Bez przewodnika - 2

Total number of words is 2181
Total number of unique words is 1150
25.9 of words are in the 2000 most common words
35.0 of words are in the 5000 most common words
38.4 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
mało zwracając uwagi na piękności otoczenia. A hotelu ani śladu, ani
śladu jeziora. Czy nie dojdą już nigdy?
Nagle -- tuż pod nogami dach, budynek piętrowy, a dalej w cieniu
wieczornego zmroku, pod strażą wyniosłego Mnicha, ostrych Rysów i
Miedzianego, cicho zasypia poważne jezioro, otulając się zwolna mgłą
przejrzystą.


IV.

--Co teraz będzie?
Tadzio milczał zamyślony.
--No, mów, radź, odezwij się, co zrobimy? -- wołał Janek, niecierpliwie
chodząc po pokoju. -- Licho wie, gdzie ich szukać. Zdaje się, że były,
ale gdzie poszły dzisiaj? Czy wrócą tu jeszcze? Czy wprost do
Zakopanego? Mieszkania nie zamówiły i szukaj wiatru w lesie! No, cóż?
Czyś zaniemówił?
--Cóż ja ci poradzę? -- odezwał się wreszcie Tadzio. -- Prawdę mówiąc, w
tej chwili tak mi dobrze, tak miło, żem zobaczył znowu to
czarodziejskie miejsce, iż nie żałuję niczego, niczego, nawet tego, że
ich tu niema.
--Niedołęstwo -- szepnął Janek, wzruszając ramionami.
--Przyznaj, Janku, że i ty rad jesteś z tej wycieczki?
--Rad jesteś! No, rad jestem; ale co teraz dalej? Ojciec czeka, stryj
czeka, a my tu jak głupcy w lesie. I żebyśmy wiedzieli chociaż, gdzie
ich szukać. Ale skąd? Nikt nic nie wie.
--Ślimak mówił, że jutro wrócić mają z wycieczki.
--Mówił, mówił, ale czy wrócą? Niecierpię takiej niepewności, niech
raz wiem, co mam robić i na czem się to skończy.
--Ja myślę, że musimy jutro wracać.
--Ty myślisz, ty zawsze myślisz, ty tylko myśleć umiesz! I poco
powrócimy, jeśli ich w domu niema? A kto wie, gdzie poszły dalej? Może
na węgierską stronę? Może za tydzień wrócą? A my lećmy z powrotem na
złamanie karku, żeby się dowiedzieć wkońcu, że o paniach nic nie
wiadomo. Niechbym wiedział przynajmniej, że wrócą za trzy dni, tobym
poszedł na Rysy, na Mięguszowieckie i byłbym jeszcze na czas, a tak...
--To wiesz, Janku, idź z Felkiem na Rysy, a ja sam wrócę jutro i będę
pilnował. Bo ktoś powrócić musi, a jeśli masz ochotę należeć do tej
wycieczki, to zostań. Zdążysz jeszcze w sobotę.
Janek spojrzał na brata, chciał coś odpowiedzieć, ale tylko ruszył
ramionami i milcząc, rzucił się na łóżko.
Na drugi dzień wstał pierwszy. Właśnie słońce wzeszło, różowe chmurki
unosiły się ponad jeziorem, które leżało ciche i majestatyczne,
wielkie i poważne pod strażą olbrzymów.
Janek obudził brata.
--Patrz -- rzekł z płonącym wzrokiem.
Obaj wyszli co prędzej i długo patrzyli na ciche fale i błękitną
głębię, w której z dziwną wyrazistością odbijały się otaczające ją
góry.
--I wracamy -- rzekł wreszcie.
Tadzio zabrał resztę rzeczy. Wkrótce opuścili hotel.
--Powracamy przez Liljowe.
--Przez Liljowe? Znasz drogę?
--Nie myślę wiecznie chodzić tą samą drogą. Mam Eljasza i dam sobie
radę? A cóż nam się stać może? Ludzi pełno wszędzie, gdybyśmy
