ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 6

Total number of words is 4223
Total number of unique words is 1767
27.1 of words are in the 2000 most common words
37.2 of words are in the 5000 most common words
42.4 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
Dziś mamy zamiar donieść zarządowi więziennemu w Princetown, gdzie ma
szukać zbiega. Jednak szkoda, że nie zdołaliśmy go sami schwytać.
Takie są przygody ostatniej nocy. Musisz przyznać, Holmes, że moje
sprawozdanie jest bardzo szczegółowe i dokładne. Wiele faktów
pozostaje do wyjaśnienia; przedstawiam ci je bez komentarzy, aby ci
nie przeszkadzać w wyprowadzaniu wniosków.
Postąpiliśmy naprzód na drodze odkryć. Znamy już przyczynę nocnych
wędrówek Barrymorów -- a to ułatwia sytuacyę.
Lecz trzęsawisko zawiera jeszcze wiele tajemnic niewyjaśnionych. Może
w następnym liście zdołam rzucić na nie światło. Byłoby najlepiej,
gdybyś mógł sam przyjechać.


X.
Wyjątek z dziennika doktora Watsona.

Do tego punktu w mojem opowiadaniu posiłkowałem się listami,
pisywanymi do Sherlocka Holmes. Odtąd, dla odświeżenia pamięci, muszę
zaglądać do mego dziennika z owego czasu. Przytoczę kilka ustępów,
zaczynając od dnia, następującego po naszym pościgu.

_16 października._

Drobny deszczyk kropi bezustanku. Cały dom spowity w gęstą mgłę; to
się podnosi, to opada, ukazując łąkę i trzęsawisko. W pałacu i na
dworze smutno.
Baronet przebywa reakcyę po wczorajszem podnieceniu. Ja sam czuję
dziwny niepokój, widzę niemal zbliżające się niebezpieczeństwo,
a jest tem groźniejsze, iż nie potrafimy go określić.
Powodów do obawy nie braknie. Cały szereg okoliczności złożył się na
wzbudzenie w nas przesądnego strachu: naprzód tajemnicza śmierć
poprzedniego właściciela tej rezydencyi; dalej -- pogłoski, krążące
po okolicy, wreszcie te zagadkowe odgłosy na bagnie. Słyszałem je
dwa razy na własne uszy...
Wszystko to wyłamuje się z pod zwykłego porządku rzeczy i praw natury:
pies widmowy, legendowy, pozostawia ślady stóp i wyje przeraźliwie.
Stapleton nawet wierzy w jego istnienie, a doktor Mortimer, pomimo
swej wiedzy, przekonany jest, że widział jakieś nadprzyrodzone
stworzenie.
Ja, choć nie jestem uczonym, jak ci dwaj panowie, nie mogę jednak
w to uwierzyć; byłoby to zejść do poziomu umysłowego włościan
okolicznych, którzy gotowi przysiądz, że widzieli psa, ziejącego
ogniem i siarką.
Holmes nie słuchałby nawet podobnych baśni -- i ja powinienem być na
nie głuchym.
Lecz fakty są faktami, a na własne uszy dwa razy słyszałem szczekanie
na bagnie. Przypuśćmy, że jest tam jakiś pies zdziczały -- byłoby to
wyjaśnieniem tych wszystkich zagadek.
Lecz gdzież taki pies ukrywa się? Gdzież znajduje pożywienie? Dlaczego
nikt go nie widzi we dnie?...
Pomijając nadprzyrodzone czynniki w tej sprawie, pozostaje działalność
ludzka: ów blady mężczyzna, śledzący nas z dorożki, i ostrzeżenie,
przesłane sir Henrykowi. To są fakty realne, lecz owym nieznajomym
może być zarówno przyjaciel, jak i wróg. Gdzież on teraz przebywa? Czy
pozostał w Londynie? Czy też nas śledzi tutaj? Może to on był owym
wysokim, szczupłym mężczyzną, którego widziałem w świetle
księżyca na szczycie skały?
Co prawda, widziałem bardzo niewyraźnie i przelotnie, lecz jestem
pewien, że to nikt z okolicy, bo znam już wszystkich sąsiadów. Był
wyższy od Stapletona, szczuplejszy od Franklanda. Mógłby to być
Barrymore; ale pozostawiliśmy go w domu, i z pewnością nie wyszedł za
nami.
A więc śledzi nas jakiś nieznajomy -- zapewne ten sam, co w Londynie.
Gdybym zdołał go schwytać, możeby to wyjaśniło wszystkie te zagadki.
Całą moją energię wytężę, aby tego celu dopiąć.
