Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 1

Total number of words is 4224
Total number of unique words is 1919
23.0 of words are in the 2000 most common words
32.2 of words are in the 5000 most common words
37.1 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.

JAN STEN

JEDEN MIESIĄC
ŻYCIA

UTWORY PROZĄ:
JEDEN MIESIĄC ŻYCIA. HAMLET. PRZYSIĘGŁY.
SPOTKANIE. W PEŁNEM SŁOŃCU. PIERWSZY
WIERSZ. TRZY DUSZE.

KRAKÓW
NAKŁADEM WYDAWNICTWA KRYTYKI
SKŁAD GŁÓWNY GEBETHNER I S-KA
1900


JEDEN MIESIĄC ŻYCIA.

Jeden miesiąc życia.

_Paryż, dnia 10 grudnia._
Kochana Wandziu, nie pisałem do Ciebie przez kilka pierwszych dni po
przyjeździe; spodziewam się, że nie masz mi tego za złe i rozumiesz, żem
doprawdy czasu na listy nie miał. Chodziłem już ogromnie dużo i
pobieżnie zwiedziłem prawie całe miasto. Nie będę Ci tego opisywał, bo
wiesz, że nie lubię się nad takiemi rzeczami rozwodzić. Od dwóch dni
jestem zainternowany w domu, bo przyplątał mi się ohydny katar z bólem
głowy i całym szeregiem innych roskoszy; wszystkiemu winien tutejszy
miły klimat. Kiedym przyjechał przed tygodniem, było coś koło 0°,
później nagle podskoczyło do 20° i jest znowu najzupełniejsza wiosna.
Uwięzienie w domu jest mi tem przykrzejsze, że mieszkam dotąd u
Turskiego, a jego pokoik jest tak mały, iż trudno się we dwóch tutaj
obrócić. Rozumiesz, jak to drażni, gdy za każdym ruchem w dosłownem
znaczeniu tego słowa trzeba o coś potrącać; a mebli znów nie jest tak
wiele: łóżko, stół, półka na książki, umywalnia i nieodzowny tu zawsze
kominek--marmurowy, szykowny,--na którym się nigdy nb. nie pali.
Turski nie wiele się zmienił od tego czasu, kiedy przychodził do mnie w
Warszawie. Nie urósł, nie zmężniał, taksamo zawsze łagodny i spokojny,
że tą powagą do rozpaczy przyprowadzić może. Zastałem go w usposobieniu
o wiele weselszem, niż to z jego listów wnosić można było. Sądzę, że
dużo przesadzał, choć doprawdy bieda rzeczywiście dawała mu się we
znaki. Czy miał jakie inne zgryzoty jeszcze, nie wiem. Kilkoletnie
oddalenie okropnie nas rozłączyło jednak: stosunki są najprzyjaźniejsze,
ale skrępowane jakieś i sztuczne. Ostatecznie, może mi się tylko źle
zdaje i z biegiem czasu przyzwyczaimy się do siebie, choć wątpię, czy
dojdziemy kiedykolwiek do takiej zażyłości, w jakiej byłem w ostatnich
czasach z Bolesławem. Oczywiście, ten nie pisał do mnie i nie wiem
zupełnie, co się z nim dzieje.
Z dawnych znajomych prócz Turskiego jest tu jeszcze Poliński; przyjechał
coś miesiąc przedemną i miał już zabrać się do pracy, ale nic nie robi
dotąd; chodzi po mieście i uczy się niby po francusku. Poznałem kilka
osób nowych, przeważnie studentów, którzy się stołują w tej samej, co
my restauracyi--nb. podłej, która tylko dla tego do cna nas nie struje,
że daje porcye mikroskopowo-homeopatyczne. Byliśmy też z wizytą u dwóch
»koleżanek«--ma to pewien swój urok, choć o tej szpetocie, nie widząc,
trudno mieć pojęcie. Te, których nie znam jeszcze, mają być nie lepsze.
Wobec stanu mego nosa i gardła, nie wiem, czy uda mi się wziąć do roboty
przed Nowym Rokiem. Turski opowiada mi niestworzone rzeczy o
trudnościach, które przezwyciężyć trzeba, aby się gdziekolwiekbądź
dostać; taki ma być natłok po wszystkich pracowniach. Pewno przesadza,
jak zawsze. Chociaż do nauki Paryż nie jest stosownem
miejscem--zwłaszcza dla nas barbarzyńców. Taki tu wir, gwar, taka moc
rzeczy nowych, których się nie widziało, takie mnóstwo rozrywek,
znajomości, że trzeba żelaznej woli, aby nad sobą odrazu zapanować i do
pracy się zaprzągnąć. Zdaje się, że moja »żelazna« wola będzie
pochodziła z braku »złotej« monety. Niestety, tylko takie alchemiczne
cuda dziś się dzieją. A Paryż jest drogi piekielnie. Tu się czuje ten
dreszcz złota.
--Muszę urwać ten list, bo przyszedł właśnie Turski z Polińskim i
postanowili mię wyciągnąć z wizytą do jakiejś nowej koleżanki, która
przed tygodniem tu przybyła z Lublina; mieszka jeszcze na drugim końcu
Paryża na Montmartre. Turski zaręcza, że podróż na Montmartre jest
najlepszym środkiem na katar. Kończę więc--bo i tak już nic nie mam do
doniesienia i proszę Cię, abyś odpisała natychmiast.
Twój brat
_Jan_.
Adres: Rue de la Sorbonne 5.

