Łąka - 5

Total number of words is 2693
Total number of unique words is 1461
22.0 of words are in the 2000 most common words
31.3 of words are in the 5000 most common words
35.4 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
Do zlotu nie bez grozy, jak śmiertelny turniej,
Nie bez przelewu krwi!
Doskoczony mą strzałą, skrzydlaków zwyczajem
Spada młyńcem wraz z jakimś niebiosów rozstajem,
Bezmiaru pełen łup!
Jakgdyby z wieścią w dziobie spieszył przez otchłanie
Na umówione ze mną -- dalekie spotkanie
Tu właśnie u mych stóp!

KLEOPATRA.
W budynkach, na schron dziwom skleconych naprędce,
Ludzie z wosku w pośmiertnym zastygli nieładzie.
Cisza, równa liczebnie tych milczków gromadzie,
Skupia się w byle słońca zdrobniałego centce.
Tkwią te ciała o woni zagrzanej gromnicy
Na cokołach, opiętych purpurowem suknem,
Co, jak mundur odświętny sztywnej tajemnicy,
Zdradza pychę nicości każdem niemal włóknem.
Żądni mąk swych pokazu ci ludzie, jak mary,
Powtarzają bez końca zwyczajem pokuty
Zbrodnię, raz popełnioną, lub cud nie do wiary,
Co ich wyzuł z istnienia, sam z śmierci wyzuty.
Na jaw z grobu dobyci próbują swej siły
W przybytku, który w słońca kąpie się kurzawie,
Jak szpital zmartwychwstałych, zwiedzany ciekawie
Przez tych, co nie zdołali zmódz jeszcze mogiły.
Korzystając z zachwianej przez żywych podłogi,
Pożyczonym ku życiu mocują się ruchem,
Strasząc dzieci obladłe i radując bogi,
Które bawią się wszelkim złudzenia okruchem.
Wśród nich pięknem jaśnieje Egiptu królowa,
Oszklona arką dosyć dla cudów przestworną.
Piersi zdobne ma raną, jak wiśnia potworną,
W dłoni -- kosz, pełen kwiatów, w kwiatach wąż się chowa.
Ilekroć słodkim jadem wąż jej pierś oślini,
Tylekroć oczy zmarłej znów się w świat odsłonią,
Jakgdyby upojnego konania mistrzyni
Łeb śmierci oswojonej pieściła swą dłonią.
Śmierć się łasi do stóp jej, niby wierna służka,
Baczna na lada szepty i lada skinienia,
I jej oczu śmiertelna w nieskończoność zmrużka
Jest tem tylko, czem dla nas chwila zamyślenia.
Kocham to ciało chore, co tai w zadumie
Czar tysiąca zmartwychwstań i śmierci tysiąca
I wie jeszcze coś więcej, niżli wiedzieć umie
Duch, co tylko raz jeden o śmierć się roztrąca.
Kocham dłoń, do wężowej nawykłą pieszczoty,
Paznokcie, zabarwione wypłowiałym różem,
Piersi, nigdy niesyte swej własnej zniszczoty,
I dwa zęby u wargi, pokalanej kurzem.
Kocham pozór oddechu, co łamie pierś białą,
Szat, zużytych na cuda, postrzępione kraje, --
I nie wiem, czy bym pieścił skwapliwiej to ciało
W chwili, kiedy umiera, czy też -- zmartwychwstaje.

DWAJ SKAZAŃCY.
Widziałem dwóch skazańców, co na swem uboczu
Wysłuchali wyroku pod bagnetów strażą
I na tłum zgromadzony patrzyli bez oczu,
Jak ślepiec, kiedy zmierzchu wypatruje twarzą.
Jeden z nich, licząc jakieś ubiegłe godziny,
O widzenie się z ojcem poprosił nieśmiało,
A drugi wnet zawołał: „Ja nie mam rodziny!”
A miał ją, lecz mieć nie chciał... Tak mu się zdawało.
Śnili teraz, że chata, niegdyś ludna, traci
Ich ciała, bezpowrotnie wyszłe z jej alkierza.
Czuli próżnię na miarę wzrostu swych postaci,
Jak klatka, z której nagle wypłoszono zwierza.
Jeden z nich, zapatrzony w strzęp własnego cienia,
Chciwie wody zażądał wargą obolałą,
A drugi wnet zawołał: „Ja nie mam pragnienia!”
A miał je, lecz mieć nie chciał... Tak mu się zdawało.

