Na śmierć, 1863 - 2

Total number of words is 2086
Total number of unique words is 1125
28.8 of words are in the 2000 most common words
38.1 of words are in the 5000 most common words
42.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
kochany, najlepszy--ojcem mógł być dla młodej dziewczyny, gdy mnie wiódł
na kobierzec. Przytem gospodarstwo, interesa, urząd. Gościem był w domu.
Kiedy wpadł na chwilę, rzucał mi przelotną pieszczotę--i znów byłam
samą. Węzła między nami brakło: nie było dziecka. I szły lata samotne i
bardzo smutne. Więdło mi życie, więdło serce. I myślałam, że już tak
zawsze będzie, że na mojej drodze nigdy już słońce nie zabłyśnie. Aż
wreście--Bóg mi dał jego...
Urwała i przez kilka minut milczała, wyczerpana. Słuchaliśmy,
wstrzymując oddech.
Zaczęła znowu.
--Nie spodziewałam się już dzieci; kiedy miał przyjść na świat, pewni
byli wszyscy, że przyjdzie nieżywy. Kiedy się ocknęłam po długiej
nieprzytomności i ty sama, ciociu, podałaś mi go do rąk, wierzyć nie
chciałam, że on mój, że żyje. Cóż dziwnego, że to dziecko, wyglądane tak
długo i daremnie, w końcu poprostu darowane mi przez Boga, pokochałam
goręcej, namiętniej, niż się zwykle kocha, niż się może kochać godzi.
Tem bardziej, że dziecko to stało się węzłem między mną a Eustachym i że
przez tyle lat pozostało jedynem...
--...Od urodzenia Stasia zmieniło się u nas wszystko. Maleństwo w
kolebce stworzyło w domu naszym ognisko, rodzinę, małżeńską miłość.
Teraz dopiero poznałam Eustachego, jakim był i wiele byl wart, teraz
dopiero i on mnie pokochał. Młodsze dziatki umierały jedno po drugiem,
zaraz po urodzeniu. Tem potężniej rosło przywiązanie do tego jedynego,
którego Bóg nie odbierał. A przytem--jak on umiał na to przywiązanie
zasłużyć!
Ksiądz skinął głową i ręką po oczach przesunął.
--Znam go przecie, szepnął miększym, niż zwykle głosem. Uczniem był moim
aż do chwili... uczniem ukochanym.
Mama poruszyła się nerwowo.
--Nie znasz go ksiądz--przynajmniej nie tak, jak ja. Nikt nie zna tak
dziecka, jak matka... Czyś przeczuwał nad nim połowę nocy jego
dzieciństwa? Czyś wpatrując się ze drżeniem na jego twarzyczkę wybladłą
od choroby lub spieczoną gorączką, modlił się do Boga, żeby twoje życie
wziął w zamian za gasnące w twych oczach życie twego dziecka? Czyś
śledził za każdym jego ruchem, za każdem słowem, za budzącą się myślą w
jego głowie, za uczuciem, rozkwitającem jak kwiat wiosenny w tem małem
serduszku? Nie--cudze dzieci miałeś tylko, księże; nie mów więc, że
znasz, że kochasz, jak właśnie zna i kocha matka!
Zamilkła, wyczerpana wybuchem. Ksiądz nie odpowiadał nic--tylko znów
ujął rękę jej w obie dłonie.
Po chwili zaczęła innym, miękim, przyciszonym głosem:
--Pamiętam, był jeszcze taki malutki, ledwie zaczynał biegać i
szczebiotać, przyszli do nas żołnierze. Wojsko w marszu zatrzymało się
na odpoczynek. Na obiedzie byli oficerowie, na dziedzińcu muzyka, bębny
i śpiewacy. Maleństwo przeraziło się wrzasku, szczęku broni,
mundurów--przytuliło się do mnie i szepcze płacząc: „Mamo, ty mnie im
nie oddasz, prawda?” A gdym go uspokajała, prosił dalej: „Ale
przyrzekasz, mamo, obiecujesz? Jak Bozię kochasz, nie oddasz mię?” Ja
obiecywałam i uspokajałam go i śmiałam się, aby go uspokoić lepiej, a
serce ścisnęło mi się strachem i bólem. A jeżeli przyjdzie go oddać im
kiedyś, gdy dorośnie? A jeżeli nie będę mogła dotrzymać obietnicy? I
przyszło... i trzeba było oddać go, i teraz... teraz oni go wezmą
całkiem, nazawsze odemnie i nigdy...
Ksiądz jej przerwał.
