ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 8

Total number of words is 4198
Total number of unique words is 1914
24.4 of words are in the 2000 most common words
33.6 of words are in the 5000 most common words
39.0 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
bardzo skomplikowana, dużo w niej punktów ciemnych, ale spodziewam się
rzucić na nie światło,
-- My tutaj z Watsonem stwierdziliśmy tylko jeden fakt: szczekanie psa
na bagnie. Słyszeliśmy je wyraźnie, więc to nie legenda ani przesądy.
Gdybyś pan zdołał schwytać tego psa, byłbyś najpierwszym detektywem
na świecie.
-- Mam nadzieję, że go schwytam i nałożę mu kaganiec, ale potrzebuję
pańskiej pomocy.
-- Rozporządzaj pan mną do woli. Zrobię, co pan zechcesz.
-- A więc poproszę pana, abyś słuchał mnie ślepo.
-- I owszem.
-- Jeżeli pan zastosujesz się do moich wskazówek i poleceń, nie
pytając o ich przyczynę, to uda mi się może rozwikłać tajemnicę. Nie
wątpię...
Urwał nagle i zapatrzył się w jeden punkt nad moją głową. Światło
padało na jego twarz nieruchomą, jakby wykutą z kamienia.
-- Co pan tam widzisz? -- zawołał sir Henryk.
Patrząc na Sherlocka, spostrzegłem, że tłumi wewnętrzne wzburzenie.
Rysy jego były chłodne, jak zwykle, w oczach jednak płonął dziwny
ogień.
-- To był zachwyt znawcy... -- rzekł po chwili, wskazując rząd
portretów, wiszących na przeciwległej ścianie. -- Watson nie wierzy
mojemu znawstwu, ale to przez zazdrość, gdyż nasze poglądy na sztukę
są niezgodne. Według mnie, ta galerya portretów jest wspaniała.
-- Miło mi to słyszeć -- odrzekł sir Henryk, patrząc na mego
przyjaciela ze zdziwieniem. -- Na malarstwie nie znam się: wolę
ładnego konia, niż cenny obraz. Nie sądziłem, że pan masz czas
oddawać się takim zamiłowaniom...
-- Nie mogę być obojętny na arcydzieła, gdy je mam przed oczyma --
odparł Holmes. -- Mógłbym się założyć, że ta dama w niebieskiej
atłasowej sukni i ten sędziwy mąż w peruce, wyszli z pod pędzla
Reynoldsa. Wszak to wszystko portrety rodzinne?
-- Tak, wszystkie.
-- Czy pan zna imiona i daty?
-- Barrymore próbował wtajemniczyć mnie w rodowody i zdaje mi się, żem
zapamiętał jego wykład.
-- Któż jest ów gentleman z teleskopom w ręku?
-- To admirał Baskerville; służył w Indyach Zachodnich pod Rodneyem.
A ten w niebieskim fraku, to sir William Baskerville, który był
przewodniczącym w izbie gmin za czasów Pitta.
-- A ów jeździec, naprzeciwko mnie, w aksamitnym spencerze?
-- O! ten wart, aby o nim powiedzieć słów parę. On jest sprawcą
nieszczęść naszej rodziny. To właśnie krwawy Hugon, który wypuścił
sforę psów na tę nieszczęśliwą dziewczynę...
Spojrzałem na portret z wielkiem zaciekawieniem.
-- Nigdybym się nie domyślił, że to on -- rzekł Holmes. -- Twarz
łagodna, spokojna, tylko w oczach... płomienie. Wyobrażałem go sobie
tęższym i groźniejszym.
-- Niema wątpliwości, że to on. Na odwrotnej stronie płótna jest imię
i data -- rok 1647.
Mój przyjaciel umilkł, ale nie odrywał oczu od portretu. Dopiero po
naszem rozejściu się na spoczynek dowiedziałem się, dlaczego to
płótno budzi w nim tak żywo zaciekawienie.
Zaprowadził mnie znowu do jadalni ze świecą w ręku i przysunął ją do
portretu.
-- Co cię uderza? -- zapytał.
Ogarnąłem wzrokiem duży kapelusz z piórami, złociste loki i koronkowy
kołnierz; wpatrywałem się w rysy chłodne, surowe. Nie było w nich
namiętności, lecz niezłomna, okrutna wola; tryskała ona z oczu
stalowych, zdradzały ją usta wązkie, zaciśnięte.
-- Czy ten portret przypomina ci kogo ze znajomych? -- pytał Holmes.
-- Z dolnej części twarzy trochę podobny do sir Henryka.
-- Istotnie. Ale poczekaj.
Wskoczył na krzesło, i trzymając świecę w lewej ręce, prawą
osłonił szeroki kapelusz i włosy.