_Dnia 12 grudnia._
Nie rozumiem, czemu się Turski tak zachwycał tą lubelską koleżanką.
Zdaje się, że szło mu o to, aby mię wyciągnąć z domu i samemu później
nie wracać. Wcale nie jest ładna, choć rzeczywiście ma miłą, dobrą
twarz, a że jest samotna jeszcze i nie ma znajomych, przyjmuje nas z
otwartemi ramionami. Byliśmy tam i wczoraj, gdyż ona lęka się chodzić po
Paryżu sama, choć umie nieźle po francusku. Oprowadzaliśmy ją po
mieście, i to byłoby znośne, gdyby nie trwało zbyt długo. Zabawna
dziewczyna: przyjechała niby studyować medycynę; zaprowadziliśmy więc ją
najpierw do szkoły medycznej, do prosektoryum. Rzeczywiście panuje tam
straszny zaduch, bo sala jest mała i źle przewietrzana. Stoły drewniane
i niepodobna nigdy porządnie ich oczyścić. Rozćwiertowany trup sprawił
na niej tak straszne wrażenie, że trzeba ją było czemprędzej
wyprowadzić. Przez kilka godzin nie mogła się uspokoić. Postanowiła też
odrazu, że porzuci medycynę i przeniesie się do Sorbonny na nauki
przyrodnicze. Ja radziłem jej, żeby się wstrzymała z zapisem, bo
panieńskim zwyczajem skończy zapewne na literaturze.
Jutro, jako człowiek jeszcze bez zajęcia, umówiłem się, że pójdę z nią
załatwiać sprawunki. Musimy wyszukać nowe mieszkanie dla niej w
dzielnicy studenckiej, kupić meble i tysiące innych drobiazgów. Nie
miałem wielkiej ochoty na ten spacer, bo niewiele mam już pieniędzy, ale
niepodobna było się wymówić.

