Język Polski, 1920, nr 3 (maj/czerwiec) - 3

Total number of words is 3709
Total number of unique words is 2003
16.4 of words are in the 2000 most common words
23.8 of words are in the 5000 most common words
27.7 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
znana anegdota o tem, jak się spierali o wyższość swoich języków Niemiec,
Włoch i Węgier. No, powiada Niemiec, chcąc spór rozstrzygnąć, jakże wy
nazywacie naprzykład ‘wodę’ (_Wasser_)? Włoch odpowiada: _acqua_, a
Węgier: _viz_. Na to Niemiec z triumfem: a my mówimy ‘woda’ (_Wasser_) i
to jest naprawdę woda (_wir aber nennen es Wasser und es ist auch
Wasser_). Może się komu wyda, że ta anegdotka jest zbyt naiwna, żeby była
prawdziwa? Nie, o niej można naprawdę powiedzieć: _se non è vero, è ben’
trovato_. Bo oto dwa takiesame odezwania się, za których prawdę można
ręczyć. Znakomity lingwista Schuchardt zapytał raz jednego chłopa
włoskiego trzymając szklankę w ręku, czy wie jak się to nazywa. Na to
Włoch mu odpowiedział: To się nazywa w jednym języku tak, a w drugim
inaczej, ale to jest ‘szklanka’ (_un bicchiere_) i tylko po włosku tak się
nazywa (_questo si chiamerà così in una lingua e così nell’ altra; ma è un
bicchiere e soltanto in italiano si chiama così_)(6). Nyrop opowiada znowu
taką historyjkę. Pewna młoda Niemka zaczęła się uczyć francuskiego modną
»bezpośrednią« metodą i właśnie odbywała się pierwsza lekcja przy
śniadaniu, jako _leçon de choses_. Nauczyciel rozpoczął lekcję od sera i
nazwał go pokazując Niemce ‘serem’ (_frommage_). Ale młoda osoba nie mogła
się z tem odrazu pogodzić i zawołała naiwnie: _Frommage_? dlaczego
_frommage_? ‘Ser’ jest przecież daleko naturalniej (_Käse ist doch viel
natürlicher_)(7).
Nic tedy dziwnego, że tylko _własny_ język uważa się naiwnie za naturalny,
prawdziwy, naprawdę jasny, a obce języki za niepojęty bełkot. Przejawia
się to w bardzo pospolitych przejściach znaczeniowych i zwrotach takich
jak _parler français_, _auf gut __Deutsch_, _już ja mu to powiem po
polsku_, gdzie nazwy własnego języka używa się w znaczeniu jasnego,
dobitnego wyrażenia. Przeciwnie człowieka, mówiącego obcym językiem,
nazywa się momotem, to jest bełkocącym niezrozumiale, bo nic innego nie
znaczy greckie _bárbaros_, podobnie jak Słowianie swych zachodnich
sąsiadów _Niemcami_ nazywają, to znaczy ludźmi, nie umiejącemi porządnie
mówić. To z pewnością bywa też głównym powodem, że rodzime nazwy bardzo
wielu szczepów i ludów znaczą poprostu tyle co ‘człowiek’.
Na temsamem podłożu psychicznem i kulturalnem rozwijały się, a poczęści do
dziś dnia się powtarzają lub trwają zjawiska tak zwanego tabu, eufemizmów
i omówień, rzucanie uroczystej klątwy i czary, to jest sprowadzanie czarów
na drugich, a uchylanie się od nich samemu, co wszystko polega na naiwnem
zrównaniu wyrazu z przedmiotem, nazwy z rzeczą, imienia z osobą. To
zasadnicze zjawisko wyraża się od niepamiętnych czasów w utartych
zwrotach, że _nie należy wywoływać licha_, albo _wilka z lasu_, bo _o
wilku mowa, a wilk tuż_. W czasie polowania, a zwłaszcza podczas wielkich
wypraw myśliwskich i rybackich, mających dla wielu szczepów ogromne
znaczenie, zachowuje się ściśle różne zabobonne praktyki, a do
najważniejszych należy wystrzeganie się nazywania zwierzyny, na jaką się
poluje, jej zwykłemi nazwami, ażeby nie zwracać jej uwagi, zmylić jej
czujność i móc ją podejść; tak jak znowu w zwykłych warunkach unika się
nazywania niebezpiecznych zwierząt dlatego, aby ich sobie nie sprowadzić
niepotrzebnie na kark. Nazywa się tedy takie zwierzęta na które się poluje
lub których się boi, nie ich zwykłemi nazwami, tylko opisowemi np.
