Romeo i Julia - 4

Total number of words is 4129
Total number of unique words is 1760
23.2 of words are in the 2000 most common words
31.2 of words are in the 5000 most common words
35.6 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
O, cóżeś miała do czynienia w piekle,
Naturo, kiedyś taki duch szatański
W raj tak pięknego ciała wprowadziła?
Byłaż gdzie książka tak ohydnej treści
W oprawie tak ozdobnej? Trzebaż, aby
Fałsz zamieszkiwał tak przepyszny pałac!
*Marta.* Niema czci, niema wiary, niema prawdy,
Niema sumienia w ludziach; sama zmienność,
Sama przewrotność, chytrość i obłuda.
Pietrze! dajno mi trochę akwawity.
Te smutki, te zgryzoty, te cierpienia
Robią mię starą. Przeklęty Romeo!
Hańba mu!
*Julia.* Bodaj ci język oniemiał
Za to przekleństwo! Romeo nie zrodzon
Do hańby; hańba-by wstydem spłonęła
Na jego czole, bo ono jest tronem,
Na którym honor śmiałoby mógł zostać
Koronowanym na monarchę świata.
O, jakże mogłam mu złorzeczyć!
*Marta.* Chceszże
Zbójcę krewnego twego uniewinniać?
*Julia.* Mamże potępiać mojego małżonka?
O biedny! któżby popieścił twe imię,
Gdybym ja, od trzech godzin twoja żona,
Miała je szarpać? Ależ, niegodziwy,
Za co ty mego zabiłeś krewnego!
Za to, że krewny niegodziwy zabić
Chciał mego męża. Precz, precz, łzy niewczesne!
Spłyńcie do źródła, które was wydało;
Dań waszych kropel przypada żalowi,
A nie radości, której ją płacicie,
Mój mąż, co Tybalt go chciał zabić, żyje,
A Tybalt, co chciał zabić mego męża,
Śmierć poniósł; w tem pociecha. Czegóż płaczę?
Ha! doszło do mych uszu coś gorszego,
Niż śmierć Tybalta; co mię wskroś przeszyło.
Chętniebym o tem zapomniała, ale
To coś wcisnęło się tak w moją pamięć,
Jak karygodny czyn w umysł grzesznika.
_Tybalt nie żyje -- Romeo wygnany!_
To jedno słowo: »wygnany«, zabiło
Tysiąc Tybaltów. Śmierć Tybalta była
Sama już przez się dostatecznym ciosem;
Jeśli zaś ciosy lubią towarzystwo
I gwałtem muszą mieć za sobą świtę,
Dlaczegóż w ślad tych słów: _Tybalt nie żyje!_
Nie nastąpiło: twój ojciec nie żyje,
Lub matka, albo i ojciec i matka?
Żal byłby wtenczas nie tyle ogólny;
Lecz gdy Tybalta śmierć ma za następstwo
To przeraźliwe: _Romeo wygnany!_
O, jednocześnie z tym wykrzykiem Tybalt,
Matka i ojciec, Romeo i Julia,
Wszyscy nie żyją. Romeo wygnany!
Z zbójczego tego wyrazu płynąca
Śmierć nie ma granic, ni miary, ni końca,
I żaden język nie odda boleści,
Jaką to straszne słowo w sobie mieści.
Gdzie moja matka i ojciec?
*Marta.* Przy zwłokach
Tybalta jęczą i łzy wylewają.
Chcesz tam panienka iść, to zaprowadzę.
*Julia.* Nie mnie oblewać łzami jego rany:
Moich przedmiotem Romeo wygnany.
Weź tę drabinkę. Biedna ty plecionko!
Ty zawód dzielisz z Romea małżonką;
Obie nas chybił los oczekiwany,
Bo on wygnany, Romeo wygnany!
Ty pozostajesz puścizną jałową,
A ja w panieńskim stanie jestem wdową.
Pójdź, nianiu, prowadź mię w małżeńskie łoże,
Nie mąż, już tylko śmierć w nie wstąpić może.
*Marta.* Czekajno, pójdę sprowadzić Romea,
By cię pocieszył. Wiem, gdzie on jest teraz.
Nie płacz: użyjem jeszcze tych plecionek,
I twój Romeo wnet przed tobą stanie.
*Julia.* O, znajdź go! daj mu w zakład ten pierścionek
I na ostatnie proś go pożegnanie.
_(Wychodzą)._

SCENA III.
Cela Ojca Laurentego.
_(Wchodzi O. Laurenty i Romeo)._
*O. Laurenty* _(wchodząc)_. Romeo! Pójdź tu, pognębiony człeku!
Smutek zakochał się w umyśle twoim,
I poślubiony jesteś niefortunnie.
*Romeo.* Cóż tam, cny ojcze? Jakiż wyrok księcia?
I jakaż dola nieznana ma zostać
Mą towarzyszką?
