Menazerya ludzka - 05

Total number of words is 3996
Total number of unique words is 2077
19.7 of words are in the 2000 most common words
28.6 of words are in the 5000 most common words
33.8 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
lecz moc to jakaś dziwna, jakby boleść jej umniejszająca. Nie modli
się a przecież zda jej się, że ktoś dokoła niej szepcze modlitwy,
pacierze...
Nie modlitwy to jednak szepczą dokoła, tylko żarty, uwagi, słowa
ciekawości.
Tłum cały aż drży z pragnienia takiego „grubego skandalu”.
Taka rzecz nieczęsto się trafia.
Nareszcie turkot zajeżdżających kół oznajmia przybycie gości
weselnych.
Nie dorożki to -- ale karety przywożą państwa młodych i liczną
drużynę, karety z białemi lejcami, umyte i lśniące w promieniach
słońca.
-- Przyjechali! przyjechali!
W tłumie powstaje nie szmer, lecz jakiś krzyk ciekawości ludzkiej.
Krzykiem tym publiczność zda się chce podniecić Honorkę do
zrobienia skandalu. Jak zwierzę wygłodniałe rzuca się na padlinę,
tak tłum ten chciwy wrażeń drży z radości i nieszczęśliwą do
ukazania swej zranionej duszy popycha.
Wolno -- z szumem jedwabiu wchodzi orszak weselny do kruchty.
Przodem idzie panna młoda, wysoka blondynka o płaskiej twarzy
i kręconych włosach. Z bezczelnością niemal dźwiga koronę dziewiczą
tonącą w obłokach białej iluzyi. Idzie, pewna siebie, uśmiechnięta,
wysuwając naprzód watowany biust jedwabnego stanika. Prowadzą ją
drużbowie we frakach i glansowanych rękawiczkach. Przed tem białem
zjawiskiem, tłum usuwa się instynktownie, pozostawiając opartą
plecami o filar Honorkę. Panna młoda przechodzi próg i wolno,
poprzedzana przez dziadka kościelnego, sunie do ołtarza a tren jej
sukni wlokący się po ziemi pozostawia za sobą jakby smugę
świetlaną...
Lecz Honorka zda się niespostrzegać nawet przejścia panny młodej.
Teraz drży cała i blada jest jak opłatek. Gdy karety zajechały
przed kościół, doznała nagle jakby silnego uderzenia z tyłu głowy.
Tchu jej zabrakło, serce jej młotem wali...
Nagle -- wśród jasności słonecznej ukazuje się sam pan młody.
Jest dziś piękniejszym niż kiedykolwiek.
Frak nowy leży na nim jak ulany, włosy zafryzowane, twarz starannie
wygolona, spinki u koszuli złote i wielkie jak złotówki.
Z tryumfem spogląda w głąb kościoła na ołtarz jasno oświetlony
i bawi się brelokami u zegarka.
Dwie drużki, w lekkich sukniach, z wachlarzami i włóczkowemi
pelerynkami, prowadzą go, śmiejąc się ochotnie.
Oczy wszystkich zwracają się teraz w stronę Honorki...
Co to będzie! co to będzie!... czy da mu w papę? Czy po prostu
nawymyśla i w oczy napluje!
Lecz -- o dziwo... dziewczyna na sam widok Teodora blednie jeszcze
więcej i oczy przymyka. On -- nie widzi jej wcale, zajęty teraz
jedną z drużek, która upuściła na ziemię koronkową chusteczkę.
I nagle -- Honorka, kurcząc się i starając zniknąć z przed oczu
wszystkich, zasuwa się powoli za filar -- wybuchając cichym,
zdławionym płaczem.
Napróżno kuma stara się ją popchnąć naprzód, napróżno osoby
otaczające ją dokoła pochylają się ku niej i szepczą słowa zachęty.
Ona jedną ręką ciśnie do piersi dziecko, drugą czepia się filaru,
a z oczów jej płyną dwa strumienie łez gorących.
-- Niemogę! niemogę! -- szepcze, łkając cicho.
Organy tymczasem huczą przeraźliwie, pan młody przechodzi kruchtę
i idzie pewnym, śmiałym krokiem, kłaniając się lekko znajomym, wśród
tłumu.
Kuma próbuje raz jeszcze podburzyć Honorkę.
-- Bój się Boga! nie bądź oślicą! despekt sobie robisz
nadaremny!... wstań, leć! jeszcze czas! tyle ludzi czeka!...
Honorka, nie bądźże oślicą!...
Lecz Honorka nie rusza się z miejsca. Na widok Teodora dawny lęk ją
ogarnął.