niedźwiedzia ‘starym, kudłaczem, burym’ itp, bo właściwa nazwa to tyle co
zwierz sam, nazwać go to prawie tyle co go źgnąć. Podobnie unika się, i to
nietylko u szczepów na niskim stopniu cywilizacji, nazywania śmierci,
choroby, zwłaszcza różnych zaraz, djabła i wielu innych rzeczy, budzących
obawę, wstręt, pogardę itd., albo przeciwnie budzących w nas uczucia czci,
uszanowania, religijnego poddania. Nieskończone są przenośnie i omówienia
w guście: skonać lub skończyć (życie), przenieść się do wieczności,
zamknąć oczy, zasnąć w Panu, zgasnąć, gdy mnie kiedyś zabraknie itd., bo
zawsze lepiej nie mówić o »samej śmierci«. Lepiej djabła nazwać ‘złym’ czy
‘kusym’, bo my wiemy o kim mowa, a jego się zmyli—tylu wszakże jest na
świecie ‘złych’ lub ‘kusych’! a jeszcze lepiej poprostu, jak w wielu
stronach, ‘tym’ i przeżegnać się na wszelki wypadek. Chcąc rzucić na kogoś
czary lub wezwać na niego kary i pomsty bogów trzeba koniecznie albo mieć
jego podobiznę albo znać imię i nazwisko—wtedy przeklina się starannie
jego, wymieniając dokładnie, kilka razy, imię, i jego ciało, znowu
dokładnie wymieniając wszystkie członki i jeżeli można, wypisuje to
wszystko i wtedy skutek pewny! To znowu nie nazywamy wielu rzeczy po
imieniu, bo ‘nie wypada’, a nie wypada dlatego, że nazwa a rzecz to niby
tosamo. Oczywiście działają tu także różne inne uczucia i zjawiska te
pojawiają się w najrozmaitszych postaciach i odmianach, ale wszędzie leży
lub leżał na dnie, czy wyłącznie czy obok innych, ten zasadniczy rys
psychiczny zrównywania rzeczywistości z wyrazami. Bardzo to ciekawa i
pouczająca dziedzina, ale nie mogę się nad nią dłużej zatrzymywać.
Jednak i na wyższym stopniu rozwoju, kiedy już niema mowy o takiem naiwnem
zrównywaniu wyrazów z pojęciami, nie ginie ono całkowicie, tylko się
przedstawia w nowej, »postępowej« formie. Ludzie zawsze przyjmują jakiś
naturalny, istotny związek między nazwą a rzeczą, uważając je prawie
instynktownie za dwie strony tegosamego. Sprawa ma w sobie zarazem coś
zagadkowego i tajemniczego, co wiecznie niepokoi umysły. Pomijając już
szersze koła inteligencji, dalej ludzi skądinąd niecodziennych, ale u
których gra wyobraźnia, jak wielkich nieraz artystów, a wreszcie uczonych
nieraz manjaków, to nawet wśród bardzo wybitnych pod względem
intelektualnym ludzi, u głów najjaśniejszych (oczywiście myśleniem, nie
pochodzeniem) spotykamy często takie niejasne, w gruncie rzeczy naiwne,
wyobrażenia o jakimś tajemniczym a istotnym związku, o jakiejś pełnej
wyrazistości harmonji między wyrazem a rzeczą. Oto co myślał taki
niepowszedni, ścisły i wszechstronny badacz i myśliciel jak Ampère—o
francuskich samogłoskach nosowych. Oto »w językach, które je posiadają,
wywołują one tę majestatyczną i pełną harmonję, jaką znajdujemy we
francuskim w wyrazach _rampe_, _temple_, _constance_ itd., któraby znikła
w zupełności, gdybyśmy je wymawiali _râpe_, _tâple_, _constânce_« itd.
