ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 2

Total number of words is 4210
Total number of unique words is 1759
26.1 of words are in the 2000 most common words
35.9 of words are in the 5000 most common words
40.9 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
-- Niema.
-- Tak, iż aby wkroczyć w Aleję Wiązów, trzeba wyjść z domu, lub
iść przez łąkę?
-- Jest trzecie wejście przez altanę, na drugim końcu alei.
-- Czy sir Karol doszedł do tej altany?
-- Nie; znaleziono go o pięćdziesiąt łokci od niej.
-- A teraz, zechciej mi pan powiedzieć, doktorze Mortimer -- będzie to
szczegół ważny -- czy ślady, któreś pan spostrzegł, pozostały na
żwirze, czy na trawie?
-- Nie mogłem dojrzeć śladów na trawie.
-- Czy ślady były po tej samej stronie, co furtka?
-- Tak, po tej samej.
-- Bardzo mnie pan zaciekawia. Jeszcze jedno pytanie. Czy furtka była
zamknięta?
-- Zamknięta na klucz i zaryglowana.
-- Jak jest wysoka?
-- Ma około 4-ch stóp.
-- A więc można ją łatwo przesadzić?
-- Tak.
-- A jakie ślady znalazłeś pan przy furtce?
-- Żadnych, któreby mogły zwrócić uwagę.
-- Czyżeś pan nie oglądał ziemi dokoła?
-- I owszem, oglądałem.
-- I nie dostrzegłeś pan żadnych śladów?
-- Były bardzo niewyraźne. Widocznie sir Karol stał tutaj przez pięć
do dziesięciu minut.
-- Skąd pan to wie?
-- Gdyż popiół z cygara spadł dwa razy na ziemię.
-- Wybornie. Znaleźliśmy kolegę wedle naszego serca. Prawda, Watson?
Ale jakież to były ślady?
-- Ślady stóp na żwirze. Innych znaków dostrzedz nie mogłem.
Sherlock Holmes uderzył ręką w kolano.
-- Czemu mnie tam nie było! -- zawołał. -- Jest to wypadek bardzo
ciekawy, dający obfite pole do naukowej ekspertyzy. Czemuż nie mogłem
odczytać tej żwirowej karty, zanim ją zatarły inne stopy! Doktorze
Mortimer, że też mnie pan nie uwiadomił wcześniej! Jeśli nam się nie
uda wyświetlić sprawy, cała odpowiedzialność spadnie na pana.
-- Nie mogłem pana wzywać, panie Holmes, bo w takim razie musiałbym
ujawnić te fakty przed całym światem, a mówiłem już, żem sobie tego
nie życzył. Zresztą... zresztą...
-- Czemu pan nie kończysz?
-- Bywają dziedziny, niedostępne nawet dla najbystrzejszych
i najdoświadczeńszych detektywów...
-- Chcesz pan powiedzieć, że wchodzi to w zakres rzeczy
nadprzyrodzonych?
-- Tego nie twierdzę stanowczo.
-- Ale pan tak myślisz w głębi ducha.
-- Od owej tragedyi doszły do mojej świadomości fakty, sprzeczne
z ogólnemi prawami natury.
-- Naprzykład?
-- Dowiaduję się, że przed tą katastrofą, kilku ludzi widziało na
łące niezwykłe stworzenie, podobne do złego ducha Baskervillów.
Wszyscy mówią, że był to pies ogromny, przezroczysty. Wypytywałem
tych ludzi -- jeden z nich jest włościaninem, drugi kowalem,
trzeci farmerem. Ich zeznania są jednakowe. W całej okolicy
zapanował strach przesądny. Nikt po nocy nie przejdzie przez łąkę.
-- I pan, człowiek nauki, wierzy w takie baśnie? -- zawołał Holmes.
-- Dotychczas moje badania ogarniały świat zmysłów; usiłowałem
walczyć z chorobą, ale ze złymi duchami walczyć nie umiem. Zresztą
musisz pan przyznać, że ślady stóp są dowodem materyalnym. Pies
Hugona nie był także zjawiskiem nadprzyrodzonem skoro mógł zagryźć
na śmierć, a jednak miał w sobie coś szatańskiego.
-- Widzę, że pan przeszedłeś do obozu spirytystów. Ale zechciej mi
powiedzieć jeszcze jedno, doktorze Mortimer. Jeżeli pan skłaniasz się
ku takim zapatrywaniom, dlaczego przyszedłeś zasięgnąć mojej rady?
Powiadasz pan jednym tchem, że nie warto przeprowadzać śledztwa
w sprawie zabójstwa sir Karola, a jednocześnie prosisz mnie, żebym się
tą sprawą zajął.
-- Nie prosiłem o to.