Gdy stanął tak teraz przed nią piękny, uśmiechnięty, zdrów,
wystrojony -- gdy go poczuła znów od siebie o kilka kroków -- nie!
-- ona nie mogła rzucić się na niego, krzycząc tak, jak to sobie
ułożyła i pluć mu w twarz i dziecko pokazać. Nie! nie! raczej woli
umrzeć, niż taką rzecz zrobić.
Tłum, zawiedziony w swych nadziejach, szybko zwrócił się do
ołtarza, gdzie już ceremonia ślubu się zaczynała. Złocista kapa
księdza migała po nad głowami ludzi. Głuchy szmer niechęci i gniewu
przebiegał szeregi. Jakto? nie będzie skandalu? cóż sobie myśli ta
głupia dziewczyna, zwodząc ludzi w ten sposób?... e! -- kto wie --
to pewnie jakaś ulicznica, to dziecko, kto wie, czy to pana
młodego, skoro ona nie śmie do oczów mu stanąć...
Tak! tak!... taki porządny mężczyzna wie, co robi, jeśli porzuca.
Już musiał mieć wtem swoją racyę...
Niektórzy wszakże usiłują bronić Honorkę.
-- Stchórzyła!
-- Rozbeczała się!
-- A to głupia!
-- Idyotka!
-- Oślica!
-- Wszystko jedno, dość, że stanąć do oczów nie śmiała. Chodźmy
lepiej do ołtarza.
-- Ślub szykantny!
Teraz wszyscy cisną się do ołtarza, przed którym ksiądz zamienia
młodej parze obrączki. Wśród ciszy kościelnej słychać skrzeczący
głos panny młodej i basowy głos księdza, mówiących na przemiany
przysięgę małżeńską:
-- Ja -- ja, Stanisława, Stanisława, biorę -- sobie -- sobie...
Koło filara, po za który ukryła się Honorka, zrobiła się pustka.
Dziewczyna klęczała sama, szlochając cicho. Kuma Kazimierzowa,
czując się obrażoną, wyszła z kościoła, czerwona z doznanego
wstydu.
Schodząc ze wschodów, poprzysięgła sobie szmaty Honorki wyrzucić na
cztery wiatry.
O! nie -- mogła mieć litość nad nędzą tej idyotki, ale tolerować
jej głupotę i brak odwagi w dopominaniu się o swoje prawa,
a wreszcie na narażenie Kazimierzowej na pośmiewisko i podejrzenia
ludzkie, że broniła nieczystej sprawy -- na to Kazimierzowa
przystać nie chce i nie może.
Tymczasem ceremonia ślubna szła dalej nieprzerwanie. Pan młody
przysięgał czystym, dźwięcznym głosem i z podniesionem czołem
odpowiadał wyraźnie na zapytanie księdza:
-- Nie ślubowałeś komu innemu wiary małżeńskiej?
-- Nie.
Powoli zaczął podbijać i ujmować tłum cały i przeciągać na swoją
stronę. Jego jasne spojrzenie, kark dobrze wymyty, frak wpadający
do stanu -- imponowały ciżbie. W ogóle ślub cały, orszak weselny
szeleszczący jedwabiem, srebrna tkanina sukni panny młodej i jej
biust obciągnięty materyą -- wszystko to podbijało zgromadzenie
i sprawiało jak najlepsze wrażenie.
Honorka ze swą rozczochraną głową, obtarganą chustką i dzieciakiem
spowitym w szmaty, traciła sympatyę, i ci, którzy usiłowali przez
chwilę trzymać jej stronę, umilkli -- zwyciężeni.
Tymczasem ona klęczała ciągle kolo filara, płacząc i płacząc bez
końca. Zdawało się, że jakiś strumień nieprzebrany z oczów jej
spływa. Cała jej rozpacz, gniew, uraza, boleść w łzach tych
topniała i jeno dziecko tuliła do twarzy, mocząc szmaty, któremi
owinięte było. Organy jęczały, wstrząsając jej duszą do głębi. Jak
robak zdeptany, wiła się na zimnych flizach świątyni, cała drżąca
od bólu, którego określić nie była w stanie. Czuła dobrze swą
krzywdę, ale kryła się z nią w cieniu, i choć on tam był, o kilka
kroków -- nie chciała mu się już narzucać z nędzą swoją.
Gdy go zobaczyła, gdy ta mara jej nocy bezsennych znów stała się
ciałem, stanęła przed jej oczami w pełni życia i majestatu
wszechpotęgi męzkiej -- ona upadła na kolana, zwyciężona, bezsilna,
drżąc z bólu i w poczuciu swej nędzy.
-- A was wszystkich tu obecnych biorę za świadków, jako to
małżeństwo zostało prawnie i przykładnie zawarte.