(les sons... qui donnent aux langues où ils sont admis cette harmonie
pleine et majestueuse qu’on trouve en français dans les mots _rampe_,
_temple_, _constance_ etc., et qui disparaîtrait entièrement si l’on
prononçait _râpe_, _tâple_, _constânce_ etc.). Dlatego też nie podoba mu
się nazwa ‘nosowych’, niestosownie nadana tym samogłoskom (les sons,
appelés assez mal à propos sons nasaux)(8)—pewnie, jakże majestat ma w
nosie siedzieć?! Ciekawe przytem, że całkiem podobne zapatrywania
spotykamy potem u jednego ze starszych lingwistów, Buschmanna,
współpracownika braci Humboldtów. Mówiąc o różnicy nazw dla ‘matki’ a dla
‘ojca’, z których pierwsze zawierają w wielu językach głoski _m_, _n_, a
drugie głoski _p_, _t_, widzi w _m_ i _n_ spokój i łagodność: Wie sinnig
spricht sich nicht das Naturgefühl darin aus, dass für den Vater die
starken Laute, die harte oder weiche Muta, für die Mutter die völlig
abgeebneten, ruhigen Consonanten bestimmt sind, welche nur als eine sanfte
Grenze noch den Mutis angehören(9). I całkiem jak Ampère odrzuca nazwę
’nosowych’, która mu się stanowczo niepodoba.
Z drugiej strony, nie brakowało naturalnie nigdy ludzi we własnem
mniemaniu naprawdę »oświeconych«, nie mających »przesądów«, wolnych od
wszelkich »uprzedzeń« i »mistycyzmu«, trzymających się tylko »faktów«,
słowem »pozytywistów«, a także »sceptyków«, którzy tego rodzaju
zapatrywania uważali za dziecinne. Brzmienie wyrazu niema wedle nich nic
wspólnego z oznaczoną wyrazem rzeczą: brzmienie to tylko czysto
zewnętrzny, nieistotny, umówiony, w gruncie rzeczy przypadkowy znak.
W rezultacie zagadnienie nasze, zazwyczaj ogólniej pojęte jako zagadnienie
o początku mowy pokutuje od wieków w dysputach i w literaturze od Greków
począwszy poprzez całą starożytność i średniowiecze, a następnie w epoce
odrodzenia umysłowego w 17 i 18 wieku aż do ostatnich czasów, gdzie
wreszcie znalazło względne załatwienie.
W Grecji postawiono i ujęto problem jako zagadnienie trafności czyli
prawdziwości nazw, δρδότης τϖν δνομάτων, a Platon zastał go w takiej
fazie: szkoła Demokryta utrzymywała, że nazwy oznaczają rzeczy na mocy
społecznego układu, δέσει, zaś szkoła Heraklita, że na mocy natury, φύσει.
Pierwsze stanowisko, którego zasadę nabywano obok φέσις także έδσς, νόμος,
ξυνδήϰη, δμολογία, wyrażało myśl, że prawdziwość czyli stosowność nazw
polega na swobodnej umowie ludzkiej, na społecznym przyjęciu i zwyczaju,
czyli że stosunek wyrazów do wyrażanych rzeczy albo pojęć polega
ostatecznie na działalności, wynikającej ze świadomej woli człowieka.
Drugie stanowisko przyjmowało naturalny, przyrodzony, konieczny związek
między nazwą a rzeczą, niezależny od ludzkiej woli, a w ślad za tem
zgodność nazwy z istotą odnośnej rzeczy. Platon podjął zagadnienie w
dialogu p. t. Kratylos, gdzie Kratyl, zwolennik zasady φύσει twierdzi, że
każda rzecz ma w każdym języku z natury nazwę stosowną, zaś Hermogenes,
wyznawca zasady δέσει utrzymuje, że wszelka trafność nazwy polega tylko na
umowie i zwyczaju, bo żadne nazwy nie powstają z natury. Zanim zobaczymy,
jakie Platon w osobie Sokratesa zajął stanowisko wobec spornej kwestji,
zaznaczmy, że wogóle w tym problemie φύσει-δέσει mieszczą się właściwie
trzy różne momenty, niezawsze dosyć wyraźnie rozróżniane, a mianowicie 1)
właściwa kwestja ’naturalnego znaczenia głosek’, 2) kwestja pewnej ogólnej
zgody między wyglądem wyrazu a przedmiotem, 3) kwestja raczej
etymologiczno logiczna, czy dana nazwa jest wogóle trafnie dobrana w
stosunku do istoty oznaczonej rzeczy. Że Grecy wsadzili tu jeszcze
czwarty, całkiem innego rzędu moment, mianowicie wygląd liter, o tem
niżej. Nas tu obchodzi oczywiście przedewszystkiem pytanie pod a), w
drugim rzędzie pytanie pod b); natomiast pytanie pod c) zostawiamy
zupełnie na boku.