ROZMOWA.
Ciało mówi do duszy: Jestem tu -- w tych światach.
Gdzie i ty się zbłąkałaś. Ta sama nam droga.
Spojrzyj tylko: woń wdycham, tarzam się we kwiatach,
Ocierani się o słońce, o sen i o Boga,
O którym mówisz zawsze ze smutkiem, jakgdyby
Smutek był wiarą... Spojrzyj: jestem teraz w lesie,
Bawią mię złote bąki i czerwone grzyby
I to, że drzewom wokół tak zielenić chce się!
Jeśli wolisz -- każ mi się zapodziać na łące,
A zobaczysz, jak zaraz swoją białość zmącę
Purpurą rośnych maków, których dotyk nagły
Budzi szczęście i życie tak jasno tłomaczy!
Niech mię tylko po oczach kłos uderzy smagły,
A już świat się rozwidnia i wiem, co świat znaczy.
Nie przeszkadzaj mi wiedzieć! Milcz, dopóki drzewa
Szumią, dopóki pachnie jałowice i mięta!
Milcz! Nie mówi się prawdy, lecz bez słów się śpiewa.
Kłamie ten, co zna słowa, a nut nie pamięta.
Jam z tych światów, gdzie w ogniu grzech, śpiewając, pląsa.
Gdzie płoną piersi, wargi i kły, chciwe strawy, --
Gdzie róża, krwią nabiegła, lilję białą kąsa,
I gdzie jeszcze brzmi w słońce zielony wrzask trawy!
Nie tłum owego wrzasku! Nie nęć mię w mrok głuszy!
Nie gardź mną, nie opuszczaj! -- Porzuć swe zaświaty
Dla wspólnych zabaw ze mną!” --
Tak ciało do duszy
Mówi, a dusza -- nikła i płochliwa mara --
Słucha jego poszeptów i przez łzy się stara
Kochać te same kwiaty, rwać te same kwiaty...

OTCHŁAŃ.
Kiedy wnoszę do lasu znój mego żywota
I twarz tak niepodobną do tego, co leśne,
Widzę otchłań, co, skomląc, w gęstwinie się miota
I rozrania o sęki swe żale bezkreśne.
Rozedrgana zielonym, pełnym rosy płaczem,
Przerażona niebiosów ułudnem pobliżem --
Kona z męki i tęskni niewiadomo za czem,
I cierpi, że nie może na ziemię paść krzyżem.
I nie wie, do jakiego snu ma się ułożyć,
I szuka, węsząc bólem, parowu lub jaru,
Aby go dopasować do swego bezmiaru
I zamieszkać na chwilę i w ciszę się wdrożyć.
Czuję rozpacz jej nagą, czuję głód jej bosy,
Jej bezdomność, gałęzi owianą szelestem,
I oczy, które we mnie przez mętne szkła rosy
Widzą kogoś innego, niż ten, który jestem.

ZAMYŚLENIE.
Kto wybaczy mi moją do wróżby niezdolność?
Nie wiem, co dziś pokocham -- co jutro wyśpiewam?
I dłonią, jak sierść zwierza, głaszczę mimowolność
Pieśni, których warczenia w sobie się spodziewam.
Po warczeniu poznaję, że przybyły z lasów,
I oswajam je zwolna i uczę swej mowy,
Aż zamęt ich podziemnych szmerów i hałasów
Wyprzejrzyści się nagle w okrzyk lazurowy.
Gdzie jar ciemny, gdzie rozstaj -- tam powiew mej duszy,
Gdzie szepty pocałunków -- tam są usta moje,
Gdzie chata mrze od progu -- tam mój kij pastuszy,
Gdzie plusk wioseł -- tam serca wędrowne napoje.
Lubię szaty swe liche, gdy nawskroś przemokną
Deszczem, jak łzami pieśni, co, szumiąc, zamiera,
A nie śpiewam, lecz jeno słowami przez okno
W świat wyglądam, choć nie wiem, kto okno otwiera.
Niech się pieśni me same ze siebie wygwarzą,
Obym ich nie dobywał, ale w sobie dożył!
A nie chcę im górować, ni barwić się twarzą,
Jeno być niewidzialnym, jak ten, co mnie stworzył.