-- Więc w jaki sposób mogę panu dopomódz?
-- Radząc mi, co mam zrobić z sir Henrykiem Baskerville, który
przybywa na dworzec Waterloo -- doktor Mortimer spojrzał na zegarek --
za godzinę i kwadrans -- dokończył.
-- Czy on jest spadkobiercą?
-- Tak. Po śmierci sir Karola zasięgaliśmy wiadomości o tym
gentlemanie i dowiedzieliśmy się, że ma fermę w Kanadzie. Wedle
naszych informacyj, jest to młodzieniec bez zarzutu. Nie mówię teraz
jako lekarz, lecz jako wykonawca testamentu sir Karola.
-- Czy niema innych kandydatów do spadku?
-- Żadnego. Mógłby nim być tylko Roger Baskerville, najmłodszy
z trzech braci, z których sir Karol był najstarszym. Drugi brat, zmarły
przedwcześnie, był właśnie ojcem owego Henryka. Trzeci, Roger, był
synem marnotrawnym, żywą podobizną duchową starego Hugona. Tyle
nabroił w Anglii, że nie mógł już tu przebywać, uciekł do Ameryki
środkowej i umarł w roku 1876-ym na żółtą febrę. Henryk jest
ostatnim z Baskervillów. Za godzinę i pięć minut mam go spotkać
na dworcu Waterloo. Miałem depeszę z uwiadomieniem, iż przybył dziś
do Southampton. A teraz, panie Holmes, powiedz, jak mi radzisz postąpić?
-- Dlaczego sir Henryk nie miałby wrócić do domu swych ojców?
-- Wydaje się to rzeczą naturalną, a jednak, jeśli weźmiemy pod
uwagę, że każdego z Baskervillów, który tam przebywa, czeka śmierć
nagła i gwałtowna... Jestem pewien, że gdyby sir Karol mógł był ze
mną mówić przed katastrofą, byłby mi zakazał wprowadzać ostatniego
z rodu do owej przeklętej rezydencyi. Z drugiej strony, dobrobyt
całej okolicy zależy od przebywania dziedzica w Baskerville Hall.
Całe dzieło, zapoczątkowane przez sir Karola, pójdzie w niwecz,
jeśli nikt nie zamieszka na zamku. Boję się, aby dobro tej okolicy
nie skłoniło mnie do nielojalnego postąpienia z sir Henrykiem
i dlatego proszę pana o radę.
Holmes zastanawiał się długą chwilę.
-- Zatem -- odezwał się -- według pańskiego przekonania, jakaś siła
nieczysta grozi w tych stronach Baskervillom. Wszak pan w to wierzy
święcie?
-- Gotów jestem przypuszczać, że tak jest.
-- W takim razie, ta siła nieczysta może pastwić się nad Baskervillem
równie dobrze w Londynie, jak i w Devonshire. Szatan, którego
działanie byłoby umiejscowione, nie byłby groźnym.
-- Starasz się pan ośmieszyć moją obawę, panie Holmes. Lecz gdybyś
sam widział te rzeczy nadprzyrodzone, odechciałoby ci się żartów.
Z pańskich słów miarkuję, że ów młodzieniec jest równie bezpieczny
w Londynie, jak i w Devonshire. Przybywa za pięćdziesiąt minut. Cóż
mi pan radzisz?
-- Radzę wziąć dorożkę, zawołać psa, który skowyczy za drzwiami
i jechać na dworzec Waterloo na spotkanie sir Henryka Baskerville.
-- A potem?
-- A potem nic mu pan nie powiesz, dopóki nie namyślę się w tym
względzie.
-- Jak długo potrzebujesz pan namyślać się?
-- Dwadzieścia cztery godziny. Poproszę cię, doktorze Mortimer, abyś
mnie odwiedził jutro rano o dziesiątej. A zechciej przywieźć ze sobą
sir Henryka Baskerville. To mi ułatwi wykonanie mego planu.
-- Zrobię, jak pan chcesz.
Doktor zapisał godzinę na mankiecie i wyszedł. Pan Holmes zatrzymał go
na schodach.
-- Jeszcze jedno pytanie -- rzekł. -- Powiadasz pan, że przed śmiercią
sir Karola kilku ludzi widziało to zjawisko na łące?
-- Tak, trzech ludzi.
-- Czy który z nich widział je potem?
-- Nie wiem.
-- Dziękuję panu. Dowidzenia.
Holmes powrócił na swoje miejsce. Był widocznie zadowolony.
-- Wychodzisz, Watson? -- rzekł.
-- Czy potrzebujesz mojej pomocy?
-- Nie, mój drogi. Poproszę cię o nią dopiero w chwili działania.