-- Chryste Panie! -- zawołałem.
Z ram obrazu wyłoniła się twarz Stapletona...
-- Ha! spostrzegłeś wreszcie! -- rzekł Holmes. -- Moje oczy są
przyzwyczajone do badania samych twarzy, bez akcesoryj toaletowych.
Pierwszą zaletą detektywa jest poznawać ludzi pod przebraniem.
-- Ależ to nadzwyczajne! -- mówiłem, nie mogąc ochłonąć
z podziwu. -- Ten obraz mógłby być jego portretem!
-- Tak, to fizyczny dowód atawizmu i moralnego podobieństwa. Studya
nad portretami rodzinnymi mogą nas przejąć wiarą w wędrówkę dusz.
Ten człowiek jest z rodu Baskervillów, to nie ulega wątpliwości.
-- I dlatego dybie na sukcesyę...
-- Naturalnie. Portret wypełnił lukę w moich poszukiwaniach. Trzymamy
go. Watson! gotów jestem założyć się, że jutro wpadnie w moje sieci,
tak, jak motyle, za którymi sam się ugania. Wezmę go na szpilkę
i dołączę do mojej kolekcyi zbrodniarzy.
Wybuchnął śmiechem, co mu się rzadko zdarzało.
Nazajutrz wstałem bardzo wcześnie, ale Holmes już mnie wyprzedził. Był
ubrany do wyjścia.
-- Mamy cały dzień swobodny -- mówił, zacierając ręce z radości. --
Sieci już zastawione, brakuje tylko motyla.
-- Czy już wychodziłeś?
-- Wysłałem do Princetown wiadomość o śmierci Seldona. Mam nadzieję,
że nikt z was nie będzie niepokojony w tej sprawie. Porozumiałem się
już także z wiernym Cartwrightem; krążył około mojej nory, jak pies
nad grobem swego pana. Musiałem go uspokoić że jestem zdrów i cały.
-- Cóż dalej?
-- Przywitamy sir Henryka. Ha! oto i on!
-- Dzień dobry, Holmes -- rzekł baronet, wchodząc do jadalni. --
Wyglądasz na dowódcę, naradzającego się z szefem swego sztabu przed
bitwą.
-- Bo też tak jest. Watson otrzymuje rozkazy.
-- I ja gotów jestem ich wysłuchać.
-- Wszak Stapleton zaprosił pana dzisiaj na obiad?
-- Spodziewam się, że i panowie pójdziecie ze mną. Oni są bardzo
gościnni i ręczę, że przyjmą was z otwartemi rękoma.
-- Obaj z Watsonem musimy jechać do Londynu.
-- Do Londynu?
-- Tak; nasza obecność jest potrzebniejsza tam, niż tutaj.
-- Miałem nadzieję -- oświadczył baronet -- że nie opuścicie mnie,
dopóki ta sprawa się nie wyświetli. Co ja tu będę robił sam na tem
pustkowiu?
-- Kochany panie, musisz zaufać mi ślepo i zrobić to, co powiem.
Oświadczysz pan Stapletonom, że mieliśmy wielką ochotę panu
towarzyszyć, lecz że ważne interesy powołały nas do Londynu.
Spodziewamy się wrócić niebawem. Czy pan zechce powtórzyć im to
dosłownie?
-- Jeżeli panu na tem zależy.
Widziałem, że baronet jest niezadowolony z naszego wyjazdu i że ma do
nas żal, iż go opuszczamy.
-- Kiedy chcecie jechać? -- spytał chłodno.
-- Zaraz po pierwszem śniadaniu. Wstąpimy do Coombe-Tracey. Watson
pozostawia tutaj kuferek, jako dowód, że wróci niebawem. Napisz kilka
słów do Stapletona, przepraszając go, że nie możesz korzystać z jego
zaprosin.
-- Mam ochotę jechać z wami -- rzekł baronet. -- Co mnie tu wiąże?
-- Dałeś mi pan słowo, że zastosujesz się do moich poleceń, a ja
powiadam panu, abyś został.
-- Ha! w takim razie zostanę.
-- Jeszcze słówko. Do Merripit-House pojedziesz pan amerykanem.
Odeślesz zaraz konie i oświadczysz, że zamierzasz powrócić pieszo.
-- Mam iść przez bagno?
-- Tak.
-- Ależ to sprzeciwia się pańskim poprzednim zaleceniom!
Ostrzegaliście mnie obaj, abym po zachodzie słońca nie wychodził na
bagno, ani na łąkę.
-- Tym razem możesz pan iść bezpiecznie. Gdybym nie ufał pańskiej
odwadze i zimnej krwi, nie dawałbym panu takiej rady. Wierzaj mi pan,
że to jest niezbędne.