zbłądzili; zresztą Eljasz wystarczy.
--Wiesz, Janku, jabym radził...
--Nie pytam cię teraz o radę. Chodźmy stąd jak najprędzej, bo chcę
uniknąć pytań Felka, Ańdzi i t. d. Skoro będziemy sami i wolni od
towarzystwa, przeczytamy uważnie, którędy iść trzeba, a tymczasem aby
z hotelu!...
--Aby pogoda była -- zauważył Tadzio. -- Patrz, jakie białe chmury snują
się po górach.
--To _suha_ mgła -- dał się słyszeć obok głos górala -- z tego deszczu nie
będzie.
--Widzisz -- zawołał Janek. -- Chodźmy tylko.
_Suha_ mgła tego ranka zasnuła dolinę w niezwykłej obfitości, strzępy
jej porwane czepiały się po skałach i gałęziach świerków, a niekiedy
przejrzystemi mgławicami spływały między drzewa aż ku ziemi,
zasłaniając na chwilę widok.
--Słońce to wszystko rozproszy, gdy się podniesie wyżej -- zrobił uwagę
Janek.
Tadzio nic nie mówił. Skręcili w dolinę koło Miedzianego, podług
Eljasza tędy właśnie droga.
Słońce jednak widocznie miało też kłopot z mgłą _suhą_, bo napływała
zewsząd coraz większymi kłębami, wiła się, snuła, staczała, pękała i
znów zrastała w jedną nieprzejrzaną masę, coraz grubszą, ciemniejszą.
--Janku, boję się deszczu -- odezwał się Tadzio nieśmiało, przedzierając
się przez kosówkę.
--Deszczu się boisz? No, to mi nowina: nie wiedziałem, żeś z cukru.
--Ale nie znamy drogi.
--To sobie przeczytamy.
--Kiedy nic poznać nie można. Widzisz jakie szczyty? Nic nie widać; w
jakiż sposób będziemy się orjentowali?
Janek uważnie spojrzał dookoła. Istotnie, zalewało ich morze mgły
zewsząd. I nic nie było widać, nawet droga kończyła się o kilka
kroków.
--Musimy tu przeczekać -- odezwał się głośno. -- Jesteśmy w chmurze, ale
chmura minie i znów słońce zaświeci. Usiądźmy tymczasem, masz co jeść?
--Mam butelkę wina, trochę szynki i chleba. Myślałem, że w Roztoce
zjemy porcję jajecznicy.
--Trzeba było nie myśleć, tylko zabrać więcej zapasów.
Tadzio w pokorze wysłuchał nagany.
--Dajno chociaż Eljasza.
Tadzio podał książkę.
--Zdaje się, idziemy dobrze; doliną za Mnichem powinniśmy dojść prosto
do Wrót Chałubińskiego, poznamy je z opisu, żeby tylko mgła się
rozeszła.
Usiedli na kosówce, z mimowolną trwogą patrząc na zbliżające się ku
nim bałwany chmur; wkrótce zaledwie mogli widzieć jeden drugiego.
--To minie -- pocieszał Janek.
Istotnie, po dłuższej chwili mgła zaczęła przeświecać, podnosić się w
górę, ujrzeli znowu najbliższe kamienie, świerki, lecz dalsze plany
zlewały się całkiem z szarem, bezbarwnem niebem. Deszcz drobny padać
zaczął.
--Wróćmy się -- szepnął Tadzio.
Janek zmarszczył czoło.
--Do Morskiego?
--Chodźmy drogą ku Roztoce. Znamy ją.
--Kiedy się boisz -- zaczął Janek po namyśle.
I niechętnie iść zaczął drogą, którą przyszli. Deszcz padał coraz
większy, serdaki przemokły im wkrótce, obuwie rozmiękło także, ruch
rozgrzewał ich jednak. Młodość niewiele robi sobie z niepogody, to też
zaczęli śpiewać dla dodania sobie humoru:

Wysokieście góry, wysokieście szczyty,--
Oj, kto was przewędrował? -- góral rodowity.--