_Dnia 16 grudnia._
Dobrze, że Turskiego nie było już w domu, kiedym powrócił. Byłby to
koniec naszej znajomości i przyjaźni. Jestem na niego tak zły, że gdybym
się nie wstydził sam siebie, wyrządziłbym mu chętnie jaką przykrość. Zły
jestem tem więcej, że ta cała tak drobna w istocie rzeczy sprawa, tak
mocno mię obeszła. Do wielu zawodów przybył jeszcze jeden; dlaczegóż ten
właśnie gniewa mię więcej od innych? Trzeba raz na zawsze pamiętać, że
wyzysk jest pierwotną zasadniczą formą, w której się odciskają wszystkie
na świecie stosunki.
Zimne ciało pochłania z gorętszego ciepło, elektryczny ładunek znika
rozszarpany przez sąsiadów. Tu rabunek trwa jedną chwilę; ale wśród
ludzi, którzy sami mogą się nanowo rozgrzewać i elektryzować, wyzysk ten
przeciąga się żywiołowo, bez końca. Jakikolwiek stosunek wziąć, zawsze
jedna strona kocha więcej, druga więcej korzysta. Tak chce fizyka.
Tylko po co ten fałsz: narzekania w listach, skargi na samotność
duchową, prośby, abym przyjechał. Dlaczego kłamać przed innymi i przed
sobą, dlaczego łudzić się nazwami uczuć, których nie ma? Gdyby nie
nazwy, które są symbolami, uczucia nasze nie różniłyby się wiele od
uczuć ślimaka lub pająka.
Wczoraj nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić wieczorem po obiedzie.
Niezupełnie pozbyłem się jeszcze bólu głowy. Chciałem zresztą pomówić
trochę z Turskim, bo w istocie rzeczy nie wiem, co on robi, nad czem
pracuje, jakie są jego plany. Tymczasem Turski uparł się koniecznie, aby
iść odwiedzić Zaleską, tę nową lubelską koleżankę--»bo ona jest sama i
potrzebuje życzliwej opieki i towarzystwa«. Namawiałem go, żeby został,
ale on uparł się dlatego, że z »zasady nie zmienia swych postanowień«.
Czy taki koźli upór nie może do rozpaczy doprowadzić? Naturalnie i ja
się zaciąłem, dysputa stała się ostrą. Turski wyszedł, trzasnąwszy
drzwiami, a ja zostałem sam. Byłem tak zirytowany kłótnią, że niepodobna
mi było czemkolwiek się zająć; zresztą, jak czytać przy lampie, w której
zabrakło nafty! Ogarnęła mię taka złość, jakgdyby Turski naumyślnie był
mię zostawił bez światła. Położyłem się na łóżku, lecz nawet z bólem
głowy niepodobna zasnąć o dziewiątej. Cisza jest tu straszna, bo okno
wychodzi na podwórze, a w domach francuskich ogromnie spokoju pilnują.
Tuż obok huczy gwarem i krzykiem Boul-Mich, a w tym pokoju nawet mysz
nie zaskrobie. Zdjął mię jakiś niemiły lęk, dziwne wrażenie, które
obiega po całej skórze i zewsząd w głąb się przeciska.
Zdawało mi się, że lada chwila drzwi się usuną i będzie można spojrzeć w
ciemny, długi korytarz, w którym zwykle okropny przeciąg wieje.
Gdziekolwiekbądź próbowałem patrzeć, po chwili musiałem zwracać oczy,
aby się przekonać, że drzwi są jeszcze--choć czyniłem to bez strachu. I
znosić to wszystko dlatego, że Turskiemu podobało się odwiedzać na
Montmartre głupią pannę i wypalać naftę do ostatniej kropli!!
Nie mogłem wytrzymać dłużej w mieszkaniu i wyszedłem na miasto. Wszędzie
tłok i wrzawa, kawiarnie przepełnione; mimo chłodnego wieczoru wszyscy
siedzą na ulicy, wszędzie porozstawiane stoliki, między którymi
przesuwać się trzeba. Doszedłem do Sekwany, przyglądałem się
różnobarwnym światełkom nanizanym, jak paciorki, na jej brzegi, ale
rozdrażniała mię ta ciemność i zawróciłem na Boul-Mich. Chodziłem bez
celu znudzony i zły na samotność, którą najgorzej odczuwa się w tłumie.
Wreszcie po jedynastej spotkałem Polińskiego: wracał z Folies Bergéres;
był zachwycony, bo widział wystawę przepysznych ciał, które przecież nie
jemu się dostaną. Ale przeciętny człowiek jest już z urodzenia altruistą
i gdy nie ma własnej, cieszy się rozkoszą cudzą. Przecież gdyby radość
bliźniego nas bolała, to w takim Paryżu, gdzie jest tyle do wzięcia, że
ciągle czegoś sobie odmawiać trzeba--jutro nie byłoby nic, prócz mordu i
pożogi. Poliński nie był jednak doskonałym altruistą, bo zapragnął
czegoś i dla siebie i namówił mię, abyśmy poszli »na piwo« do Café
d'Harcourt. Mnóstwo studentów i drugie tyle dziewczyn »étudiantes«, nb.
o wiele ładniejszych od tych prawdziwych »studentek«, których my do
Paryża dostarczamy... Poliński odnalazł jakąś znajomą swoją Jeanne, ta
sprowadziła swą koleżankę »Gabrielle« i zaczęliśmy się bawić--po
francusku t. j. gadać tysiące głupstw w mniej lub więcej swobodnej
pozie, popijając kufelkiem piwa. Potem biegaliśmy po bulwarze,
śpiewając: »ce n'est pas de la merde ça, c'est du chocolat«, potem
rozeszliśmy się parami... Potem wróciliśmy do domów każdy oddzielnie,
unosząc wspomnienie, a zostawiając dwa luidory, które nas »cet amour«
kosztował. »Cet amour« gdyż to tutaj w potocznym języku nazywa się
miłością; taksamo jak to, co u nas jest ordynarnem przekleństwem, tutaj
zwie się »pocałunkiem«. To jest potęga kultury, ale my barbarzyńcy tak
nie umiemy się bawić. Tak długo śpiewano nam o świętości uczucia, że
przynajmniej rozpusta musi być dla nas dzikszą, bardziej szaloną i
bardziej rozpasaną. Cośmy wyprawiali w Warszawie z tą Mańką modelką... I
bawić się na trzeźwo--nie umiemy także, a tu się nie upija nikt.
Gabrielie jest wcale przystojna, i gdybym był więcej zmysłowy,
powinienbym być zadowolony z tej świeżej znajomości. Wątpię jednak, czy
ją odnowię, bo... cena. Wobec tego, co ma przeciętny student-Francuz, my
jesteśmy nędzarzami.
Tymczasem korzystam z nieobecności Turskiego, aby zapakować rzeczy i
książki, bo dziś lub najdalej jutro chcę stanowczo od niego się
wyprowadzić. Gdybym to robił przy nim, zacząłby mię napewne zatrzymywać,
boby mu się zdawało, że jestem zagniewany i nic chcę dłużej jego
gościnności. Ostatecznie miałby może racyę, ale nie chcę, aby to po mnie
poznał. Właściwie są to tylko drobnostki: nie rozumiemy się już tak,
jakeśmy się rozumieli i znali dawniej; oto cała sprawa.