-- A więc dobrze.
-- Ale jeśli panu życie miłe, nie zbaczaj z drogi; musisz iść prosto
ścieżką, wiodącą z Merripit-House do Grimpen-Road.
-- Dobrze, zapamiętam.
-- Chciałbym wyruszyć stąd zaraz po śniadaniu aby stanąć w Londynie
przed wieczorem.
Byłem zdziwiony takim programem; choć poprzedniego dnia Holmes
wspominał Stapletonowi, że jedzie nazajutrz do miasta, nie sądziłem
jednak, że mnie zabierze ze sobą i nie mogłem zrozumieć, dlaczego
w najważniejszej chwili schodzi ze stanowiska. Milczałem wszelako,
wiedząc, że trzeba go słuchać biernie.
Pożegnaliśmy naszego przyjaciela i w parę godzin potem byliśmy na
dworcu w Coombe-Tracey. Konie zostały odesłane do domu. Na platformie
stał niewielki chłopczyna.
-- Co pan rozkaże? -- zapytał Holmesa.
-- Pojedziesz tym pociągiem do Londynu. Zaraz po przybyciu
zatelegrafujesz do sir Henryka Baskerville w mojem imieniu, prosząc
go, aby kazał poszukać papierośnicy, którą zostawiłem u niego
i odesłał ją na Baker-Street.
-- Słucham pana.
-- Zapytaj na stacyi, czy niema listu do mnie.
Chłopak wrócił z telegramem, Holmes podał mi go. Przeczytałem, co
następuje:
„Depesza otrzymana. Przybywam z niepodpisanym rozkazem. Będę
o g. 5 m. 40. Lestrade.”
-- To odpowiedź na mój telegram, wyprawiony dziś rano. Będziemy
potrzebowali jego pomocy. Człowiek sprytny i odważny. A teraz, Watson,
sądzę, że nic nam nie pozostaje, jak odwiedzić twoją znajomą, panią
Laurę Lyons.
Zaczynałem pojmować plan kampanii. Holmes za pośrednictwem baroneta
chciał przekonać Stapletonów, żeśmy wyjechali istotnie, a my tymczasem
zjawimy się w chwili grożącego niebezpieczeństwa.
Ów telegram z Londynu, o którym sir Henryk wspomni zapewne, rozwieje
podejrzenia naturalisty.
Sieci były już zastawione.
Pani Laura Lyons znajdowała się w swojem biurze. Sherlock Holmes
przystąpił do rzeczy wprost ze szczerością, która ją wprowadziła
w kłopot.
-- Badam okoliczności, towarzyszące śmierci sir Karola Baskerville --
oświadczył. -- Mój przyjaciel, doktor Watson, uwiadomił mnie o treści
swojej rozmowy z panią, wiem także to, coś pani zamilczała...
-- Cóżem zamilczała?
-- Wyznałaś pani, że sir Karol na jej prośbę miał znajdować się o
dziesiątej przy furtce -- wiemy, że o tej godzinie śmierć go spotkała.
Nie wyjaśniłaś pani: jaki stosunek zachodzi pomiędzy tymi dwoma
faktami.
-- Nie są w żadnym stosunku do siebie.
-- Byłby to dziwny zbieg okoliczności. Sądzę jednak, że zdołamy
wykazać związek pomiędzy jednym faktem a drugim. Chcę być z panią
zupełnie szczerym. Poczytujemy ten „wypadek” za morderstwo;
podejrzanym jest nietylko przyjaciel pani, mr. Stapleton, lecz i jego
żona...
Mrs. Lyons zerwała się na równe nogi.
-- Jego żona?... -- krzyknęła.
-- Tak. Rzecz wyszła na jaw. Osoba, która dotychczas uchodziła za jego
siostrę, jest właściwie jego żoną...
Pani Lyons usiadła znowu, jej palce ściskały poręcz fotela z taką
siłą, że aż paznogcie zbielały.
-- Jego żona! -- szeptała. -- Jego żona! Więc on jest żonaty!...
Sherlock Holmes rozłożył ręce, jak gdyby chciał powiedzieć, że niema
na to rady.
-- Chcę mieć dowód. Jeśli pan potrafisz stwierdzić te słowa
faktami... -- Nie dokończyła, głos zamarł w jej piersi.
-- Przybyłem, uzbrojony w dowody, wiedząc, że ich pani zażąda --
oświadczył Holmes, wyjmując paczkę papierów z kieszeni. -- Oto
fotografia małżonków, zdjęta przed kilku laty w York. Zapisani są
w księgach zakładu fotograficznego jako „państwo Vandelour”, ale
łatwo poznać i ją, i jego. Dalej -- trzy rysopisy małżonków
Vandeleur; mąż w owym czasie był kierownikiem szkoły prywatnej
w St-Oliver. Rysopisy zostały nadesłane przez osoby wiarogodne.
