ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 4

Total number of words is 4158
Total number of unique words is 1906
24.2 of words are in the 2000 most common words
35.4 of words are in the 5000 most common words
39.8 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
ukazywało nam się w ponurem świetle. Dziś jesteśmy rzeźwi,
wypoczęci, to też dom wydaje nam się weselszym.
-- A jednak nie wszystko było grą wyobraźni -- odparłem. -- Czy pan
słyszał wczoraj płacz?
-- Istotnie, zdawało mi się, że słyszę zawodzenie żałosne.
Natężyłem słuch, ale płacz ustał; więc byłem pewien, że mi
się śniło.
-- Ja słyszałem płacz najwyraźniej i mógłbym ręczyć, że płakała
kobieta.
-- Trzeba to sprawdzić -- oświadczył sir Henryk.
Zadzwonił na Barrymora i spytał go o wyjaśnienie tej zagadki. Zdało mi
się, że blada twarz kamerdynera zbladła jeszcze bardziej.
-- W domu są tylko dwie kobiety -- odparł. -- Mleczarka, która śpi
w drugiem skrzydle i moja żona. Co do mojej, mogę ręczyć, że nie
płakała.
A jednak, mówiąc to, kłamał.
Po śniadaniu, spotkałem mrs. Barrymore w sieni. Słońce padało na jej
twarz chłodną, płaską i brzydką. Duże, wyraziste oczy były
zaczerwienione; spojrzała na mnie z pod zapuchłych powiek.
A więc to ona płakała wśród nocy; mąż wiedział o tem napewno.
Jednak zaprzeczył nam. Jaki miał w tem cel? Dlaczego ona płakała?
Ten blady mężczyzna z czarną brodą wydawał mi się podejrzanym. On
pierwszy znalazł trupa sir Karola; o okolicznościach, towarzyszących
jego śmierci wiedzieliśmy tylko to, co Barrymore opowiadał. Zaczynałem
przypuszczać, że to on, Barrymore, ukrywał się w dorożce i śledził
sir Henryka. Broda była podobna. Wprawdzie według rysopisu dorożkarza,
rzekomy Sherlock Holmes był niższego wzrostu, lecz rysopisy bywają
niedokładne.
Trzeba było tę rzecz sprawdzić. Ale w jaki sposób? Przedewszystkiem
należało dowiedzieć się od pocztmistrza w Grimpen, czy telegram został
oddany do własnych rąk Barrymora.
Po południu sir Henryk chciał załatwić korespondencyę; mogłem udać
się do Grimpen. Był to spacer niedaleki, droga wiodła brzegiem
trzęsawiska.
W Grimpen były tylko dwie murowane budowle: austerya i dom doktora
Mortimera. Pocztmistrz utrzymywał jednocześnie sklepik korzenny.
-- Naturalnie -- odparł na moje pytanie -- depesza została wręczona
panu Barrymore, stosownie do życzenia.
-- Kto ją wręczył?
-- Mój chłopak. Słuchaj-no, James, wszak w zeszłym tygodniu oddałeś
telegram do rąk pana Barrymore w Baskerville-Hall?
-- Tak, ojcze.
-- Do rąk własnych? -- spytałem.
-- Był wtedy na strychu, więc nie mogłem oddać mu do rąk, ale
wręczyłem depeszę jego żonie, która powiedziała, że ją zaraz
zaniesie mężowi.
-- Czy widziałeś pana Barrymore?
-- Nie, proszę pana; mówiłem już, że był na strychu.
-- Jeżeliś go nie widział, to skądże wiesz, że był na strychu?
-- Jego własna żona musiała chyba wiedzieć, gdzie się obraca --
wtrącił pocztmistrz. -- Czyżby nie dostał depeszy? Jeżeli zaszła
pomyłka, niech sam Barrymore wniesie skargę.
Na nicby się zdały dalsze pytania. Mimo wybiegu Holmesa, nie
pozyskaliśmy pewności, że Barrymore nie był wtedy w Londynie. On,
który ostatni widział sir Karola żywym, chciał może pierwszy zobaczyć
swego nowego pana.
Ale jaki mógł mieć cel w prześladowaniu rodziny Baskerville?
Przypomniała mi się dziwna przestroga, wycięta ze wstępnego artykułu
_Timesa_. Kto ją przesłał? On, czy też ktoś, kto chciał pokrzyżować
jego plany?
Może kamerdyner chciał zabezpieczyć sobie w dalszym ciągu spokojne
i niezależne stanowisko w pałacu, w którym podczas nieobecności
właścicieli był prawdziwym panem?...
Ale taki cel byłby niedostateczną pobudką do zbrodni.