W pierwszej chwili chciałem zwierzyć się sir Henrykowi z moich
zamiarów, ale po namyśle zaniechałem tego zamiaru. Baronet jest
zdenerwowany -- nie chcę zwiększać jego niepokoju. Będę działał na
własną rękę.
Dziś popołudniu mieliśmy drobne zajście. Barrymore prosił sir Henryka
o posłuchanie. Rozmawiali przy zamkniętych drzwiach w gabinecie.
Siedząc w sali bilardowej, słyszałem słowa urywane i domyślałem
się, o co chodzi. Po chwili baronet drzwi otworzył i wezwał mnie.
-- Barrymore ma żal do nas -- rzekł. -- Znajduje, żeśmy źle postąpili
wobec niego, ścigając Seldona, skoro on, z własnej woli, tajemnicę nam
powierzył.
Kamerdyner stał przed nami, bledszy, niż zwykle, i widać było, ze
hamuje się z trudnością.
-- Wyraziłem się może zbyt ostro -- rzekł, tłómacząc się. --
Przepraszam jaśnie pana. Ale co prawda, byłem zdziwiony, że panowie
chcieli schwytać Seldona. Ten nieszczęśnik ma już dość biedy
z policyą i nie spodziewa się zapewne, że go ścigają gentlemenowie...
-- Gdybyś nam się zwierzył z własnej i nieprzymuszonej woli, byłaby
rzecz inna -- przekładał mu baronet -- ale powiedziałeś nam,
a właściwie twoja żona powiedziała nam prawdę pod naciskiem, więc
mamy ręce rozwiązane.
-- Nie sądziłem, że jaśnie pan będzie z tego korzystał...
-- Ten człowiek jest szkodliwym dla całej okolicy. Dużo jest domków
odludnych na łące i trzęsawisku, choćby naprzykład willa pana
Stapleton: stoi na uboczu. W razie napaści, któż przyjdzie
z pomocą?... Dopóki ten łotr tutaj grasuje, nikt nie jest pewnym życia.
-- On nie napadnie na żaden dom. Ręczę panu za to słowem honoru.
Zresztą za kilka dni opuści te strony. Poczyniliśmy już przygotowania,
aby go wyprawić do południowej Ameryki. Na miłość Boską, błagam
panów, nie wydawajcie go w ręce policyi!
-- Co ty na to powiadasz, Watson? -- zapytał mnie sir Henryk.
Wzruszyłem ramionami.
-- Jeżeli istotnie ma opuścić Anglię, uwolni to kraj od utrzymywania
jednego więcej łotra -- odrzekłem.
-- Ale czy można być pewnym, że przed wyjazdem nie wyrządzi krzywdy
nikomu?
-- Jaśnie panie, byłoby to szaleństwem z jego strony. Zaopatrzyliśmy
go we wszystko, czego mu potrzeba. Nową zbrodnią wprowadziłby tylko
policyę na swój trop.
-- To prawda -- przyznał sir Henryk -- a więc Barrymore...
-- Niech Bóg nagrodzi to jaśnie panu -- przerwał kamerdyner, ze
szczerym wybuchem wdzięczności. -- Moja żona nie przeżyłaby drugi raz
takiej hańby...
-- Poprostu sprzyjamy i dopomagamy łotrowi... Ale nie chcę wtrącać
pani Barrymore do grobu... i jeśli Seldon opuści te strony i zachowa
się spokojnie, będę milczał.
Kamerdyner skłonił się głęboko i zmierzał ku drzwiom, ale zawahał
się i przystąpił znowu do sir Henryka.
-- Jaśnie pan był dla mnie tak dobry -- szepnął -- że chciałbym się
mu odwdzięczyć wedle możności. Ja coś wiem i powinienem był
powiedzieć to wcześniej, ale wykryłem to po skończonem śledztwie.
Tyczy się to śmierci sir Karola...
Obaj z sir Henrykiem zerwaliśmy się na równe nogi.
-- Wiesz, w jaki sposób umarł?... -- zagadnął baronet.
-- Nie, jaśnie panie, tego nie wiem.
-- Więc cóż?
-- Wiem, dlaczego był przy furtce o tej godzinie. Czekał na kobietę.
-- Na kobietę? On?...
-- Tak, panie.
-- Jakże się ona nazywa?
-- Nazwiska nie znam, mogę tylko wymienić pierwsze litery.
-- Skąd je znasz, Barrymore?
-- Sir Karol otrzymał list tego dnia rano. Zwykle dostawał dużo
listów, bo wiedziano o jego dobrem sercu, i każdy w kłopocie udawał
się do niego. Ale wtedy był tylko ten jeden list, więc go zauważyłem.
