Menazerya ludzka - 04

Total number of words is 4077
Total number of unique words is 2077
20.2 of words are in the 2000 most common words
28.2 of words are in the 5000 most common words
33.0 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
jej kontury. Miała w tej niedbałej pozie, w tym skurczu całej
postaci, coś z owych żydówek tkwiących w piasku pustynnym.
-- Och ty puchu marny! -- wyrzekł wreszcie z pogardą.
Resia wzruszyła ramionami.
-- Żebym ja puchem była -- to dawnobym z siebie pierzynę
zrobiła -- wyrzekła sentymentalnie.
-- Więc bogactw ci się zachciewa, ty kruku żydowski? -- ciągnął
Dyńdzio, -- bogactw? Wschodniego zbytku? Nie wystarcza ci skromny
dobrobyt, jakim cię otoczyłem? Dobrze -- poznasz więc udrękę
bogactwa! Pęknę w czternaście kawałków, jeśli od dziś za miesiąc,
ty cholero azjatycka, nie będziesz mieć tu dywanów... dzieł sztuki
i twego samowara bydlęcego na szafie!...
Resia spojrzała na Dyńdzia z niedowierzaniem.
-- Dyabeł wie czy to będzie, a tymczasem możebyś jutro mi coś
przysłał do zjedzenia, bo ta musztarda już mi łokciem wyłazi!...
-- Cicho, córo Izraela! jutro ci przyślę trzy funty mydła, bo
ojciec mi kredę na mydło otwiera. Pojutrze u nas goście, więc
powiadają, że się umyć trzeba...
Resia przysunęła się do krzesła Dyńdzia, nie wstając z klęczek.
-- Ty i tak ładny, Kundlu! -- wyrzekła, mrużąc oczy i przeginając
się jak kotka.
-- To się wie! -- odparł Kundel, wyciągając swe brudne ręce
i kładąc je na wspaniałych ramionach klęczącej u stóp jego żydówki.
* * * * *
W miesiąc później rodzice Kundla wyjeżdżali na letnie mieszkanie.
W domu pozostawał Dyńdzio i stary stróż.
Ojciec po dwutygodniowym na wsi odpoczynku miał powrócić do miasta
i objąć nadal swe zajęcia biurowe.
Rano odjechali wszyscy, odprowadzeni nawet na pociąg przez Dyńdzia,
który od tygodnia zachowywał się przyzwoicie, prawie bez zarzutu.
Nawet matka zaczęła się łudzić możliwością poprawy. Chciała mu na
samem wyjezdnem zaproponować spowiedź, ale cofnęła się
i postanowiła czekać.
Kto wie, co się w tej mózgownicy gnieździło.
Za to ojciec dał się unieść złudzeniu. Przestał nazywać syna
„Kundlem” a natomiast mówił mu dobitnie „Dyonizy”! -- lub
„Synu”! Dał mu trochę pieniędzy, otworzył kredyt u krawca na
dwa garnitury letnie i na wyraźne żądanie Dyńdzia sprawił mu
pół tuzina koszul z poczwórnemi gorsami. Lecz zdziwienie całego
domu dobiegło szczytu, gdy Dyńdzio zażądał fularowych chustek
do nosa, szkockich skarpetek, „Encyklopedyi” Orgelbranda
i pasty do zębów. Czemprędzej udzielono mu żądanych przedmiotów
i Kundel ostentacyjnie wycierał teraz nos w olbrzymie kolorowe
fulary, które zawsze wyglądały mu ze wszystkich kieszeni ubrania.
Skarpetki nosił także -- wprawdzie w kieszeni, ale był to już
stanowczy zwrot ku lepszemu, i gdy pociąg ruszył, ojciec wychylił
się raz jeszcze, aby spojrzeć na Kundla stojącego przykładnie na
peronie pomiędzy posługaczami i urzędnikami kolejowymi.
-- Stoi a nawet zdjął kapelusz i ku nam powiewał... O!... teraz,
wyciągnął chustkę i ciągle macha!... -- mówił biedny ojciec do
cisnącej się gromadki, -- doprawdy, wygląda jak porządny człowiek.
-- Kto wie! -- szepnęła matka, -- może Bóg go wreszcie
raczy... -- i ręką opiętą w ciemną rękawiczkę, kreśliła
w powietrzu znak krzyża... ot... matka!
Tymczasem Dyńdzio, postawszy jeszcze chwilę na dworcu, schował
płachtę do kieszeni i szybko skierował się ku domowi.
Wszedłszy do mieszkania, zamknął drzwi na klucz i zaczął
systematycznie zdejmować ze ścian obrazy. Zdjęte składał na ziemi
jedne na drugich, nie zważając, że ramy wpijają się kantami swemi
w płótna i kaleczą, cenne oryginały i dobre kopie skrzętnie przez
ojca zbierane.