Sam Holmes powiadał, że nigdy jeszcze nie zdarzyła mu się sprawa
tak zawiła. Pragnąłem już jak najprędzej oddać ją w ręce mego
przyjaciela.
Tok moich myśli został przerwany odgłosem kroków. Ktoś biegł za mną
i wołał mnie po nazwisku.
Odwróciłem się, pewien, że ujrzę doktora Mortimer, lecz ku mojemu
zdziwieniu, zobaczyłem nieznajomego.
Był to mężczyzna niewielkiego wzrostu, o twarzy wygolonej, o włosach
ciemnych, gładko przyczesanych; mógł mieć lat trzydzieści parę do
czterdziestu. Przez ramię zwieszała mu się puszka, w jednej ręce
niósł siatkę do łowienia owadów.
-- Daruje mi pan moją natarczywość, doktorze Watson -- rzekł,
podbiegając do mnie zdyszany -- ale tu, na tych piaskach, żyjemy
bez ceremonii. Prezentacye odbywają się naturalnie. Słyszał pan już
o mnie od naszego wspólnego przyjaciela, doktora Mortimer. Jestem
Stapleton z Merripit House.
-- Poznałbym pana po siatce -- odparłem, bo wiadomo mi, że pan
Stapleton jest naturalistą -- ale w jaki sposób pan mnie poznał?
-- Byłem u Mortimera i pokazał mi pana przez okno. Ponieważ idę w tę
samą stronę, więc dogoniłem pana. Czy sir Henryk już wypoczął po
podróży?
-- Najzupełniej.
-- Obawialiśmy się tu wszyscy, że nowy baronet, po tragicznej śmierci
sir Karola, nie zechce zamieszkać tutaj. Spełnia ofiarę, zagrzebując
się w takiem ustroniu; ale okolica na tem zyska i powinna mu być
wdzięczna. Spodziewam się, że sir Henryk nie żywi przesądnych obaw?
-- Jest na to zbyt rozumny.
-- Ma się rozumieć, słyszałeś już pan legendę o psie,
prześladującym tę rodzinę?
-- Słyszałem.
-- To dziwna, jak tutejsi włościanie są łatwowierni: każdy z nich
gotów przysiądz, że widział psa na własne oczy.
Pan Stapleton mówił to z uśmiechem, ale z oczu jego było widać, że
przywiązuje wiarę do tych pogłosek.
-- Owa legenda oddziałała na wyobraźnię sir Karola -- ciągnął
dalej -- i pewien jestem, że sprowadziła śmierć nagłą.
-- W jaki sposób?
-- Sir Karol był tak zdenerwowany, że ukazanie się psa mogło go
zabić. Zdaje mi się, że ujrzał istotnie jakieś dziwne stworzenie
w Alei Wiązów... Obawiałem się zawsze anewryzmu serca, bo byłem
bardzo do niego przywiązany.
-- Skąd pan wiedział o wadzie serca?
-- Od mego przyjaciela, doktora Mortimer.
-- Zatem sądzisz pan, że jakiś pies ścigał sir Karola i że biedak
zmarł skutkiem strachu?
-- Czy pan znasz jaki inny powód śmierci?
-- Dotychczas nie wyprowadzam wniosków.
-- A pan Sherlock Holmes czy wyraził już swój pogląd na tę sprawę?
Zdziwiło mnie takie pytanie. Można je było wziąć za zasadzkę, ale
twarz mówiącego była chłodna i obojętna, więc moje podejrzenia
musiały pierzchnąć.
-- Nie dziw, że znam pańskie stosunki ze słynnym detektywem -- rzekł
pan Stapleton. -- Wszak wiadomo powszechnie, iż jesteście w przyjaźni
ze sobą. Gdy doktor Mortimer wymienił mi pańskie nazwisko; domyśliłem
się odrazu, że pan Sherlock Holmes wziął w swoje ręce tę sprawę
i że pan tu przybyłeś z jego ramienia. Rzecz naturalna, że chciałbym
się dowiedzieć, co pan Sherlock Holmes o tem myśli.
-- Nie potrafię pana objaśnić w tym względzie.
-- Czy zamierza odwiedzić naszą okolicę?
-- Chwilowo nie może opuścić Londynu; ważniejsze sprawy pochłaniają
jego czas i uwagę.
-- Szkoda wielka! Możeby wyświetlił tę tajemnicę... Gdybyś pan
potrzebował wskazówek, gotów jestem służyć. Może mi pan powie,
w jaki sposób zamierzasz pan prowadzić sprawę, a kto wie, czy
nie mógłbym udzielić panu pomocy...
-- Przybyłem tu w odwiedziny do mego przyjaciela, sir Henryka, i nie
potrzebuję żadnej pomocy.