*O. Laurenty.* Zbyt już oswojony
Jest mój syn drogi z takim towarzystwem.
Przynoszę-ć wieści o wyroku księcia.
*Romeo.* Jakiżby mógł być łaskawszy, prócz śmierci?
*O. Laurenty.* Z ust jego padło łagodniejsze słowo:
Wygnanie ciała, nie śmierć ciała, wyrzekł.
*Romeo.* Wygnanie? Zmiłuj się, jeszcze śmierć dodaj!
Wygnanie bowiem wygląda okropniej,
Niż śmierć. Zaklinam cię, nie mów: wygnanie.
*O. Laurenty.* Wygnany jesteś z obrębu Werony,
Zbierz męstwo, świat jest długi i szeroki.
*Romeo.* Zewnątrz Werony niema, niema świata,
Tylko tortury, czyściec, piekło samo!
Stąd być wygnanym, jest to być wygnanym
Ze świata; być zaś wygnanym ze świata,
Jest to śmierć ponieść; wygnanie jest zatem
Śmiercią barwioną. Mieniąc śmierć wygnaniem,
Złotym toporem ucinasz mi głowę,
Z uśmiechem patrząc na ten cios śmiertelny.
*O. Laurenty.* O ciężki grzechu! O, niewdzięczne serce!
Błąd twój pociąga z prawa śmierć za sobą:
Książę, ujmując się jednak za tobą,
Prawo życzliwie usuwa na stronę,
I groźny wyraz: śmierć, w wygnanie zmienia.
Łaska to, i ty tego nie uznajesz?
*Romeo.* Katusza to, nie łaska. Niebo tu jest,
Gdzie Julia żyje; lada pies, kot, lada
Mysz marna, lada nikczemne stworzenie
Żyje tu w niebie, może na nią patrzeć,
Tylko Romeo nie może. Mdła mucha
Więcej ma mocy, więcej czci i szczęścia,
Niźli Romeo; jej wolno dotykać
Białego cudu, drogiej ręki Julii,
I nieśmiertelne z ust jej kraść zbawienie;
Z tych ust, co pełne westalczej skromności
Bez przerwy płoną i pocałowanie
Grzechem być sądzą; mucha ma tę wolność,
Ale Romeo nie ma: on wygnany.
I mówisz, że wygnanie nie jest śmiercią?
Nie maszli żadnej trucizny, żadnego
Ostrza, żadnego środka nagłej śmierci,
Aby mię zabić, tylko ten fatalny
Wyraz -- wygnanie? O księże, złe duchy
Wyją, gdy w piekle usłyszą ten wyraz:
I tyż masz serce, ty, święty spowiednik,
Rozgrześca grzechów i szczery przyjaciel,
Pasy drzeć ze mnie tem słowem: wygnanie?
*O. Laurenty.* Sentymentalny szaleńcze, posłuchaj!
*Romeo.* Znowu mi będziesz prawił o wygnaniu.
*O. Laurenty.* Dam ci broń przeciw temu wyrazowi;
Balsamem w przeciwnościach -- filozofia;
W tej więc otuchę czerp, będąc wygnanym.
*Romeo.* Wygnanym jednak! -- o, precz z filozofią!
Czyż filozofia zdoła stworzyć Julię?
Przestawić miasto? Zmienić wyrok księcia?
Nic z niej: bezsilna ona, nie mów o niej.
*O. Laurenty.* Szaleni są więc głuchymi, jak widzę.
*Romeo.* Jak mają nie być, gdy mądrzy nie widzą.
*O. Laurenty.* Dajże mi mówić; przyjm słowa rozsądku.
*Romeo.* Nie możesz mówić tam, gdzie nic nie czujesz.
[Page 57]
Bądź jak ja młodym, posiądź miłość Julii,
Zaślub ją tylko co, zabij Tybalta,
Bądź zakochanym jak ja i wygnanym
A wtedy będziesz mógł mówić; o, wtedy
Będziesz mógł sobie z rozpaczy rwać włosy
I rzucać się na ziemię, jak ja teraz,
Na grób zawczasu biorąc sobie miarę.
_(Rzuca się na ziemię. Słychać kołatanie)._
*O. Laurenty.* Cicho, ktoś puka; ukryj się, Romeo.
*Romeo.* Nie; chyba para powstała z mych jęków,
Jak mgła, ukryje mię przed ludzkim wzrokiem.
_(Kołatanie)._
*O. Laurenty.* Słyszysz? pukają znowu. Kto tam? Powstań,
Powstań, Romeo! Chcesz być wziętym? Powstań;
_(Kołatanie)._
Wnijdź do pracowni mojej. Zaraz, zaraz.
Cóż to za upór!
_(Kołatanie)._
Idę, idę, któż to
Tak na gwałt puka? Skąd wy? Czego chcecie?
*Marta* _(zewnątrz)._ Wpuśćcie mię, wnet się o wszystkim dowiecie.