Otóż Platon dochodzi w osobie Sokratesa początkowo do wniosku, że
niepodobna uważać wyrazów za dowolnie wytworzone i stara się znaleść
naturalną i konieczną podstawę ’prawdziwości pierwotnych nazw’, άλήδεια
τϖν πρώτων δνομάτων, w tem, że głoskami naśladowano pierwotnie istotę
rzeczy i zjawisk: »r przy wymawianiu którego język najbardziej drga,
wyrażało wszelki ruch i pęd i dlatego spotyka się je w wyrazach ρεϊν
płynąć, ροή prąd, πρόμος drżenie (strach), τραχύς szorstki, ϰρούειν tłuc,
uderzyć, ϑραύειν (roz)tłuc, έρείϰειν rozbić, rozedrzeć, ϑρύππιν kruszyć,
ϰερματίειν drobić, ρυμβεϊν kręcić w kółko; głoska _i_ wyraża rzeczy
cienkie, jako najłatwiej idące przez wszystko i dlatego mamy ją w ιέναι
iść oraz ιέσϑαι spieszyć, dążyć, podobnie jak znowu zapomocą głosek _ph_
(φ), _ps_ (ψ), _s_ i _z_ (ζ) oddaje się zgodnie z ich naturą wszelkie
rodzaje wiania i dęcia jak τό ψυϰρόν zimne, chłodne, wrzące, τό ζέον
chwiać się, trząść się i wogóle σεισμός wstrząs; przyciskanie i opieranie
języka, jakie jest cechą głosek _d_ i _t_ dało zdaje się początek wyrazom
δεσμός więzy i στάσις stanie; natomiast wyraźne ślizganie się języka przy
głosce _l_ zostało zastosowane do nazw rzeczy gładkich (τά λεϊϰ) i samego
pojęcia ολσϑάνειν ślizgać się, a dalej wyrazów το λιπϰρόν tłuste, świecące
od tłuszczu, το ϰολλϖδες kleiste; w wyrazach znowu takich jak το γλσϰρον
lepkie, γλυϰύ słodkie, miłe i γλοιϖδς lepkie, przebija wstrzymujące
działanie głoski _g_ na sunący w _l_ język; zgodnie z wewnętrznością
brzmienia głoski _n_ zostały nazwane το ένδον wewnątrz i τά εντός to co
wewnątrz położone; głoskę _a_ zastosowano τψ μεγϰλψ dla wielkiego, a
głoskę ē τψ μήϰει dla długości ’ponieważ te litery są wielkie’; a
potrzebując dla wyrażenia okrągłości (το γογγύλον) znaku _o_ tę głoskę
przedewszystkiem wsadzono do odnośnej nazwy«.
Przytoczyłem umyślnie w całości ten ustęp, żeby dać wyobrażenie o
naiwności pierwszych prób teorji językoznawstwa i o trudnościach, z
jakiemi myśl ludzka musi walczyć; i Platon zresztą sam miał wątpliwości,
bo w dalszym ciągu stwierdza, że tej zasady nie można ani w przybliżeniu
przeprowadzić, że zatem niema mowy, aby istota rzeczy odkrywała się nam w
nazwach. Zwracam jeszcze uwagę na to, że w tych wywodach mieszano w
starożytności ciągle głoski z literami, jak to wyraźnie widać z uwagi o
_alpha_ (_a_) i _ēta_ (ē) a z pewnością na wyobrażenie o ’cienkości’
głoski _i_ lub okrągłości _o_ wpływała także zwykła ich postać pisana.