Sprawa wyjątkowa. Przechodząc obok Bradleya, zechciej wstąpić do
sklepu i każ mi przynieść paczkę najmocniejszego tytoniu. Jeżeli
możesz, byłbym ci bardzo obowiązany, gdybyś tu nie wracał przed
wieczorem, a wtedy zestawimy nasze wrażenia i poglądy.
Wiedziałem, że samotność jest niezbędną mojemu przyjacielowi
w chwilach, gdy zastanawiał się nad poszlakami spraw kryminalnych, gdy
wyciągał wnioski i tworzył teorye, które okazywały się zawsze
słusznemi. To też cały dzień spędziłem w klubie i dopiero około
dziewiątej powróciłem do mieszkania przy Bakerstreet.
Gdy drzwi otworzyłem, zdało mi się, że w mieszkaniu był pożar;
światło lampy ukazywało się jakby za czarną mgłą. Po chwili
zmiarkowałem, że dym pochodzi nie od ognia, lecz od mocnego tytoniu.
Wśród kłębów ujrzałem Holmesa w szlafroku. Siedział w fotelu
z fajeczką w ustach. Na stole leżało kilka zwitków papieru.
Odkaszlnąłem.
-- Zaziębiłeś się? -- spytał.
-- Nie, ale można się tu udusić.
-- Otwórz okno. Widzę, że spędziłeś cały dzień w klubie...
-- Po czem to miarkujesz, Holmes?
-- Jesteś rzeźwy, pachnący, w dobrym humorze. Nigdy nie domyślisz się,
gdzie ja byłem.
-- Nie będę nad tem suszył głowy. Powiesz mi sam.
-- A więc byłem w Devonshire.
-- Myślą?
-- Tak. Moje ciało pozostało tutaj, na tym fotelu, i skonsumowało dwa
olbrzymie imbryki kawy i niezliczoną moc tytoniu. Po twojem wyjściu
posłałem do Stamforda po mapę tej okolicy i błądziłem po niej przez
dzień cały. Pochlebiam sobie, że każda piędź ziemi jest mi teraz
dobrze znana.
-- To zapewne mapa o wielkiej skali?
-- Tak.
Rozwinął ją i położył na kolanie.
-- Widzisz -- mówił -- oto łąka, a to -- Baskerville Hall.
-- Naokoło las.
-- Istotnie. A oto Aleja Wiązów, na lewo od łąki. Tu jest wioska
Grimpen, w której doktor Mortimer obrał swoją główną kwaterę.
W obrębie mil pięciu mało jest ludzkich siedzib. Oto Lafter Hall.
Tu -- domek przyrodnika Stapleton. Tutaj dwie formy: High Tore
i Fulmire. O czternaście mil dalej -- więzienie państwowe Princetown.
Dokoła i pośrodku -- łąki i trzęsawiska. Taki jest teren, na którym
rozegrała się owa tragedya. Postaramy się odtworzyć wszystkie jej
sceny i akty.
-- Miejscowość bezludna.
-- Tak. Dyabeł mógł się na niej rozgościć...
-- A zatem i pan skłaniasz się do nadprzyrodzonych wyjaśnień...
-- Sługami Dyabła mogą być ludzie z krwi i kości. Należy
przedewszystkiem rozstrzygnąć dwa zagadnienia: popierwsze, czy zaszła
zbrodnia? Powtóre: w jaki sposób ją spełniono? Jeżeli doktor Mortimer
nie jest w błędzie, jeśli okaże się, że mamy do czynienia
z nadprzyrodzonemi siłami, w takim razie dochodzenia sądowe są
bezużyteczne. Ale musimy wyczerpać wszelkie inne hypotezy, zanim
dojdziemy do tego wniosku. Możebyś zamknął okno. Znajduję, że
skoncentrowana atmosfera pomaga do skupienia myśli. Czy zastanawiałeś
się w ciągu dnia nad tą sprawą?
-- Myślałem o niej dużo. Jest istotnie dziwna.
-- Są w niej punkty charakterystyczne. I tak, naprzykład, zmiana
śladów.
-- Doktor Mortimer wyjaśnił to w ten sposób, że sir Karol szedł potem
na palcach.
-- Doktor powtórzył tylko to, co jakiś dudek powiedział na śledztwie.
Pocóżby sir Baskerville miał chodzić na palcach? Nie, on poprostu
biegł, _uciekał_, aż wreszcie padł twarzą na ziemię.
-- Przed czemże uciekał?
-- To właśnie należy wyświetlić! Są poszlaki, że już był
wylękniony, zanim począł uciekać.
-- Skąd wiesz?