Julia przysyła mię.
*O. Laurenty.* Witajże, witaj.
_(Wchodzi Marta)._
*Marta.* O! świętobliwy ojcze, powiedz, proszę,
Gdzie jest mąż mojej pani, gdzie Romeo?
*O. Laurenty.* Tu, na podłodze, łzami upojony.
*Marta.* Ach, on jest właśnie w stanie mojej pani,
Właśnie w jej stanie.
*O. Laurenty.* Nieszczęsna sympatio!
Smutne zbliżenie!
*Marta.* I ona tak leży
Płacząc i łkając, szlochając i płacząc.
Powstań pan, powstań, jeśli jesteś mężem!
O, powstań, podnieś się, przez wzgląd na Julię!
Dlaczego dać się przygnębiać tak srodze?
*Romeo.* Marto!
*Marta.* Ach, panie! Wszystko na tym świecie
Kończy się śmiercią.
*Romeo.* Mówiłaś o Julii?
Cóż się z nią dzieje? O, pewnie mię ona
Ma za mordercę zakamieniałego,
Kiedym mógł naszych rozkoszy dzieciństwo
Splamić krwią, jeszcze tak bliską jej własnej,
Gdzie ona? Jak się miewa i co mówi
Na zawód w świeżo błysłym nam zawodzie?
*Marta.* Nic, tylko szlocha i szlocha i szlocha;
To się na łóżko rzuca, to powstaje,
To woła: Tybalt!, to krzyczy: Romeo!
I znowu pada.
*Romeo.* Jak gdyby to imię,
Z śmiertelnej paszczy działa wystrzelone,
Miało ją zabić, tak jak jej krewnego
Zabiła ręka tego, co je nosi.
O! powiedz, powiedz mi, ojcze, przez litość,
W którym zakątku tej nędznej budowy
Mieszka me imię; powiedz, abym zburzył
To nienawistne siedlisko.
_(Dobywa miecza)._
*O. Laurenty.* Stój! Wstrzymaj
Dłoń rozpaczliwą! Czy jesteś ty mężem?
Postać wskazuje twoja, że nim jesteś;
Łzy twe niewieście, dzikie twoje czyny
Cechują wściekłość bezrozumną zwierza.
W pozornym mężu ukryta niewiasto!
Zwierzu, przybrany w pozór tego dwojga!
Ty mnie w zdumienie wprawiasz. Jakem kapłan!
Myślałem, że masz więcej hartu w sobie.
Tybaltaś zabił, chcesz zabić sam siebie.
I przez haniebny ten na siebie zamach
Zabić chcesz także tę, co żyje tobą?
Przecz tak uwłaczasz swemu urodzeniu,
Niebu i ziemi, skoro urodzenie,
Niebo i ziemia ci się śmieją? Wstydź się!
Krzywdzisz swą postać, swą miłość, swój rozum,
Boś ty jak lichwiarz bogaty w to wszystko,
Ale niczego tego nie używasz
W sposób mogący te dary ozdobić.
Kształtna twa postać jest figurą z wosku,
Skoro nie z męską cnotą idzie w parze;
Miłość twa w gruncie czczem krzywoprzysięstwem,
Skoro chcesz zabić tę, którejś ją ślubił.
Twój rozum, chluba kształtów i miłości,
Niezręczny w korzystaniu z tego dwojga,
Jest jak proch w flaszce płochego żołnierza,
Co się zapala z własnej jego winy
I razi tego, którego miał bronić.
Otrząś się, człeku! Julia twoja żyje;
Julia, dla której umrzeć byłeś gotów;
W temeś szczęśliwy. Tybalt chciał cię zabić,
Tyś jego zabił; w tem szczęśliwyś także.
Prawo, grożące ci śmiercią, zamienia
Śmierć na wygnanie, i w temeś szczęśliwy.
Stosy na głowie błogosławieństw dźwigasz,
Szczęście najwabniej wdzięczy się do ciebie,
A ty, jak dziewka zepsuta, kapryśna,
Fochasz się na tę szczodrotę fortuny.
Strzeż się, bo tacy marnie umierają.
Terazże idź do żony, jak to było
Wprzód umówione, i pociesz niebogę.
Pomnij wyjść jednak przed wart rozstawieniem;
Bo później przejść-byś nie mógł do Mantui,
Gdzie masz przebywać tak długo, aż znajdziem
Czas do odkrycia waszego małżeństwa,
Do pojednania waszych nieprzyjaciół,
Do przebłagania księcia, naostatek
Do sprowadzenia cię nazad, z radością
Dziesięćkroć sto tysięcy razy większą,
Niż teraźniejszy twój smutek. Waćpani
Idź naprzód; pozdrów ode mnie swą panią;
I każ jej naglić wszystkich do spoczynku,
Ku czemu żal ich ułatwi namowę,
Romeo przyjdzie niebawem.