_Dnia 18 grudnia_.
Przechodząc koło Sorbonny, spotkałem wczoraj Zaleską. Robiła mi wymówki,
dlaczego nie byłem u niej razem z Turskim. Pytała o Turskiego, ale nie
mogłem jej nic powiedzieć, gdyż wyprowadziłem się od niego jeszcze dzień
przedtem, i od tej chwili go nie widziałem. Zaproponowała mi, aby pójść
z nią do teatru, bo jest już późno, a nie wie, gdzieby Władka Turskiego
znaleźć mogła. Zgodziłem się chętnie, bo chciałem widzieć teatra
paryskie, a sam długobym się namyślał, aby się na wielkie bulwary
wybrać. Poszliśmy do Renaissance, gdzie grywa Sarah Bernhardt. Widziałem
już niejedną aktorkę--i Modrzejewską i Duze, ale żadna z nich mierzyć
się z nią nie może. Przepyszny glos: miękki, potoczysty, melodyjny.
Mogłaby stać bez ruchu i mówić tylko, a byłaby to już nieporównana gra.
Najpierwsza aktorka świata.
Moja towarzyszka, jak prawdziwe dziecko barbarzyńców, wpadła w taki
zachwyt, że musiałem ją wciąż powstrzymywać, aby zachowywała się
spokojnie i nie przeszkadzała sąsiadom.
Po spuszczeniu zasłony była jakby nieprzytomna: gwar i huk bulwarowy
odurzył ją do reszty; niezmiernie zabawny miałem widok. Uparła się, żeby
wziąć ją w pół, pod pachę, jak zwykle chodzi się z »etudiantkami«, i
pójść z nią przez bulwary. Zaprowadziłem ją do Café Riche: olśniło to ją
do reszty.
Przechadzka taka jest wcale przyjemna, przyjemniejsza może niż ta sama
rozrywka z Gabryelą. Za to brak zakończenia. Cóż robić...