-- Jesteś pan ostrożny. To się chwali! -- rzekł Stapleton -- a ja
zostałem ukarany za natręctwo i nie ponowię już propozycyi, uczynionej
ze szczerego serca i w najlepszej chęci.
Doszliśmy do ścieżki, wiodącej przez piaski i trzęsawiska. Na prawo
sterczał odłam skały; po za nią, w pewnej odległości, unosił się
dym z komina.
-- Ta ścieżka prowadzi do Merripit-House -- rzekł Stapleton. -- Może
mnie pan zechce zaszczycić swojemi odwiedzinami?
Miałem ochotę odmówić ze względu na sir Henryka, ale przypomniałem
sobie, że jest zajęty korespondencyą; nie mogłem mu dopomódz, a
z drugiej strony, Holmes kazał mi poznawać sąsiedztwo. Więc przyjąłem
zaproszenie pana Stapleton i weszliśmy razem na ścieżkę.
-- Dziwne to trzęsawisko -- mówił, wskazując mi olbrzymią
płaszczyznę, pokrytą piaskami i trawą -- dla nieoswojonego oka
wydaje się monotonnem i smutnem, ale kto się przyzwyczai do tych
fal piaszczystych; dla tego mają one urok nieprzeparty, a zawierają
tyle tajemnic!...
-- Pan je zgłębiłeś?
-- Mieszkam tu od lat dwóch zaledwie. Tutejsi mieszkańcy mogliby mnie
nazwać obcym przybyszem. Osiedliliśmy się tutaj wkrótce po przybyciu
sir Karola, ale moje upodobania przyrodnicze skłaniają mnie do
ciągłych wędrówek, to też poznałem każdą niemal piędź ziemi.
Sądzę, że nikt tutaj nie zna jej lepiej odemnie.
-- Czy okolica jest tak trudną do poznania?
-- Bardzo trudną. Widzisz pan, naprzykład, tę rozległą równinę na
północ, obramowaną wzgórzami. Czy dostrzegasz pan co niezwykłego?
-- Widzę, że możnaby galopować po tej równinie.
-- Wielu już przypłaciło życiem taką chętkę. Czy widzisz pan zielone
plamy, któremi usiana jest ta płaszczyzna?
-- Są to zapewne kępki traw.
Stapleton roześmiał się.
-- To tak zwane Grimpen-Mire,[1] błota nieprzebyte. Jeden krok
fałszywy, a śmierć pewna. Niedalej, jak wczoraj, widziałem na własne
oczy, jak zapadł w nie młody źrebak. Pochłonęło go trzęsawisko.
Niebezpiecznie jest zapuszczać się tutaj nawet wśród letniej suszy,
ale podczas jesiennych roztopów miejsce to jest cmentarzem, a jednak
potrafię przejść i wrócić bezpiecznie przez sam środek bagna. Widzisz
pan?... znowu jakiś źrebiec ugrzązł w błocie...
Istotnie dostrzegłem coś szamocącego się; po chwili wysunęła się
długa szyja i rozległ się okrzyk przeraźliwy. Drgnąłem. Mój
towarzysz był chłodniejszy odemnie.
-- Już po nim! -- rzekł. -- Pochłonęło go bagno. Dwóch źrebców w dwa
dni! Niebezpiecznie zapuszczać się na te trzęsawiska.
-- Pan jednak przebywa je bez szwanku? -- wtrąciłem.
-- Tak; po długich wędrówkach znalazłem parę ścieżek bezpiecznych.
-- Co panu zależało na przebyciu tych błot?
-- Widzi pan te wzgórza woddali? To jak wyspy, odcięte od świata.
Rosną tam rzadkie krzewy i fruwają niezwykłe motyle. Warto się trudzić
po takie okazy.
-- I ja spróbuję.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-- Niechże pana Bóg strzeże od takich prób! Miałbym pańskie życie na
sumieniu! -- zawołał. -- Pan nie wróciłbyś z tej wycieczki. Mnie za
drogowskaz służą rośliny.
-- Cóż to takiego?... -- zawołałem.
Z oddali doleciało jakby szczekanie. Niepodobna było zmiarkować, skąd
płynie ten głos okropny.
Stapleton spojrzał na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
-- Dziwne te bagna, prawda? -- rzekł jakby z dumą.
-- Co to takiego? -- spytałem.
-- Włościanie powiadają, że to pies Baskervillów upomina się
o zdobycz. Słyszałem ten głos parę razy, ale nigdy jeszcze tak
wyraźnie, jak dzisiaj.
Dokoła nie było widać żadnego żywego stworzenia.