*Marta.* O panie!
Mogłabym całą noc stać tu i słuchać,
Co też to może nauczoność! Biegnę
Uprzedzić moją panią, że pan przyjdziesz.
*Romeo.* Idź, proś ją, niech się gotuje mię zgromić.
*Marta.* Oto pierścionek, który mi kazała
Doręczyć panu. Spiesz się pan, już późno.
_(Wychodzi Marta)._
*Romeo.* O, jakże mi ten dar dodał otuchy!
*O. Laurenty.* Idź już; dobranoc! a pamiętaj
Wyjść jeszcze dzisiaj, nim zaciągną warty,
Albo w przebraniu wyjść jutro o świcie.
Osiądź w Mantui. Jeden z naszych braci
Nosić ci będzie od czasu do czasu
Zawiadomienie o każdym wypadku,
Jaki na twoją korzyść tu się zdarzy.
Daj rękę; późno już, bądź zdrów, dobranoc.
*Romeo.* Gdyby nie radość, co mię czeka, wczesny
Ten rozdział z tobą byłby zbyt bolesny.
Żegnam cię, ojcze.
_(Wychodzą)._

SCENA IV.
Pokój w domu Kapuletów.
_(Wchodzą: Kapulet, pani Kapulet i Parys)._
*Kapulet.* Tak smutny, panie, dotknął nas wypadek,
Żeśmy nie mieli czasu mówić z Julią.
Krewny nasz, Tybalt, był jej nader drogim,
Nam także, ale rodzim się, by umrzeć.
Dziś ona już nie zejdzie, bo już późno.
Gdyby nie twoje, hrabio, odwiedziny,
Ja sam-bym w łóżku był już od godziny.
*Parys.* Pora żałoby nie sprzyja zalotom;
Dobranoc, pani, poleć mnie swej córce.
*Pani Kapulet.* Najchętniej, zaraz jutro ją wybadam;
Na dziś zamknęła się, by żal swój spłakać.
*Kapulet.* Hrabio, za miłość naszego dziecięcia
Mogę ci ręczyć; mniemam, że się skłoni
Do mych przełożeń, co więcej, nie wątpię.
Pójdź do niej, żono, nim się spać położysz;
Oznajm jej cnego Parysa zamiary
I powiedzże jej, uważasz, iż w środę...
Zaczekaj, cóż to dzisiaj?
*Parys.* Poniedziałek.
*Kapulet.* A! poniedziałek! Zawcześnie we środę;
Odłóżmy to na czwartek; w ten więc czwartek
Zostanie żoną szlachetnego hrabi.
Będzieszli gotów? Czy ci to dogadza?
Cicho się sprawim; jeden, dwóch przyjaciół...
Gdybyśmy bowiem po tak świeżej stracie
Bardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio,
Mogliby myśleć, że za lekko bierzem
Zgon tak bliskiego krewnego; dlatego
Wezwiem przyjaciół z jakie pół tuzina,
I na tem koniec. Cóż mówisz na czwartek?
*Parys.* Radbym, o panie, żeby już był jutro.
*Kapulet.* To dobrze. Bądź nam zdrów. A więc we czwartek.
Wstąpże do Julii, żono, nim spać pójdziesz;
Przygotuj ją do ślubu. Bądź zdrów, hrabio.
Światła! hej! światła do mego pokoju!
Tak już jest późno, żebyśmy nieledwie
Mogli powiedzieć: tak rano. Dobranoc.
_(Wychodzą)._

SCENA V.
Pokój Julii.
_(Wchodzi Romeo i Julia)._
*Julia.* Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski,
Słowik to, a nie skowronek się zrywa
I śpiewem przeszył trwożne ucho twoje.
Co noc on śpiewa owdzie na gałązce
Granatu: wierzaj mi, że to był słowik.
*Romeo.* Skowronek to, ów czujny herold ranku,
Nie słowik; widzisz te zazdrosne smugi,
Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie?
Pochodnie nocy już się wypaliły
I dzień się wspina raźnie na gór szczyty.
Chcąc żyć, iść muszę, lub zostając -- umrzeć.
*Julia.* Owo światełko nie jest świtem; jest to
Jakiś meteor od słońca wysłany,
Aby ci służył w noc za przewodnika
I do Mantui rozjaśniał ci drogę;
Zostań więc, nie masz potrzeby się spieszyć.
*Romeo.* Niech mię schwytają, na śmierć zaprowadzą,
Rad temu będę, bo Julia chce tego.
Nie, ten brzask nie jest zapowiedzią ranku,
To tylko blady odblask lica Luny;
To nie skowronek, co owdzie piosenką
Bijąc w niebiosa, wznosi się nad nami.
Więcej mię względów skłania tu pozostać,
Niż nagle odejść. O, śmierci, przybywaj!
Chętnie cię przyjmę, bo Julia chce tego.