Poczem ksiądz zaczął żegnać i kropić obecnych, którzy czynili znaki
krzyża i obcierali z nosów i policzków krople święconej wody.
Organy zabrzmiały wesołym marszem.
Koło ołtarza ruch się zrobił niemały, poczęto znów się tłoczyć,
zaglądać w oczy pannie młodej i drużkom. Wreszcie cały orszak
z szumem, szelestem i śmiechem posunął ku wyjściu.
Karety jedna po drugiej podjeżdżać zaczęły. Przechodnie
zatrzymywali się na chodnikach, grupy dzieci cisnęły się do
drzwiczek powozów.
Tren panny młodej pokrył się cały kurzem i szare smugi ciemniały na
fałdach jedwabiu. Pani Teodorowa pociemniała ze złości pod obłokami
dziewiczego welonu.
-- Psiakrew cholera! -- wymówiła wsiadając z furyą do karety.
Za nią wskoczył Teodor, naciągając na plecy zielonkawe, króciutkie
palto, podbite żółtawym jedwabiem.
* * * * *
W kościele Honorka pozostała sama. Kościelny sprzątał poduszki,
zaginał rogi dywanu.
Honorka płakała ciągle, czując jakby ogień pod czaszką. Piersi
i plecy bolały ją jakby od silnych uderzeń pięścią. Czuła dobrze,
iż wszystko się dla niej skończyło, że teraz już nawet żyć nie
może nadzieją jakąkolwiek. Zrozumiała, że nigdy nie będzie miała
dość odwagi, aby stanąć przed człowiekiem, któremu wszakże oddawała
się z uległością suki i powiedzieć mu w oczy:
-- Uczyń cokolwiek dla mnie, którą zaprzepaściłeś i dla dziecka,
które spłodziłeś!...
Kościelny przeszedł kilkakrotnie koło niej, dzwoniąc kluczami.
Wiedział, co ją sprowadziło do kościoła, dostrzegł ją wśród tłumu
jeszcze przed ślubem, gdy stała groźna u progu i mówiła przez
zaciśnięte zęby:
-- Nie daruję!
Widząc, że płacze ciągle, nie poruszając się z miejsca, podszedł do
niej i potrącił ją lekko.
-- Wstawać i iść do domu... nic tu już nie wyklęczycie.
Ona podniosła głowę i przez łzy zalewające jej oczy, spojrzała
w ciemną przestrzeń kościoła. Spojrzała i naraz cała przyszłość
stanęła jej przed oczami.
Dziecko drzemiące u jej piersi zaciężyło jej bez miary.
-- O Jezu! -- szepnęła, przymykając oczy.
Lecz kościelny niecierpliwił się naprawdę.
-- Idźcie sobie -- cóż to, myślicie tu nocować?
Powoli, z wysiłkiem, dziewczyna podniosła się z klęczek i ku
drzwiom kierować się poczęła. Łzy dwiema strugami płynęły jej znowu
z oczu zbolałych.
Potknęła się o krzesło, wreszcie odnalazła drzwi i wysunęła się na
ulicę.
Gdy drzwi się za nią zawarły, kościelny chwilkę się zamyślił, cień
smutku przemknął po jego starej, zawiędłej twarzy.
Nagle ramionami wzruszył i podnosząc przewrócone krzesło, wyrzekł
krótko:
-- Oślica!
Tymczasem Honorka zagłębiała się wolno w ulicę, po której sunęły
świątecznie przystrojone tłumy, szła, kołysząc lekko kwilące cicho
dziecko i idąc ocierała łzy płynące z oczu strumieniem.


VI.
=Kukułka.=

-- Tiens! tiens! c'est du propre! -- mruknął przez zęby pan
Seweryn, gdy rządca wyszedł już z pokoju.
-- Wyprowadzać się? tak! tout d'un coup... ni ztąd ni zowąd,
wyprowadzać się z tego mieszkanka, urządzonego z takiem staraniem,
opuścić te kąty, w których meble stoją jakby przyrośnięte do
lśniącej posadzki! Wyprowadzić się i to dla tej błahej przyczyny,
że gospodarz żeni się i pragnie połączyć dwa sąsiadujące z sobą
lokale i sprowadzić się do nich z żoną!
Seweryn wzruszył ramionami.
Żenić się!
Także mądra instytucya! Żenić się? po co? na co? -- wszakże o wiele
wygodniej można urządzić życie en garçon wygodniej i weselej...
Żenić się!