-- Jesteś pan człowiekiem wykształconym. Wszak pan nie wierzysz
w przesądy? Jakże pan tłómaczy sobie te głosy? -- spytałem.
-- Stwardniałe błoto, pękając, wydaje czasem takie jęki -- odparł.
-- Nie, nie; to był głos żywego stworzenia.
-- Czyś pan kiedy słyszał wabienie błotnego ptaka, zwanego bąkiem?
-- Nie.
-- To okaz, zaginiony już, ale przetrwał może tutaj. Wszystko możliwe
na takich bagnach. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten głos był wabieniem
ostatniego bąka w Europie.
-- Bądź co bądź, w życiu mojem nie słyszałem podobnego dźwięku.
-- Tak, to pustkowie zawiera dużo dziwnych rzeczy. Spojrzyj pan na to
wzgórze. Co pan dostrzegasz?
Cały stok był usiany okrągłemi, foremnemi kamieniami.
-- Co to takiego? -- spytałem.
-- To siedziby naszych czcigodnych przodków. Człowiek przedhistoryczny
zaludniał gęsto te bagna, a ponieważ od tych czasów nikt tu nie
mieszkał, ich jaskinie pozostały nietknięte. Widzi się tam łoża,
stołki, misy...
-- Z jakiej epoki?
-- Neolitycznej zapewne.
-- Cóż ci ludzie robili?
-- Paśli trzody na stokach gór, osuszali bagna, wyrabiali broń
i sprzęty z kamienia. Tak, to bagno jest ciekawą kartą dziejową. Ale
przepraszam pana...
Stapleton urwał nagle i podążył za jakimś rzadkim okazem motyla.
Ścigał go zapamiętale, podskakiwał, kręcił się wkółko.
Ubawiony tem przyrodniczem _intermezzo_, postanowiłem czekać na
rezultat pościgu. Wtem doleciał mnie znowu odgłos kroków. Obejrzałem
się i zobaczyłem kobietę, zdążającą ku mnie.
Szła od strony Merripit-House. Domyśliłem się odrazu, że to jest miss
Stapleton, bom słyszał o jej niepospolitej urodzie. Jakoż nawet
w stolicy taka piękność musiałaby zwrócić uwagę a olśniewała
wprost na tem pustkowiu. Byłem tembardziej zdumiony, że miss
Stapleton stanowiła zupełny kontrast ze swoim bratem. O ile on
był blady, szczupły, o tyle ona wspaniale rozwinięta; o ile on
niepozorny, o tyle ona wytworną. On miał włosy i oczy szare,
płeć wyblakłą -- ona była brunetką tak silną, że podobnych nie
widuje się w Anglii. Miała rysy nadzwyczaj regularne, oczy ogniste,
usta prześlicznie wykrojone i płeć z gorącym rumieńcem. Wydawała
się, jakby cudownem, nadprzyrodzonem zjawiskiem na tle ponurego
krajobrazu. Oczy jej biegły niespokojnie za bratem, przyśpieszyła
kroku i zrównała się ze mną. Uchyliłem kapelusza i chciałem
się przedstawić, lecz nie dała mi dojść do słowa.
-- Wyjeżdżaj pan stąd!... -- szepnęła. -- Wracaj natychmiast do
Londynu....
Spojrzałem na nią ze zdumieniem. Oczy jej pałały, nóżka uderzała
o ziemię.
-- Po co mam wracać? -- zagadnąłem.
-- Nie mogę panu tego wytłómaczyć -- odparła głosem przyciszonym --
ale na miłość Boską, zastosuj się pan do mojej rady. Wyjedź pan stąd
i nigdy tu nie wracaj.
-- Ależ ja zaledwie przyjechałem...
-- Dlaczego pan nie chce zrozumieć, że ta przestroga ma pańskie dobro
na względzie? Raz jeszcze powtarzam: wracaj pan do Londynu zaraz, dziś
wieczorem. Opuść to strony. Cicho!... Mój brat nadchodzi. Nie mów mu
pan o tem ani słowa... Proszę mi zerwać parę storczyków z tej kępy
traw -- rzekła innym zupełnie głosem. -- Mamy dużo dzikich storczyków.
Lubię ten kwiat.
Stapleton zaniechał pościgu i wracał zdyszany.
-- Skądże się tu wzięłaś, Beryl? -- rzekł ostro.
-- Widzę, że jesteś zmęczony -- zagadnęła.
-- Tak, goniłem motyla. Piękny okaz; spotyka się go rzadko, zwłaszcza
na jesieni.
Mówił to lekko, ale patrzał na siostrę badawczo i groźnie.
-- Zapoznaliście się, państwo, jak widzę -- rzekł. -- Prezentacya już
zbyteczna.