Odczytaj je pani, a przekonasz się, czy odpowiadają wyglądowi
pana Stapleton i jego domniemanej siostry.
Przebiegła okiem listy i pogrążyła się w milczeniu. Skostniała jakby
z bólu.
-- Panie Holmes -- rzekła wreszcie -- ten człowiek obiecywał, że mnie
poślubi, jeśli uzyskam rozwód. Okłamał mnie, zdradził. Wyobrażałam
sobie, że on działa dla mnie -- teraz widzę, że byłam tylko
narzędziem w jego ręku. Nie potrzebuję dochowywać mu tajemnicy,
skoro on nie dochował mi wiary!... Nie myślę go osłaniać przed
skutkami jego niecnych czynów. Pytaj mnie pan, o co tylko chcesz --
nic nie zataję. Przysięgam panu, iż pisząc ten list, nie
wiedziałam, że narażam na niebezpieczeństwo sir Karola, który
był dla mnie lepszym od rodzonego ojca.
-- Wierzę pani święcie -- odparł Sherlock Holmes. -- Opowiadanie
byłoby dla pani bardzo przykrem, więc może lepiej ja powiem, jak
się rzeczy miały, a pani będzie prostowała niedokładności lub
omyłki. Wszak Stapleton radził pani napisać ten list?
-- Podyktował mi go.
-- Przypuszczam, że skłonił panią, dowodząc, że sir Karol chętnie
poniesie wydatki na rozwód.
-- Nieinaczej.
-- A gdy pani list posłałaś, odradził jej przybyć na miejsce
umówione.
-- Mówił, że mu ambicya nie pozwala, aby człowiek obcy łożył na taki
cel, i że choć sam jest niezamożny, poświęci ostatni grosz na
usunięcie przeszkód, zagradzających nam drogę do szczęścia.
-- A potem wyczytałaś pani wiadomość o śmierci w gazecie miejscowej?
-- Tak.
-- Następnie kazał pani przysiądz, że nie wspomnisz nikomu o swym
liście do sir Karola?
-- Mówił, że śmierć jest tajemniczą i że mogliby mnie podejrzewać
o zabójstwo. Wystraszył mnie takim argumentem i zmusił do milczenia.
-- A czy pani miałaś jakie wątpliwości?
Milczała długo, wreszcie rzekła:
-- Być może, bo go znam. Ale gdyby dochował mi wiary, nie zdradziłabym
go nigdy.
-- Bądź co bądź, wyszłaś pani z tej sprawy obronną ręką --
przekładał jej Holmes. -- Miałaś go pani w swej mocy, a jednak
żyjesz. A teraz pożegnamy panią. Dowidzenia niebawem!
* * * * *
-- Nasza sprawa zaczyna się zaokrąglać -- mówił Holmes, gdy w parę
minut potem staliśmy na dworcu, oczekując londyńskiego pociągu. --
Jest to najdziwniejsza zbrodnia, jaka się zdarzyła w naszem stuleciu.
Badacze kryminologii pamiętają podobny wypadek w roku 1866 w Grodnie,
a drugi w północnej Karolinie w roku 1878, ale obecny fakt ma swoje
odrębności. I teraz nawet, po wykryciu szczegółów, nie wiem jeszcze,
w jaki sposób Stapleton przyczynił się do śmierci sir Karola. Mam
jednak nadzieję, że to się wyświetli przed północą.
Kuryer londyński wbiegł na peron z sykiem i gwizdem. Z wagonu
pierwszej klasy wyskoczył mężczyzna krępy, o twarzy wesołej. Powitał
Holmesa z takiem uszanowaniem, jak oficer głównodowodzącego armią.
-- Czy jest co nowego? -- spytał.
-- Zdaje się, że obecna sprawa narobi hałasu -- odparł mój przyjaciel,
zacierając ręce. -- Mamy dwie godziny wolne. Trzeba zjeść obiad
i nabrać sił do działania. Po obiedzie przejdziemy się po łące;
świeże powietrze wyruguje z twoich płuc nagromadzoną w nich mgłę
londyńską. Wszak jesteś tu po raz pierwszy? Mam nadzieję, że nie
zapomnisz tych odwiedzin...


XIV.
Pies Baskervillów.