Dzika myśl; Sewerynowi nie powstała nigdy w głowie, choć
trzydzieści pięć lat skończył przed miesiącem. I dobrze mu w tym
brankonierskim stanie, w tej włóczędze po cudzych zagonach, które
zwiedza z ciekawością dobrze rozwiniętego samca, poszukującego
zaspokojenia swych chęci. Wstaje rano bez troski o życie całej
rodziny, bez pisku dzieci, swarów mamki z kucharką i braku guziczka
z tyłu koszuli. Wszystko jest w porządku, buty wyczyszczone, woda
przegotowana, zmieszana z tinkturą benzoesową do umycia twarzy,
mydło Houbigana odwinięte z obsłonek, krem migdałowy tuż obok
flakonu gliceryny a ocet Bully'ego świeżo przyniesiony ma już markę
oderwaną i koreczek lekko uchylony.
Koło łóżka, na małym stoliczku przygotowana filiżanka ziółek
Jambard; obok -- leży ręczne lusterko znacznie powiększające
i fiszbin do języka. Zmaczana w letniej wodzie i napojona esencją
werweny serweta wisi na poręczy łóżka, tuż obok pary jedwabnych
przewróconych na lewą stronę i opylonych lekko proszkiem Viguiera
skarpetek. W całym pokoju cisza i półcień dyskretny. Portyery
ciemne brązowe, łóżko szerokie francuzkie na podwyższeniu pokrytem
ciemnym dywanem.
W kącie tualetka, cała gra szczotek z kości słoniowej, wielkie
flaszki z ekstraktem cordalisu i bzu białego. Tychże zapachów woda
do włosów i niezliczona moc małych pudełeczek brylantowego proszku
do paznogci. Pomiędzy niemi -- pilniczki, siodełka, nożyczki
spiczaste i zagięte. W kącie -- tuż przy poduszeczce pełnej
szpilek, pudełko z velontiną ambrę, puszek łabędzi i jakby ze
wstydem wciśnięte kilka wideł szyldkretowych kobiecych, do spinania
greckich fryzur. Oprócz tych „wideł” -- wszystko zresztą
w najwyższym porządku poukładane, świecące, błyszczące jak samowary
żydówki. Wielka lampa w stylu bizantyjskim, wysadzana kamieniami
zwiesza się od sufitu, nadając tej sypialni fałszywy ton kaplicy.
W lustrzanej szybie szafy odbija się stojący pod ścianą nizki
szezląg Marie Antoinette -- pokryty aksamitną draperyą. Na
aksamicie, jak wąż mikroskopijny, leży w łuk skręcony kawałek
błękitnego, jedwabnego sznurowadła, zerwanego silną a nerwową
ręką...
Opodal -- na dywanie, niedojedzone maluchne ciasteczko z wygryzioną
konfiturą i zlizanym lukrem...
Seweryn podniósł się na łóżku i sięgnąwszy ręką po filiżankę
ziółek, zrzucił na ziemię pudełko „pate des prelats”, którą
nadawał alabastrowy ton rękom.
Był zdenerwowany i silnie podrażniony przez tę niespodziewaną
wizytę rządcy, wypowiadającego mu mieszkanie.
Trzeba szukać nowego lokalu.
Hm! ale czy to tak łatwo....
Wreszcie tu -- kamienica dyskretna, lokatorowie nie zajmują się
plotkami, zdają się nieżywi po za uroczyście zamkniętemi drzwiami
głównego wejścia. Kto wie -- na co trafi Seweryn i czy nie
wyniknie z tego cały szereg przykrych zajść i kolizyj.
Sięgnął ręką po skarpetki i wolno wstawać zaczął.
Spojrzał w okno.
Dzień był jesienny, ciepły jeszcze, ale trochę pochmurny. Jakieś
szare, smutne światło płynęło przez szyby przysłonięte japońską
siatką, po której latały z podniesionemi skrzydłami dziwaczne
ptaki.
Seweryn skrzywił się i trochę przygasłemi oczami powlókł dokoła.
Jakkolwiek szarawe cienie włóczyły się po kątach, mieszkanie to
wydało mu się po prosta rajem. Taka cisza, taki spokój panujący
nawet po za oknami! Nieledwie słychać było kroki rzadkiego
przechodnia idącego wzdłuż domów.
Od czasu do czasu zaskrzeczała papuga siedząca na balkonie
przeciwległego domu.
To było wszystko.
Seweryn kładł teraz na siebie komplet z białej flaneli w niebieskie
paski. Stanął przed lustrem i włożywszy ręce w kieszenie od kurtki,
przyglądać się sobie począł.
Pomimo lekkiego znużenia w oczach, miał cerę zdrową i świeżą.