-- Przypuszczam, że nastraszyło go coś, co ujrzał na łące. Ten widok
pozbawił go przytomności, bo inaczej nie byłby uciekał w stronę
przeciwną, zamiast biedz ku pałacowi. Jeżeli świadectwo cygana jest
wiarogodne, -- biegnąc, wołał o pomoc, a pędził tam, skąd pomoc
w żaden sposób nadejść nie mogła. Dalej: na kogo czekał owej nocy
i dlaczego czekał w Alei Wiązów, zamiast w domu?
-- Wiec sądzisz, że czekał na kogoś?
-- Był niemłody, chory. Zapewne mógł był wyjść na spacer, ale nie
w taką noc, ciemną, wilgotną. Czemu stał przez pięć do dziesięciu
minut przy furtce, jak to wywnioskował doktor Mortimer z popiołu
cygara?
-- Wszak sir Karol wychodził co wieczór?
-- Wątpię, czy co wieczór po dziesięć minut stawał przy furtce. Wiemy
nawet, że zwykł był unikać łąki. Przeciwnie, owego wieczora czekał
przy niej. Było to w wilię jego odjazdu do Londynu. Rzecz zaczyna się
rozjaśniać. Mój drogi, podaj mi skrzypce. Mówmy o czem innem. Dajmy
pokój tej sprawie aż do przybycia doktora Mortimer i sir Henryka
Baskerville.


IV
Sir Henryk Baskerville.

Zjedliśmy wcześnie śniadanie. Holmes czekał na zapowiedzianą wizytę.
Nasi klienci stawili się punktualnie. Biła właśnie dziesiąta, gdy do
pokoju bawialnego wszedł doktor Mortimer, a za nim młody baronet.
Ten ostatni był niewielkiego wzrostu, silnie zbudowany, miał lat ze
trzydzieści, włosy i oczy ciemne; gęste czarne brwi nadawały jego
twarzy wyraz stanowczy, a nawet srogi. Z całej jego postawy
i ogorzałego oblicza było znać, że dużo przebywał na świeżem
powietrzu; wyglądał na skończonego gentlemana.
-- Oto sir Henryk Baskerville -- prezentował doktor Mortimer.
-- Tak, jestem tu we własnej osobie, a co dziwniejsza, panie Holmes,
że gdyby mój przyjaciel nie zaproponował mi tej wizyty, sam przybyłbym
do pana.
-- Niechże pan siada. Czyżby od pańskiego przybycia do Londynu
zdarzyłoby się panu coś niezwykłego?
-- Zażartowano ze mnie. Dziś rano dostałem ten list.
Sir Henryk położył na stole kopertę; wszyscy nachyliliśmy się nad
nią. Była to zwykła, szara koperta; adres: _Sir Henryk Baskerville_,
_Northumberland Hotel_ -- wypisany był drukiem, stempel Charing Cross
i data na kopercie z poprzedniego wieczora.
-- Kto wiedział, że pan zatrzyma się w Northumberland Hotel? -- spytał
Holmes, spoglądając bystro na swego klienta.
-- Nikt nie mógł wiedzieć. Zdecydowałem się dopiero po spotkaniu
doktora Mortimer.
-- Doktor Mortimer mieszkał już tam zapewne?
-- Bynajmniej. Zatrzymałem się u znajomego -- odparł doktor. -- Nie
było żadnych poszlak, wskazujących, że chcemy stanąć w tym właśnie
hotelu.
-- Hm! ktoś widocznie śledzi pańskie kroki.
Holmes wyjął z koperty papier dużego formatu, rozłożył go na stole.
Na środku arkusza było jedno zdanie. Brzmiało w te słowa:
_Jeżeli dbasz o życie, strzeż się trzęsawiska_
Tylko jedno słowo: „trzęsawiska” było wypisane drukowanemi literami,
atramentem.[A]
-- A teraz, panie Holmes -- rzekł sir Henryk Baskerville -- może mi pan
wytłómaczy, co znaczą te słowa i kto interesuje się moją osobą?
-- Cóż pan o tem myślisz, doktorze Mortimer? Musisz chyba przyznać, że
niema w tem nic nadnaturalnego.
-- Nie, lecz te słowa mogą być skreślone przez kogoś, kto wierzy
w nadprzyrodzoną siłę, rządząca tą sprawą.
-- Jaką sprawą? -- podchwycił sir Henryk Baskerville. -- Widzę, że
panowie jesteście lepiej odemnie powiadomieni o moich interesach.
-- Zanim stąd wyjdziesz, sir Henryku, będziesz wiedział to, co i my --
oświadczył Sherlock Holmes. -- Tymczasem zajmiemy się tym ciekawym
dokumentem. List został naklejony i wrzucony do skrzynki wczoraj
wieczorem. Czy masz wczorajszy _Times_, Watson?
-- Leży tutaj.
-- Proszę cię o niego. Chcę zobaczyć wewnętrzną kolumnę z artykułem
wstępnym.