-- Tak; prosiłam właśnie sir Henryka, żeby zerwał dla mnie parę
storczyków.
-- Więc bierzesz pana...
-- Sadziłam, że to sir Henryk Baskerville -- wtrąciła.
-- Pani się myli -- rzekłem. -- Jestem tylko jego przyjacielem.
Nazywam się Watson.
Rumieniec oblał jej śliczną twarzyczkę. Była widocznie zmieszana.
-- Zaszło nieporozumienie... -- rzekła.
-- Nie mieliście przecież dużo czasu na rozmowę -- wtrącił jej brat,
przeszywając ją wzrokiem badawczym.
-- Mówiłam do doktora Watson, jak do stałego mieszkańca tych stron,
nie zaś do gościa. Ale może pan zechce nas odwiedzić w Merripit-House?
Przyjąłem zaproszenie. Droga była niedaleka, wiodła brzegiem łąki.
Dom, przerobiony widocznie ze starej fermy, wznosił się wśród drzew
niewielkich, otoczony był murowanym parkanom; wyglądał smutno
i ponuro.
Otworzył nam drzwi stary, mrukliwy służący. Mieszkanie było obszerne,
w urządzeniu znać było rękę kobiecą. Patrząc przez okno na te bagna,
usiane kamieniami, zastanawiałem się, co mogło skłonić tak
wykształconego mężczyznę i tak piękną kobietę do obrania tutaj
siedziby.
-- Dziwisz się pan zapewne, że rozpięliśmy tutaj namioty? -- rzekł
Stapleton, jakby w odpowiedzi namoje myśli. -- A jednak dobrze nam
i czujemy się szczęśliwi. Prawda, Beryl?
-- Zupełnie szczęśliwi -- potwierdziła, bez zapału.
-- Miałem szkołę w jednem z hrabstw północnych -- mówił Stapleton --
ale ten rodzaj pracy nie odpowiadał mojemu temperamentowi, chociaż
obcowanie z dziećmi, urabianie ich umysłów, miało dla mnie dużo uroku.
Losy popchnęły mnie jednak na inną drogę. Wybuchła epidemia. Ofiarą
jej padło trzech chłopców z mojej szkoły; ucierpiała skutkiem tego na
opinii i nie mogła już utrzymać się dalej. Naraziło mnie to na dużą
stratę pieniężną; ale żal mi tylko zmarłych dzieci; dla siebie nie
żałuję tego, bo mam czas oddawać się moim ulubionym badaniom
i znalazłem tu obfite pole do studyów nad botaniką i zoologią. Siostra
dzieli moje upodobania przyrodnicze. Mówię to, żeby panu ułatwić
rozwiązanie zagadki, nad którą pan zastanawiał się, patrząc na
oparzeliska.
-- Dziwiłem się istotnie, że państwo obrali tę okolicę, w której
pobyt musi być smutny, zwłaszcza dla pani.
-- Jest mi tu dobrze -- oświadczyła.
-- Mamy książki, mamy nasze zajęcia naukowe, zresztą mamy sąsiadów.
Doktor Mortimer jest człowiekiem uczonym w swoim zakresie, biedny sir
Karol był miłym towarzyszem. Widywaliśmy go często, i jego śmierć
była dla nas ciosem. Jak pan uważa, czy bez natręctwa, mógłbym
złożyć dziś wizytę sir Henrykowi?
-- Jestem pewien, że będzie panu rad.
-- A więc odwiedzę go popołudniu. Pragnąłbym, o ile możności,
uprzyjemnić mu pobyt w tych stronach, zanim przywyknie do ponurej
okolicy. Może pan zechce obejrzeć mój zbiór motyli? Sądzę, że niema
obfitszego w całej Anglii południowej.
Nie mogłem przyjąć zaproszenia; pilno mi już było do mego towarzysza.
Balem się o niego, byłem mimowoli pod wrażeniem smutnego krajobrazu,
a zapewne i ostrzeżeń miss Stapleton, wypowiedzianych tak poważnie,
uroczyście niemal, że musiały osłaniać jakąś tajemnicę. To też,
mimo naglących zaprosin na śniadanie, pożegnałem rodzeństwo
i wracałem do dworu tą samą ścieżką.
Musiała być jednak inna krótsza droga, bo zanim doszedłem do
gościńca, ku wielkiemu mojemu zdziwieniu ujrzałem miss Stapleton,
siedzącą na kamieniu przy drodze.
-- Wybiegłam naprzód, aby pana tu spotkać, nie wzięłam nawet
kapelusza -- mówiła zdyszana. Chcę pana prosić, abyś zapomniał moje
słowa. Nie tyczyły się pana.