Potem przyszła kolej na dywany.
W gabinecie ojca było kilka wschodnich makat, miękich, o wytwornych
gustownych odcieniach. Makaty te Dyńdzio zerwał ze ścian i nie
składając zwalił na obrazy. Poczem rzucił się ku portyerom. Oberwał
je wraz ze strzałami, na których były zawieszone. Jedna ze strzał,
spadając, uderzyła go boleśnie w głowę, lecz on potarł tylko
czuprynę i rzucił się do łóżek zdzierać kołdry i poduszki.
Z tualetki matki porwał dwa kryształowe flakony, weneckie lustro,
z małego saloniku japońskie maski, sztylety i dwa wypchane ibisy. Z
kuchni zwlókł durszlak, patelnię, wałek do ciasta, samowar
olbrzymi, mogący pomieścić do czterdziestu filiżanek, worek do
piasku, kawał wosku od podłóg i dwie żelazne dusze. Pomieszał to
wszystko z fajkami ojca, poduszką haftowaną, dziełem rąk sióstr,
z koszykiem do robót matki, gustowną szyfonierką, zerwaną ze ściany
i malowaną paterą na bilety wizytowe.
Dopełniwszy tego dzieła, zwaliwszy jeszcze na całą kupę tych
przedmiotów cztery wyzłacane krzesełka, wschodnie lustro, dwa pufy
fortepianowe, prześliczną lampę, biuścik śmiejącego się dziecka,
świecznik mosiężny żydowski i kilkanaście sztuk srebra stołowego,
usiadł Dyńdzio na tem wszystkiem i pogwizdując oczekiwał zmroku.
* * * * *
Gdy zmrok nadszedł, dwóch wynajętych posłańców przeniosło na
tragach wszystkie te przedmioty do mieszkania Resi. Tragi
eskortował Kundel, kroczący z dumą i spoglądający z góry na
przechodzących. Wszyscy usuwali mu się z drogi, tylko stary stróż
mruczał, otwierając bramę, lecz przed podniesioną laską panicza
schował się czemprędzej do swej izdebki.
Posłańcy śmieli się, dochodząc do mieszkania żydówki. Znali oni
dobrze Kundla i wiedzieli, że „panicz znów coś ukuł”.
Zapłaceni z góry, wrzucili wszystkie sprzęty do pokoju i życząc
„dobrej nocy” -- odeszli, śmiejąc się bezustannie.
Kundel zabrał się teraz do urządzenia pokoju Resi, która
otworzywszy szeroko oczy, przykucnęła na ziemi, oszołomiona
widokiem tylu nieznanych dla niej przedmiotów.
Wreszcie, ośmielając się powoli, wyciągnęła z pomiędzy portyer
poduszki i oszalała z radości, poczęła je ciskać po pokoju.
-- Z puchu! aj, aj!... z puchu! -- wołała, gniotąc je w ręku
i zanurzając twarz w szeleszczącą jedwabiem pościel.
Na widok samowaru chwilę zamilkła, poczem podszedłszy ku niemu,
z szacunkiem przyklękła i twarz swą rozpaloną do chłodnej blachy
przykładać poczęła.
-- Same księżne takiego nie mają! -- szeptała drżącym ze wzruszenia
głosem.
Tymczasem Dyńdzio na brudnych odrapanych ścianach rozwieszał
obrazy, wbijając z energią przyniesione w kieszeni haki. W braku
młotka posługiwał się marmurowym przyciskiem przedstawiającym
uśpioną Dyanę. W mdłym blasku świecy zamajaczyła „Elegia”
Siemiradzkiego, energiczna „Głowa starca” Kotsisa i zabieliło się
ciało „Najady” Hennera.
Ostatni obraz zwrócił uwagę Resi.
-- Goła! -- wyszeptała, chichocząc się cicho.
Lecz Dyńdzio pracował ciągle.
Portyery wisiały krzywo, zakrywając drzwi wejściowe. Połowa tkaniny
leżała na ziemi, maczając się w strudze wody, płynącej z rozbitego
dzbanka.
Na podłodze Kundel porozrzucał makaty, a rozsypane pod niemi
węgle trzeszczały za każdym krokiem. Stara sofa została nakryta
gobelinem, przedstawiającym Pallas Atenę, a złocone krzesełka
stanęły dokoła stołu pokrytego batystową kapą ściągniętą
z łóżka jednej z siostrzyczek.
Durszlak, patelnię, wałek do ciasta -- Resia poustawiała na
komodzie wraz z flakonami kryształowemi i weneckiem lustrem.
Zbytkowne wydanie „Pana Tadeusza” poszło dla braku miejsca pod
szafę. Ten sam los spotkał wyborną kopię z Ary Scheffera i śliczną
broń gallo-romańską.