Cóż, luba? prawda, że jeszcze nie dnieje?
*Julia.* O, dnieje, dnieje! Idź, spiesz się, uciekaj!
Głos to skowronka brzmi tak przeraźliwie
I niestrojnymi, ostrymi dźwiękami
Razi me ucho. Mówią, że skowronek
Miło wywodzi; z tym się ma przeciwnie,
Bo on wywodzi nas z objęć wzajemnych.
Skowronek, mówią, z obrzydłą ropuchą
Zamienił oczy, o, radabym teraz,
Żeby był także i głos z nią zamienił,
Bo ten głos, w smutnej rozstania potrzebie,
Dzień przywołując, wywołuje ciebie.
Idź już, idź: ciemność coraz to się zmniejsza.
*Romeo.* A dola nasza coraz to ciemniejsza!
_(Wchodzi Marta)._
*Marta.* Pst! pst!
*Julia.* Co?
*Marta.* Starsza pani tu nadchodzi.
Dzień świta. Baczność, bo się narazicie!
_(Wychodzi)._
*Julia.* O, okno, wpuśćże dzień, a wypuść życie!
*Romeo* _(wychodząc przez okno)._
Bądź zdrowa! Jeszcze jeden uścisk krótki.
*Julia.* Już idziesz; o mój drogi! mój milutki!
Muszę mieć co dzień wiadomość o tobie;
A każda chwila równą będzie dobie.
Zgrzybieję licząc podług tej rachuby,
Nim cię zobaczę znowu, o mój luby.
*Romeo.* Ilekroć będę mógł, tylekroć twoję
Drogą troskliwość pewnie zaspokoję.
_(Znika za oknem)._
*Julia.* Jak myślisz, czy się znów ujrzymy kiedy?
*Romeo.* Nie wątpię o tem, najmilsza, a wtedy
Wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkaną
Kanwą do słodkich rozmów nam się staną.
*Julia.* Boże! przeczuwam jakąś ciężką dolę;
Wydajesz mi się teraz tam na dole,
Jak trup, z którego znikły życia ślady.
Czy mię wzrok myli? Jakiżeś ty blady!
*Romeo.* I twoja także twarz jak pogrobowa.
Smutek nas trawi. Bądź zdrowa! bądź zdrowa!
*Julia* _(odstępując od okna)._ O losie! ludzie mienią cię niestałym;
Toż więc przez zawiść tylko prześladujesz
Tych, co kochają stale? Bądź niestały,
Bo wtedy będę mogła mieć nadzieję,
Ze go niedługo będziesz zatrzymywał
I wrócisz nazad.
*Pani Kapulet* _(za sceną)._ Julio! czyś już wstała?
*Julia.* Któż to mię woła? Głos-że to mej matki?
Nie spałaż ona, czy wstała tak rano?
Jakiż niezwykły powód ją sprowadza?
_(Wchodzi pani Kapulet)._
*Pani Kapulet.* Jak się masz, Julciu?
*Julia.* Niedobrze mi, matko!
*Pani Kapulet.* Wciąż jeszcze płaczesz nad stratą Tybalta?
Chceszże go łzami dobyć z grobu? Choćbyś
Dopięła tego, wskrzesić go nie zdołasz.
Przestań więc: pewien żal może dowodzić
Wielkiej miłości, ale wielkość żalu
Dowodzi pewnej płytkości pojęcia.
*Julia.* Trudno na taką stratę nie być czułą.
*Pani Kapulet.* Tak, ale płacząc, czujesz tylko stratę,
Nie tego, po kim płaczesz, moje dziecko.
*Julia.* Tak czując stratę, mogę tylko płakać.
*Pani Kapulet.* Przyznaj się jednak, że nie tyle płaczesz
Nad jego śmiercią, jako raczej nad tem,
Że jeszcze żyje ten łotr, co go zabił.
*Julia.* Jaki łotr, pani?
*Pani Kapulet.* Tenci łotr, Romeo.
*Julia.* On i łotr żyją daleko od siebie.
Przebacz mu, Boże, tak jak ja przebaczam.
A przecież niema na świecie człowieka,
Któryby bardziej ciężył mi na sercu.
*Pani Kapulet.* Że mimo swoich niecnót jeszcze żyje.
*Julia.* Że go nie mogę dosiąc tym ramieniem,
Radabym sama módz się na nim zemścić.
*Pani Kapulet.* Dozna on zemsty; nie troszcz się i nie płacz,
Zlecę ja pewnej osobie w Mantui,
Gdzie ten wygnany renegat się schronił,
Dać mu traktament tak zniewalający,
Że wnet pośpieszy za Tybaltem. Wtedy
Będziesz, spodziewam się, zaspokojoną.
*Julia.* Nie zaspokoi mię Romeo nigdy,
Dopóki tylko żyć będzie; tak silnie
Boleść po krewnym rozjątrza mi serce.