--Duszy mu wziąć nie potrafią. Ciało gnębić, to im wolno, zabić nawet
wolno, ale duszę śmierć wyswobodzi. Wróci do niebieskiego Ojca, jak
motyl, zrzucający osłony poczwarki, jak orzeł, lecący do światła, wróci
omyta w krwi męczeńskiej--po nagrodę.
--A ja--zawołała--a ja co zrobię? A mnie jak żyć bez niego?
Ksiądz spojrzał na nią surowo.
--Czy jego kochasz, czy siebie w nim?--zapytał.--Żal ci go dla ojczyzny,
dla Boga? To życie tak krótkie, czyste jeszcze i niewinne, mające się
spalić w ogniu ofiary, chciałabyś widzieć zbrudzone nędzami życia,
złamane zawodami i cierpieniem, kończące się bez chwały i pożytku? A
może taki byłby los Stasia. A teraz...
--A teraz oni mi go zamęczą, zabiją!
--Bóg ofiar żąda na przebłaganie swego gniewu. Każda ofiara, a zwłaszcza
niewinna, zbliża godzinę łaski i przebaczenia, przeważa szalę
sprawiedliwości... Nie żałuj jej, poświęć syna, poświęć serce własne...
To wola Boża. To ofiara dla odkupienia wielu...
Przez chwilę trwało milczenie.
--Wiem o tem, zaczęła wreszcie matka moja cicho.--Wiem, że Bóg żąda
ofiary odemnie, wiem, że trzeba ją przynieść, że bunt daremny. Ale
ciężko, serce się rwie. Chciałoby się powiedzieć: bądź wola Twoja, a nie
mogę, nie mogę...
--A przecie trzeba--rzekł ksiądz.--Trzeba. Crześcijanką jesteś.
--Jestem, chcę być... chcę się poddać. Ale w tem jednem... O dziecko mi
chodzi--o Stasia mego!
--On także modli się w tej chwili. Ksiądz Osmólski jest przy nim, jak ja
przy pani. Ale on pewnie się nie buntuje.
--On? Staś mój? O nie! On odważny. On zawsze mówił, że zginąć chce w
bitwie, od moskiewskiej kuli. I teraz, nie w bitwie, nie... ale od
kuli... O Boże, Boże!
--Zwróć się do tego Boga, przed którym on teraz się korzy! Złącz się z
nim. On zrezygnowany, posłuszny idzie w jasną drogę, ku Bogu. Chceszże
rozłączyć się z nim na wieki, kobieto słabego serca? On teraz powtarza
słowa modlitwy Pańskiej, a ty--nie potrafisz go naśladować.
Mówiąc to ukląkł, nie puszczając jej ręki. Klęczeliśmy wszyscy. W ciszy
głuchej głos starego księdza zaczął się rozlegać powolny, doniosły.
Towarzyszył mu głos kobiecy.
--Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech...
Słowa płynęły jedne za drugiemi i urwały się.
--Bądź wola Twoja--powtórzył ksiądz. Matka moja pochyliła głowę ku ziemi
i milczała przez chwilę, oddychając ciężko. Wreszcie podniosła do góry
twarz bardzo bladą, ale dziwnie spokojną.
--Bądź wola Twoja--rzekła powoli.

V.
Świece się paliły, migocąc żółtymi płomykami i rzucając w czarne zakątki
pokoju błyski swoje niepewne i drżące.
Noc jeszcze była--ale od okien, przez muślin zapuszczonych firanek,
przedzierać się zaczynała ta niewyraźna szarość, bladawa i smutna, która
poprzedza późny, jesienny poranek. Od czasu do czasu jedna z kobiet
klęczących lub leżących krzyżem, wstawała z ziemi i sennym, chwiejącym
się krokiem przesuwała się przez pokój pełen cieniów, sama do czarnego
cienia podobna. Cicho było. Czasem dawał się słyszeć szept modlitwy lub
przez drzwi, uchylone do przyległego salonu, dochodził na chwilę szmer
półgłosem prowadzonej rozmowy.
Obudziłem się przed kilku minutami. Spłakany i znużony zasnąłem po
północy niespokojnym snem, w kącie sofy narożnej i teraz, napół senny
jeszcze i niezupełnie przytomny, patrzałem na ten dziwny i dziwnie
posępny obraz.
Szukałem mamy. Leżała krzyżem, tak jak ją widziałem przed kilku
godzinami, nimem zasnął. Koło niej klęczały ciocia Aniela i panna
Felicya.