Przebiegł okiem wzdłuż szpalty.
-- Artykuł wstępny traktuje o wolnym handlu. Pozwólcie mi odczytać
z niego jeden ustęp:
„Nie należy się łudzić, że taryfa protekcyjna osłoni nasz
przemysł. Takie prawo zmniejszy tylko obieg kapitałów i sprawi,
że życie będzie droższem w Anglii. Jeżeli więc dbasz o swój
dobrobyt, szanowny obywatelu, strzeż się głosować za rzecznikami
tej idei”.
-- Cóż o tem myślisz, Watson? -- zawołał Holmes, zacierając ręce
z radości. -- Czy nie znajdujesz, że wyrażone poglądy są bardzo
głębokie?
Doktor Mortimer spojrzał na Holmesa z zaciekawieniem; sir Henryk był
widocznie zdziwiony.
-- Nie znam się na taryfach -- rzekł -- ale nie widzę, aby te słowa
miały nas wprowadzić na trop autora listu.
-- I owszem, Watson zna mój system. Czy zrozumiałeś znaczenie tego
zdania dla naszej sprawy?
-- Przyznaję, że nie widzę żadnej łączności pomiędzy temi słowami
a przestrogą, zawartą w liście anonimowym.
-- A jednak, kochany Watson, łączność jest tak ścisła, że jedno
wypływa z drugiego. _Życie_, _dbasz_, _strzeż się_ -- czyż nie widzisz,
skąd są wzięte owe słowa?
-- Masz pan słuszność! -- zawołał sir Henryk.
-- Wszelkie wątpliwości rozprasza fakt, że słowa zostały wycięte
w całości, nie zaś pojedynczemi literami, a nawet widzimy dwa słowa
wycięte razem: _dbasz o_...
-- Doprawdy, panie Holmes, to przechodzi wszelkie pojęcie! -- rzekł
doktor Mortimer, patrząc na mego przyjaciela ze zdumieniem. -- Nie
dość, że pan poznałeś odrazu, iż słowa zostały wycięte z dziennika,
ale domyśliłeś się, z którego. Powiedz-że nam, jakim sposobem?
-- Sądzę, że potrafiłbyś, doktorze, odróżnić czaszkę Murzyna od
czaszki Eskimosa?
-- Naturalnie. Badanie czaszek -- to moja specyalność.
-- Dla moich oczu różnica pomiędzy _burgosowemi_ czcionkami artykułów
wstępnych _Timesa_ a _petitowym_ drukiem pism wieczornych jest tak
wielka, jak dla pana pomiędzy czaszką Eskimosa a Murzyna. Badanie
druków jest elementarzem wiedzy _detektywa_.
-- O ile można przypuszczać, te słowa zostały wycięte scyzorykiem.
-- Nie; nożyczkami i to bardzo ostremi i krótkiemi. Po wycięciu
naklejono je gumą na papierze.
-- Ale dlaczego słowo: _trzęsawisko_ zostało wypisane ręcznie?
-- Bo niema go w artykule.
-- Czy coś jeszcze zwróciło pańską uwagę, panie Holmes? -- pytał sir
Henryk.
-- Dostrzegam parę wskazówek, choć starano się zatrzeć wszelkie
ślady. Adres wypisany literami drukowanemi ręką niewprawną, ale
skądinąd _Times_ jest czytywany przez ludzi inteligentnych.
Wyprowadzam stąd wniosek, że autorem anonimu jest człowiek
wykształcony, który chce uchodzić za nieuka; sam fakt, że ukrywa
swe pismo, dowodzi, że pan znasz, lub że mógłbyś poznać to pismo.
Dalej: słowa nie są naklejone w prostej linii; i tak, naprzykład,
_życie_ nie jest na swojem miejscu właściwem. To świadczy
o niedbałości lub o wzruszeniu. Przypuszczam raczej to ostatnie.
Korespondent śpieszył się widocznie... ale dlaczego? Wiedział,
że list, wrzucony wieczorem, choćby najpóźniej, dojdzie rąk sir
Henryka nazajutrz przed jego wyjściem z hotelu. Czyżby ów nieznajomy
bał się, że mu przerwą robotę?
-- Wkraczamy teraz w dziedzinę domysłów -- wtrącił doktor Mortimer.
-- Powiedz pan raczej, że na pole prawdopodobieństw. Może to pan
nazwać domysłem, ale ja jestem pewien, że adres został skreślony
w hotelu.
-- Skąd pan to wie?