Wreszcie na łóżko Resi, rzucono poduszki oszyte cienką, nicianą
koronką i na ciemnem z brudu prześcieradle rozłożono atlasową
pąsową kołdrę -- jeszcze wyprawną matczyną.
Wreszcie Kundel zatarł ręce i czując się znużony, zasiadł z nogami
na sofce, znacząc ślady błota na twarzy Pallady.
-- Masz... coś chciała -- wyrzekł dobywając z kieszeni fajkę
i zapalając ją ze smakiem.
A Resia, leżąc na ziemi, z włosami rozczochranemi, z policzkami
rozpalonemi tarzała się wśród makat, dotykając co chwila ręką
samowaru i żydowskiego świecznika, który o mało ją nie wprawił
w szaleństwo.
-- Aj! aj!... takie bogactwa!... -- mruczała cmokając.
* * * * *
W trzy tygodnie później, inna odbywała się scena.
Ojciec Dyńdzia, powróciwszy do miasta, z najwyższem przerażeniem
dostrzegł spustoszenia poczynione w mieszkaniu. Co więcej -- Kundel
od chwili powrotu ojca wcale się w domu nie pokazał. Zawezwana
telegraficznie matka przyjechała i z pomocą stróża i owych
posłańców odkryła miejsce, w którem mieściły się wyniesione
z mieszkania przedmioty. Również domyślono się, że tam a nie
gdzieindziej kryje się zapewne Kundel, obawiając się skutków swego
zuchwalstwa.
Rozpoczęło się parlamentowanie.
Kundel, zaatakowany listem ojca, zagroził w razie użycia środków
represyjnych, strzeleniem sobie w łeb.
Serce rodziców zadygotało, postanowiono obniżyć kamerton i matka
zaproponowała listownie ugodę pokojową.
Kundel odpowiedział zimno i spokojnie, że po głębokim namyśle
przychodzi do przekonania, iż rodzice nigdy nie zechcą go uważać za
dojrzałego mężczyznę, który wie co robi i za każdy swój krok przed
Bogiem i honorem odpowie. Że znudzony bezczynnością, powróciłby
może na łono rodziny, ale tylko w tym razie, jeśli zapewniona mu
zostanie stała miesięczna renta i za zwrócenie zabranych
przedmiotów pewna suma pieniężna.
Kilku dni ciągnęły się te pertraktacye pokojowe, a w miarę czasu
rosły pretensye i zuchwalstwa Kundla. Matka płakała po kątach
a ojciec targał wąsy, patrząc na opustoszałe ściany, w których
tkwiły gdzieniegdzie haki lub zwieszały się porwane liny.
Wreszcie dnia jednego zajechała z hukiem przed dom dorożka
i wysiadł z niej Kundel, rozczochrany, obdarty, wychudły. Na samym
wstępie uderzył w głowę stróża, który go zdradził i wyjąwszy
z dorożki „Elegię”, niebieską, szklaną miednicę i potrząsając
włosami, które w przeciągu tych tygodni paru doszły do potwornych
rozmiarów, wyrzekł:
-- Jestem! zrobiłem co mi nakazano. Ponieważ jednak na tem
wszystkiem ucierpiała najwięcej szacunku godna kobieta -- muszę
wynagrodzić jej krzywdę i prawdopodobnie się z nią... ożenię!
A spojrzawszy tryumfalnie na zgnębionych temi słowy rodziców,
wyszedł, powłócząc nogami i pakując ręce w kieszenie.


V.
=Oślica.=

Gorączkowo Honorka zaczęła spowijać kwilące cichutko dziecko.
A wyciągając długi -- na trzy łokcie powijak, mówiła ochrypłym
głosem:
-- Chodzi! chodzi! synulku!... pójdziemy na wesele twojego
ojcaszka! Chodzi synulku, pójdziemy mu drużbować, ale nie ołtarz mu
sprawimy, ni jakie weselenie, jeno łaźnię gorącą, że aż mu
w piętach postygnie!
Stojąca obok barłogu, na którym leżało dziecko -- kuma Kazimierzowa
zaczęła nagle szlochać.
-- A bezbożnik! wydziwiacz, rozbijaka! taką ci uczciwą dziewczynę
z dobrej drogi sprowadził i teraz nijakiej pamięci o niej niema!...
Honorka szarpnęła silnie powijak.
-- On ci pamięci o mnie niema, ale ja go za to w pamięci mam
i niech mi Pan Jezus i Matka Najświętsza ręce i nogi poułamuje, jeśli
ja go do ołtarza dopuszczę!... Bezemnie i bez tę dziecinę przejść
musi!...