Tak samo jak wieczorem, nieruchoma w swoim fotelu, z twarzą wyschłą jak
pergamin i z rozwartemi szeroko oczyma bez blasku i życia, babcia
Justyna siedziała przy samym ołtarzu, podobniejsza do woskowej figury,
niż do żyjącej istoty. Ręce tylko, niedotknięte paraliżem, poruszały się
wolno, mechanicznie przesuwając różaniec i od czasu do czasu w ciszy
nocnej, głos jej rozbity i bezdźwięczny, dobywający się z głębi piersi,
jakby z podziemnej otchłani, rozlegał się po pokoju surowemi, smętnemi
słowami psalmu. Było coś bardzo przejmującego i coś strasznego zarazem
słyszeć tę staruszkę, dla której zagasły światła i przestały brzmieć
wszystkie głosy ziemi, wołającą z prorokiem do Pana Zastępów, naprzemian
o miłosierdzie i o pomstę:
„Dopókiż Panie będziesz zapominać o mnie i twarz Twą odemnie odwrócisz?
Dopókiż wróg mój będzie się podnosić nademną?
„Którego usta pełne są goryczy i zdrady, który zasadzki tajemnie czyni z
możnymi, iżby zamordowali niewinnego?
„Ale Pan rozprasza zamiary pogan i myśli narodów potępia.
„Albowiem wejrzał z wysokiej świątnicy Swojej, aby wysłuchał wzdychania
więźniów, aby rozwiązał syny pomordowanych.
„Na słowo Jego czekała dusza moja, nadzieję miała dusza moja w Panu”.
Niestety! Dla Stasia nie było już nadziei, nie było jej przynajmniej na
ziemi...
W tych cieniach, słabo rozświetlonych posępnymi błyskami gromnic,
zrobiło mi się naraz okropnie. Wyobraziłem sobie, że te ciemne postacie,
pochylone na podłodze, to szereg trupów, okrytych całunem i że babcia
Justyna, ze swoją woskową i nieruchomą twarzą, to także trup, a modlitwa
jej głośna, to jakiś straszny głos z za grobu. Zerwałem się, szlochając,
i poomacku, uderzając o meble i potykając się, pobiegłem do salonu. We
drzwiach zatrzymała mnie Leoncia.
--Panna Felicya tam jest? spytała szeptem.
--Jest... Nie... nie... wiem... Ja się boję tam... Ja nie chcę...
I czepiałem się, szlochając, jej sukni.
--Niech Janio mi się zabiera stąd ze swymi płaczami, syknęła przez
zaciśnięte zęby. Takie nieszczęście, a on się maże. Także czas sobie
wybrał!
I odtrącając mnie, zawołała po cichu przez drzwi uchylone na pannę
Felicyę.
W salonie paliło się kilka świec i lampa na dużym stole, na którym stał
dymiący samowar wraz z przyborami do herbaty.
Kilka osób skupiło się razem w przeciwnym końcu pokoju, dokoła wuja
Ksawerego, który widocznie tylko co przyszedł, bo mokre futro miał
jeszcze na sobie i czapkę w ręku.
Panna Felicya podbiegła w tej chwili do niego.
--Co, telegram? zawołała: z Petersburga? jest nadzieja?
Wuj Ksawery był bardzo poważny a blady jak płótno, on, z którego
policzków tryskała zwykle krew i wesołość aż biła. Wąsy mu się nawet
opuściły na dół, a ręka trzęsła się, gdy zmięty papier podawał pannie
Felicyi, nic nie mówiąc.
Ta wyrwała mu go z ręki i przez chwilę próbowała go czytać.
--Nie mogę, zawołała wreszcie. Łzy nie dają.
--Daj mnie, rzekła babcia podkomorzyna.
I po cichu, szeptem, ale wyraźnie przeczytała słów kilka.
Nie pamiętam dziś ich treści--i po co? Dość, że ambasadorowa, zajmująca
się w Petersburgu uratowaniem Stasia, donosiła swojej przyjaciółce
księżnej, w pokrytych słowach, że wszyskie zabiegi chybiły, i że
prywatną audyencyę, o którą prosiła w tej sprawie, naznaczono jej... na
czwartek po południu.
A czwartek to byl dziś... I dziś rano miano wykonać wyrok.
Przez długą chwilę trwało milczenie. Tyle łez płynęło już w tych dniach
ostatnich, że źródło ich wyschło. Stali wszyscy nieruchomi i cisi, oczu
nie podnosząc i konwulsyjnie zaciskając dłonie.
Zegar ścienny zaczął powoli wybijać godzinę.
Wuj Ksawery podniósł nagle głowę, jak człowiek budzący się ze snu.
--Szósta, szepnął. Ależ to przecie... o tej godzinie...
--Jezus, Marya! jęknęła panna Felicya; o tej godzinie, w tej chwili...