Pomijam w dalszym ciągu zupełnie etymologje dziecinne i niemożliwe zarówno
w Kratylu jak wogóle u starożytnych oraz wszystkie myśli i argumenty,
przytaczane na korzyść jednej lub drugiej zasady, bo zajęłoby to bardzo
dużo miejsca bez szczególnego pożytku. Wystarczy stwierdzić po pierwsze,
że mimo wszelkich naiwności i nieścisłości widać czyto w roztrząsaniach
platońskich, czy dalszych, pewne słuszne obserwacje i myśli, tylko że się
niestety odrazu wykrzywiały i zbaczając z właściwej drogi dochodziły do
nonsensu; powtóre zaś, że raz postawiony problem φύσει-δέσει nadawał w
dalszym ciągu kierunek myśleniu o rzeczach językowych. Stoicy opowiadali
się przy zasadzie φύσει, ale rozróżnili naśladowanie głosem
_bezpośrednie_, zatem onomatopeje w ściślejszem tego słowa znaczeniu od
_pośredniego_, gdzie wygląd wyrazu odpowiada rzeczy tylko pośrednio,
_symbolicznie_, która to zasada, przybrawszy różne szczegółowe
zastosowania, pozwoliła stoickiej i wogóle starożytnej etymologji
wyprawiać prawdziwe orgje—bezmyślności. Daleko mądrzejszą formę nadał
zasadzie φύσει Epikur, którego myśl szła w kierunku psychologicznym (wbrew
logicznemu kierunkowi stoików i innych) i ewolucyjnym. Epikur stwierdza,
że początek mowy nie może polegać na ’umowie’, na jakimś dowolnym
układzie, tylko leży w naturze człowieka. Lukrecjusz wyraża to w ten
sposób: Nonsensem jest mniemać, że ktoś na początku ponadawał nazwy
rzeczom i że ludzie od niego się nauczyli pierwszych wyrazów, bo dlaczegóż
on by to był mógł robić i tworzyć różne brzmienia, a inni nie? Gdyby
zresztą już przedtem nie używano wyrazów, to skąd pojęcie o ich
użyteczności, i jak ów pierwszy twórca mógłby był dać się innym
zrozumieć?... wreszcie co jest tak dalece w tem dziwnego, że ludzie, mając
przecie głos i język, oznaczali rzeczy rozmaitemi brzmieniami doznając
rozmaitych wrażeń, skoro bydło i zwierzęta rozmaite a różne głosy wydają
doznając strachu, bólu lub zadowolenia? I wywodzi dalej, jak całkiem
inaczej psy warczą ze złości, a na cały głos ujadają, albo szczekają i
skuczą bawiąc się lub łasząc, a wyją zamknięte w domu lub skowytają
unikając bicia itd.(10) W ten sposób obok tamtej naśladowczej, to jest
teorji naśladowania dźwiękami, powstała teorja przyrodzonych głosów,
wydawanych w różnych nastrojach i uczuciach, która jednak chcąc wyjaśnić
dalszy rozwój mowy i skojarzenie pewnych brzmień z pewnemi wyobrażeniami,
uciekała się znowu do zasady δέσει, łącząc w ten sposób obydwie podstawy,
indywidualnie przyrodzoną i społeczną. Filozoficzna myśl Epikura, jak w
innych kierunkach, tak i w tym nie znalazła samodzielnych kontynuatorów, a
wogóle już ani starożytność ani średnie wieki nie wniosły żadnych nowych
momentów ani myśli do nauki o języku. Średnie wieki zajmowały się żywo
mową i wyrazami, ale w ścisłym związku z wielkim sporem nominalistów i
realistów. Świeży powiew jak w innych dziedzinach tak i w naszej znać u
Bakona; potężny umysł Locke’a rzucił i w tych zagadnieniach niejedną
trafną i opartą na prawdziwym zmyśle rzeczywistości uwagę; ale prawdziwy
postęp i żywszy rozwój w zdawaniu sobie sprawy z języka i jakby
przygotowanie do językoznawstwa, które miało powstać w 19 wieku, przyniósł
dopiero wiek 18 od Condillaca, Rousseau’a i Herdera począwszy. Ale
wszystko to były jeszcze przeważnie spekulacje, na niedostatecznej
obserwacji oparte; a w dalszym ciągu zostały przeważnie zapomniane; tak że
w wieku 19 po epoce romantyzmu, który się odwrócił od wieku oświecenia,
nie zdając sobie sprawy że ten był jego jeżeli nie ojcem to piastunem,
teoretyczna myśl językoznawcza znowu przeważnie całkiem na nowo i
niezależnie zaczęła pracować w ostatniej ćwierci tego ubiegłego stulecia,
podnosząc się nadzwyczajnie na początku obecnego. Ponieważ w krótkich i
dla szerszych kół przeznaczonych artykułach ani można ani trzeba szeroko
roztaczać rozwojową stronę kwestyj choćby najważniejszych, przeto obecnie
przejdę do rozpatrzenia rzeczywistych podstaw, do realnych faktów
językowych, które w zakresie pytania o początku mowy i stosunku brzmienia
do znaczenia możemy wziąść pod rozwagę; zaś zdążając na tej drodze do
możliwie jasnej odpowiedzi wplotę ważniejsze poglądy i nazwiska, które się
tu zaznaczyły aż do ostatnich czasów, w formie krytycznych uwag jużto
zgody jużto sprzeciwu.