-- Prawdę masz! -- przytakiwała kuma, obcierając łzy płynące gradem
po tłustej i czerwonej twarzy -- już ci takiej krzywdeczki to
i Trójca Święta nie daruje. Ty się o swoje upomnij, Honorka, w twarz
mu napluj -- od młodej odciągnij a swego nie daruj!
-- I nie daruję! -- powtórzyła, zacinając zęby dziewczyna.
Wzięła duży szmat barchanowy, który się suszył koło pieca
i przytrzymawszy jeden koniec w zębach, dziecko nim owijać poczęła.
Obracane jak piłka chłopię, żałośnie płakać poczęło.
-- Cicho, psiakrew, chorobo jedna! a bodajżeś się zadławił własnym
ozorem, ty kundlu zatracony! A bodaj cię mór wydusił! -- wybuchnęła
Honorka, drżąc prawie cała od wewnątrz tłumionej rozpaczy. I
wstrząsnęła dzieckiem tak silnio, że aż jęknęło, jak dławione
szczenię.
Wówczas kobieta przypadła twarzą do barłogu i gryząc koc
w nadmiarze rozpaczy wołała:
-- A nie jęcz ty nad moją biedną głową -- sieroto nieszczęśliwa...
bo jeszcze mnie w zbrodnię jaką zepchniesz.
Kuma Kazimierzowa pochyliła się nad klęczącą kobietą.
-- A dajże spokój, Honorko, dziecku i nie wydziwiaj się nad tym
robakiem!
-- Bez niego to wszystko, bez niego!
Kazimierzowa wzruszyła ramionami.
-- Oj ty oślico! -- wyrzekła z powagą -- jakto: bez niego te rzeczy
się dzieją? Czy to on ci się kazał z tym pędziwiatrem wdawać? A toć
jego robaka na świecie wtedy nie było, jakeście się złazili to
w piwnicy, to w komórkach!
I odebrawszy dziecko z rąk Honorki, sama je spowijać i ubierać
zaczęła.
-- Nie w tem rzecz, aby nad niewiniątkiem pomstować -- ciągnęła
nosowym, monotonnym głosem -- ale w tem, rzecz, ażeby na czas do
kościoła trafić i panu młodemu drogę mądrze zajść. -- Słyszysz?
Honorka klęczała wciąż koło tapczana, mnąc w wychudłych rękach
potargany i zniszczony kocyk. Z małego okienka umieszczonego wysoko
w ścianie, tuż po nad posłaniem, płynęła jasna struga światła
i biła wprost na twarz dziewczyny zniszczonej słabością i zgryzotą,
która jej duszę szarpała.
Nie odpowiedziała wprost na zapytanie kumy lecz ściągając brwi,
przez ściśnięte zęby wyszeptała:
-- Nie daruję! nie daruję!...
Kazimierzowa skończyła ubieranie dziecka i zdjąwszy z kołka ciemną
chustkę na plecy Honorki narzuciła.
-- Chodzi! -- wyrzekła -- chodzi, już czas!
Po twarzy dziewczyny przemknął, jakby cień przestrachu. Przymknęła
oczy i pozostała chwilę nieruchoma, jakby do tapczanu przykuta.
Kuma już stała owinięta w chustkę, gotowa do drogi, huśtając lekko
kwilące dziecko.
-- Honorko! cóżeś tak przykucła? Jak chcesz szkandał zrobić -- to
duchem nam iść trza. Już czas!
-- Chwilę jeszcze, kumo! -- prosiła Honorka -- czegosić mnie teraz
lęk ogarnia!
Kazimierzowa żachnęła się z gniewu.
-- A ty oślico cholerna! -- zawołała, kładąc dziecko na tapczan --
ty nad tym robaczątkiem nijakiego „litosierdzia” niemasz! Toć na
całe już życie przepadła ci wszystko, boć „hunor” i cnotę
w oczach ludzkich ten zgniłek ci odebrał a dzieciaka na rękę
ci rzucił i troskać się o niego kazał. Jak się „obżeni” tyle
już prawa do niego nie masz! Już ci ni Bóg, ni ksiądz żadnej
sprawiedliwości nie da. Jak żeniaty, to od wszystkiego ochronny!
Ale ty od pędraka byłaś oślicą i słusznie cię nieboszczka matka
tak przezwała! No! czy to nie oślica? -- kiedy jeszcze może co
na swą stronę wyciągnąć... to kuca i mówi, że boja ma! Oj oślica
ty! oślica!..
Honorka podniosła się z ziemi i, schwyciwszy dziecko na rękę, ku
drzwiom szybko posunęła.
-- Chodźmy! -- wyrzekła krótko, drzwi od stancyi kopnięciem nogi
otwierając.
Oczy jej się świeciły, usta miała znów zaciśnięte i zębami
przygryzione.