-- Nie mogę ich zapomnieć, miss Stapleton -- odparłem. -- Jestem
przyjacielem sir Henryka, chodzi mi o jego bezpieczeństwo. Niechże mi
pani wytłómaczy, dlaczego radzisz mu pani opuścić te strony i wracać
do Londynu?
-- To był kaprys kobiecy, doktorze Watson. Gdy mnie pan poznasz,
przekonasz się, że nie zawsze umiem wytłómaczyć pobudki moich słów
i czynów.
-- Nie, nie, pamiętam, jak głos pani drżał, pamiętam, jak pani na mnie
patrzała z trwogą. Na miłość Boską, bądź ze mną szczera, miss
Stapleton. Od pierwszej chwili, gdym zawitał w te strony, czuję coś
złowróżbnego w powietrzu. Stąpamy jakby po owych zielonych kępach na
bagnie, lada chwila możemy w nich utonąć, a nikt nie chce nam wskazać,
gdzie jest niebezpieczeństwo. Powiedz mi pani, co znaczyły jej słowa,
a wzamian obiecuję, że je powtórzę sir Henrykowi.
Na twarzy miss Stapleton odbiło się wahanie, ale trwało krótko.
-- Przywiązujesz pan zbyt wielką wagę do moich słów -- odrzekła.
Oboje z bratem zmartwiliśmy się bardzo śmiercią sir Karola.
Odwiedzał nas często, mówił z przejęciem o klątwie, ciążącej
nad jego rodem. Nie dziw, że po jego tragicznej śmierci gotowa
byłam uwierzyć w słuszność jego obaw, a widząc jego spadkobiercę,
przedstawiciela tejże rodziny, uważałam sobie za obowiązek
przestrzedz go o możliwem niebezpieczeństwie. To był jedyny cel
moich słów.
-- Ale na czem owe niebezpieczeństwo polega?
-- Słyszałeś pan legendę o psie?
-- Nie wierzę w te brednie.
-- Ale ja wierzę. Jeżeli pan ma wpływ na sir Henryka, wywieź go pan
z tej okolicy. Świat szeroki. Dlaczego sir Henryk ma koniecznie mieszkać
tutaj, gdzie mu grozi niebezpieczeństwo?
-- Dlatego właśnie, że grozi. Taki już jego charakter. Jeżeli pani nie
może przytoczyć mi ważniejszego powodu, to tym argumentem nie zdołam
go skłonić do opuszczenia Baskerville-Hall.
-- Nie mogę przytoczyć innego powodu, bo żadnego innego nie znam.
-- Jeszcze jedno pytanie, miss Stapleton. Jeżeli w słowach pani nie
było ukrytego znaczenia, to dlaczego nie chciałaś, aby je brat
usłyszał?
-- Mój brat pragnie, żeby dwór był zamieszkany, bo sądzi, że
obecność właściciela jest konieczną dla dobra okolicy. Gniewałby
się na mnie, gdyby wiedział, że radzę sir Henrykowi opuścić te
strony. Spełniłam swój obowiązek i nic już więcej nie dodam.
Muszę wracać, bo brat domyśli się, żem rozmawiała z panem. Dowidzenia!
Odeszła, pozostawiając mnie na pastwę obaw i niepokojów o sir
Henryka.


VIII.
Pierwsze sprawozdanie doktora Watson.

Od owego punktu będę przepisywał moje własne listy do Sherlocka
Holmes, albowiem odtwarzają owe wypadki, myśli i podejrzenia z większą
dokładnością, niż moja pamięć.

_Baskerville-Hall, 13 października._
Kochany Holmes! Moje poprzednie listy i depesze powiadamiały cię
dokładnie i szczegółowo o wszystkiem, co się działo w tym ponurym
zakątku.
Im dłużej tu bawię, tem bardziej czuję się smutny i zaniepokojony.
Te bagna rzucają cień na duszę. Zdaje mi się, żem się przeniósł
nietylko do innego kraju, ale i w inną epokę, że żyję w czasach
przedhistorycznych.
Kamienne siedziby naszych przodków zasiewają gęsto oparzelisko,
i dziwić się należy, dlaczego oni osiedlali się w tych bagnach?
Przypuszczam, że to był szczep tchórzliwy, stroniący od wojowniczych
sąsiadów, a trzęsawisko było najpewniejszą przeciw nim warownią.
Te hypotezy nie mają jednak nic wspólnego z mojem posłannictwem i nie
zaciekawią twojego praktycznego umysłu. Wiem, jak ci jest obojętnem,
czy ziemia obraca się dokoła słońca, czy też dzieje się odwrotnie.
Wracam do faktów, tyczących się sir Henryka Baskerville.