_Jan Rozwadowski._


RECENZJE.

_Mikołaj Rudnicki_, prof. uniw. poznańskiego. Wykształcenie językowe w
życiu i w szkole. Poznań 1920. VIII + 240.
»Część I. _Wartości wychowawcze_ nauki języka ojczystego (polskiego) (str.
21—58). Cz. II. _Zakres nauczania_ języka ojczystego na średnim stopniu
wykształcenia (59—100). Cz. III. _O metodach_ nauczania języka ojczystego
(101—162). Cz. IV. O osiąganiu _celów ubocznych_ przy nauce języka
ojczystego (163—240)«. Jak widać z tego przeglądu treści, nie było
zamiarem autora napisanie szczegółowej metodyki nauki języka polskiego,
ale danie pojęcia o ogólnem znaczeniu tego przedmiotu w życiu i o
wynikających stąd rozmiarach i sposobach uczenia go w szkole. Tak ujęta
książka jest w naszej literaturze nowością i już z tego powodu zasługuje
na rozpowszechnienie tak między nauczycielami, jak i w szerszych kołach,
poważniej zajmujących się wychowaniem. Zasługuje na to tem bardziej, że
oparta na wynikach dzisiejszego językoznawstwa umiejętnego, jest też
rezultatem poważnej pracy myślowej nad przedmiotem. Strony ujemne wynikają
z indywidualności autora, której mu na szczęście nie brak, a objawiają się
to w pewnej pryncypjalności, to znów w zbyt drobiazgowem rozpatrywaniu
rzeczy prostych.
Streszczać książki nie mam zamiaru, powiem tylko kilka uwag o różnych jej
częściach. Część I bardzo jest pożyteczna, skoro—jak wiadomo—gramatykę
języka ojczystego traktuje się przeważnie jako martwą formę bez treści,
jak jakąś naukę pomocniczą dla literatury i t. p. Czytelnik, zdala stojący
od językoznawstwa, dowie się z tej części coś o istocie języka, o jego
ścisłym związku z kulturą i z innemi naukami. Ale autor, wielbiciel swego
przedmiotu, czasem trochę przesadza. »Zdejmuje (go) zdziwienie, dlaczego
dzisiejszą logikę i psychologję tak się starają związać przedewszystkiem z
matematyką, skoro wymienione dwie dyscypliny znacznie mają więcej
wspólnego ze zjawiskami językowemi...« (str. 38). Mnie to—przyznam się—nie
dziwi: choć sam jestem językoznawcą, rozumiem, że logika i matematyka,
jako jedyne nauki dedukujące, stoją z sobą w najbliższym związku i
przeciwstawiają się wszystkim innym, tak przyrodniczym jak humanistycznym;
co do psychologji zaś godzę się najzupełniej, że zbliżenie jej do
językoznawstwa bardzoby się jej przydało, ale żeby ją dziś chciano
przedewszystkiem wiązać z matematyką, o tem nie słyszałem. Albo: »dokładne
studjum języka... wyrabia niesłychanie giętkość umysłową, subtelność
spostrzeżeń, a co może najważniejsze, objektywność w ocenie ludzi« (str.