-- Jeżeli panowie przyjrzycie mu się dokładnie, to zmiarkujecie, że
piszący miał kłopot z piórem i atramentem. Pióro pryskało dwa razy
w jednem słowie, i wyschło trzy razy przy wypisywaniu tak krótkiego
adresu, co dowodzi, że było bardzo mało atramentu w kałamarzu. Otóż
w domu prywatnym rzadko się zdarza, aby atrament wysechł i żeby pióro
było w tak złym stanie. Ale wiadomo, czem są pióra i kałamarze
hotelowe. Sądzę, że badając kałamarze w hotelach w pobliżu Charing
Cross, znajdziemy wycięty numer _Timesa_ i zdołamy odszukać osobę,
która ten list przesłała.
Obejrzał starannie papier, na którym były przyklejone słowa, ale nie
mógł dojrzeć nic osobliwego.
-- Czy zdarzyło się panu co jeszcze od chwili, gdyś pan przybył do
Londynu? -- spytał sir Henryka.
-- Nic zgoła.
-- Czy nie zauważyłeś pan, że pana śledzą?
-- Nie. Któżby miał ochotę mnie śledzić? Nikt mnie tu nie zna.
-- Czy nie miał pan jakiej niespodzianki?
-- Żadnej. Chyba tę tylko, że mi zginął jeden but.
-- Zginął panu but? A to w jaki sposób?
-- Znajdziesz go pan zapewne po powrocie do hotelu. Nie warto trudzić
pana Holmes takiemi drobiazgami -- przerwał mu doktor Mortimer.
-- Przepraszam; to nie jest drobiazg -- zaprzeczył detektyw. -- Jakże
to było?
-- Wystawiłem na korytarz oba buty do czyszczenia. Nazajutrz był tylko
jeden. Posługacz nie wiedział, co się stało z drugim. Kupiłem te buty
wczoraj i nie miałem ich wcale na nogach.
-- Jeżeli ich pan nie nosiłeś, czemu je dawałeś do czyszczenia?
-- Buty przechodziły przez tyle rąk w sklepie, że potrzebują
czyszczenia.
-- A zatem wczoraj, po przyjeździe do Londynu, robiłeś pan sprawunki?
-- Robiłem ich dużo. Towarzyszył mi doktor Mortimer. Bo to muszę
panu wyznać, że, pędząc życie swobodne, na świeżem powietrzu,
zaniedbałem się trochę, a trzeba było przygotować się do odegrania
roli pana licznych włości. Pomiędzy innemi kupiłem te żółte buty,
zapłaciłem za nie sześć szylingów. Ale ukradli mi jeden, zanim je
włożyłem na nogi.
-- To dziwne. Na co może się zdać jeden but? -- zastanawiał się
Sherlock Holmes.
-- A teraz, panowie -- rzekł baronet -- czekam na spełnienie
obietnicy. Chciałbym się dowiedzieć o tem, co ukrywaliście przedemną.
-- Pańskie żądanie jest słuszne -- odparł Holmes. -- Doktorze
Mortimer, sądzę, że masz obowiązek opowiedzieć sir Henrykowi to,
coś nam opowiadał.
Otrzymawszy taką zachętę, lekarz wyjął papiery z kieszeni
i przedstawił całą sprawę nowemu baronetowi.
Sir Henryk Baskerville słuchał uważnie, przerywając od czasu do czasu
okrzykiem zdziwienia.
-- Ha! widzę, żem otrzymał spadek, do którego przywiązana jest jakaś
zemsta -- rzekł wreszcie, gdy opowiadanie dobiegło końca. -- Ma się
rozumieć, słyszałem o owym psie od czasów niepamiętnych, jeszcze z ust
moich nianiek. Dotychczas jednak nie przywiązywałem wagi do tej
legendy. Teraz widzę, że śmierci mojego stryja towarzyszyły istotnie
okoliczności tajemnicze. Panowie sami jeszcze nie wiecie, czy ta
sprawa wchodzi w zakres działania policyantów, czy też pastorów.
A w dodatku dostaję ów list zagadkowy...
-- Widać z niego, że ktoś śledzi łąkę i przyległe do niej pustkowia
i trzęsawiska -- rzekł doktor Mortimer.
-- I że ktoś jest dla pana źle usposobionym, bo inaczej druga osoba
nie miałaby powodu ostrzegać go o niebezpieczeństwie.
-- A może, dla wiadomych im przyczyn, chcą oddalić stąd sir Henryka.
-- I to jest możliwem, i wdzięczny jestem panu, doktorze Mortimer, że
mnie tę myśl poddałeś. Obecnie chodzi o to, czy sir Henryk ma, czy też
nie ma wyruszyć do Baskerville Hall?
-- Czemużby nie miał?
-- Zdaje się, że panu tam grozi niebezpieczeństwo.
-- Czy mówisz pan o niebezpieczeństwie ze strony ludzi, czy też ze
strony czworonożnego wroga Baskervillów?