Jeżeliś nie otrzymywał sprawozdań przez parę dni ostatnich, to tylko
dlatego, że do dziś nie było o czem pisać. Dzisiaj zdarzyła się
okoliczność niezwykła, lecz zanim ci ją opowiem, muszę cię obznajmiċ
z innemi stronami sytuacyi.
Wspomniałem ci już o zbiegłym więźniu, który się ukrywa wśród
bagien. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, opuścił już te
strony, co jest pożądanem dla mieszkańców, żyjących na pustkowiu.
Dwa tygodnie już minęło od jego ucieczki, a dotychczas nikt go nie
widział i nikt o nim nie słyszał. Łatwo wprawdzie ukryć się na tem
trzęsawisku, usianem głazami, które służyły za schronienie
przedhistorycznemu człowiekowi, ale niema tam żadnego pożywienia;
sądzimy zatem, że uciekł, a okoliczni fermerzy zaczynają nabierać
otuchy.
W pałacu jest nas czterech silnych mężczyzn; możnaby się obronić
w danym razie; ale przyznaję, żem się obawiał o Stapletonów.
Mieszkają na zupełnem pustkowiu, o parę mil od ludzkich siedzib,
trzymają tylko służącego i kucharkę. Brat jest wątły i niezbyt
silny, siostra, jakkolwiek rosła i dobrze zbudowana, nie mogłaby
stawić oporu takiemu zbójowi. Gdyby ich napadł, byliby na jego
łasce i niełasce. Sir Henryk jest o nich zatrwożony; dawał im na
wszelki wypadek _grooma_ Perkinsa, ale Stapleton odmówił stanowczo.
Nasz baronet zaczyna interesować się żywo piękną sąsiadką. Nic
dziwnego, że wśród życia tak jednostajnego szuka rozrywki, a dziwić
się można tem mniej, że panna prześliczna. Jest w niej coś gorącego,
podzwrotnikowego; sprzeczność pomiędzy nią a chłodnym, brzydkim bratem
-- zdumiewająca. Chociaż i on robi wrażenie wulkanu, przysypanego
popiołami. Ma widocznie wielki wpływ na siostrę; zauważyłem, że miss
Beryl, mówiąc, spogląda wciąż na niego, jak gdyby szukała aprobaty.
On ma w oczach groźne błyski, a zacięte usta zdradzają naturę twardą
i nieubłaganą. Byłby ciekawem studyum dla ciebie.
Złożył wizytę Baskervillowi nazajutrz po naszym przyjeździe, a zaraz
następnego poranku zaprowadził nas na miejsce, wsławione legendą
o okrutnym Hugonie. Jest to daleka, kilkomilowa wycieczka przez łąkę
i trzęsawiska, a miejsce samo tak ponure, że mogło natchnąć pomysłem
do krwawej legendy. Sterczą na niem dwa olbrzymie, spiczaste głazy; sir
Henryk był wzruszony i kilkakrotnie zapytywał Stapletona, czy doprawdy
wierzy w oddziaływanie sił nadprzyrodzonych na bieg naszego życia.
Pytał wesoło, ale było widać, że bierze tę rzecz poważnie. Stapleton
był ostrożny w odpowiedziach, ale można było poznać, że powstrzymuje
się od wyrażenia swoich myśli ze względu na spokój baroneta.
Opowiedział nam kilka wypadków, w których starożytne rody były
prześladowane przez jakąś siłę nieczystą i zostawił nas pod
wrażeniem, że przywiązuje wiarę do owej legendy.
Wracając z tej wycieczki, zaprosił nas na śniadanie do Merripit-House
i wtedy sir Henryk poznał miss Stapleton. Od pierwszej chwili zrobiła
na nim wielkie wrażenie, a jeśli się nie mylę, było zobopólne. Od
owego dnia, baronet bywa tam codzień. Dzisiaj zaprosił na obiad
rodzeństwo. Możnaby sądzić, że taki maryaż powinien być mile
widzianym przez Stapletona, jednak spostrzegam niezadowolenie na
jego twarzy, ilekroć sir Henryk zbliża się do jego siostry, lub
okazuje swój zachwyt. Tłómaczę to sobie egoistycznem przywiązaniem,
bo życie przyrodnika na tem pustkowiu byłoby jeszcze smutniejsze,
gdyby go nie opromieniała miss Beryl. Wątpię, czy Stapleton posunie
tak dalece egoizm, aby się sprzeciwić temu świetnemu małżeństwu,
choć widocznie nie życzy sobie zażyłości pomiędzy siostrą
a baronetem; parę razy przeszkadzał im w rozmowie sam na sam.