O, pani, jeśli tylko znajdziesz kogo,
Co się podejmie podać mu truciznę,
Ja ją przyrządzę, by po jej wypiciu
Romeo zasnąć mógł jak najspokojniej.
Jakże mię korci słyszeć jego imię,
I nie módz zaraz dostać się do niego,
By przywiązaniu memu do Tybalta
Dać odwet na tym, co go zamordował.
*Pani Kapulet.* Znajdź ty sposoby, ja znajdę człowieka.
Terazże mam ci udzielić, dziewczyno,
Wesołych nowin.
*Julia.* Wesołe nowiny
Pożądanymi są w tak smutnych czasach.
Jakaż tych nowin treść, kochana matko?
*Pani Kapulet.* Masz troskliwego ojca, moje dziecię;
On to, ażeby smutek twój rozproszyć,
Umyślił i wyznaczył dzień na radość,
Tak dla cię jak i dla mnie niespodzianą.
*Julia.* Cóż to za radość, matko? mogęż wiedzieć?
*Pani Kapulet.* Ta a nie inna, że w ten czwartek z rana
Piękny, szlachetny, młody hrabia Parys
Ma cię uczynić szczęśliwą małżonką
W świętego Piotra kościele.
*Julia.* Na kościół
Świętego Piotra i Piotra samego!
Nigdy on, nigdy tego nie uczyni!
Żdumiewa mię ten pośpiech. Mam iść za mąż,
Nim ten, co moim ma być mężem, zaczął
Starać się o mnie, nim mi się dał poznać?
Proszę cię, matko, powiedz memu ojcu,
Że jeszcze nie chcę iść za mąż, a gdybym
Koniecznie miała iść, to bym wolała
Pójść za Romea, który, jak wiesz dobrze,
Jest mi z całego serca nienawistny,
Niż za Parysa. Ha! to mi nowina!
_(Wchodzi Kapulet i Marta)._
*Pani Kapulet.* Oto twój ojciec; powiedz mu to sama:
Zobaczym, jak on przyjmie twą odpowiedź.
*Kapulet.* Kiedy dzień kona, niebo spuszcza rosę;
Ale po skonie naszego krewnego
Pada ulewny deszcz. Cóż to, dziewczyno?
Czy jesteś cebrem? Ciągle jeszcze we łzach?
Ciągłe wezbranie? W małej swej istotce
Przedstawiasz obraz łodzi, morza, wiatru:
Bo twoje oczy, jakby morze, ciągle
Falują łzami; biedne twoje ciało
Jak łódź żegluje po tych słonych falach.
Wiatrem nakoniec są westchnienia twoje,
Które, ze łzami walcząc, a łzy z niemi,
Jeżeli nagła nie nastąpi cisza,
Strzaskają twoją łódkę. I cóż, żono?
Czyś jej zamiary nasze objawiła?
*Pani Kapulet.* Tak; ale nie chce i dziękuje za nie.
Bodajby była z grobem zaślubiona!
*Kapulet.* Co? Jak to? Nie chce? Nie chce? Nie chce, mówisz?
Nie jest nam wdzięczną? Nie pyszni się z tego?
Nie poczytuje sobie za szczyt szczęścia,
Niegodna, żeśmy jej najgodniejszego
Z werońskich chłopców wybrali za męża?
*Julia.* Nie pysznam z tego, alem wdzięczna za to.
Pyszną, zaiste, nie mogę być z tego,
Co nienawidzę; lecz wdzięczna być winnam
I za nienawiść w postaci miłości.
*Kapulet.* Cóż to znów? cóż to? Logika w spódnicy!
Pysznam i wdzięcznam, i zasię niewdzięcznam,
Jednak nie pysznam! Słuchaj, świdrzygłówko!
Nie dziękuj wdzięcznie, ni się pyszń z niepyszna,
Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek,
By pójść z Parysem do świętego Piotra;
Albo cię każę zawlec tam na smyczy.
Rozumiesz? Ty białaczko! ty szuswale;
Lalko łojowa!
*Pani Kapulet.* Wstydź się! czyś oszalał?
*Julia.* Błagam cię, ojcze, na klęczkach cię błagam,
Pozwól powiedzieć sobie tylko słowo.
*Kapulet.* Precz, wszetecznico! dziewko nieposłuszna!
Ja ci powiadam: gotuj się w ten czwartek
Iść do kościoła, lub nigdy, przenigdy
Na oczy mi się więcej nie pokazuj.
Nic nie mów, ani piśnij, ani trunij:
Palce mię świerzbią. Myśleliśmy, żono,
Że nas za skąpo Bóg pobłogosławił,
Dając nam jedno dziecko; teraz widzę,
Że i to jedno jest jednem za wiele,
I że w niej mamy bicz Boży. Precz, plucho!
Cyganko jakaś!
*Marta.* Błogosław jej, Boże!
Jegomość grzeszy, tak fukając na nią.