Nosił stempel pocztowy Coombe-Tracey, adres był wypisany kobiecą ręką.
-- No i cóż?
-- Zapomniałem już o tym szczególe, gdy przed paru tygodniami, moja
żona, porządkując w gabinecie sir Karola -- (pozostał nietknięty od
jego śmierci) -- otóż moja żona znalazła w popiele z kominka
niedopalony szczątek listu; były na nim wypisane słowa: „Proszę
i zaklinam pana, abyś ten list spalił i przyszedł do furtki
o dziesiątej.” Pod spodem były litery _L. L._
-- Czy masz ten niedopalony kawałek?
-- Nie; gdyśmy go poruszyli, rozsypał się.
-- Czy sir Karol otrzymywał poprzednie listy, pisane takim
charakterem?
-- Nie przeglądałem jego korespondencyi, a nie byłbym zauważył tego
listu, gdyby nadszedł z poczty wraz z innemi.
-- Nie wiesz, kto może być owa _L. L._?
-- Nie, jaśnie panie; sądzę jednak, że gdybyśmy zdołali to wykryć,
dowiedzieliśmy się czegoś więcej o śmierci sir Karola.
-- Nie pojmuję, Barrymore, jak mogłeś przemilczeć o tak ważnym
szczególe...
-- Miałem własne kłopoty -- biedę z Seldonem, a przytem byliśmy oboje
bardzo przywiązani do sir Karola, więc woleliśmy zamilczeć o tem
odkryciu; nie mogło to już pomódz naszemu biednemu panu, a tam, gdzie
wchodzi w grę kobieta, lepiej jest być ostrożnym.
-- Baliście się, aby to nie zaszkodziło jego opinii?
-- Tak. Ale teraz, gdy jaśnie pan okazał nam tyle dobroci, uważam
sobie za obowiązek wyznać to jaśnie panu.
-- Dobrze, Barrymore, możesz już odejść.
Gdy drzwi zamknęły się za kamerdynerem, sir Henryk zwrócił się do
mnie:
-- No i cóż, Watson, co powiadasz na to nowe światło?
-- Zwiększa ono jeszcze ciemności, otaczające nas zewsząd.
-- I ja tak sądzę. Lecz gdybyśmy zdołali wyśledzić, kto jest _L. L._,
możeby to wyświetliło całą sprawę. Bądź co bądź, już o tyle
zyskaliśmy, że wiemy, iż jest ktoś, kto może wyjaśnić nam przyczynę
śmierci sir Karola. Jak uważasz: co nam teraz uczynić należy?
-- Trzeba przedewszystkiem uwiadomić o tem Holmesa. Damy mu klucz,
którego szuka tak dawno; jestem prawie pewien, że potrafi z niego
skorzystać.
Poszedłem zaraz do mego pokoju i spisałem naszą ranną rozmowę, aby ją
posłać Holmesowi.
W ostatnich czasach był widocznie bardzo zajęty; otrzymywałem od niego
listy krótkie, bez żadnych uwag o tem, co mu donosiłem, prawie bez
wzmianek o naszej misyi. Sprawa o wyzysk pochłania go zupełnie,
a jednak i tutaj dzieje się tyle rzeczy dziwnych, że mógłby
zainteresować się niemi żywiej.

_17 października._
Przez cały dzień deszcz padał. Myślałem o mordercy na bagnie. Ciężko
zawinił, to prawda, ale też ciężko odpokutowuje swą zbrodnię. Potem
zastanawiałem się nad tajemniczym nieznajomym, który nas śledził
z dorożki. Jeżeli to on ukazał mi się na tle księżycowej tarczy, musi
teraz moknąć. Wieczorem wziąłem płaszcz i wyszedłem na bagno. Wiatr
smagał mnie po twarzy, deszcz lał się za kołnierz. Dotarłem do skały
Black-Tor, na której szczycie stał wówczas nieznajomy. Z jej wyżyn
spojrzałem na szarą równinę.
Na lewo, wśród gęstych chmur, po nad drzewami sterczały wieżyce
Baskerville-Hall. Były to jedyne oznaki życia; dokoła pustka i cisza,
nigdzie nie mogłem dojrzeć śladów owej postaci widmowej, którą
dostrzegłem parę dni temu.
Wracając, spotkałem doktora Mortimer. Jechał wózkiem. Poczciwy doktor
okazuje nam dużo życzliwości, odwiedza nas prawie codzień. Zaprosił
mnie do swego wehikułu i odwiózł do domu. Spostrzegłem, że jest
smutny; skarżył mi się, że mu zginął ulubiony piesek: wybiegł na
bagno i już nie wrócił. Starałem się go pocieszyć, dowodząc, że
się odnajdzie, ale przypomniał mi się źrebak, który w moich oczach
zatonął w błotach Grimpen-Mire. Wątpię, czy doktor zobaczy już swego
ulubieńca.