Wyciągnął język, potem przyjrzał się uważnie gałkom ocznym,
wreszcie, wyciągnąwszy muskularne ramiona, stał tak chwilę, patrząc
zmrużonemi oczami w lustro. W tej białej, puszystej flaneli wydawał
się o wiele tęższym i bardziej rozrośniętym niż był
w rzeczywistości. Uderzył się po piersiach rękami i klatkę naprzód
wysunął w niezwykły sposób.. Poczem kurtkę na sznury zapiął
i obróciwszy się profilem, wygiął się jak panna na wydaniu.
Przyglądał się rysunkowi łydek, które pod mięką tkaniną flaneli
wyraźnie się zaznaczały. Pomacał się po udach, syknął lekko
i poruszając torsem począł próbować solidności bioder...
Tak! tak -- był w całym rozwoju siły i zdrowia. Herbata Jambart
utrzymywała mu żołądek wybornie, a brak wszelkich ekscesów nie
wyczerpywał go ani na jotę. Odłożył sobie właśnie tyle, ile mógł
zużyć bez naruszenia zdrowia... Używał bez wstrząśnień i wzruszeń
niepotrzebnych, a czytając Catul Mendeza, wzruszał ramionami przy
opisie wyczerpujących walk miłosnych.
-- C'est idiot! -- decydował, zamykając książkę. On systematycznie
wypijał rozkosz pocałunku, tak jak swą przeczyszczającą herbatę.
Gdy nadchodziła chwila miłosnej schadzki, wyjmował z szafy
koszyczek z drobnemi ciasteczkami i butelkę, przygotowywał ocet
Bully'ego, szpilki, puder i najspokojniej usiadłszy w saloniku,
oczekiwał zjawienia się kobiety. Gdy spóźniła się cokolwiek
i wpadała zdyszana, zmęczona, szepcząc słowa usprawiedliwienia, on
spokojny, uśmiechnięty, zdejmował z jej twarzy woalkę, którą się
szczelnie osłaniała i mówił trochę ironicznym głosem:
-- Cóż wielkiego! spóźniłaś się -- to rzecz bardzo naturalna.
Poczem szedł ku drzwiom i uchyliwszy je, rzucał do przedpokoju
zawsze jedno i to samo zdanie:
-- Karol! niema mnie w domu!
Z przedpokoju wydobywał się bezdźwięczny głos:
-- Dobrze, jaśnie panie! -- i zasówka drzwi wchodowych opadała
z suchym łoskotem.
W ten spokojny sposób rozpoczynała się każda schadzka, w równie
spokojny kończyła się cała miłostka.
Seweryn bowiem zawiązywał stosunki jedynie z... mężatkami, mając
w tem stały system, od którego nigdy nie odstępował. Były to
najczęściej żony przyjaciół, dobrych znajomych, którzy, rozmarzeni
chartreuse'ą lub koniakiem w czarnej kawie, z łokciami opartemi na
stole, roztaczali tajemnice alkowy małżeńskiej na wzór króla
Candaula, i w zamian za swą wiarę otrzymywali, wprawdzie nie
pchnięcie śmiertelne, lecz szczerbę w honorze i miłości żony.
Seweryn bowiem skwapliwie chwytał za włosy każdą okazyę
i umiejętnie czynił legion kochanek z tych mężatek spragnionych
nowości, ciekawych występku a kryjących dyskretnie łzy i rozpacz
w chwili zerwania. Wybór jego padał zwykle na kobiety dbające
o pozycyę zajmowaną w świecie i miejsce w domu męża; wiedział, że
tego rodzaju kochanka nie odważy się na sceny, na ucieczki, na
opowiedzenie w chwili podrażnienia wszystkiego mężowi... Wiedział,
że gdy chwila stanowcza nadejdzie, chwila nieuniknionego zerwania,
po chwilowej burzy przywitają się znów z uśmiechem i spokojem,
wobec zwróconych na nich czujnych oczów towarzystwa.
Wspaniałomyślnie -- podczas trwania miłostki -- pozostawiał wolność
kobiecie, nie kontrolując jej stosunków z mężem -- owszem,
popychając ją nieledwie w objęcia smutnego rywala.
-- Trzeba mieć furtkę w razie wypadku...
Kilkakrotnie „furtka” ta okazała się deską ocalenia. Kobiety
z uśmiechem wdzięczności przyznawały Sewerynowi słuszność, dziecko
miało nazwisko i prawo do majątku, matka nie traciła względów
i szacunku świata a prawdziwy ojciec usuwał się w cień, zacierając
ręce!...