Jedną z wad Sherlocka Holmes -- jeśli można to nazwać wadą -- jest
skrytość. Nie zwykł wyjawiać swoich planów nikomu, aż do ostatniej
chwili. Jest to wynikiem jego natury despotycznej i samodzielnej,
ale i próżności potrosze. Lubi wprowadzać w zdumienie i zachwyt
nad swym geniuszem wywiadowczym. Zresztą ta skrytość płynie może
i z ostrożności, która nie pozwala mu wypowiadać się przed nikim.
Bądź co bądź, jest to przykrem dla otoczenia.
Niecierpliwiło mnie to często, ale nigdy do tego stopnia, jak owego
wieczora. Czekało nas zadanie trudne i niebezpieczne, mieliśmy działać
wspólnie, a jednak Holmes nie wyznaczał nam roli. Mówiliśmy
o przedmiotach pobocznych, nie mających nic wspólnego ze sprawą.
Mój przyjaciel wynajął na dworcu dorożkę i kazał się wieźć do
Baskerville-Hall. Wysiedliśmy przy bramie. Zapłacił dorożkarza
i odprawił go do Coombe-Tracey, poczem kazał nam iść ze sobą
w stronę Merripit-House.
-- Czy masz broń? -- zapytał Lestrada.
-- Nie rozstaję się z rewolwerem -- odparł detektyw. -- We dnie jest
jak przylepiony do kieszeni moich spodni, a w nocy -- do mojej
poduszki.
-- To dobrze. Mój przyjaciel i ja jesteśmy w zbrojnem pogotowiu.
-- Cóż pan rozkażesz?
-- Czekać.
-- Ha! nie jest to miła robota, zwłaszcza wśród takiego otoczenia.
Cóż za pustkowie!... -- mówił Lestrade, oglądając się dokoła.
-- Widzisz te światełka w oddali? To Merripit-House, cel naszej
wycieczki. Teraz musimy iść na palcach i mówić szeptem.
O dwieście yardów przed domem, Sherlock kazał nam stanąć.
-- Poczekamy tutaj -- szepnął. -- Te kamienie na prawo stanowią
wyborną osłonę. Zaczaisz się za nimi, Lestrade. Wszak byłeś w tym
domu, Watson? Rozkład mieszkania jest ci znany. Widzisz okno
oświetlone?
-- To od kuchni.
-- A tamto, po drugiej stronie?
-- To od jadalnego pokoju.
-- Proszę cię, zakradnij się pod te okna i zobacz, co oni tam robią,
ale na miłość Boską, ostrożnie, żeby nie zmiarkowali, że są
śledzeni.
Stąpałem powoli, im palcach; zgięty wpół, doszedłem do miejsca, skąd
było widać okno jadalni.
Przy okrągłym stole siedziało dwóch mężczyzn: sir Henryk i Stapleton.
Byli zwróceni do mnie profilem. Obaj palili cygara i popijali kawę.
Przed nimi stała butelka z winem. Stapleton rozprawiał żywo, baronet
był blady i roztargniony. Może trapiła go myśl o samotnym powrocie
przez to fatalne trzęsawisko.
Po chwili Stapleton wstał i wyszedł z pokoju. Sir Henryk wypił haust
kawy i zaciągnął się dymem cygara. Usłyszałem skrzypniecie drzwi
i chrzęst żwiru: ktoś szedł po drugiej stronie muru. Wyjrzałem
ostrożnie i zobaczyłem naturalistę. Stąpał powoli, zakradał się
jakby, wreszcie stanął u drzwi bocznej oficyny. Klucz zazgrzytał
w zamku, po chwili doszedł mnie dziwny odgłos, jakby warczenia.
Stapleton zabawił parę minut i wrócił do domu. Widziałem, jak
wszedł do pokoju, w którym pozostawił był sir Henryka.
Wróciłem do moich towarzyszów, aby zdać raport Holmesowi.
-- A więc powiadasz, że dama jest nieobecna? -- pytał, wysłuchawszy
mnie do końca.
-- Niema jej w jadalnym pokoju.
-- We wszystkich innych pokojach ciemno? Gdzie też się ukrywa?...
Nad trzęsawiskiem unosiły się białe opary; księżyc, świecący jasno
na niebie, nie zdołał ich rozproszyć. Cała okolica wydawała się
posypana śniegiem.
-- Przeklęta mgła! -- mruczał Holmes. -- Ogarnie nas niebawem, a wtedy
wszystko stracone. To jedno może mi szyki pomieszać. Ale mam nadzieję,
że nie będziemy już długo czekali. Dziesiąta. Sir Henryk wyjdzie lada
chwila. Ta mgła stanowi o jego życiu...