-- Wszak pan zna tu wszystkich? -- zagadnąłem doktora.
-- Zdaje mi się -- odparł.
-- Czy nie mógłby mi pan wymienić kobiety, której inicyały są:
_L. L._?
Szukał w pamięci.
-- Nie -- rzekł wreszcie. -- Jest tu wprawdzie kilka rodzin
cygańskich, o których nic nie wiem, lecz znam wszystkich farmerów
i obywateli okolicznych z imienia i nazwiska. Poczekaj pan... -- rzekł
nagle. -- Jest Laura Lyons -- inicyały _L. L._, ale ona mieszka
w Coombe-Tracey.
-- Kto to taki? -- spytałem.
-- Córka starego Franklanda.
-- Jakto? Więc ten dziwak ma córkę?
-- Ma. Wyszła za artystę, nazwiskiem Lyons, który przybył tu dla
malowania okolicy. Opuścił żonę, choć mówią, że i ona nie jest bez
winy. Ojciec wyparł jej się. Biedna kobieta ma ciężkie życie...
-- Z czegóż się utrzymuje?
-- Stary Frankland płaci jej pewną kwotę miesięcznie, ale nie dużo, bo
jego własne interesy są zagmatwane. Niepodobna było jej opuścić i dać
jej się zmarnować zupełnie. Kilka osób z sąsiedztwa postarało się
dostarczyć jej uczciwego zarobku. Stapleton, sir Karol, no i ja
wreszcie zrobiliśmy dla niej, co się dało. Kupiono jej maszynę do
pisania, i w ten sposób zarabia.
Doktor Mortimer pytał o powód moich indagacyj; zaspokoiłem jego
ciekawość, nie mówiąc mu prawdy: po co tyle osób ma wiedzieć o tym
liście?
Jutro rano pojadę do Coombe-Tracey, a jeśli zdołam zobaczyć się z ową
mrs. Laurą Lyons, podejrzanej reputacyi, jedno ogniwo zostanie
oderwane od tajemniczego łańcucha. Nabieram przebiegłości: gdy doktor
Mortimer nacierał, chcąc dowiedzieć się, dlaczego interesuję się
panią Lyons, napytałem go podstępnie, do jakiego typu należy czaszka
pana Frankland; dzięki temu, do końca naszej wycieczki nie słyszałem
o niczem innem, tylko o kraniologii. Nie darmo tyle lat przebywam
w towarzystwie Sherlocka Holmes.
Pozostaje mi już tylko zanotować jeden fakt z owego dnia,
a mianowicie, moją rozmowę z Barrymorem. Dał mi do ręki nowy atut.
Myślę go użyć.
Mortimer pozostał na obiedzie, potem obaj z baronetem grali
w _écarté_. Kamerdyner przyniósł mi kawę do biblioteki; skorzystałem
z tego, aby mu zadać parę pytań.
-- No i cóż, czy Seldon opuścił już te strony? -- rzekłem -- czy
jeszcze grasuje?
-- Spodziewam się, że już go tu niema; nie dawał znaku życia od dnia,
gdy po raz ostatni zaniosłem mu żywność.
-- Czy widziałeś go wówczas?
-- Nie, panie, ale nie było już prowiantów, gdym przyszedł po raz
drugi.
-- A więc Seldon je zabrał?
-- Takby można przypuszczać; chyba, że je wziął tamten...
Spojrzałem na kamerdynera ze zdziwieniem.
-- Zatem wiesz, że drugi człowiek kryje się na bagnie?
-- Tak, panie, wiem.
-- Czyś go widział?
-- Nie.
-- Skąd wiesz o nim?
-- Mówił mi Seldon przed tygodniem. Tamten ukrywa się także, ale,
o ile mogę zmiarkować, nie jest więźniem. To mi się wcale nie
podoba... -- dodał tajemniczo.
-- Słuchaj, Barrymore -- rzekłem. -- Przybyłem tu w interesie twojego
pana. Powiedz mi otwarcie: co ci się nie podoba?
Wahał się, jak gdyby żałował swego odezwania, lub nie mógł znaleźć
słów do wyrażenia myśli.
-- Jakieś niebezpieczeństwo grozi sir Henrykowi... -- rzekł
wreszcie. -- Byłoby najlepiej, gdyby wyjechał do Londynu.
-- Cóż cię zaniepokoiło?