-- Nareszcie! -- zamruczała kuma, zamykając drzwi na kłódkę -- aby
go tylko dobrze po mordzie sprała i publikę zrobiła!...
* * * * *
Nieszpory się skończyły, lecz świece przy wielkim ołtarzu gorzały
wciąż, oblewając żółtym, migocącym blaskiem zczerniałe płótno,
z którego bieliło się ciało Jezusa zawieszonego na krzyżu.
Pomiędzy „wiernymi”, przepełniającymi lakierowane ławki, zapanował
ruch i ożywienie wielkie.
Jedna „siostra” -- zapytywała drugą -- dlaczego nie gaszą świec,
skoro już wszystkie piękne pieśni zostały wyśpiewane.
-- Zdaje się ślub jeszcze będzie -- doszedł szept z ławek
zajmowanych przez mężczyzn.
Kobiety wdzięcznie pochyliły głowy.
-- Dziękujemy! dziękujemy! -- a czyj!
-- Subiekta z cukierni i córki kolejnika!
Wszyscy zaszemrali zadowoleni.
Warto zostać, taki ślub, to już parada. Kolejarze wiadomo, lubią
wszystko z pompą -- a taki subiekt z cukierni to „osoba”.
Tymczasem kościelny wyniósł dwie poduszki i przykląkłszy, układać
je począł na stopniach.
-- Poduszki! -- zaszemrano na ławkach.
Lecz znów mężczyźni udzielają informacyj bliższych co do osoby pana
młodego.
Kobiety składają z westchnieniem książki i owijając na rękach
długie różańce, wyciągają szyje -- ciekawe, żądne wiadomości
o tych ludziach, którzy za chwil kilka, jak papugi, powtarzać
będą słowa sakramentalnej przysięgi.
-- Więc cóż? cóż -- pyta jedna przez drugą.
Pan młody -- tak! -- zapewne, człowiek bardzo uczciwy, porządny,
uczony nawet -- zdolny, ma jakieś oszczędności. Kto wie! może
niedługo założy i cukiernię. Z takiemi jak on „głowaczami” to
wszystkiego spodziewać się można.
Kobiety kiwają głowami, nagle spoważniałe, jakby ta dobra opinia,
którą się cieszy ów subiekt, przejęła je szacunkiem i powagą.
Kościelny wnosi kropidło i naczynie z wodą święconą.
W ławkach powstaje znów szmer.
-- Kropidło!... patrzcie kropidło!..
Ale już dwa ścieśnione szeregi ustawiają się wzdłuż ławek, tworząc
rodzaj alei bramowanej ludźmi. Aleja ta, od balustrady przeciąga
się aż ku drzwiom głównym, które zakrystyan w tej chwili na oścież
otwiera. Turkot powozów, hałas uliczny, cały szum letniego,
niedzielnego popołudnia wpada nagle w wilgotną ciszę kościoła.
Przez kolorowe szyby wpadające promienie słońca kładą kolorowe
plamy na głowach i grzbietach ludzi.
-- Przyjechali! przyjechali! -- dochodzi wołanie z tłumów
zalegających stopnie perystylu.
Jest to jednak fałszywy alarm.
W progu kościelnym ukazuje się drużba w świecącym cylindrze
i jasnem palcie narzuconem na ramiona. Dumny jest i wąsy ma
podfryzowane żelazkiem fryzyerskiem. Stojąc w progu kościoła
ogarnia jednym rzutem oka całą przestrzeń. Mrużąc oczy, zda się
chce policzyć świece płonące na ołtarzu, poczem szybko,
zaaferowanym krokiem przebiega wązkie przejścia pozostawione wśród
tłumu.
-- Drużba! drużba! -- szemrze tłum, popychając się i wyciągając
szyje za znikającym we drzwiach zakrystyi mężczyzną.
Znów nowy napływ ciekawych tłoczy się pomiędzy bocznemi filarami
kościelnej nawy. Pełno już jest i gwarno, kobiety półgłosem
powtarzają sobie plotki o rodzinie panny młodej. Plotki te
wyrastają z pod ziemi; służą do zabicia czasu i skracają nudy
oczekiwania.
Koło drzwi wchodowych słychać przyciszone uśmiechy. Jakiś żartowniś
opowiada dziwy o samej pannie młodej. Ależ tak -- podobno jakiś
hrabia dołożył do posagu kilka tysięcy -- ot! z przyjaźni dla ojca.
-- Hrabia dla konduktora?
-- Co pan chcesz, dziś takie czasy...
I śmiechy zaczynają się w najlepsze, starsze kobiety sznurują usta
i spuszczają oczy.
Takie nieskromności w świętem miejscu, nie! -- ci mężczyźni już
żadnej wiary w sercach nie mają!