*Kapulet.* Doprawdy! Czy tak sądzi wasza mądrość?
Idź waść pytlować gębą z kumoszkami.
*Marta.* Nie mówięć bluźnierstw.
*Kapulet.* Terefere kuku!
*Marta.* Czyż mówić zbrodnia?
*Kapulet.* Milcz, stara trajkotko!
Schowaj swój rozum na babskie sejmiki:
Tu niepotrzebny.
*Pani Kapulet.* Za gorący jesteś.
*Kapulet.* Na miłość boską, to trzeba oszaleć!
W dzień, w noc, wieczorem, rano, w domu, w mieście,
Sam, w towarzystwie, we śnie i na jawie
Ciągle i ciągle rozmyślałem tylko
O jej zamęściu; i teraz, gdym znalazł
Dlań oblubieńca książęcego rodu,
Pana rozległych majątków, młodego,
Ukształconego, uposażonego
Dokolusieńka, jak mówią, w przymioty,
Jakich się można od mężczyzny żądać;
Trzeba, ażeby mi jedna smarkata,
Mazgajowata gęś odpowiadała:
_Nie chcę iść za mąż, nie mogę pokochać,
Jestem za młoda, wybaczcie mi, proszę._
Nie chcesz iść za mąż? a to nie idź, zgoda;
Ale mi nie właź w oczy; żeruj sobie,
Gdzie tylko zechcesz, byle nie w mym domu.
Zważ to, pamiętaj; nie zwykłem żartować.
Czwartek za pasem; przyłóż dłoń do serca;
Namyśl się dobrze; będzieszli powolna,
Znajdziesz dobrego we mnie przyjaciela;
A nie, to marniej, żebrz, jęcz, mrzyj pod płotem;
Bo, jak Bóg w niebie, nigdy cię nie uznam
Za moje dziecko i z mojego mienia
Nawet źdźbło nigdy ci się nie oberwie.
Com rzekł, dotrzymam. Wiesz, że jestem słowny.
_(Wychodzi)._
*Julia.* Nie masz litości w niebie, które widzi
Całą głębokość mojego cierpienia?
Ty mię przynajmniej nie odpychaj, matko!
Zwlecz to małżeństwo na miesiąc, na tydzień,
Albo mi pościel oblubieńcze łoże
W tymże grobowcu, w którym Tybalt leży.
*Pani Kapulet.* Nie mów nic do mnie, nic ci nie odpowiem;
Rób, co chcesz, wszystko mi to obojętne.
_(Wychodzi)._
*Julia.* O, Boże! O ty, moja karmicielko!
Poradź mi, powiedz, jak temu zaradzić?
Mój mąż na ziemi, moja wiara w niebie;
Jakżeż ta wiara ma na ziemię wrócić,
Nim mój mąż sam mi ją powróci z nieba
Po opuszczeniu ziemi? Daj mi radę.
Niestety! Że też nieba mogą nękać
Tak mdłą istotę jak ja! Nic nie mówisz?
Nie maszże żadnej pociechy, żadnego
Na to lekarstwa?
*Marta.* Mam-ci, a to takie:
Romeo na wygnaniu, i o wszystko
Można iść w zakład, że cię już nie przyjdzie
Nagabać więcej, chybaby ukradkiem.
Ponieważ tedy rzecz tak stoi, sądzę,
Ze nic lepszego nie masz do zrobienia,
Jak pójść za hrabię. Dalipan, to wcale,
Co się nazywa, przystojny mężczyzna.
Romeo kołek przy nim; orzeł, pani,
Nie ma tak pięknych, żywych, bystrych oczu,
Jak Parys. Nazwij mię hetką-pętelką,
Jeśli nie będziesz z kretesem szczęśliwa
W tem nowem stadle; bo ono jest stokroć
Lepsze, niż pierwsze; a choćby nie było,
To i tak tamten pierwszy już nie żyje;
Tak, jakby nie żył; przynajmniej dla ciebie,
Skoro, choć żyje, nie masz zeń pożytku.
*Julia.* Czy z serca mówisz?
*Marta.* Ba, i z duszy całej!
Jeśli nie z serca i nie z duszy, to je
Przeklnij oboje.
*Julia.* Amen!
*Marta.* Na co amen?
*Julia.* Bardzoś mi przez to dodała otuchy.
Idźźe i powiedz teraz mojej matce,
Ze naraziwszy się na gniew rodzica,
Poszłam do celi ojca Laurentego,
Odprawić spowiedź i wziąć rozgrzeszenie.
*Marta.* O, idę; to mi pięknie i roztropnie.
_(Wychodzi)._
*Julia.* Stara niecnoto! Zdradziecki szatanie!
Cóż jest niegodniej, cóż jest większym grzechem:
Czy tak mię kusić do krzywoprzysięstwa?
Czy lżyć małżonka mego temi usty,
Którymi tyle razy go pod niebo
Wznosiłam, chwaląc? Precz, uwodzicielko!