DO ŚPIEWAKA.
Co w twych oczach, śpiewaku, ten zachwyt oznacza,
Ze tak badasz uważnie przez łez pozłocinę
Żabę, co, zieleniejąc, w skoku się rozkracza,
Jakby nogom roiła niechwytną drabinę?
Czemu tak się przyglądasz z miłości uśmiechem
Schwytanego świetlika szmaragdowej treści
I musze, co, kołując z starannym pośpiechem,
Zbacza nagle donikąd i mknie na bezwieści?
Wiem, ty -- głowo w koronie z chwastów niejadalnych,
Z byle rośnej pokrzywy, z byle złego zielska!
Dusza twa nawpół smocza, a nawpół anielska
Nie bez celu się tarza w bujniskach upalnych!
Szuka swej podobizny, zgubionej przypadkiem
Przez tego, co ją nosił na piersi przed wiekiem, --
On jeszcze nie był bogiem, tyś nie był człowiekiem,
A już wzajem o sobie śniliście ukradkiem.
Jeszcze sobie pokrewni, podobni do siebie,
Jak dwie bratnie mgły, w jedno rzucone przestworze,
Nie wiedzieliście wówczas, co ludzkie, co boże, --
I któremu z was dano zawiekować w niebie.
Praczerwcowym dotychczas pijany upałem,
Ziołom oto przed chwilą dałeś pochwalonkę
I po trudach, podjętych wyćwiczonym szałem,
Coś pozyskał? -- Motyla, żuka, czy biedronkę?
Kocham cię za twojego obłędu bezwinę,
Za czar twojej niemocy, za wspomnienia bratnie!
Spójrz, jak blednę śmiertelnie i bez żalu ginę,
Gdy mówię słowo: kocham -- to słowo ostatnie.


XI
ŁĄKA

MIRIAMOWI

ŁĄKA.

I
Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru,
Aby nazwać mnie Łąką pewnego wieczoru?
Zawołana po imieniu
Raz przejrzałam się w strumieniu --
I odtąd poznam siebie wśród reszty przestworu.
Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem,
Przyszły pszczoły z kadzidłem i myrrą i złotem,
Przyszła sama Nieskończoność,
By popatrzeć w mą zieloność, --
Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem...
Kto całował mak w zbożu -- nie zazna niedoli!
Trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli...
Kocham stopy twoje bose,
Że deptały kruchą rosę,
Rozróżniając naoślep chabry od kąkoli.
Niechże sen twój wędrowny zielenią poprzedzę!
Weź kwiaty w jedną rękę, a w drugą weź miedzę,
Połóż kwiaty na rozstaju,
Zwilżyj miedzę w tym ruczaju,
Co wie o mnie, że trawą brzeg jego nawiedzę.
Już słońce mimochodem do rowu napływa,
Skrzy się łopuch kosmaty i bujna pokrzywa, --
Jeno pomyśl, że ci wolno
Kochać łątkę i mysz polną
I przepiórkę, co z głuchym trzepotem się zrywa!
Idzie miłość po kwiatach -- wadzi o twe ciało,
Zważaj, by ci przed czasem w słońcu nie zemdlało.
W mojej rosie, w moim znoju
Podostatkiem masz napoju
Dla wargi, przeciążonej purpurą dojrzałą.
Cień twej głowy do moich przybłąkał się cieni.
Wiem, że w oczach nie zdzierżysz tej wszystkiej zieleni,
A co w oku się nie zmieści,
To się w duszy rozszeleści!
Jeszcze dusza ci nieraz żywcem się odmieni.
Parna ziemia przez kwiaty żar dzienny wydycha,
Uschły motyl zesztywniał wśród jaskrów kielicha, --
Oczarujmy się nawzajem,
Zaskoczeni nagłym Majem, --
Maj się chyli ku nocy i miłość nacicha...