Lecz śmiechy milkną, bo w progu pojawia się nagle Honorka
z dzieckiem na ręku, w asystencyi Kazimierzowej.
Pojawienie się dwóch kobiet nie byłoby rzeczą niezwykłą, lecz
Honorka, z której głowy spadła chustka, z twarzą pokrytą
purpurowemi plamami z pasmami włosów potarganych nad czołem,
i z konwulsyjnie zaciśniętemi wargami, wnosi z sobą jakąś ponurą
grozę, która wydzielając się z jej całej postaci, każe zwrócić na
dziewczynę oczy tłumu.
Kazimierzowa oddała jej przed kościołem dziecko -- uznając za
stosowne, aby matka z dzieckiem pojawiła się przed wszystkimi,
i tak stoi teraz Honorka, cisnąc gorączkowo milczące dziecko do
piersi, stoi jak przykuta w progu, podniecając się w energii
i rozpaczy, która jej biedną duszę szarpie.
Oczy ma suche, bez łez, podsiniałe i z osłabienia prawie zezem
patrzące.
Stoi i zda się niedostrzegać tłumu, który zbitą masą dokoła niej
szemrze, z zwierzęcą ciekawością rzucając się na nową zdobycz. Lecz
Kazimierzowa nie zasypia sprawy. Na widok oświeconego ołtarza oczy
kumy nabiegają łzami. Poprawia chustkę i kiwa głową żałośnie.
-- Tak! tak! -- zaczyna z początku stłumionym głosem -- przyszliśmy
do Pana Jezusa po sprawiedliwość i sąd Jego najświętszy! A niechże
On naszą sprawę rozsądzi i nad sierotami zmiłowanie okaże!
Tłum węchem przeczuwa skandal.
Ten i ów przysuwa się do Honorki, stojącej ciągle w progu
z dzieckiem na ręku.
-- A cóż to się wam krzywda jaka stała?
Kazimierzowa znów głos zabiera:
-- Stała nam się krzywda ciężka, bo oto tę sierotę, co tu stoi, ten
dzisiejszy pan młody sposponował, cnotę jej wydarł, żenić się
przyrzekał i oto teraz z pędrakiem porzucił jak psa na rozstaju!...
W tłumie zaszemrano i uciszono się nagle. Jakieś zimno smutku
i kobiecej niedoli powiało nagle nad głowami obecnych.
Mężczyźni instynktownie kurczyli się i pochylali głowy, kobiety
otwierały szeroko oczy, wpatrując się w dziewczynę i w dziecko,
które zdawało się być umarłem, tak leżało cicho wśród szmat
i fałd chustki matczynej.
Lecz kuma nabierała coraz większej śmiałości i pewności siebie.
-- A ino... nie po co my innego przyszły, ino po to, aby pannie
młodej się sprezentować, publikę zrobić i nie dopuścić, aby ten
wyrwipięta obżenił się na uczciwą wiarę.
-- Dobrze robicie! -- podparła jakaś podeszła jejmość -- dobrze
robicie, takiemu się przepuścić nie godzi.
-- Tak! tak! -- dorzucił siwy mieszczanin -- zasługuje lekkomyślny
człowiek na karę. Powinna go spotkać!
-- I spotka -- wołała kumcia, składając palce -- jako ta dziewczyna
przysięgała sobie, że go spierze i do ołtarza mu dostępu nie da.
Co, Honorka? nie darujesz?
-- Nie daruję! -- powtórzyła zdławionym głosem dziewczyna.
Lecz tu i owdzie przyciszone śmiechy odzywać się zaczęły. Już
i u ołtarza wiedziano, że będzie „publika” i jakaś dziewczyna
z dzieckiem ślub „aresztować” będzie.
Uciecha więc wśród tłumu wzrosła i objawiła się dość głośno.
Jakiś zmysłowy prąd przebiegł nagle zgromadzonych ludzi i usta
im do uśmiechu rozchylał. Kobiety patrzyły z pod oka, sznurując
usta, lecz na odsłoniętych karkach czuły wzrastającą w mężczyznach
gorączkę zmysłową. Rzec można, że od stojącej na progu dziewczyny
z owocem swych nieuświęconych miłostek na ręku, biegły prądy ciepła
i przenikały ciała cisnącego się tłumu. W ciszę i powagę
kościelnych murów, jak tony miłosnej pieśni, wpadła ta cała
gama cielesnych pożądań i zdała się burzyć spokój świątyni.
Siedzące w kruchcie baby pozwijały różańce w drżących dłoniach.
Święty Panie! taki „szkandał” w kościele! Tu i owdzie dowcipnisie
żartować zaczynają.