39). Na wielką wartość tego studjum dla wyrobienia giętkości i subtelności
umysłu zupełnie się godzę, ale trudno mi jakoś uwierzyć, by ono
szczególnie pomagało do wyrobienia objektywności w ocenie ludzi. Gdy
czytam takie zdania, boję się, by skutek nie był wręcz przeciwny
zamierzonemu: by czytelnik nie pomyślał, że autor tak samo przesadza
_całe_ znaczenie języka i rolę jego w wychowaniu. Zapewne, są książki,
które właśnie swoim bezwzględnym zapałem i pędem porywają i licznych
zdobywają adeptów, ślepych potem na słabe strony teorji, ale tutaj nie
idzie o jednanie wyznawców, tylko o rozumowe przekonanie wychowawców i
nauczycieli.—Tu i ówdzie możnaby coś podobnego powiedzieć i o części IV,
ale mimo wszystko podnieść trzeba, że wykazywanie wartości studjów
językowych dla wprawy stylistycznej, kształcenia woli i charakteru,
wykształcenia estetycznego i etycznego, dla wzmacniania organizacji
narodowej może wywołać u czytelników rozważania nad zakresami, które
większości z nich nigdy na myśl nie przychodziły. Słusznie zaś mówi autor
w przedmowie, że pierwszą przyczyną niechęci do rozszerzania nauki o
języku jest obawa przed czemś nieznanem. Jeżeli mu się więc uda trochę tę
ignorancję przetrzebić, to już będzie miał zasługę, choćby w szczegółach
niezawsze przekonał.
Rozdziały o zakresie a zwłaszcza o metodzie nauczania języka,
zasługiwałyby na wyczerpującą analizę w piśmie pedagogicznem; dla »Języka
polskiego« byłaby to rzecz zbyt szczegółowa. Nie mogę jednak pominąć
jednego punktu, o gramatyce Małeckiego. Pisząc książkę ogólną, autor
podręczników szkolnych zasadniczo nie analizuje, musi więc zdziwić osobny
rozdział, zatytułowany: »Pobieżny szkic uzupełnień podręcznika Małeckiego
dla szkół średnich« (str. 86-100). Widocznie autor—w przeciwieństwie do
ogółu językoznawców—uważa go za względnie najlepszy, zwłaszcza skoro
twierdzi, że »naogół rzecz biorąc, daje on potrzebne pogłębienie« (str.
85). Ale na tejże stronie mamy następującą o nim opinję: »Należy zeń
usunąć _wielką ilość rzeczowych błędów_, a z drugiej strony trzeba go
_uzupełnić w bardzo wielu punktach_ np. w dziale historycznym, wiążąc jego
treść językową z logiką i psychologją, jakoteż z ogólną wiedzą o języku.
Wreszcie nie należy zapominać o _zupełnej zmianie punktu widzenia_, jakąby
należało przeprowadzić. Wprawdzie mamy uczyć poprawnego języka
literackiego; co do tego niema najmniejszej wątpliwości, ale rzecz jest w
tem, że także i języka literackiego niepodobna traktować jako czegoś, co
się da wyjaśnić i ustalić _dowolnemi przepisami, o charakterze
prawno-karnym_(11), jak to przeważnie jest u Małeckiego«. Najzupełniej się
godząc na tę opinję, nie mogę się powstrzymać od zdumienia, jak można taką
gramatykę zalecać; po dokonaniu żądanych przez autora zmian i dopełnień
nie zostałby z Małeckiego kamień na kamieniu. Czyż nie o wiele prościej
wziąć zamiast tego znacznie lepsze gramatyki Szobera lub Steina?
Mam więc co do książki prof. Rudnickiego sporo zastrzeżeń. Mimo to nie
waham się jej bardzo zalecić jako rzecz bogatą w treść i samodzielnie
przemyślaną. Dokładny przegląd treści ułatwia orjentowanie się.
_K. Nitsch._


TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW JĘZYKA POLSKIEGO

W maju b. r. zawiązało się Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego,
którego statut, zatwierdzony przez Namiestnictwo dnia 2 czerwca 1920 L.
41171/1057 / XIII a/1920; zamieścimy w następnym numerze Języka Polskiego.
Towarzystwo ukonstytuowało się d. 27 maja 1920, wybierając Zarząd główny,
który następnie d. 15 czerwca ukonstytuował się w następujący sposób:
przewodniczący Rozwadowski, zastępca Nitsch, sekretarz Piekarski, skarbnik
Jaworek, nadto Łoś i Chomiński.
W myśl § 7. uw. statutu Zarząd główny delegował do Zarządów okręgowych,
dla Krakowa: pp. Jaworka, Łosia, Nitscha, Piekarskiego; dla Warszawy: pp.