II
Nie nacicha ta miłość, co nie zna rozłąki!
Usta moje i piersi spragnione są Łąki!
Tam mój obłęd i ostoja,
Gdzie ty szumisz, Łąko moja!
Jakże pachną rozprute według ściegów pąki!
Rosą zwilżyj mi rzęsy, skostniałe od skwaru,
Zgłuchłe uszy orzeźwij falą twego gwaru,
A ja w kwiatach spodem dłoni
Na uzbieram różnej woni
I omyję twarz spiekłą w źródłach twego czaru.
Nie przeciwiąc się trawom, obnażę się cały,
Aby mnie tchnienia twoje, jak wierzbę, przewiały,
A ty paruj tym oparem,
Co pokłębił się nad jarem,
Niby przed snem zrzucony twój przyodziew biały.
Ucałować mi rąbki tego przyodziewu,
Że pełen twojej woni i twego przewiewu,
I zawiesić mi go potem
Na tej brzozie popod płotem
I zamierać pod brzozą od własnego śpiewu.
Dzisiaj chatę zamiotłem w jedno okamgnienie,
Z czworga kątów różami wypłoszyłem cienie,
A próg, zdobny pajęczyną,
Namaściłem suto gliną
I wodą moje pylne skropiłem przedsienie.
Jużem sobie nie szczędził radosnych zabiegów,
Wypiekając chleb z mąki, srebrzystszej od śniegów,
A tę ławę, tę -- dębową
Przesłoniłem chustą nową,
Co się cała zieleni, krom czerwonych brzegów.
Będę czekał na ciebie z dłonią na zasuwie,
Zasłyszawszy twój szelest, z nóg zdejmę obuwie,
Wyjdę bosy na spotkanie,
Śpiewający niespodzianie,
A, śpiewając, pomyślę, że pacierze mówię.
Wyślij pierwej z nowiną co najlichsze ziele,
Potem sama się przybliż z kwiatami na czele, --
Pędząc przed się wonne kwiaty,
Wnijdź do wnętrza mojej chaty,
Bo chcę tobie sam na sam opowiedzieć wiele.

III
Weszłabym do twej chaty, gdy mgły się postronią,
Lecz nie wiem, czy się zmieszczę wraz z rosą i błonią.
Pierwej z niebem posąsiaduj,
Wszystkie cuda poodgaduj,
Nim napełnisz tę chatę miłością i wonią!
Jeszczem ja w żadnej chacie dotąd nie bywała,
Wiem tylko, że przez szyby widnieję -- niecała.
Jakże cała poprzez drogę
Do twej chaty wbiegnąć mogę?
Od naporu zieleni runie ściana biała!
Nie umawiaj się ze mną pod żadnym jaworem,
Bym ciebie nie dosięgła szumem a przestworem, --
To, co szum wyśpiewa gwarnie,
Przestwór znajdzie i ogarnie!
A chata twoja stoi przede mną -- otworem...
Mocniej zioła zapachną w cztery świata strony,
Gdy, zbliżywszy je do ust, spojrzysz w nieboskłony...
Czy ta sama noc na niebie
Osłoniła mnie i ciebie,
Czy dwie noce odmienne, dwie różne zasłony?
A jeżeli dwie różne o rożnem przezroczu,
Nie pokładźmy ich przeto w rosie -- na uboczu,
Odmiemnemi zasłonami
Powiewajmy nad drzewami,
Byśmy siebie nawzajem nie stracili z oczu!
Ja tu -- na dnie zieleni, pod powierzchnią rosy,
A ty tam, kędy dla mnie kończą się niebiosy,
Czy się kończą, czy nie kończą, --
Śpiewaj zowąd pieśń skowrończą,
Podzwaniając mi ostrzem rozbłyskanej kosy.
Kosą grozi twa miłość, co pożera kwiaty,
Sierpem zgarniasz do duszy mych maków szkarłaty,
Lecz miłości się nie boję,
Jeno w zgrozie ci dostoję,
Bo i Bogu jest słodki powiew mojej szaty!
Porwij-że mnie ku sobie, jeślić starczy mocy!
Lecz co pocznie beze mnie ten wicher sierocy?
Chyba wstrzymam dla poznaki
Popod chatą wszystkie maki,
Aby mógł mnie, gdy zechce, odnaleźć po nocy.