Jedna tylko żona urzędnika kolejowego stawiła mu się opornie
i wprawiła go przez pewien czas w kłopot niemały swem głupiem
sentymentalnem postępowaniem. Ale była też to kobieta nie
z towarzystwa, spotkana przez Seweryna w Alejach, w chwili nerwowego
rozdrażnienia. Podbiła go od razu dziwnem spojrzeniem bladych
błękitnych oczów i twarzyczką Madonny. Gdy, wbrew swemu zwyczajowi,
poszedł za nią, i przemówił przyciszonym głosem -- stanęła,
spojrzała mu w oczy i wyciągnęła doń rękę obnażoną, na której
błyszczała obrączka.
Seweryn rękę podaną ujął, nie mogąc zrozumieć, co go ciągnęło
w ten wieczór wiosenny do tej źle ubranej i trochę pochylonej
kobiety, narzucającej mu się nieledwie pod cieniem szumiących
drzew.
Stosunek ich trwał parę miesięcy. Seweryn nie był nigdy w domu
Anny, znał tylko jej życie z opowiadań kochanki. Wprędce znudziła
go brakiem elegancyi i cienkiej bielizny a zraziła zbytkiem
uczucia, w którem dopatrywał się przesady.
Ona, zakochana do szaleństwa w tym wspaniałym mężczyźnie, którego
każde zbliżenie mieszało ją i słodką rozkoszą przejmowało, była
niezręczną jak każda zakochana kobieta. Przynosiła mu za gorsetem
z grubej szarej dymy pęki fiołków, lub skrapiała włosy olejkiem
peruwiańskim. Nosiła nizkie buciki z powyciąganą gumą i podwiązki
pod kolanami.
W dodatku uparła się być mu wierną, wierną do głupoty i mówiła mu
o tem bezustannie, kładąc głowę na piersi.
On, zdenerwowany, powtarzał słowo „furtka” po raz setny
i przemyślał o sposobie zerwania z tą niewygodną kochanką, cichą
i uległą, przysięgając sobie nigdy nie wykraczać z przepisanych
granic postępowania. Pewnego letniego wieczora, Anna, rumieniąc się
i jąkając, wyszeptała Sewerynowi do ucha tajemnicę, która ją
radością przejmowała.
On drgnął cały i porwał się z miejsca.
-- Co teraz zrobisz?
Ona spojrzała na niego słodko i uśmiechnęła się spokojnie.
-- Będę twoją do śmierci. Jutro dom męża opuszczę!
Na czoło Seweryna wystąpiły krople potu.
-- Dla czego?
-- Przecież teraz, jako matka twego dziecka, mieszkać z nim nie
mogę...
-- Dla czego?
Nastąpiła chwila milczenia.
Głos nagle zamarł w piersiach kobiety, klęczała ciągle obok
szezlągu, na którym leżały porozrzucane szpilki wypadłe z jej
włosów, kapelusz i rękawiczki; twarz nagle pobladłą zwróciła ku
Sewerynowi, który przebiegał pokój wzdłuż i wszerz, potrącając
meble.
-- A mówiłem o furtce, mówiłem tyle razy -- ale cóż, pani chciałaś
się bawić w sentymentalizm, w wierność! Tiens... c'est du propre!
c'est mignon!...
Z okrucieństwem mężczyzny, który widzi nagle porządek swego życia
zakłócony niepotrzebnem zdarzeniem, wyrzucał z siebie Seweryn cały
potok słów, które jak chłosta spadały na pochyloną głowę kobiety.
-- Czyż to nie czyste szaleństwo było z mej strony -- mówił dalej
tonem, na jaki tylko niekochający mężczyzna zdobyć się może -- czyż
to nie była demencya brnąć dalej i nie przewidzieć do czego mnie
pani doprowadzić możesz! Teraz jesteśmy w ładnej sytuacyi! Ale ja
umywam od wszystkiego ręce... to nie moja wina!... Tirez vous de
cette affaire vous méme!... Voila!...
Stał tuż przed nią, pochylając nad nią swą maskę rozłoszczonego
„viveura”, mając wielką ochotę kopnięcia tej kobiety, która,
dawszy mu tak słabą i niewyraźną rozkosz, miała śmiałość
wkraczania w wygodnie urządzone życie, z dzieckiem w dodatku!
Nie, tego było za wiele! -- wszystkie inne, te, które miał
poprzednio, oznajmiały mu podobny wypadek z dyskretnym uśmieszkiem,
a on -- przybierał minę rozczulonego papy, wiedząc że nic nie
ryzykuje, i szeroko otwartą furtką może wyjechać, nietylko wyjść
najspokojniej; ta jedna! -- ta -- głupia mieszczka uparła się przy
swej wierności, jakby on tego wymagał!...