-- Nasze badania to wykryją.
-- Bądź co bądź, jestem zdecydowany. Niema w piekle takiego szatana,
ani na ziemi takiego człowieka, któryby mi przeszkodził zamieszkać
w domu moich przodków.
Przy tych słowach sir Henryk brwi zmarszczył, z oczu posypały mu się
iskry. Widocznie śmiały duch Baskervillów nie wygasł w ostatnim
potomku rodu.
-- Teraz -- mówił dalej -- muszę zastanowić się nad tem, com się
dowiedział. Chciałbym mieć godzinkę czasu do namysłu. Jest wpół do
pierwszej. Wracam do hotelu. Możebyście panowie przyszli tam do mnie
na śniadanie o drugiej? Wówczas będę mógł powiedzieć, co o tem
wszystkiem myślę.
-- Dobrze. Stawimy się na oznaczoną godzinę.
-- A zatem dowidzenia.
Po wyjściu naszych gości, Holmes zerwał się i zawołał:
-- Watson, bierz kapelusz i laskę. Niema chwili czasu do stracenia.
Wybiegł z pokoju w szlafroku; w minutę potem ukazał się w surducie.
Zbiegliśmy ze schodów. Na ulicy zobaczyliśmy sir Henryka i doktora
Mortimer o paręset metrów przed sobą. Szli w kierunku Oxford street.
-- Czy mam ich dogonić i zatrzymać? -- spytałem.
-- Broń Boże! -- odparł. -- Twoje towarzystwo wystarcza mi
najzupełniej. Ci panowie dobrze robią, że idą się przejść. Dzień
ładny.
Szedł krokiem przyśpieszonym, aż dopóki przestrzeń pomiędzy nami
a tamtymi nie zmniejszyła się o połowę; następnie, trzymając się
wciąż o sto łokci od nich, szedł za nimi przez całą Oxford Street
aż do Regent Street. Nasi przyjaciele zatrzymali się raz przed
wystawą sklepową. Holmes stanął także. Po chwili wydał cichy okrzyk
zadowolnienia. Spojrzałem w kierunku jego wzroku i zobaczyłem, że
dorożka z siedzącym w niej mężczyzną, która zatrzymała się po
drugiej stronie ulicy, jedzie znowu dalej.
-- Chodźmy, Watson. Trzeba mu się przyjrzeć.
Dostrzegłem czarną, puszystą brodę i oczy, świdrujące nas po przez
szybę dorożki. W tejże chwili podniosło się okienko w pudle,
nieznajomy rzucił parę słów woźnicy i dorożka pomknęła szybko
w stronę Regent Street.
Holmes obejrzał się za drugą, ale nie było żadnej niezajętej.
Popędził pieszo, ale dorożka jechała tak szybko, że niepodobna
było jej dogonić. Niebawem zniknęła nam z oczu.
-- Tam do kata! -- zaklął mój przyjaciel. -- Tośmy się urządzili! Nie
do darowania!...
-- Kto to był? -- spytałem.
-- Nie mam pojęcia.
-- Zapewne szpieg.
-- Z tego, com słyszał od Baskervilla, przypuszczam, że od chwili jego
przybycia do Londynu ktoś go śledzi, bo inaczej, skądby wiedziano tak
szybko, że stanął w hotelu Northumberland? A jeżeli go śledzili
w pierwszym dniu pobytu, niewątpliwie będą śledzić dalej.
Zauważyłeś zapewne, że podczas gdy doktor Mortimer czytał,
wyglądałem dwukrotnie przez okno.
-- Spostrzegłem to.
-- Otóż patrzałem, czy nikt nie stoi po przeciwnej stronie ulicy; ale
nie było nikogo. Mam do czynienia z przebiegłym lisem, a choć
dotychczas nie mogę zmiarkować czy ów nieznajomy pragnie zguby sir
Henryka, czy też chce go przed niebezpieczeństwem uchronić, czuję, że
trzeba się z nim liczyć. Po wyjściu sir Baskerville'a wybiegłem co
tchu, aby zobaczyć jego cień. Ale ten człowiek wsiadł do dorożki,
sądząc, że w ten sposób nie zwróci na siebie uwagi.
-- Oddaje go to na łaskę i niełaskę dorożkarza. Szkoda, że nie
dostrzegliśmy numeru -- zauważył Watson.
-- Mój drogi, czyż sądzisz, że mogłem przeoczyć tak ważny
szczegół? Zapamiętałem numer dorożki... 2704. Ale tymczasem
na nic się to nie zda. Zrobiłem wielkie głupstwo... Zamiast
śledzić dorożkę zprzodu, trzeba było zawrócić się i wsiąść do
pierwszej lepszej, znajdującej się ztyłu. W ten sposób moglibyśmy
jechać za nią, albo kazać się zawieźć wprost do Northumberland
Hotel i tam czekać. Zbytnia gorliwość była wielkim błędem. Nasz
przeciwnik nie omieszkał z niego skorzystać.