--Nie pamiętam, która droga: w prawo czy na lewo?
--W prawo -- zdecydował Janek.
--Powinniśmy już widzieć Mnicha.
--Co dziś w tej mgle zobaczysz?
--Źeby tylko gdzie Zosi nie zaskoczyła w górach.
Janek spojrzał na brata zsuniętemi brwiami, ale rozpogodził się zaraz.
--Mają przewodnika, -- rzekł uspokojony.
--To prawda, ale zmoknie.
--Deszcz tatrzański nie szkodzi, nie dostanie nawet kataru.
--Patrzno, Janku, z tej góry nie schodziliśmy przecież?
--Tak ci się zdaje? -- Musieliśmy ją obejść.
--To może inna droga?
--Przez tę mgłę wszystko się zmienia, ale szliśmy tędy napewno.
--Nie przypominam sobie -- szepnął Tadzio.
--Ostrożnie, bo ślizko bardzo, po korzeniach nie stą...
Tadzio skamieniał: Janek krzyknął krótko i zsunął się jak kamień po
wilgotnej ziemi, na szczęście niedaleko, lecz prosto w kałużę.
--Wróćmy się -- zaczął Tadzio, wzruszony stanem garderoby brata. -- To nie
ta droga, zbłądziliśmy.
--Więc prowadź.
Wkrótce wiedzieli obaj, że zbłądzili: szli jakąś drogą, zupełnie
nieznaną, zalaną wodą w miejscach równych, na pochyłości pokrytą
grubym, ostrym żwirem, który zsuwał się razem z nimi. Rozmiękłe i
pokrzywione obuwie dokuczało im bardzo, deszcz przemoczył ubranie do
bielizny, a droga jak zaklęta wiła się bez końca.
Janek ustał nakoniec, oparł się o drzewo, z którego popłynęły nań
strumienie wody i przymknął oczy.
--Napij się wina -- rzekł Tadzio, podając mu butelkę.
Pił chciwie, długo. Wreszcie podał ją bratu.
--A ty nie pijesz?
--Nie jestem spragniony.
--Cóż poczniemy?
--Która godzina?...
--Wpół do drugiej.
--Przeszło sześć godzin idziemy.
--Aby gdzie zajść przed nocą. Zimno będzie.
Wstrząsnął się, przejęty dreszczem.
--Jesteśmy na ścieżce, więc musi nas gdzieś doprowadzić.
--Masz słuszność -- zawołał Janek -- póki jesteśmy na ścieżce, niema
powodu rozpaczać, wyjdziemy choć na jaką halę czy schronisko.
--Byle przed nocą -- dodał Tadzio.
--Do nocy daleko. Posilimy się i odpoczniemy, to nam i siły wrócą.
Na nieszczęście niewiele było tego posiłku: trochę szynki i chleba
głód zaspokoiło, ale niezbyt gruntownie, a zapasu już nie zostało
żadnego. Popili po łyku wina, żeby mieć trochę na rozgrzanie, bo przez
wilgotną odzież chłód czuli coraz dotkliwszy.
--W którymkolwiek idziemy kierunku -- odezwał się Janek -- zrobiliśmy
porządny kawał drogi i musimy być blizko jakiejś ludzkiej osady.
Chodźmy tylko, bo zimno.
I szli wytrwale, nie zważając na kamienie, brnąc przez kałuże,
zsuwając się po pochyłościach lub wdzierając na strome skały. Aby
prędzej. To tylko bieda, że droga dość często dzieliła się na ścieżki,
i wybieraj, którą wolisz! To znowu zdawało się, że już noc zapada, tak
ciężkie chmury przesuwały się nad ich głowami. Ani widać słońca.
--Która godzina? -- dopytywał Tadzio.
--Piąta dochodzi.
Milczeli obydwaj. Myśl, że mogą przepędzić noc pod gołem niebem, bez