I nie kończąc, wbiegła do drugiego pokoju i z łkaniem rzuciła się twarzą
na ziemię, przed ołtarzem.
Jedni za drugimi--wsunęli się za nią wszyscy. Wuj Ksawery ukląkł przy
progu na obydwa kolana, pochylił się tak, że czołem prawie dotykał
posadzki i zaczął głośno szlochać.
Dzień się robił mglisty, żałobny, ołowiany. Smugi białego światła szły
przez okna, kłócąc się z żółtem światłem świec woskowych i bladym
twarzom nadając trupią barwę. Klęczeliśmy wszyscy, milcząc. Czasem tylko
urywane łkanie, jęk lub głośniejsze słowo modlitwy przerywało ciszę.
Mama leżała ciągle krzyżem, nieruchoma, jakby umarła.
Nie wiem, jak długo to trwało. Wreszcie skończyło się.
Na ulicy rozległ się turkot, potem słychać było głośne kroki na schodach
w przedpokoju. Ktoś wszedł i zatrzymał się w jadalnej sali, jakby
wahając się.
Z nas nikt się nie ruszył. Klęczeli wszyscy dalej--tylko zrobiło się
zupełnie cicho. Serca poprostu przestały uderzać. Czuli wszyscy,
domyślali się wszyscy, że kroki te znaczą coś strasznego. Zbliżało się,
nadchodziło... Przeznaczenie. Ale nikt nie miał odwagi wyjść na jego
spotkanie.
Czekaliśmy. Drzwi wreszcie otwarły się.
Na progu stał ksiądz Osmólski, do trupa podobny, słaniający się. Prałat
stanął za nim, podtrzymując go.
Mama zerwała się naraz i klęcząc, głowę zwróciła ku wchodzącym.
Z ust, spieczonych gorączką, wydarło się jedno słowo:
--Już?!
Ksiądz Osmólski podszedł do niej, trzęsąc się. W rękach wyciągniętych
trzymał coś i podawał jej. Był to szkaplerz i krzyżyk z medalikami.
--Kazał oddać... matce... bratu... zaczął urywanym głosem.
--Dziękuj Bogu, córko, ozwał się prałat. Bóg cię uczynił godną tego, że
dałaś męczennika ojczyźnie, duszę czystą--niebu. Tam on czeka na ciebie
w tej chwili, modli się dla ciebie o poddanie i odwagę.
Mama przez chwilę klęczała nieruchoma z ustami przyciśniętemi do
szkaplerza. Byłem tuż przy niej. Przyciągnęła mnie ku sobie i szkaplerz
i krzyżyk przycisnęła do moich ust.
Na szkaplerzu były dwie wilgotne, ciemnobrunatne plamy.
--Całuj, czcij, naśladuj... szepnęła. To krew twego brata, krew Stasia.
To za Polskę, za wiarę...
I znów zrobiło się cicho. I naraz, w ciszy tej rozległ się głos babki
Justyny. Ślepa i głucha, nie brała udziału w tem, co ją otaczało i
podczas ogólnego przerażenia, siedziała w swym fotelu nieruchoma i
obumarła. Teraz stało się z nią coś dziwnego. Głowa się podniosła, oczy
szkliste i martwe rozjaśniły się niezwykłym blaskiem, na twarzy drgnęło
życie, a glos nabrał niebywałej mocy. I posłyszeliśmy ją, mówiącą słowa
Pisma:
„Jam jest zmartwychwstanie i żywot, a kto we mnie wierzy, nie umrze na
wieki.”
--Słyszysz--rzekł prałat.--Syn twój żyje! Zmarł jak światy--żyć będzie
na wieki!
Mama milczała przez chwilę, trzymając twarz w dłoniach. Wreszcie
podniosła głowę--i zdziwiłem się, widząc ją tak spokojną.
--Wierzę w to--rzekła cicho--wierzę sercem calem i dziękuję Bogu. On
dał, On wziął... Wziął na chwalę Swoją, na ofiarę niewinną... Wola Jego
święta. Niech się stanie, jak On chce, nie jak ja.
I znów upadła krzyżem. Nikt już więcej nie otworzył ust--tylko stary
ksiądz ukląkł przy ołtarzyku i zaczął mówić głośno: Anioł Pański...
You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Na śmierć, 1863 - 1
    Total number of words is 4187
    Total number of unique words is 1921
    24.4 of words are in the 2000 most common words
    34.0 of words are in the 5000 most common words
    37.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Na śmierć, 1863 - 2
    Total number of words is 2086
    Total number of unique words is 1125
    28.8 of words are in the 2000 most common words
    38.1 of words are in the 5000 most common words
    42.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.