Noc była jasna; po za obrębem oparów widać było Merripit-House. Tylko
dwa okna były oświecone. Wtem światło zgasło w kuchni; pozostało
tylko w pokoju jadalnym, w którym morderca i jego ofiara siedzieli
przy kieliszkach i cygarach. A tymczasem mgła spowijała coraz szerszą
przestrzeń, muskała już dom Stapletona. Zniknął w niej mur na drugim
końcu ogrodu, czubki drzew wynurzały się jeszcze z po za oparów.
Holmes przestępował z nogi na nogę. Był zaniepokojony.
-- Jeżeli nie wyjdzie za kwadrans, cała robota na nic. Za pół godziny
nie będziemy mogli dojrzeć rąk własnych...
Uklęknął i przyłożył ucho do ziemi.
-- Dzięki Bogu! słyszę jego kroki... -- szepnął.
Rozległo się miarowe stąpanie. Kroki stawały się coraz głośniejsze
i wyraźniejsze, dochodziły do nas przez mgłę, jak przez zasłonę,
i oto nagle pojawił się ten, na którego czekaliśmy.
Przeszedł ścieżką obok nas i podążył dalej, a idąc, oglądał się
na prawo i lewo, z widocznym niepokojem.
-- Pst! -- szepnął Holmes. -- Baczność!
Mgła była już o pięćdziesiąt yardów przed nami. Wytężaliśmy
wzrok, czując, że wyłoni się z niej coś strasznego. Spojrzałem
na Holmesa. Był blady, wpatrywał się w jeden punkt, usta mu
drgały. W chwili tej Lestrade krzyknął i padł twarzą do ziemi.
Zerwałem się, nie wypuszczając pistoletu z garści, choć krew
zamarła mi w żyłach na widok strasznego zjawiska, które
wyskoczyło z za mgły...
Był to pies olbrzymi, czarny, jak węgiel, ale nie pies zwyczajny.
Jego rozwarta paszcza ziała ogniem, z oczu sypały się iskry, cały pysk
był jakby w płomieniach. Najstraszniejsza zmora nie mogła być
straszniejszą od tego piekielnego zwierza, wyłaniającego się ku nam
z ciemności.
Dziki zwierz biegł śladami naszego przyjaciela w podskokach...
Byliśmy tak przerażeni tem zjawiskiem, że nie wystrzeliliśmy w porę.
Pies przebiegł mimo nas. Holmes i ja daliśmy ognia równocześnie;
zwierzę, ugodzone widocznie, jęknęło przeraźliwie, lecz nie
zatrzymało się w swym szalonym pościgu.
Sir Henryk, który już był daleko, obejrzał się; widziałem w blasku
księżycu, że stanął przerażony i podniósł ręce do góry.
Jęk psa rozproszył nasze przesądne obawy. Jeśli kula raniła zwierzę,
a więc było nie widmem, lecz rzeczywistością, -- mogliśmy je zabić.
W życiu mojem nie widziałem nikogo, pędzącego tak szybko, jak Holmes
owej nocy. Biegłem za nim, ale mnie wyprzedził. Słyszeliśmy przed sobą
warczenie psa i wołanie o pomoc sir Henryka. Nadbiegłem w chwili, gdy
rozjuszone zwierzę rzuciło się na swą ofiarę, powaliło ją na ziemię
i wyszczerzało zęby. Z dzikiem wyciem i jękiem bólu dogorywający pies
zwalił się na baroneta.
Skoczyłem naprzód i przyłożyłem psu pistolet do łba, ale wystrzał
był zbyteczny. Czworonożny prześladowca rodu Baskervillów już nie
żył...
Nachyliliśmy się nad sir Henrykiem. Mój przyjaciel odetchnął
swobodniej, widząc, że nasza pomoc przyszła w porę. Lestrade wlał
baronetowi do ust parę kropel wódki. Sir Henryk spojrzał na nas
przerażonemi oczyma.
-- Co to? -- szepnął. -- Co to takiego?...
-- Zabiliśmy złego ducha rodu Baskervillów. Już nie ożyje!... --
zawołał Holmes.
U stóp naszych leżało olbrzymia psisko, wielkości młodej lwicy; był
to mieszaniec wyżła i brytana. Zagasłe oczy świeciły jeszcze,
zakrwawiony pysk ział ogniem.
Powiodłem ręką po łbie kudłatym -- moje palce zabłysły
w ciemności...
-- Fosfor! -- rzekłem.
-- Szatański pomysł! -- mówił Holmes, nachylając się nad martwem
zwierzem. -- Przepraszam cię najmocniej, sir Henryku, że musiałem cię
narazić na taki przestrach. Domyślałem się, że wypuszczą psa, ale nie
sądziłem, że go wpierw posmarują siarką, aby wydawał się piekielnym
potworem...
-- Ocaliłeś mi pan życie!