ognia, bez okrycia ciepłego, na deszczu, zaczęła ich poważnie
niepokoić. Droga niby zaklęta ciągnie się i ciągnie, przez lasy, z
góry na dół i z dołu do góry, i końca niema. Idą tyle godzin i nie
wiedzą, gdzie zaszli. Czują ogromne zmęczenie, a co
najgorsza -- wzajemną obawę o siebie: Tadzio taki delikatny, zaziębi się
napewno, skoro tylko iść przestanie. A nogi zaczynają odmawiać już
posłuszeństwa, -- i jak iść zresztą wśród ciemności? Chyba prosto w
przepaść.
Tadzio znów drży o Janka. Chorował niedawno na zapalenie oskrzeli, co
to będzie? co to będzie? Nie osobliwość w nocy spotkać i niedźwiedzia,
a zapałek nawet z sobą nie wzięli. Po prostu rozpacz!
--Która godzina, Janku?
--Trzy na siódmą.
--Słońce około 9 zachodzi.
--Nie w górach i nie w dzień pochmurny.
Istotnie, w pół godziny później zrobiło się prawie ciemno. Z każdą
chwilą wolniej mogli posuwać się naprzód, widoczne było, że wkrótce
stanie się to niepodobieństwem.
--Masz wino? -- spytał Janek. -- Napij się troszeczkę.
--Nie mogę, mam wstręt do wina.
--Rozgrzejesz się.
--Nie czuję zimna.
--To daj mnie, ja się napiję, wiatr taki chłodny, że ubranie pod nim
sztywnieje. Nie mam pojęcia, jak przepędzimy noc bez ognia.
--Źeby choć deszcz nie padał.
Mżyło jednak ciągle, a mgła lekka przybierała fantastyczne kształty.
Chłopcy nie śmieli stanąć, czuli, że ruch to ich jedyny ratunek, ale
drogę zgubili dawno. Szli, aby nie stać.
Nagle Janek ryknął jak zwierzę ranione i rzuciwszy się na ziemię,
krzyczał z całej piersi.
Tadzio przerażony pochylił się nad nim.
--Co ci jest, Janku? Janku! Ja się boję!
Lecz Janek ryczał, aż mu tchu zabrakło.
--Czy cię co boli?
--Wściekam się, szaleję, ja nie chcę tu nocować!
--To nic nie pomoże.
Janek spojrzał na brata.
--Może kto usłyszeć.
--Niedżwiedź chyba.
Janek podniósł się uspokojony.
--Więc gińmy, bracie -- rzekł zmienionym głosem. -- Przebacz mi, to przeze
mnie.
Tadzio wybuchnął płaczem i rzucił się bratu na szyję.
--Nie, nie! -- zawołał -- nie możemy zginąć! Bóg jest dobry, jest
miłosierny. Nie chodzi mi o siebie, ale mama, Zosia, ojciec nasz
drogi! Nie, Bóg nie pozwoli. Napij się wina, to cię rozgrzeje,
skaczmy, ruszajmy się; a potem noc krótka, zaświta może słońce. Nie
zginiemy, Janku, nie, nie zginiemy, Pan Bóg nie pozwoli! Co to?
Krzyknął nagle i chwycił mocno rękę brata. -- Co to? -- powtórzył,
ukazując w dali blask jakiś niewyraźny, czerwony i mglisty, niby ogień
czy światło. Janek ujrzał je także.
--Bóg miłosierny -- szepnął drżącemi ustami.
Światło jednak szczególne przybierało kształty: znikało, gasło,
wybuchało znowu, strzelało, słało się po ziemi i niby uciekało. Szli
teraz wytrwale, a ono wciąż daleko.
Nakoniec wyraźnie widać postacie ludzkie: ogień się pali na ziemi, a
ludzie wkoło dziwne wyprawiają skoki. Jeden przystanął, ujął się pod
boki i huknął góralskim śpiewem, w którym trudno rozróżnić słowa:

Uczyła mnie matka śpiewać i tańcować,--
A ojciec mnie uczył wziąć i dobrze schować, hu, ha!--

--Rozbójnicy! -- szepnął Tadzio.
Ale Janek potrząsnął głową. Górali dwóch tylko było i dwóch »gości« w
serdakach i zakopiańskich beretach. Widocznie odpoczywające
towarzystwo.
--Niech będzie pochwalony!
Zwrócono się ku nim.
--Gdzie jesteśmy? -- spytał Janek drżącym głosem, podtrzymując zupełnie
wyczerpanego z sił Tadzia.
--A za Mnichem, przy Miedzianem. Toć koleba! -- dodał góral, wskazując
pierwotny jakiś budynek bez okien, przytulony do skały. A z daleka?
--Z Morskiego.
Gromadka skupiła się bliżej.
--Długo szliście? -- spytał góral.
--Od rana.
Wybuch śmiechu górali całą był odpowiedzią, lecz nieznajomi zbliżyli
się teraz do chłopców.
--Niech panowie wypoczną -- rzekł jeden życzliwie. -- Może i przenocujemy
w tem schronisku mimo niewygód i zimna, bo nie mamy odwagi kończyć
drogi po ciemku, choć przewodnicy z nas żartują. Ale panowie zziębli i
przemokli, oto pled suchy, serdak. Wacek, dajno nam koniaku!...


V.

...Na miękkim materacu, pod wełnianym kocem, w czystej, suchej
bieliźnie Janek spał snem zdrowym, gdy drzwi znanego nam już pokoiku
na Chramcówkach skrzypnęły cicho i Tadzio w mundurku, z wyrazem
pomieszania na bladej twarzyczce, stanął w progu.
Powoli drzwi zamknął za sobą i zbliżył się do brata: budzić, czy nie
budzić?
Janek otworzył oczy.
--Wstałeś? -- spytał zdziwiony.
--Byłem u nich.
--U Zosi?
Chłopiec skinął głową.
--Powiedziałeś?
Tadzio milczał chwilę.
--Gadajże!
--Wróciły pozawczoraj, a wczoraj pojechały do Szczawnicy.
Janek usiadł na łóżku.
--Jakto? Być nie może! I nie czekały na nas?
--Nie wiedziały wcale o naszym przyjeździe. Nie byliśmy u Liptaków,
Ślimak nie zawiadomił, Liptakowie zdziwili się, gdy przyszedłem.
Janek wzburzony zaczął chodzić po pokoju. Byłby chętnie zburczał
Tadzia, ale jakoś nie mógł, nozdrza mu drżały, czuł swoją winę. Nagle
stanął, spojrzał na brata, na niebo, jasne słońce i zwykłym swym
gestem wzruszył ramionami. Potem ziewnął i wlazł pod kołdrę.
--Cóż będzie? -- spytał Tadzio.
--Zatelegrafuj do stryja: »Zostajemy. Niech stryj lepiej przyjedzie do
nas. Dużo tu jeszcze rzeczy do poznania«.
Odwrócił się do ściany, aby zasnąć znowu, ale nie poszło to łatwo, bo
rozumiał, że przez jego zarozumiałość i lekkomyślność Zosia, Tadzio i
on stracili sposobność poznania morza, a stryjowi i rodzicom sprawił
przykrość.

NOTATKI:

[1] Klimatyka -- biuro opieki sanitarnej w miejscowościach leczniczych.
[2] Misja -- posłannictwo, zadanie.
[3] Taksa -- cena ustanowiona.
[4] Wirchy -- szczyty, turnie -- skały nagie, bezleśne.
[5] W zakosy -- w prawo i w lewo na przemiany, zwracając pod kątem
ostrym coraz niżej.
You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Bez przewodnika - 1
    Total number of words is 4161
    Total number of unique words is 1976
    24.2 of words are in the 2000 most common words
    33.1 of words are in the 5000 most common words
    36.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Bez przewodnika - 2
    Total number of words is 2181
    Total number of unique words is 1150
    25.9 of words are in the 2000 most common words
    35.0 of words are in the 5000 most common words
    38.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.