Baudouina de Courtenay, Benniego, Szobera; dla Lwowa pp. Gawrońskiego,
Ułaszyna, Witkowskiego; dla Poznania: pp. Lehra-Spławińskiego,
Rudnickiego, Steina.
D. 26 czerwca b. r. odbyło się pierwsze publiczne zebranie, na którem
szereg osób odrazu zgłosił swe przystąpienie do Towarzystwa. Wkładka na
rok 1920 wynosi 40 marek p., za co członek otrzymuje Język Polski.
Zgłoszenia przyjmuje p. Piekarski Kazimierz (adres tymczasowy: Polska
Akademja Umiejętności w Krakowie).


SPIS RZECZY: Nowa zasada rymowa _K. Nitscha_.—Nowa redakcja przepisu o
dzieleniu wyrazów _J. Łosia_.—Liberum veto choćby—w ortografji _K.
Nitscha_ i _J. Rozwadowskiego_.—O zjawiskach i rozwoju języka. 8. Dźwięk a
znaczenie. Początki mowy _J. Rozwadowskiego_.—Recenzja _K.
Nitscha_.—Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego.


CENA ZESZYTU M. 250.


Przedpłatę przyjmuje księgarnia Gebethnera i Sp. w Krakowie.


Drukarnia Uniwersytetu Jagiell. w Krakowie pod zarządem J. Filipowskiego.


1 Grammatik der altbulgarischen (altkirchenslavischen) Sprache.
Heidelberg 1909, str. 53-4.
2 Możnaby mieć wątpliwości co do _czw_, ale to, zdaje się, nie
zachodzi wcale w środku wyrazów prostych; _po·czwara_ dzielimy tak,
jak _po·twora_.
3 Przez zwartą rozumiemy też zwarto-szczelinową, a więc nietylko _p_,
_b_, _t_, _d_, _k_, _g_, ale też _c_, _dz_, _ć_, _dź_, _cz_, _dż_.
4 To jest: płynna ustna lub nosowa.
5 Który zresztą wypowiada wprawdzie pesymistyczne zapatrywania na nową
ortografję, ale mimo to stosuje ją w swym »Poradniku językowym«
czyli liberum veta bynajmniej nie głosi.
6 Zeitschrift fur roman. Philologie 21, 199.
7 Grammaire historique de la langue française, 4 § 544
8 Essai sur la philosophie des sciences (I) XLVI nast.
9 Über den Naturlaut (Berlin 1853), 4.
10 de rerum natura 5, 1039 nast.: proinde putare aliquem tum nomina
distribuisse | rebus et inde homines didicisse vocabula prima, |
desiperest. nam cur hic posset cuncta notare | vocibus et varios
sonitus emittere linguae, | tempore eodem alii facere id non ąuisse
putentur? | praeterea si non alii quoque vocibus usi | inter se
fuerant, unde insita notities est | utilitatis et unde data est huic
prima potestas, | quid vellet, facere ut scirent animoque viderent?
| ... postremo quid in hac mirabile tantoperest re, | si genus
humanum, cui vox et lingua vigeret, | pro vario sensu varia res voce
notaret? | cum pecudes mutae, cum denique saecla ferarum |
dissimilis soleant voces variasque ciere, | cum metus aut dolor est
et cum iam gaudia gliscunt, itd.—w zgodzie z krótkiem streszczeniem
tego stanowiska, jakie daje sam Epikur u Diogenesa z Laerty 10,
75—6.
11 rozstrzelenia moje.

You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Język Polski, 1920, nr 3 (maj/czerwiec) - 1
    Total number of words is 4201
    Total number of unique words is 2008
    17.1 of words are in the 2000 most common words
    22.5 of words are in the 5000 most common words
    26.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Język Polski, 1920, nr 3 (maj/czerwiec) - 2
    Total number of words is 4028
    Total number of unique words is 1809
    16.7 of words are in the 2000 most common words
    23.0 of words are in the 5000 most common words
    26.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Język Polski, 1920, nr 3 (maj/czerwiec) - 3
    Total number of words is 3709
    Total number of unique words is 2003
    16.4 of words are in the 2000 most common words
    23.8 of words are in the 5000 most common words
    27.7 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.