IV
Nie odnajdzie cię wicher, mrokiem ociemniały!
Rozweselił się błękit, gwiazdy pomłodniały!
Opętały moją głowę
Przywidzenia kalinowe,
Że rozkwitam tej nocy, niby krzew zuchwały.
A nie było na ziemi tak zmyślnego krzewu,
Noc się chwieje na strony od jego zachwiewu, --
Wonna liściem i żywicą
Stań-że, duszo, nad krynicą,
Spójrz, czyś dosyć podobna zielonemu drzewu?
Przystroimy się wzajem! Śpi w tumanie rzeka,
Śpi kałuża pod płotem, śpi sad i pasieka,
Baczmyż przez ten wieczór cały,
By się okna nie pospały
I drzwi chaty znużonej, co na radość czeka.
Przyjdzie radość tym szlakiem, który jej się zdarzy, --
Bądźmy zawsze gotowi i zawsze na straży.
Księżyc utkwi ponad studnią,
Gwiazdy w mroku się zaludnią
Snem, co jeszcze daleki, choć się zbliska marzy.
Za daleka mi byłaś wpośród kwiatów cienia
Łąko -- zielona Łąko, szumna od istnienia!
Chcę, byś była taka bliska,
Jak ta łza, co gardło ściska,
Kiedy w niem się zapóźni śpiew twego imienia!
Zapóźniła się miłość, szukająca łona,
A któż taką spóźnioną na rosach pokona?
Straszno łodzią w świat popłynąć
I z miłości nie zaginąć
W tych falach, gdzie się tężą piersi i ramiona!
I w północnej ochłodzie dość dla mnie upału!
Idę, Łąko, ku tobie brzegiem mego szału
Ani zbrojny, ani konny,
Z ramion twoich wyjdę -- wonny
I duchem zroszonemu uśmiechnięty ciału!
Sama chata rozwarła drzwi oścież ku wiośnie,
Wnijdż-że teraz pociemku -- nagle i zazdrośnie!
Drzwi klonowe zamknę szczelnie
I zaśpiewam nieśmiertelnie,
A potem spojrzę w ciebie nawskroś i bezgłośnie!

V
Byłoż owo, nie było? Opowiedz nam, bracie,
Co się nocy dzisiejszej działo w twojej chacie?
Widzieliśmy, ludzie prości,
Niepojętość Zieloności
Za oknami -- na ścianach i na twojej szacie.
Mówimy śpiewający, bo łatwiej przy śpiewie
Mówić o tem, co było, a czego się nie wie...
Psy, poległe nad potokiem,
Poglądały ludzkim wzrokiem.,
I wzrok ludzki był w gwiazdach i w tem ślepem drzewie.
A zasię w naszych oczach były gwiezdne znaki,
I nie mogliśmy poznać, gdzie ludzie, gdzie maki
Wszystko wokół było -- gwiezdne
I odlotne i odjezdne,
Gromadzące się w białe nad ziemią orszaki.
I zdawało się wszystkim, że coś w niebie woła,
A zielona się światłość jarzyła dokoła,
Sny się wzajem pobudziły,
Ludzkie ciała opuściły
I pobiegły śnić w kwiaty i w najmniejsze zioła.
W nagłym pląsie skrzypnęły wszystkie kołowroty,
Zahuczały te groble, śpiewne od niemoty,
I w powietrzu było cudno,
Niby ludno, choć bezludno,
Jakby w niem się roiło od świąt i tęsknoty.
A na przeciąg tej nocy za sennem zrządzeniem
Każdy przezwał się innem wobec gwiazd imieniem,
Więc, gdy świt ozłocił dymy,
Ujrzeliśmy, że klęczymy,
Nie wiedząc, jak i kiedy zdjęci zapatrzeniem.
Powiedz nam, co się stało w tem polu, czy w lesie,
Że się dotąd czujemy, jakoby w bezkresie,
A wyjednaj nam u kwiatów
Rozszerzenie ziemskich światów
Aż po owe oddale, dokąd oczom chce się...
I objaśnij nam potem słów śpiewną wspomogą,
Co rozbłysło w twej chacie ponad ciemną drogą?
Czy ją naszła piękna zmora,
Wykrzesana z wód jeziora,
Czy sen owy, co śni się w polu bez nikogo?