-- Wystawiając je na niebezpieczeństwo. Czy możesz pan wstać o własnej
sile?
-- Dajcie mi jeszcze wódki. Tak! A teraz podtrzymajcie mnie chwilkę,
bo jeszcze drżą mi nogi. Co pan teraz rozkaże?
-- Przedewszystkiem musisz pan odpocząć. Jeżeli poczekasz tu na nas,
odprowadzimy pana do domu.
Sir Henryk był jeszcze blady i nie mógł utrzymać się na nogach.
Posadziliśmy go na kamieniu.
-- A teraz do dzieła -- mówił Holmes. -- Każda chwila jest droga. Mamy
już dowód zbrodni, chodzi jeszcze o schwytanie zbrodniarza.
Zostawiliśmy sir Henryka i podążyliśmy ku domowi Stapletona.
-- Słyszał wystrzały i domyślił się, że jego „sztuka” wyszła na
jaw. Nie zastaniemy go już -- mówił Holmes.
-- Kto wie: gęsta mgła stłumiła zapewne huk rewolweru, a zresztą
przestrzeń dość znaczna; mógł nie słyszeć.
-- Sądzisz, że czekał na rezultat w domu? To go me znasz. Ręczę,
że wyszedł za psem, aby go przywołać po skończonej „robocie”.
Gotówbym się założyć, że go niema w Merripit-House. Swoją drogą,
przetrząśniemy dom od strychu do piwnic.
Frontowe drzwi były otwarte; weszliśmy, ku zdziwieniu starego sługi,
który stał w sieni. Z wyjątkiem jadalni, wszędzie panowały ciemności,
ale Holmes wziął ze stołu lampę i chodził z nią od pokoju do pokoju.
Nie było nigdzie Stapletona.
Jeden z pokojów na górze był zamknięty na klucz.
-- Ktoś tam jest! -- zawołał Lestrade. -- Słychać oddech. Proszę
drzwi otworzyć!
Odpowiedział nam jęk. Holmes uderzył pięścią w klamkę; wyskoczyła,
drzwi stanęły otworem. Wbiegliśmy do pokoju z pistoletami w garści.
Nie było w nim Stapletona. Oczom naszym przedstawił się dziwny
i niespodziany widok.
Pokój był rodzajem muzeum; w gablotach i na ścianach były rozpięte
rzadkie okazy motylów. Pośrodku pokoju był słup, postawiony tu zapewne
dla podtrzymania starej belki, grożącej zawaleniem. Do tego słupa
uwiązana była postać ludzka; w pierwszej chwili nie mogliśmy poznać:
czy to mężczyzna, czy kobieta. Jeden ręcznik ściskał jej gardło
i okręcony był naokoło słupa, drugi zakrywał dolną część twarzy.
Cała postać była spowita w prześcieradło.
W mgnieniu oka rozerwaliśmy pęta; na ziemi u stóp naszych leżała pani
Stapleton. Gardło miała sine i ślady paznogci na twarzy i ciele.
-- Nędznik!... -- zawołał Holmes z oburzeniem. -- Dawaj no tu flaszkę
z wódką -- rzekł do Lestrada. -- Trzeba ją posadzić na krześle
i rozcierać.
Otworzyła oczy.
-- Co się z nim stało? -- szepnęła. -- Czy uciekł?
-- Nie umknie tak łatwo.
-- Ja mówię nie o _nim_, ale o sir Henryku. Czy ocalony?
-- Tak.
-- A pies?
-- Nie żyje.
Odetchnęła swobodniej.
-- Dzięki Bogu! Widzicie, panowie, jak ten łotr obszedł się ze mną!...
Wysunęła ręce z rękawów -- były okryte sińcami.
-- Ale to najmniejsza -- ciągnęła dalej. -- On zdeptał moją duszę,
poniżył ją... Wszystko znosiłam: osamotnienie, poniewierkę, dopóki
mogłam wierzyć w jego miłość; ale i tu spotkał mnie zawód...
Wybuchła płaczem.
-- Nie masz pani powodu go oszczędzać -- rzekł Holmes. -- Powiedz nam,
gdzie się ukrywa? Jeśli mu pomagałaś w złem, dopomóż nam złe
powetować.
-- Jedno jest tylko miejsce, w którem mógł się schronić: dawna
kopalnia ołowiu, w samym środku moczarów. Tam trzymał psa na uwięzi;
wiem, że robił przygotowania, aby tam się ukryć.
Holmes przysunął lampę do okna.
-- Patrzcie -- mówił -- co za mgła! Nikt dzisiaj nie zdoła dotrzeć do
Grimpen-Mire.
Klasnęła w ręce. Oczy jej zabłysły.