Bizantyjska lampa zawieszona u sufitu rzucała różnokolorowe,
pokrajane światła. Przez zielone kamienie trupie prawie padały
blaski.
W blaskach tych podniosła się nagle Anna, blada, z szeroko
rozwartemi oczyma. I z włosami rozwianemi, z rękami naprzód
wyciągniętemu, ku drzwiom kierować się poczęła.
Seweryn postąpił za nią kilka kroków.
-- Tirez vous de l'affaire!... -- powtórzył, lecz ona, nie
odwracając nawet głowy, otworzyła drzwi i zniknęła w ciemnej głębi
salonu.
Po chwili trzask zamykającej się bramy doleciał przez wpół uchylone
okno.
Seweryn chciał biedz za tą kobietą, której bladość i milczenie
dziwnie nań podziałały, lecz... egoizm przemógł.
Z uczuciem niewysłowionej błogości usiadł na fotelu, oddychając
ciężko.
Ach!... uniknął nielada niebezpieczeństwa, kobieta wykręci się
z tej matni, a on, poprzysięga sobie nigdy nie bawić się
w sentymenty, lecz czerpać dalej rozkosze w cudzych a dobrze
znajomych mu gniazdach...
Czekał jeszcze dni kilka, sądząc że Anna powróci, lub parę słów
napisze.
Nic -- milczenie zupełne.
Teraz Seweryn odetchnął pełną piersią. Uczuł się ocalonym
rzeczywiście i na dobre.
Od tego zdarzenia upłynęło lat siedem. Przez te lata Seweryn miał
znów kilka intryg, a przechodząc przez ogród Saski, uśmiechał się
na widok małej dziewczynki bawiącej się kamyczkami i kasztanami
zbieranemi wśród żwiru.
Dziewczynka miała ciemne oczy i kręcone włosy Seweryna a linia jej
łydek, ubranych w jedwabne pończoszki, wyginała się
w charakterystyczny sposób.
Niańka, zapytywana o nazwisko rodziców malutkiej, odpowiadała
uprzejmie:
-- Państwo Wanderkraft -- a dziewczynka uśmiechała się do
przechodniów uśmiechem, który przypominał chwile najwyższej
kokieteryi podbójczej Seweryna.
Czasem sama pani Wanderkraft siadała obok niańki i prezentując swe
silnie rozwinięte biodra w obcisłej fularowej sukni, dozorowała
zabawy dziewczynki.
Gdy Seweryn zbliżał się do ławki, kobieta uśmiechała się
przyjaźnie, pod purpurową osłoną rozpiętej parasolki, i głośno
przywoływała córeczkę.
-- Sewerciu! przywitaj się z... panem!
Dziecko dygało, wyciągając tłustą łapkę a kobieta spoglądała
pogodnie w twarz mężczyzny, który odpowiadał jej również tym
spokojnym, prawdziwie męzkim uśmiechem. Cudzołożna żona i jej
wspólnik, jak dobrze wychowani ludzie, załatwili całą sprawę!
Furtka była otwarta.
Furtką tą wsuwało się kukułcze pisklę do obcego gniazda.
Ainsi va le monde!
Pani Wanderkraft postąpiła w tym wypadku jak każda światowa
i dobrze wychowana kobieta postąpić powinna. Dała dowód taktu
i uszanowania własnej godności.
Dla tego Seweryn przeciągał ten stosunek i czuł się zupełnie
zadowolnionym.
I dziś -- dziś -- właśnie, kiedy wczorajsza schadzka powiodła mu
się znakomicie, żołądek funkcyonuje wybornie, a żółte plamki pod
lewem okiem znikają pod działaniem „Anti-Bolbosu” -- dziś właśnie,
wymówiono mu mieszkanie...
-- Nie! -- c'est du guignon! rien de plus.
I nachmurzony odrywa się Seweryn od kontemplacyi własnej osoby
a przegiąwszy się w tył woła:
-- Paul!
Z po za przymkniętych drzwi salonu, odzywa się ochrypły głos:
-- Słucham, jaśnie panie!
I oto na progu, w szarawem oświetleniu, ukazuje się
Paweł -- w pantoflach i białym fartuchu sięgającym mu
aż pod brodę.
Jest to mężczyzna lat trzydziestu, wybladły i wychudły, obnoszący
swą, twarz zniszczonego rozpustą ulicznika w obramowaniu rudych
rzadkich faworytów.
Seweryn w tej chwili przegląda się w lustrze, wyszczerzając zęby.
Paweł czeka na progu, zimny, spokojny, utkwiwszy wzrok przygasły
w przeciwległą ścianę.
Wreszcie Seweryn zmienia pozycyę i usiłuje dojrzeć maluchną plamkę
czerwieniącą się pod lewem uchem.