Tak! tak! orszak weselny już przybył. Nawet ten rak się troszkę
pośpieszył... niewiadomo czy go prosili -- ot! gość nieoczekiwany
dla pana młodego!
Kto wie! może młodzi będą kontenci, że przyszli ot tak -- do
gotowego, a może... i panna młoda ze swej strony chowa jaką
niespodziankę...
Ten i ów ciśnie się przyjrzeć bliżej Honorce. Hm!... wychudła, źle
zbudowana, głowa roztargana...
Kobiety szepczą między sobą:
-- Mogła się choć uczesać uczciwie, kiedy szła na publikę między
ludzi.
Jakiś pan podszedł do niej i zajrzawszy jej w oczy, wyjmuje
z kieszeni małą notatkę. Półgłosem zadaje dziewczynie zapytania, na
które ona nie odpowiada wcale, patrząc ciągle w przestrzeń z pod
brwi ostro ściągniętych. Pan ów, niezrażony milczeniem,
nieodstępuje wszakże, tylko z kieszonki dobywszy ołówek, ślini go
i coś w książeczce zapisuje.
-- Gazetnik!... gazetnik! -- szemrze tłum dokoła.
Kazimierzowa uznaje za stosowne przemówić:
-- Nie w gazecie, ale tu na tablicy winna być wyryta opowieść
o takim włóczydrągu, co uczciwe dziewczyny z dobrej drogi zmania!
-- Nikt ją ta znów za łeb nie trzymał -- wtrąca jakiś młody
chłopak.
Kazimierzowa obraca się jak na sprężynach.
-- Za łeb! za łeb!... takie niewolenie słodką mową i przysięganiem
to gorsza, niż za łeb trzymanie!...
Chłopak mlasnął językiem.
-- Nie trza było wierzyć!
W tłumie powstał szmer.
Nie wierzyć przysięganiu? A to coś nowego! Odkąd świat światem --
Bóg przysięgania postanowił, a tych co krzywoprzysięgają ciężko
karze.
-- A jeszcze przysięganie sierocie? -- woła tryumfująco
Kazimierzowa -- sierotę ukrzywdzić, to jak obrus z ołtarza
ściągnąć!
Wymowa jej i łzy kapiące po twarzy podbijają powoli wszystkich.
Teraz -- miejsce przed wielkim ołtarzem opustoszało zupełnie,
wszyscy cisną się do drzwi wchodowych, zgorączkowani, podnieceni
tą sceną, jaka wybuchnie za przybyciem państwa młodych. Tu
i owdzie stają na ławkach, zwłóczą z kątów krzesła, czepiają
się chorągwi. Jasna, rozczochrana głowa Honorki stanowi teraz
punkt świetlany, ściągający oczy całego tłumu żądnego widowiska,
łaknącego skandalu, choćby zań kobieta łzami zapłacić miała!
Honorka tymczasem stoi ciągle milcząca, niezdając się zwracać uwagi
na zaciekawienie i wzruszenie, którego jest przyczyną. Wpatruje się
w świece migoczące na ołtarzu i jak błyskawica tak przed nią
przesuwa się rok ubiegły, w którym tyle bólu i smutku zaznała.
Widzi pana Teodora, jak z za kontuaru rzuca na nią spojrzenia które
niby ukrop w jej żyły wlewają. Gdy ją państwo, u których za młodszą
służyła, posyłali po sucharki do herbaty, biegła z radością a przed
drzwiami cukierni stała długo, nie mogąc ośmielić się wejść
i przemówić do pana Teodora, który jak święty z obrazka wydawał jej
się na tle błyszczących luster zdobiących półki bufetów. Imponował
jej niezmiernie, pomimo że Honorka do nieśmiałych dziewczyn nie
należała wcale i niejednego „chłopa odstawiła” wcale tęgo, gdy na
udry pomiędzy nimi poszło. Lecz wobec Teodora zapominała języka
w gębie i stała tak przed kontuarem, cała w płomieniach, bełkocząc
i siejąc po ziemi miedziaki trzymane w garści. On mrużył oczy,
uśmiechał się, żartował -- przyzwyczajony do dominowania nad
kobietami, z niedbałością pięknego samca. I nawet później, gdy już
posiadał ją o szarej godzinie wśród stęchlizny piwnicy lub duszącej
atmosfery strychu, -- Honorka -- zawsze pozostawała nieśmiałą,
przerażoną jego pięknością, zdławioną -- z oczyma łez pełnemi, nie
śmiejąc poruszyć się, uczynić jednego giestu, odetchnąć głośniej.
A gdy wreszcie -- porzucona, zapomniana przez swego uwodziciela,
któremu oddała z jakąś pokorą klejnot swego dziewictwa, uczuła się
matką -- doznawała głuchej nienawiści, gniewu na samą myśl o tym
człowieku. Nie napastowała go, nie chodziła za nim, urodziła
dziecko, zacisnąwszy zęby -- i w duszy swej zaczęła gromadzić całe
morze jadu, które groziło lada chwila wylaniem.