-- On dojdzie, ale wyjść nie zdoła, bo wśród mgły nie zobaczy
gałęzi, któreśmy powtykali razem, aby mu wskazywały drogę do
Grimpen-Mire. Szkoda, że nie mogłam ich dzisiaj wyrwać, bo
byłby na waszej łasce...
Pogoń stawała się niemożliwą, dopóki mgła nie opadnie. Tymczasem
pozostawiliśmy Lestrada na stanowisku w Merripit-House, a sami wraz
z sir Henrykiem wróciliśmy do Baskerville-Hall.
Niepodobna już było ukrywać przed nim historyi Stapletonów. Ze
spokojem przyjął wiadomość, że ta, którą pokochał, była żoną,
nie siostrą owego łotra. Lecz wzruszenie tej nocy wstrząsnęły mu
nerwy. Dostał gorączki. Posłaliśmy po doktora Mortimer.
Gdy baronet podźwignął się z łóżka, dla odzyskania równowagi
duchowej, pod opieką tego zacnego lekarza wyruszył w podróż
naokoło świata. Wrócił zdrów moralnie i fizycznie.
* * * * *
Zbliżam się do końca tej dziwnej opowieści; starałem się przelać
w czytelników obawy, które trapiły nas tak długo i skończyły się tak
tragicznie.
Nazajutrz po opisanych wypadkach, mgła ustąpiła i pod przewodnictwem
pani Stapleton zdołaliśmy dotrzeć do punktu, skąd ścieżka prowadziła
na moczary.
Nieszczęśliwa kobieta ze skwapliwością, świadczącą o głębokiej
urazie do tego człowieka, który jej życie zmarnował i podeptał
jej godność niewieścią, starała się nas wprowadzić na trop jego.
Od owego punktu, rząd wetkniętych w błoto gałęzi wskazywał kępki
ziemi, po których można było przejść suchą nogą. Jeden krok
fałszywy mógł nas o śmierć przyprawić. Raz tylko jeden ujrzeliśmy
ślad, że ktoś przechodził tą niebezpieczną drogą. Wśród zielska
i trawy wyzierał jakiś czarny przedmiot.
Holmes schylił się, aby go podnieść, przyczem pośliznęła mu się
noga; gdybyśmy go nie podtrzymali, byłby wpadł w to błoto bezdenne.
Podniósł się trzymając w ręku stary but. Wewnątrz, na podeszwie,
była wypisana firma: „_Meyers, Toronto_”.
-- Warto było wziąć błotną kąpiel! -- wołał. -- Jest to zaginiony
but sir Henryka.
-- Stapleton rzucił go tu zapewne wśród ucieczki.
-- Niewątpliwie. Trzymając ten but, wprowadzał psa na trop sir
Henryka... Odgłos wystrzału zwiastował Stapletonowi, że zasadzka
chybiona. Łotr uciekał z tym butem w ręku. Tu właśnie go rzucił.
A zatem do tego miejsca doszedł bezpiecznie.
Mieliśmy się dowiedzieć jeszcze innych szczegółów, choć wiele rzeczy
pozostało niewyjaśnionych. Niepodobna było znaleźć śladów na bagnie,
albowiem błoto zalewało je odrazu. Minąwszy najgłębsze moczary,
szukaliśmy odbicia stóp na twardym już gruncie. Nadaremnie. Jeśli
świadectwo ziemi było wiarogodne, Stapleton nie doszedł do wyspy, ku
której dążył wśród mgły.
Grimpen-Mire pochłonęło nędznika. Jego kości spoczywają zapewne
wśród nieprzebytych trzęsawisk...
Natomiast znaleźliśmy dużo śladów po nim na wyspie, gdzie psa
ukrywał. W jednym z opuszczonych domków był przykuty do ściany
You have read 1 text from Polish literature.
Next - ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 9
  • Parts
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 1
    Total number of words is 4047
    Total number of unique words is 1925
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.8 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 2
    Total number of words is 4210
    Total number of unique words is 1759
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.9 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 3
    Total number of words is 4101
    Total number of unique words is 1874
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 4
    Total number of words is 4158
    Total number of unique words is 1906
    24.2 of words are in the 2000 most common words
    35.4 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 5
    Total number of words is 4231
    Total number of unique words is 1844
    26.4 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 6
    Total number of words is 4223
    Total number of unique words is 1767
    27.1 of words are in the 2000 most common words
    37.2 of words are in the 5000 most common words
    42.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 7
    Total number of words is 4216
    Total number of unique words is 1829
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    35.5 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 8
    Total number of words is 4198
    Total number of unique words is 1914
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.6 of words are in the 5000 most common words
    39.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 9
    Total number of words is 2412
    Total number of unique words is 1254
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    34.9 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.