-- Powiem panu szczerze: przewiduję nowe nieszczęście... Po co tamten
ukrywa się na bagnie?... To nie zapowiada nic dobrego dla
Baskervillów. Chciałbym już, żeby nowa służba zwolniła mnie z dozoru
nad pałacem.
-- Czy mógłbyś mi co powiedzieć o tym nieznajomym? Co o nim myśli
Seldon? Czy odnalazł jego kryjówkę? Czy dowiedział się, co on tu robi?
-- Widział go parę razy, ale tamten jest skryty. W pierwszej chwili
mój szwagier miał go za szpiega, ale niebawem przekonał się, że to
gentleman i że działa na własną rękę w jakimś celu tajemniczym.
-- Czy Seldon nie odszukał jego kryjówki?
-- Wie, że nieznajomy chowa się w jednej z jaskiń na stoku góry, tam,
gdzie to mieszkali dawni ludzie.
-- A skąd dostaje żywność?
-- Seldon wypatrzył, że jakiś chłopak zaopatruje go we wszystko. Ten
chłopak chodzi do Coombe-Tracey.
-- Dobrze, Barrymore. Pogadamy jeszcze o tem.
Po odejściu kamerdynera, zbliżyłem się do okna i spojrzałem na ciemną
łąkę. Noc była chłodna, wietrzna. Jakież pobudki mogły skłonić
człowieka do ukrywania się na bagnie o takiej porze roku?... Tam,
w tej jaskini jest klucz do tajemnicy. Przysięgam sobie, że muszę ją
odkryć, i to w ciągu dwudziestu czterech godzin.


XI.
Nieznajomy, ukrywający się w jaskini.

Wyjątek z dziennika, stanowiący ostatni rozdział opowiadania,
doprowadził mnie do 18-go października, to jest do dnia, w którym
te dziwne wypadki zaczęły się rozplątywać. Fakty następnych dni
pozostały tak żywo w mojej pamięci, że mogę je opowiedzieć bez
zaglądania do notatek.
Zaczynam więc od dnia, następującego po tym, w którym wykryłem dwa
bardzo ważne fakty: a więc naprzód, że pani Laura Lyons
z Coombe-Tracey pisała do sir Karola Baskerville i wyznaczyła mu
spotkanie o godzinie, w której śmierć znalazł; powtóre, że człowiek,
przebywający na bagnie, ukrywa się w jednej z jaskiń na stoku góry.
Znając te dwa fakty, miałem w ręku oręż, który mógł mi pomódz do
wyjaśnienia tej krwawej zagadki.
Nie mogłem podzielić się zdobytemi wiadomościami z baronetem, albowiem
doktor Mortimer pozostał do późnej nocy. Nazajutrz jednak przy
śniadaniu opowiedziałem sir Karolowi te okoliczności i spytałem, czy
chce mi towarzyszyć do Coombe-Tracey.
W pierwszej chwili miał ochotę jechać, ale po namyśle uznaliśmy obaj,
że będzie lepiej, abym wyruszył sam na tę wyprawę. Należało odjąć
wizycie wszelki charakter uroczysty. Zostawiłem więc sir Henryka
w domu i pojechałem na zwiady.
Łatwo mi przyszło dowiedzieć się o adresie mrs. Lyons. Mieszkała
w dobrym punkcie, w środku miasta. Zostałem odrazu wprowadzony przez
schludną pokojówkę do bawialni. Pani Lyons siedziała przy maszynie
Remingtona; zerwała się na moje powitanie, lecz ujrzawszy
nieznajomego, zmieszała się i spytała, czego sobie życzę.
Na pierwszy rzut oka, mrs. Lyons robiła wrażenie osoby niezwykle
pięknej: miała oczy i włosy złocisto-brunatne, cerę świeżą, usta
ponsowe. Byłem zachwycony jej urodą, lecz przyjrzawszy się bliżej,
dostrzegłem ostry wyraz ust i oczu, psujący ogólną harmonię. Bądź co
bądź, znajdowałem się wobec kobiety ślicznej, i teraz dopiero
uczułem, ze moje zadanie jest trudne. Cóż mogłem jej odpowiedzieć?
-- Znam ojca pani -- rzekłem, tłómacząc tem moje przybycie.
-- Niema nic wspólnego pomiędzy mną a ojcem -- odparła chłodno. -- Nie
zawdzięczam mu nic zgoła, i jego znajomi nie są moimi. Gdyby nie sir
Karol Baskerville i paru innych przyjaciół, umarłabym z głodu, choć
mam ojca...
-- Właśnie przybywam do pani w sprawie nieboszczyka sir Karola --
oświadczyłem.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-- Cóż mogę panu o nim powiedzieć? -- rzekła, bawiąc się
łańcuszkiem od zegarka.