Szliśmy powoli przez Regent Street. Doktor Mortimer i jego towarzysz
oddawna już zniknęli nam z oczu.
-- Nie warto ich śledzić -- rzekł Holmes. -- Tamten już umknął
i nie pojawi się zapewne. Trzeba korzystać z tych nici, które
trzymamy w ręku. Czy zapamiętałeś twarz nieznajomego?
-- Zapamiętałem tylko brodę.
-- I ja także; wyprowadzam stąd wniosek, że była przyprawiona. Wejdźmy
tutaj.
Weszliśmy do hotelu. Zarządzający przyjął Holmesa z wielką
radością.
-- Jak widzę, pamiętasz, Wilson, drobną przysługę, którą miałem
sposobność ci wyświadczyć -- rzekł mój przyjaciel.
-- Nie zapomnę jej nigdy. Uratowałeś mi pan honor i życie.
-- Przesadzasz, mój drogi. Wszak macie tu posługacza nazwiskiem
Cartridge, który wykazał dużo sprytu podczas śledztwa.
-- Tak; jest jeszcze u nas.
-- Czy mógłbyś zadzwonić na niego? Dziękuję. A chciałbym też
zmienić pięciofuntowy banknot.
W sieni ukazał się chłopak czternastoletni, zwinny, wesoły
i rozgarnięty. Stanął przed detektywem w postawie pełnej
uszanowania.
-- Proszę o spis hotelów. Dziękuję. Patrz, Cartridge: oto nazwiska
dwudziestu trzech hotelów w pobliżu Charing Cross. Widzisz?
-- Tak, panie.
-- Zwiedzisz każdy z nich po kolei.
-- Dobrze, panie.
-- Zaczniesz od dania szylinga portyerowi. Oto masz dwadzieścia trzy
szylingi.
-- Dobrze, panie.
-- Będziesz mówił, że potrzebne ci są gazety wczorajsze, że szukasz
ważnego ogłoszenia, które miało być umieszczone w jednej z nich, ale
nie wiesz -- w której.
-- Rozumiem, panie.
-- W istocie będziesz szukał numeru _Timesa_, w którym kilka słów
zostało wyciętych nożyczkami. Oto jest jeden egzemplarz. Na tej
stronicy. Czy poznasz ją?
-- Poznam.
-- Za każdym razem portyer, stojący we drzwiach, wezwie portyera,
siedzącego w sieni -- i temu dasz po szylingu. Oto dwadzieścia trzy
szylingi. Zapewne na 23 razy -- 20 razy usłyszysz, że spalono
wczorajsze gazety; w trzech hotelach dadzą ci całą plikę; będziesz
wśród niej szukał tego numeru _Timesa_. Prawdopodobnie go nie
znajdziesz. Oto dziesięć szylingów na nieprzewidziane wydatki. Wypraw
do mnie depeszę przed wieczorem na Baker Street. A teraz, Watson,
musimy dowiedzieć się o dorożkarza Nr. 2104, potem wstąpimy do galeryi
obrazów przy Bond Street, dla zapełnienia sobie czasu do godziny
drugiej.


V.
Trzy nici urwane.

You have read 1 text from Polish literature.
Next - ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 3
  • Parts
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 1
    Total number of words is 4047
    Total number of unique words is 1925
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    33.8 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 2
    Total number of words is 4210
    Total number of unique words is 1759
    26.1 of words are in the 2000 most common words
    35.9 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 3
    Total number of words is 4101
    Total number of unique words is 1874
    25.8 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 4
    Total number of words is 4158
    Total number of unique words is 1906
    24.2 of words are in the 2000 most common words
    35.4 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 5
    Total number of words is 4231
    Total number of unique words is 1844
    26.4 of words are in the 2000 most common words
    36.3 of words are in the 5000 most common words
    40.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 6
    Total number of words is 4223
    Total number of unique words is 1767
    27.1 of words are in the 2000 most common words
    37.2 of words are in the 5000 most common words
    42.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 7
    Total number of words is 4216
    Total number of unique words is 1829
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    35.5 of words are in the 5000 most common words
    39.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 8
    Total number of words is 4198
    Total number of unique words is 1914
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    33.6 of words are in the 5000 most common words
    39.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • ajemnica Baskerville'ów: dziwne przygody - 9
    Total number of words is 2412
    Total number of unique words is 1254
    25.2 of words are in the 2000 most common words
    34.9 of words are in the 5000 most common words
    39.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.