wciąż w zamyśleniu przed stolikiem młodzieniec głowę
pochylił i ponownie ukrył ją w dłonie. Niby na jawie, przed oczyma
żywo stanął mu bal ostatni... W jarzącej się świateł powodzi,
wśród kołyszących się w takt melodyjnego walca par, sunęli oni
wówczas po szklistej posadzce salonów...
Ona miała spuszczoną główkę cudną i opierała się z wdziękiem na
jego ramieniu, on zaś, tuląc nieznacznie tancerkę swą do piersi,
pożerał wzrokiem jej twarz, nagie ramiona i szyję kształtną, a
długą i giętka, jak kwiat, o łodydze wysokiej.
Od czasu do czasu piękna panna wznosiła na niego swoje głębokie,
mieniące się źrenice, i spojrzenia ich spotykały się na chwilę...
Potem śliczne dziewczę przykrywało znów oczy długiemi rzęsami; on
rzucał słówko, przyciskał machinalnie kibić jej do siebie,
czekając ponownie niemej źrenic rozmowy. Nagle uciszyło się w
balowej sali...
To muzyka ustała była, a oni walcowali jeszcze, ciągle przytuleni do
siebie - zrośli skrytem jakby pragnieniem.
Później odprowadził znużoną swą tancerkę, a ona leciuteńko,
dziękczynnie paluszkami drobnemi ścisnęła jego dłoń...
Młodzieniec zerwał się z krzesła, potrącił je gwałtownie, i
dużymi krokami zaczął przebiegać szybko swój pokoik. Jednocześnie
z wyrazem miłości bezgranicznej spojrzenie jego pobiegło do komódki
małej, gdzie stała fotografia z różą.
Z kryształowego kielicha delikatnie wychylał się kwiat purpurowy,
dotykając warg prawie dziewczyny. Usteczka jej małe uśmiechały się
rozkosznie, pocałunku zda się spragnione...
Młody człowiek pozostawał chwilę w niemej kontemplacyi ubóstwianego
przez się kącika izdebki, aż wreszcie powoli wzrok swój przeniósł
w stronę stolika, gdzie leżały cicho banknoty i złoto.
Wyraz marzenia, ekstazy błyskawicznie znikł z jego oblicza -
przypomniał sobie chwilę obecną.
Zwolna do stolika zbliżać się począł; utkwiwszy spojrzenie w
rozsypanych pieniądzach, jednocześnie myślał:
- Niemi tylko może zdobyć bym mógł swe marzenie, one pozwolą mi i
ułatwią zbliżenie do ukochanej! A potem...
I mimo woli znowu spojrzał młodzieniec w róg pokoiku.
Oczy dziewczyny kuszące patrzyły zalotnie, paliły go, obiecywać się
zdawały rozkoszy ułudę, miłość - szczęście!.. Rumieniec oblał
twarz mężczyzny.
- Ach, mieć ją, posiadać, i żyć jej życiem, zlać się z nią
istnieniem i duszą!.. - zawirowała mu w głowie myśl uporczywa.
- Przecież to córka magnata; książęta, hrabiowie ubiegają się o
nią, czemże ty jesteś dla niej? - zerem, nie otrzymasz jej nigdy, -
uspakajała mózg, nerwy wzburzone, trzeźwa, zimna logika. - Chyba, że
pieniędzy tych oto posiądziesz wiele... wiele...
- Z małych strumieni tworzą się rzeki; weź to, a może ci więcej
przybędzie!.. - szepnął rozum podstępnie.
Młody mieszkaniec facyatki schwycił się nagle za głowę.
Boże, Boże! - wyszeptał - cóż jednak uczyniło ze mnie to, tak
krótkie zetknięcie się z światem zbytku, to zbratanie się, otarcie
z ludźmi szychu i złota! Jakże innym byłem dawniej! Jakże -
lepszym!..
Mężczyzna smutnie zwiesił głowę.
Teraz, przyjrzawszy się niedawno ludziom bogatym, ich trybowi życia,
czuł w sobie, poza uczuciem miłości, dziesiątki związanych z niem
pragnień. Złoto, ten bożek dumny i wspaniały, przed którym korzyły
się miliony, olśniewał go, mamił... Przedsmak zaś możliwych w
dalekiej przyszłości bogactw, użycia, a kto wie, może znaczenia i
wpływów, wespół z osiągnięciem najprzód ukochanej kobiety, za
pomocą tego oto, rozsypanego przed nim grosza - odbierał mu
równowagę duchową, mieszał myśli.
Porwał się znowu z miejsca i po pokoju biegać począł, niebawem
jednak rzucił się na krzesło, wyczerpany, uporczywie, ponownie
wpatrzywszy się w fotografie ukochanej.
Od czasu do czasu odrywał wzrok od drogich rysów kobiety i przenosił
go z wolna na stos banknotów i złota. Później spojrzenie jego,
wewnętrznej pracy myśli jakby posłuszne, wracało powtórnie do
lubego wizerunku.
Przy samych wargach dziewczyny drżał kwiat purpurowy obecnie -
dziewczę i róża całowały się teraz lubieżnie...
A w izdebce tymczasem lampa powoli dogasać poczęła stopniowo,
niepewnem, migocącem światłem kłócąc się jakby z rąbkiem
radosnego słońca, poprzez rolety zaglądającego co chwila do wnętrza
facyaty.