-- Wszak go pani znała?
-- Mówiłam już panu, że wiele mu zawdzięczam. Jeżeli mogę pracować
na swoje utrzymanie, to głównie dzięki jego dobroci dla mnie.
-- Czy pani z nim korespondowała?
Dziwny błysk zapalił się w jej oczach.
-- Dlaczego mnie pan pyta? -- rzekła ostro.
-- Aby pani oszczędzić publicznego skandalu. Lepiej, że ja dowiem się
prawdy, niż żeby została ujawniona wobec świata...
Milczała długo; wreszcie spojrzała na mnie z tłumionym gniewem.
-- Dobrze, odpowiem -- rzekła. -- O co panu chodzi?
-- Czy pani korespondowała z sir Karolem? -- ponowiłem moje pytanie.
-- Naturalnie, pisywałam do niego, aby mu podziękować za jego
delikatność i wspaniałomyślność.
-- Czy pani zapamiętała daty swoich listów?
-- Nie.
-- Czy pani widywała sir Karola?
-- Tak, parę razy, gdy przyjeżdżał do Coombe-Tracey. Żył
w osamotnieniu. Lubił świadczyć dobrodziejstwa z ukrycia...
-- Jeżeli widywał panią tak rzadko i otrzymywał od pani nieczęste
listy, skądże mógł być do tego stopnia poinformowany o jej interesach,
aby przychodzić jej z pomocą, jak to pani sama zeznała?
Odrzekła mi na to bez namysłu:
-- Kilku sąsiadów znało moje smutne dzieje; złączyli się, aby mi
przyjść z pomocą; między innymi pan Stapleton, przyjaciel sir Karola,
był dla mnie bardzo dobry. Przez niego baronet poznał moje przykre
położenie.
Wiedziałam istotnie, że sir Karol uczynił Stapletona swoim
jałmużnikiem, więc uwierzyłam tym słowom.
-- Czy pani kiedy pisała do sir Baskervilla, prosząc go o widzenie się
na cztery oczy? -- ciągnąłem dalej.
Pani Lyons poczerwieniała.
-- Dziwne to pytanie... -- rzekła, udając obrażoną.
-- Przykro mi, ale muszę je powtórzyć.
-- A więc -- nie; nie wyznaczałam mu nigdy spotkań.
-- Ani w dzień śmierci sir Karola?... -- rzekłem z naciskiem.
Rumieniec znikł z jej twarzy, w jednej chwili zbladła śmiertelnie.
Usta jej poruszyły się bezdźwięcznie, wyszeptała „nie” tak cicho,
że domyśliłem się raczej, niż usłyszałem to słowo.
-- Zapewne pamięć zawodzi panią... -- rzekłem -- bo mógłbym nawet
przytoczyć jeden ustęp z jej listu, a mianowicie: „Proszę i zaklinam,
abyś pan ten list spalił i stawił się przy furtce o dziesiątej
wieczorem”.
Była blizką omdlenia, zapanowała jednak nad sobą.
-- Więc już niema w Anglii gentlemenów!... -- szepnęła z goryczą.
-- Pani krzywdzisz pamięć sir Karola -- rzekłem. -- On ten list spalił,
ale można odczytać list nawet po spaleniu... Czy pani przyznaje się do
tych słów?
-- Tak, napisałam je! -- zawołała nagle -- napisałam. Nie potrzebuję
się zapierać! Nie mam powodu wstydzić się. Chciałam prosić sir Karola
o pomoc. Sądziłam, że mi jej udzieli po rozmowie na cztery oczy
i dlatego prosiłam go, żeby stawił się u furtki.
-- Ale czemu o takiej godzinie?...
-- Bo dowiedziałam się właśnie, że wyjeżdża nazajutrz do Londynu
i że jego nieobecność potrwa kilka miesięcy. Były powody, dla
których nie mogłam przybyć tam wcześniej.
-- Dlaczego wyznaczyłaś mu pani spotkanie w ogrodzie, nie zaś
w pałacu?
-- Czy pan sądzi, że kobieta może bezkarnie odwiedzać mężczyznę
bezżennego o takiej godzinie?
-- I cóż się stało, gdyś pani przybyła do furtki?
-- Nie stawiłam się wcale.
-- Mrs. Lyons, trudno mi w to uwierzyć.
-- Przysięgam panu na wszystko, co mi jest świętem i drogiem, że
mówię prawdę. Nie pojechałam, bo mi coś przeszkodziło.
-- Co takiego?
-- To sprawa osobista, prywatna. Nie mogę powiedzieć.