VI
Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty
Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty!
Trwała ze mną na tej ławie,
Rozmawiając głośno prawie, --
Na ścianach moich -- rosa, na podłodze -- kwiaty...
Nie grążyłem ja w niebie ni steru, ni wiosła,
Lecz mnie radość swym prądem zmiotła i uniosła.
Wieczność ku nam znikąd zbiegła,
U stóp naszych, warcząc, legła,
A pierś moja tej nocy chabrami porosła.
I było już wiadomo, że pułap sosnowy
Wonnym deszczem, jak obłok, pokropi nam głowy,
Bo nie snem się sny płomienia,
Jeno deszczem i zielenią, --
Duch mi zbłąkał się w ciele, jak wpośród dąbrowy.
Przeto Bóg, co mnie stworzył, zbladł podziwem zdjęty,
Żem uszedł jego dłoniom w tych pokus odmęty!
W kształt mię ludzki rozżałobnił,
A jam znów się upodobnił
Kwiatom i wszelkim trawom i źdźbłom gorzkiej mięty.
Nawołujcie się ludzie, pod jasnym lazurem,
Chórem w światy spojrzyjcie, zatrwóżcie się chórem!
Miłość, wichrem rozpędzona,
Wszystko złamie i pokona,
Zaś tych, co się sprzeciwią, w śnie skrępuje sznurem!
A opaszcie świat cały ścisłym korowodem,
Aby wam się nie wymknął, schwytany niewodem...
Zapląsajcie, zaśpiewajcie,
Pieśnią siebie wspomagajcie,
Toć wejdziemy w świat -- próżnią, aby wyjść -- ogrodem!
Niechaj dusza wam będzie błękitami czynna,
Stoi przed nią otworem ta jasność gościnna,
Czegokolwiek zażądacie,
To się zjawi w waszej chacie,
Bo nastała godzina taka, a nie inna...
Ludzie -- mgły, ludzie -- jaskry i ludzie -- jabłonie,
Rozwidnijcie się w słońcu, boć napewno płonie!
Dla mnie -- rosa, dla mnie -- zieleń.
Dla was -- nagłość rozweseleń,
A kto pieśni wysłuchał -- niech mi poda dłonie!

You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Łąka - 1
    Total number of words is 3816
    Total number of unique words is 2036
    20.0 of words are in the 2000 most common words
    28.9 of words are in the 5000 most common words
    33.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Łąka - 2
    Total number of words is 3675
    Total number of unique words is 1732
    20.6 of words are in the 2000 most common words
    30.1 of words are in the 5000 most common words
    36.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Łąka - 3
    Total number of words is 3894
    Total number of unique words is 2023
    19.2 of words are in the 2000 most common words
    29.8 of words are in the 5000 most common words
    35.0 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Łąka - 4
    Total number of words is 3991
    Total number of unique words is 1907
    22.2 of words are in the 2000 most common words
    32.5 of words are in the 5000 most common words
    37.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Łąka - 5
    Total number of words is 2693
    Total number of unique words is 1461
    22.0 of words are in the 2000 most common words
    31.3 of words are in the 5000 most common words
    35.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.