Kuma zawiadomiła go przecież o urodzeniu dziecka, lecz piękny
subjekt mruknął coś tylko i wzruszył ramionami.
Gdy Kazimierzowa scenę tę przed barłogiem położnicy odtwarzała,
Honorka wlepiła w nią oczy od gorączki błyszczące.
-- Łajdak! -- wyrzekła przez zaciśnięte zęby.
Pierwszy to raz głośno wymówiła na niego obelgę.
Umilkła, przerażona.
Lecz powoli, podniecana przez Kazimierzową, dawała folgę swemu
żalowi. Zapominała jak wyglądał sprawca jej nieszczęścia, niewidząc
go tak dawno, nieodczuwała już przygniatającego wpływu, jaki
wyższością swą, elegancyą i całem obejściem na nią wywierał.
Rozpacz przepełniała jej serce i wstrząsała nią całą. Widok dziecka
podniecał ją. Chwilami zdawało jej się, że jest zdolna zamordować
mężczyznę, który rzucał ją brutalnie o ziemię, aby później na
wiadomość o jej nędzy i cierpieniu wzruszać ramionami z pogardą.
„Ścierwo sobacze!” -- mówiła, szarpiąc pazurami aż do krwi pierś
swoją od pokarmu wzdętą -- „zgiń! przepadnij! oślepnij! zgnij do
kości!” Zdawało się jej, że miłość, jaką miała dla Teodora,
wymarła w niej oddawna, że nic, prócz żalu, gniewu i nienawiści,
nic już w głębi swej duszy nie chowa.
Na wiadomość o ślubie subiekta, wybuchnęła wreszcie całą
wściekłością, na jaką tylko cierpliwe i nieśmiałe istoty zdobyć
się umieją.
Kazimierzowa podsunęła jej myśl wstrzymania ślubu i zrobienia
publicznego skandalu. Uczepiła się tego projektu natychmiast,
gorączkując się, podniecając -- przeklinając bezustannie. Ani
jednej łzy nie miały jej oczy, chwilami zdawała się być obłąkaną.
Teodor, którego kontury w jej wyobraźni zatarły się zupełnie,
przedstawiał jej się jako zwierzę znienawidzone, wstrętne, plugawe,
któremu chciała skoczyć do oczów i zdeptać za krzywdę jej
uczynioną. Niewidząc go -- czuła się silną, mocną, jakkolwiek coś
w jej wnętrzu szarpnęło się trwożliwie, gdy kuma zawołała jeszcze
w stancyi „już czas!...”
Lecz tu -- w kościele, przed ołtarzem oświetlonym jarząco,
w chłodnej atmosferze świątyni -- jakaś moc wstępuje w nią powoli,
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Menazerya ludzka - 05
  • Parts
  • Menazerya ludzka - 01
    Total number of words is 3876
    Total number of unique words is 1949
    21.3 of words are in the 2000 most common words
    29.6 of words are in the 5000 most common words
    35.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 02
    Total number of words is 4028
    Total number of unique words is 1935
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    36.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 03
    Total number of words is 4020
    Total number of unique words is 2142
    20.5 of words are in the 2000 most common words
    29.1 of words are in the 5000 most common words
    34.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 04
    Total number of words is 4077
    Total number of unique words is 2077
    20.2 of words are in the 2000 most common words
    28.2 of words are in the 5000 most common words
    33.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 05
    Total number of words is 3996
    Total number of unique words is 2077
    19.7 of words are in the 2000 most common words
    28.6 of words are in the 5000 most common words
    33.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 06
    Total number of words is 3911
    Total number of unique words is 2114
    20.4 of words are in the 2000 most common words
    28.7 of words are in the 5000 most common words
    33.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 07
    Total number of words is 3999
    Total number of unique words is 2109
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    29.3 of words are in the 5000 most common words
    34.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 08
    Total number of words is 3994
    Total number of unique words is 2018
    20.0 of words are in the 2000 most common words
    28.3 of words are in the 5000 most common words
    32.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 09
    Total number of words is 4014
    Total number of unique words is 2102
    18.9 of words are in the 2000 most common words
    27.9 of words are in the 5000 most common words
    33.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 10
    Total number of words is 4077
    Total number of unique words is 2114
    20.5 of words are in the 2000 most common words
    29.0 of words are in the 5000 most common words
    34.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Menazerya ludzka - 11
    Total number of words is 2905
    Total number of unique words is 1586
    22.9 of words are in the 2000 most common words
    31.6 of words are in the 5000 most common words
    37.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.