-- A zatem przyznaje pani, że wyznaczyła sir Karolowi spotkanie
o godzinie i na miejscu, gdzie go znaleziono trupem; przeczy pani
jednak, że stawiła się na miejscu umówionem...
-- Mówię prawdę.
Zadałem jej jeszcze kilka pytań, chcąc ją skłonić do wyznań, ale
nadaremnie.
-- Mrs. Lyons -- rzekłem, wstając -- bierze pani na siebie wielką
odpowiedzialność i stawia się pani w trudnem położeniu. Jeżeli będę
zmuszony wezwać pomocy policyi, wtedy dopiero przekonasz się pani,
jak dalece jesteś skompromitowaną. Gdybyś pani była niewinną, to
w pierwszej chwili nie zaprzeczyłabyś, żeś pisała tego dnia do sir
Karola.
-- Zaprzeczyłam, w obawie, aby nie wyciągnięto z tego wniosków
fałszywych i żeby nie być wplątaną w skandal.
-- A dlaczego zależało pani tak bardzo na tem, aby sir Karol ów list
spalił?
-- Jeżeli pan go przeczytał, to musi pan wiedzieć, dlaczego.
-- Nie mówiłem, żem czytał cały list.
-- Przytoczyłeś pan jeden ustęp dosłownie.
-- Tak, dopisek. List, jak już raz nadmieniłem, został spalony i nie
można go było odczytać. Raz jeszcze pytam panią: dlaczego nalegałaś,
aby sir Karol spalił list, który otrzymał w dniu swojej śmierci?
-- To sprawa czysto osobista.
-- Tembardziej powinno pani chodzić o oszczędzenie publicznego
śledztwa.
-- A więc powiem panu. Słyszał pan zapewne o mojej smutnej historyi
i musi pan wiedzieć, że wyszłam za mąż zbyt pośpiesznie i że miałam
powód tego żałować.
-- Słyszałem.
-- Moje życie było szeregiem prześladowań ze strony męża, którego
nienawidzę. Prawo jest po jego stronie. Lyons każdej chwili może
zażądać, abym z nim żyła. Przed napisaniem owego listu do sir Karola,
dowiedziałam się właśnie, że jest sposób odzyskania wolności, lecz
że wymaga to znacznych kosztów. Byłoby to dla mnie spokojem,
szczęściem, wszystkiem na świecie. Znałam hojność sir Karola
i sądziłam, że gdy usłyszy te smutne dzieje z moich własnych
ust, dopomoże mi niewątpliwie.
-- Więc dlaczego pani nie poszła na miejsce umówione?
-- Bo otrzymałam pomoc z innego źródła.
-- Czemuż więc nie uprzedziłaś pani o tem sir Karola?
-- Byłabym to uczyniła, gdybym nazajutrz nie wyczytała w dziennikach
wiadomości o jego śmierci.
Słowa pani Lyons były dość logicznie powiązane, nie mogłem jej
złapać na sprzeczności. Pozostawało tylko sprawdzić, czy istotnie
w owym czasie przedsięwzięła kroki rozwodowe.
Wierzyłem, iż tej nocy nie była w Baskerville-Hall, bo widzianoby
konie i wehikuł przy furtce; taka wycieczka nie utrzymałaby się
w tajemnicy. Mrs. Lyons mówiła więc prawdę, lub część prawdy.
Wyszedłem zniechęcony. Więc znowu rozbijałem się o mur, zagradzający
dalszą drogę odkryć! A jednak, im bardziej przypominałem sobie każdy
rys jej twarzy i każde słowo, tem pewniejszy byłem, że nie powiedziała
mi wszystkiego.
Bo i czemuż zbladła w pierwszej chwili? Czemu nie odrazu przyznała się
do listu?... Niewątpliwie była winniejszą, niż się przedstawiała.
Musiałem tymczasowo poprzestać na jej informacyach i zwrócić się po
dalsze, w inną stronę -- ku jaskiniom naszych przedhistorycznych
przodków.
Ale niełatwo było odnaleźć nieznajomego na podstawie ogólnikowej
wskazówki. Barrymore powiedział mi, że nieznajomy ukrywa się w jednej
z jaskiń, ale takich jaskiń było mnóstwo na każdym kroku. Pamiętałem
jednak skałę, na której ukazała mi się postać w blasku księżyca. Ta
skała, Black-Tor (Czarne Wrota) miała mi służyć za drogowskaz. Od niej
miałem zacząć poszukiwania. Obiecywałem sobie, że znajdę nieznajomego
i że musi mi wyznać, dlaczego tu przebywa. Łatwiej mu było umknąć na
Regent-Street, niż na tej otwartej równinie. Wyśliznął się pomiędzy
palcami wielkiego Holmesa. Jakiż byłby dla mnie tryumf, gdybym go
zdołał schwytać!