-- Nic innego, tylko to Klara... a prosiłem... prosiłem. -- Paul!
-- Słucham, jaśnie panie.
-- Zobacz! co ja mam pod lewem uchem?
-- Plamkę, jaśnie panie.
-- Plamkę?
-- Plamkę.
-- Pewnie mnie... coś ukąsiło!
-- Pewnie jaśnie pana coś ukąsiło?
-- Daj kremu ogórkowego, może zniknie!
-- Może zniknie, jaśnie panie.
Nastąpiła chwila milczenia.
Seweryn wycierał szyję białą, tłustą masą, odchyliwszy dobrze
kołnierz kartki i flanelowej bleu de France koszuli.
Blady promień słońca przebił się w tej chwili przez chmury
i przyciemniony gazą rozpiętą w oknach, oblał żółtawym blaskiem
tęgi i potężny kark Seweryna, kark niezwalczony, prawdziwy kark
zwycięzcy, tryumfatora w zapasach miłosnych.
-- Paul!
-- Słucham, jaśnie panie.
-- Musimy się wynosić!
-- Musimy, jaśnie panie.
-- Trzeba szukać mieszkania!
-- Trzeba, jaśnie panie.
Seweryn ujął powiększające lusterko i, postąpiwszy do okna, bacznie
się szyi przyglądał.
-- Znika? -- co?
Paweł zbliżył się także.
-- Znika, jaśnie panie.
-- Przygotuj wodę!
-- Dobrze, jaśnie panie.
Seweryn położył lusterko i rozpinać począł kurtkę.
Paweł rozesłał na podłodze ceratę, poczem rozwinął i ustawił
gumową balię a przy niej rodzaj polewaczki z kauczukowym wężem.
-- Peniuar wygrzany?
-- Wygrzany, jaśnie panie!
Seweryn powoli zdjął kurtkę i za chwilę tors jego muskularny,
wspaniały, lśniący zabłysnął w półcieniu pokoju.
Promień słońca ślizgał się po tem różowem ciele o ciemnawych,
sinawych tonach.
Wąska ścieżka kręconych włosów przecinała tors na równe dwie
połowy.
Wtedy oczy Seweryna padły na leżące na ziemi i na wpół rozgniecione
ciastko. Zmarszczył brwi, jakby dojrzał coś nieprzyjemnego.
-- Paul!
-- Słucham, jaśnie panie.
-- Patrz!
Nagiem ramieniem wskazywał dywan klęczącemu na ceracie sługusowi.
-- Sprzątnij!
Paweł na klęczkach posunął się po dywanie i podniósłszy ciastko,
drugą ręką sięgnął po zostawione na sofie błękitne sznurowadło.
Poczem wstał i ciągle spokojny i niewzruszony, plecionkę dyskretnie
położył obok szyldkretowych szpilek w kącie tualety, a ciastko
cisnął zręcznie skrzeczącej na balkonie papudze.
* * * * *
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Menazerya ludzka - 06
  • Parts
  • Menazerya ludzka - 01
    Total number of words is 3876
    Total number of unique words is 1949
    21.3 of words are in the 2000 most common words
    29.6 of words are in the 5000 most common words
    35.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 02
    Total number of words is 4028
    Total number of unique words is 1935
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 03
    Total number of words is 4020
    Total number of unique words is 2142
    20.5 of words are in the 2000 most common words
    29.1 of words are in the 5000 most common words
    34.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 04
    Total number of words is 4077
    Total number of unique words is 2077
    20.2 of words are in the 2000 most common words
    28.2 of words are in the 5000 most common words
    33.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 05
    Total number of words is 3996
    Total number of unique words is 2077
    19.7 of words are in the 2000 most common words
    28.6 of words are in the 5000 most common words
    33.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 06
    Total number of words is 3911
    Total number of unique words is 2114
    20.4 of words are in the 2000 most common words
    28.7 of words are in the 5000 most common words
    33.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 07
    Total number of words is 3999
    Total number of unique words is 2109
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    29.3 of words are in the 5000 most common words
    34.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 08
    Total number of words is 3994
    Total number of unique words is 2018
    20.0 of words are in the 2000 most common words
    28.3 of words are in the 5000 most common words
    32.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 09
    Total number of words is 4014
    Total number of unique words is 2102
    18.9 of words are in the 2000 most common words
    27.9 of words are in the 5000 most common words
    33.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 10
    Total number of words is 4077
    Total number of unique words is 2114
    20.5 of words are in the 2000 most common words
    29.0 of words are in the 5000 most common words
    34.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 11
    Total number of words is 2905
    Total number of unique words is 1586
    22.9 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.