I półcienie jakieś, tajemnicze, mgliste wsunęły się równocześnie
na poddasze - zaludniły cicho puste, zakurzone kąty jego...
Siedzący młody człowiek zrywa się nagle z krzesła swego.
Bo oto niespodzianie dwoić mu się w oczach zaczyna...
Rozsypane na stole złoto zalewa izdebkę całą, a z komódki starej
zstępować zaczyna z wolna ona sama, zamglona i powiewna postać...
Dotykając stopkami drobnemi złota, idzie ku niemu ona, z zalotnym
uśmiechem, piękna niewinna - chyli się rozkosznie w jego ramiona!..
Mężczyzna ku zjawisku temu wyciąga instynktownie ręce, na wpół
przytomnie naprzód pochyla...
Lecz oto nagle czar pryska...
Wypełniająca wnętrze izdebki złocista przestrzeń znika, zjawisko
eteryczne zaś zaczyna oddalać się coraz bardziej, unosi w górę,
niepochwytne, a za niem tylko na ciemnawem tle facyatki, jak wąż
ognisty, wije się struga błyszcząca ścieżka, dotyka stóp jego -
pomostem złota łącząc go w ten sposób z uchodzącym cieniem
ubóstwianej przezeń kobiety.
Wreszcie znika wszystko.
Młody mężczyzna przeciera dłonią czoło, rozgląda się...
Niema nikogo!
Cóż to więc było?
Hallucynacya zapewne naprężonych nerwów i rozigranej wyobraźni,
rzucająca mu na ekran półcieniów izdebki fantasmagoryczny obraz
noszonego ciągle w duszy dziewczęcia! Wpływ to rozprzężonych
wrażeń i myśli, skutkiem wysiłku, szumiącego jak potok, nawałem
zwątpień i pytań mózgu. Zapewne...
I młodzieniec powtórnie przeciera dłonią zmęczone czoło, a
jednocześnie żałuje jakby, że widzenie już pierzchło. Przed oczyma
stoi mu ciągle, jak żywy, obraz jej, ukochanej - chłonie w siebie jej
postać wdzięczną, całuje myślą oczy jej i usta.
W przelocie zarazem, po raz nie wiadomo już który, wzrok jego dotyka
banknotów i złota, a w duszy bunt mu się zrywa.
- Jak to?.. On miałby odtrącić od siebie ten grosz, i w ten sposób
stracić, na zawsze może, środki ku zdobyciu drogiej sercu kobiety?..
Zniszczyć bezpowrotnie pomost złocisty, łączący go z nią jakby w
widzeniu proroczem?
Nie, przenigdy. Tak naiwnym nie będzie...
Pieniądz ten potroi, majątek zrobi, fortunę - złotem przełamie,
zwalczy przeszkody wszelkie.
- Zrobić majątek, czyż to tak łatwo? - na dnie duszy gdzieś
zatajone zwątpienie nagle ironicznie pyta, jakby ostudzić pragnąc
przedwczesną radość.
Chmura niezadowolenia przelatuje po czole mężczyzny.
- Tak, zaiste, prawda, to nie tak łatwo. Lecz z potęgą pieniędzy w
dłoni tak, czy też inaczej, do wszystkiego zawsze dojść łacniej w
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Ironia Pozorów - 02
  • Parts
  • Ironia Pozorów - 01
    Total number of words is 4010
    Total number of unique words is 2072
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    35.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 02
    Total number of words is 3959
    Total number of unique words is 2144
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 03
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2043
    24.9 of words are in the 2000 most common words
    34.8 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 04
    Total number of words is 3943
    Total number of unique words is 2110
    23.1 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 05
    Total number of words is 3998
    Total number of unique words is 2037
    21.9 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    35.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 06
    Total number of words is 4025
    Total number of unique words is 1945
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.2 of words are in the 5000 most common words
    40.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 07
    Total number of words is 3951
    Total number of unique words is 2104
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    37.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 08
    Total number of words is 3984
    Total number of unique words is 2109
    22.4 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 09
    Total number of words is 4095
    Total number of unique words is 2050
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.5 of words are in the 5000 most common words
    38.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 10
    Total number of words is 3945
    Total number of unique words is 1888
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.7 of words are in the 5000 most common words
    42.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 11
    Total number of words is 4043
    Total number of unique words is 1846
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    36.8 of words are in the 5000 most common words
    41.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 12
    Total number of words is 4084
    Total number of unique words is 2012
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.1 of words are in the 5000 most common words
    39.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 13
    Total number of words is 4031
    Total number of unique words is 2085
    22.3 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 14
    Total number of words is 4085
    Total number of unique words is 1859
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 15
    Total number of words is 3997
    Total number of unique words is 2119
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    30.9 of words are in the 5000 most common words
    35.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 16
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 2017
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    38.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 17
    Total number of words is 4178
    Total number of unique words is 2006
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.4 of words are in the 5000 most common words
    39.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 18
    Total number of words is 3913
    Total number of unique words is 2085
    21.7 of words are in the 2000 most common words
    31.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 19
    Total number of words is 3995
    Total number of unique words is 2098
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Ironia Pozorów - 20
    Total number of words is 3405
    Total number of unique words is 1876
    21.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.