Dotychczas w mojem śledztwie nie dopisywało mi szczęście -- teraz
uśmiechnęło się do mnie. Zwiastunem dobrej wieści był pan Frankland.
Stał właśnie przy furtce swego ogrodu, wznoszącego się przy
gościńcu.
-- Dzień dobry, doktorze Watson! -- zagadnął mnie w chwili, gdym
przejeżdżał mimo jego siedziby. -- Daj koniom odpocząć, a sam zechciej
wstąpić do mnie na kieliszek wina.
Nie żywiłem dla niego uczuć przyjaznych po tem com słyszał o jego
postępowaniu z córką, ale chciałem jaknajprędzej odprawić grooma
Perkinsa z wehikułem i końmi. Korzystając więc ze sposobności,
wysiadłem i kazałem powiedzieć sir Henrykowi, że wrócę dopiero na
obiad i że przyjdę pieszo.
Wszedłem do domu Franklanda.
-- Powinszuj mi pan! -- zawołał na wstępie. -- Jest to dla mnie dzień
pamiętny; zapiszę go sobie czerwonym ołówkiem, przyniósł mi bowiem
zadowolenie podwójne: naprzód, dał mi sposobność wykazania im, że nie
można deptać prawa bezkarnie: odkryłem dokument, stwierdzający, że
przez park starego Middletona, o sto yardów od dworu, powinna iść
droga publiczna. Nauczę tych magnatów, że nie wolno im pozbawiać
zwykłych śmiertelników tego, co im się słusznie należy. Im się
zdaje, że prawo własności istnieje tylko dla nich. Nie miałem tak
miłego dnia od chwili, gdym pozwał sir Johna Morland o bezprawne
polowanie w jego własnym lesie. Ta sprawa kosztowała mnie dwieście
funtów, ale ją wygrałem, bo na podstawie starych akt dowiodłem, iż
ta część lasu należy do włościan. Muszę pana objaśnić, że nie byłem
wcale interesowany. Działam zawsze dla dobra publicznego. Ot, i druga
sprawa nie obchodzi mnie osobiście, a jednak wykryłem rzecz bardzo
ważną.
Przed chwila, myślałem: pod jakimby pozorem wymknąć się od dziwaka;
teraz zaczynał mnie zaciekawiać, ale znając jego przekorną naturę,
wiedziałem, że nic mi nie powie, jeśli się zdradzę z ciekawością.
-- Chodzi zapewne o jaki nowy proces? -- rzekłem obojętnie.
-- Ho, ho! mój chłopcze, źle się domyślasz. Słyszałeś zapewne
o zbiegu, ukrywającym się na bagnie?
Drgnąłem mimowoli.
-- Czyżbyś pan znał jego kryjówkę? -- zagadnąłem.
-- Nie mógłbym jej oznaczyć dokładnie, ale moje wskazówki oddałyby
usługę policyi. Czy nie przychodziło panu na myśl, iż jedynym sposobem
schwytania tego łotra, jest wyśledzić, skąd i gdzie otrzymuje
żywność; po takim tropie najłatwiej dojść do jego kryjówki.
Dowodzenie było bardzo logiczne.
-- Bezwątpienia -- odparłem -- ale skąd pan wie, że on kryje się na
bagnie?
-- Wiem, bo na własne oczy widziałem tego, który mu nosi prowianty.
Zaniepokoiłem się o Barrymora. Niebezpiecznie było dostać się na
pastwę przekornego starca. Jego następne słowa zdjęły mi kamień
z serca.
You have read 1 text from Polish literature.
Next - ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 7
  • Parts
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 1
    Total number of words is 4047
    Total number of unique words is 1925
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.8 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 2
    Total number of words is 4210
    Total number of unique words is 1759
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.9 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 3
    Total number of words is 4101
    Total number of unique words is 1874
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 4
    Total number of words is 4158
    Total number of unique words is 1906
    24.2 of words are in the 2000 most common words
    35.4 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 5
    Total number of words is 4231
    Total number of unique words is 1844
    26.4 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 6
    Total number of words is 4223
    Total number of unique words is 1767
    27.1 of words are in the 2000 most common words
    37.2 of words are in the 5000 most common words
    42.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 7
    Total number of words is 4216
    Total number of unique words is 1829
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    35.5 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 8
    Total number of words is 4198
    Total number of unique words is 1914
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.6 of words are in the 5000 most common words
    39.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 9
    Total number of words is 2412
    Total number of unique words is 1254
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    34.9 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.