Serce me odtąd zamknięte dla ciebie.
Pójdę poprosić ojca Laurentego,
By mi dał radę, a jeśli żadnego
Na tę przeciwność nie będzie sposobu,
Znajdę moc w sobie wstąpienia do grobu.
_(Wychodzi)._


AKT CZWARTY.

SCENA I.
Cela Ojca Laurentego.
_(Ojciec Laurenty i Parys)._
*O. Laurenty.* W ten czwartek zatem? to bardzo pośpiesznie.
*Parys.* Mój teść, Kapulet, życzy sobie tego:
A ja powodu nie mam rzecz odwlekać.
*O. Laurenty.* Nie znasz pan, mówisz, uczuć swojej przyszłej;
Krzywa to droga, ja takich nie lubię.
*Parys.* Bez miary płacze nad śmiercią Tybalta,
Małom jej przeto mówił o miłości,
Bo Wenus w domu łez się nie uśmiecha,
Ojciec jej, mając to za niebezpieczne,
Że się tak bardzo poddaje żalowi,
W mądrości swojej przyśpiesza nasz związek,
By zatamować źródło tych łez, które
W odosobnieniu cieką za obficie,
A w towarzystwie prędzej mogą ustać.
Znasz teraz, ojcze, powód tej nagłości.
*O. Laurenty.* _(na str.)._ Obym mógł nie znać powodów do
zwłoki!
_(Głośno)._ Patrz, hrabio, oto twa przyszła nadchodzi.
_(Wchodzi Julia)._
*Parys.* Szczęsny traf dla mnie, piękna przyszła żono!
*Julia.* Być może, przyszłość jest nieodgadnioną.
*Parys.* To _może ma_ być już w ten czwartek z rana.
*Julia.* Co _ma_ być, będzie.
*O. Laurenty.* Prawda to zbyt znana.
*Parys.* Przyszłaś się, pani, spowiadać przed ojcem?
*Julia.* Mówiąc to, panu-bym się spowiadała.
*Parys.* Nie zaprzecz przed nim, pani, że mię kochasz.
*Julia.* Że _jego_ kocham, to wyznam i panu.
*Parys.* Wyznasz mi także, tuszę, że _mnie_ kochasz.
*Julia.* Gdyby tak było, większą-by to miało
Wartość wyznane z daleka, niż w oczy.
*Parys.* Biedna! łzy bardzo twarz twą oszpeciły.
*Julia.* Nie wielkie przez to odniosły zwycięstwo;
Dosyć już była ubogą przed niemi.
Nie jest to krzywda, panie, ale prawda,
I w oczy sobie ją mówię.
*Parys.* Twarz twoja
Do mnie należy, a ty jej uwłaczasz.
*Julia.* Nie przeczę, moja bowiem była inna.
Maszli czas teraz, mój ojcze duchowny,
Czyli też mam przyjść wieczór po nieszporach?
*O. Laurenty.* Nie brak mi teraz czasu, smętne dziecię.
Racz, panie hrabio, zostawić nas samych.
*Parys.* Niech mię Bóg broni świętym obowiązkom
Stać na przeszkodzie! Julio, w czwartek z rana
Przyjdę cię zbudzić. Bądź zdrowa tymczasem
I przyjm pobożne to pocałowanie.
_(Wchodzi)._
*Julia.* O! zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz,
Przyjdź płakać ze mną. Niema już nadziei!
Niema ratunku! Niema ocalenia!
*O. Laurenty.* Ach, Julio! Znam twą boleść; mnie samego
Nabawia ona prawie odurzenia.
Słyszałem, i nic tego nie odwlecze,
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Romeo i Julia - 5
  • Parts
  • Romeo i Julia - 1
    Total number of words is 3823
    Total number of unique words is 1888
    23.5 of words are in the 2000 most common words
    31.2 of words are in the 5000 most common words
    36.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Romeo i Julia - 2
    Total number of words is 3990
    Total number of unique words is 1956
    23.3 of words are in the 2000 most common words
    32.3 of words are in the 5000 most common words
    36.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Romeo i Julia - 3
    Total number of words is 4067
    Total number of unique words is 1836
    23.3 of words are in the 2000 most common words
    32.0 of words are in the 5000 most common words
    38.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Romeo i Julia - 4
    Total number of words is 4129
    Total number of unique words is 1760
    23.2 of words are in the 2000 most common words
    31.2 of words are in the 5000 most common words
    35.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Romeo i Julia - 5
    Total number of words is 4009
    Total number of unique words is 1867
    23.6 of words are in the 2000 most common words
    32.1 of words are in the 5000 most common words
    37.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Romeo i Julia - 6
    Total number of words is 1605
    Total number of unique words is 885
    30.2 of words are in the 2000 most common words
    40.7 of words are in the 5000 most common words
    45.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.