Bądź co bądź, trudno mi będzie teraz spełnić twoje polecenie: abym
nigdy nie opuszczał sir Henryka. Sprzykrzyłbym mu się prędko, gdybym
chodził za nim, jak cień.
Onegdaj, we czwartek, doktor Mortimer był u nas na śniadaniu. Przy
wykopaliskach w Long-Dawn udało mu się znaleźć czaszkę
przedhistorycznego człowieka. Jest uradowany. Trudno o większego
entuzyastę i maniaka.
Po śniadaniu przybyli Stapletonowie. Na prośby sir Henryka, doktor
zaprowadził nas wszystkich do Alei Wiązów, aby nam pokazać, jak się
rzeczy miały owej nocy.
Aleja jest długa, po obu stronach szerokie żywopłoty, za nimi --
trawniki. Na końcu alei wznosi się letni domek, rodzaj altany.
W połowie drogi jest furtka, prowadząca na łąkę, za którą leży
trzęsawisko. Furtka jest drewniana, biała, ma klamkę i zasuwę.
Pamiętałem twoją hypotezę i starałem się odtworzyć w myśli
katastrofę.
Stojąc przy tej furtce, biedny sir Karol ujrzał coś, co go tak
wystraszyło, że stracił przytomność i zaczął biedz prosto przed
siebie, aż mu tchu zbrakło i padł nieżywy z wycieńczenia i trwogi.
Uciekał liściastym tunelem. Co go wystraszyło? Pies zwyczajny,
pasterski, czy też jakieś stworzenie fantastyczne, widmowe? Była-li
w tem ręka ludzka, czy też moc nadprzyrodzona? Może blady Barrymore wie
o tem zdarzeniu daleko więcej, niż mówi? Jakiekolwiek jest rozwiązanie
zagadki, ostatniem jej słowem -- zbrodnia.
Poznałem jeszcze jednego sąsiada, pana Frankland z Lafter Hall.
Mieszka o cztery mile od nas. Jest to człowiek niemłody, siwy,
temperamentu cholerycznego, zawołany pieniacz; pół majątku stracił na
procesy. Nie chodzi mu o przedmiot sporny, lecz o sam proces. Czasami
zamyka drogę publiczną i zmusza gminę do pozywania go przed sądy.
Innym razem wdziera się w drogę prywatną, dowodząc, że służyła
dawniej do publicznego użytku. Zna wszystkie prawa obyczajowe,
niekiedy używa swych wiadomości na korzyść włościan z Fernworthy,
a czasem przeciwko nim; bywa niesiony w tryumfie przez wieś, lub
palony _in effigie_, stosownie do swej działalności.
Ma obecnie siedem procesów, które zapewne pochłoną resztę jego
fortuny.
Po za tą manią wydaje się dobrodusznym, poczciwym staruszkiem;
wspominam o nim dlatego tylko, żeś mi polecił opisywać ci wszystkie
osoby, które spotykam i o których słyszę.
Obecnie pan Frankland ma nowa rozrywkę: przez wyborny teleskop, dniami
całemi z dachu swego domu wypatruje zbiegłego więźnia. Gdybyż tylko na
tem poprzestał! ale on chce podobno wytoczyć proces doktorowi
Mortimer za otwarcie grobu przedhistorycznego bez pozwolenia potomków,
a to skutkiem... czaszki z epoki neolitycznej, odgrzebanej
w Long-Dawn. Bądź co bądź urozmaica nam jednostajność życia
i wprowadza do niego trochę komicznego pierwiastku.
A teraz, doniosłszy ci o zbiegłym więźniu, opisawszy ci rodzeństwo
Stapleton, doktora Mortimer i pana Frankland z Lafter-Hall, powiem ci
You have read 1 text from Polish literature.
Next - ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 5
  • Parts
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 1
    Total number of words is 4047
    Total number of unique words is 1925
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.8 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 2
    Total number of words is 4210
    Total number of unique words is 1759
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.9 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 3
    Total number of words is 4101
    Total number of unique words is 1874
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 4
    Total number of words is 4158
    Total number of unique words is 1906
    24.2 of words are in the 2000 most common words
    35.4 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 5
    Total number of words is 4231
    Total number of unique words is 1844
    26.4 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 6
    Total number of words is 4223
    Total number of unique words is 1767
    27.1 of words are in the 2000 most common words
    37.2 of words are in the 5000 most common words
    42.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 7
    Total number of words is 4216
    Total number of unique words is 1829
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    35.5 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 8
    Total number of words is 4198
    Total number of unique words is 1914
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.6 of words are in the 5000 most common words
    39.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 9
    Total number of words is 2412
    Total number of unique words is 1254
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    34.9 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.