_Dnia 19 grudnia_.
Kochana Wandziu, list ten piszę do Ciebie już z nowego mieszkania; od
trzech dni mieszkam już sam, na rue des Ecoles 1. 72. Mam ładny pokó; na
czwartem wprawdzie piętrze, ale za to widok na cały plac przed Collège
de France prześliczny. Pokój ustronny, cichy, doskonały do pracy, ale
nie wiem zupełnie, jak ta praca pójdzie. Wstęp do wszystkich bibliotek
już uzyskałem i o ilem przejrzał pobieżnie katalogi, znajdę tu mnóstwo
materyałów do wszystkich robót, które rozpocząłem. Zaraz po świętach,
spróbuję zmusić się do systematycznych zajęć, choć nie wierzę w ich
rezultat.
Pytasz mi się, czy piszę co obecnie i czy wykończę tę powieść, które;
urywki Ci czytałem. Odpowiedź, znając mnie, zgadujesz dobrze. Niestety,
nie piszę nic... prócz pamiętnika. Ale pochodzi to nie tyle z braku
czasu--jakeś wywnioskowała z pierwszego mego listu--ile z braku chęci,
zapału i poprostu--mocy. Przechodzę jakieś dziwne osłabienie duchowe;
chwilami zdaje mi się, że wszystko się rozsypuje we mnie; taka próżnia
tworzy się w myślach. Nie wiem, czy to jest skutek tego, żem się wyrwał
z otoczenia, w którem wzrosłem i do którego przywykłem--ale Paryż
szalenie mię przygnębia. Tu gdzie wszystko tryska namiętnością, szałem,
przepychem, wszystko wre, krąży i huczy, gdy się czuje dreszcz, który
przenika i pali te trzy miliony istot ludzkich--wtedy nie można znieść
tej myśli, że się nie ma nic, nic zupełnie. Nietylko o majątku mówię;
ale czem jest to wszystko, co czułem lub czuć mogę, wobec ogromu, co tu
na okół mnie szumi... Gdy chodzę czasem wieczorem po ulicach, to
poczucie obcości, znikomości tak mię przeraża, że szarpałbym palcami
kamień, aby rysę w nim wyżłobić, ślad jakiś, żem istniał.
Dobrze, żeś mi na święta nic nie przysłała, bo tu jest mnóstwo utrudnień
celnych, i miałbym tylko kłopotów i wydatków bez liku. Święta
prawdopodobnie spędzę w domu: tu nie obchodzą Bożego Narodzenia tak
uroczyście, jak u nas. Na Wiliją mam dwa zaproszenia: jedno do panny
Zaleskiej, naszej koleżanki, o której bodaj, że ci wspominałem w
uprzednim liście; drugie--do doktora Korzyckiego, który tu od dziesięciu
przeszło lat jest osiedlony i zwykle zbiera u siebie na Wiliją
towarzystwo polskie. Tam w każdym razie nie pójdę, bo nie lubię
towarzystwa zupełnie obcych ludzi. Najchętniej rzeczywiście zostanę w
domu.
Nie piszesz mi nic o zdrowiu swojem: zwykle zmiana pory roku Ci szkodzi,
zwłaszcza, gdy przy tych słotach biegasz za lekcyami. Nie czytałem dawno
»Kuryera«; nie wiem więc, jaka u was pogoda. Tu wiosna bez ustanku:
sypiam przy otwartych oknach.
Odpisz mi jaknajrychlej, bo jestem zawsze niespokojny, kiedy zbyt długo
nie ma od Ciebie wiadomości. Pisząc zrobisz miłosierny uczynek, bo
wierzaj mi, że Paryż nie jest dla mnie dotąd wcale obiecaną ziemią
wesela i rozkoszy. Przypominam Ci nowy adres (rue des Ecoles 1. 72).
Twój _Janek_.
Na Wiliji będziesz u wuja?

_Dnia 21 grudnia._
Po co ja wczoraj ten list do siostry wysłałem? Nie pamiętam już
dokładnie, com napisał, ale napewne za dużo. Chyba po to wspominałem
jej o tem rozdrażnieniu i przygnębieniu, aby dręczyć to
najszlachetniejsze i jedyne zapewne przywiązanie, którego doznałem.
Miłość matki ma w sobie zawsze coś zwierzęcego, jak przywiązanie samicy
do płodu; miłość kochanki--to maniackie zaspokojenie potrzeby; miłość
siostry dopiero jest świadomem, prawdziwie ludzkiem uczuciem, którego
żadne inne zwierzę nie zna, choć wszystkie płodzą się i przyjaźnią.
Rozumiem, dla czego we wszystkich pierwotnych mytach ludzkości występuje
zawsze związek brata i siostry, jako naturalne, jakby od przyrody samej
przeznaczone stadło.
Jestem przekonany, że list mój zmartwi Wandę do żywego. Gotowa sobie Bóg
wie co o mnie wyobrażać. Ostatecznie wprawdzie nie skłamałem o swojem
rozdrażnieniu, ale w każdym razie bardzo przesadziłem, bo w ogóle
przecież czas upływa mi dość przyjemnie. Jestto mała, obrzydliwa
nikczemność, bawiąc w Paryżu, dręczyć biedną dziewczynę pisaniem
podobnych listów. Tym głupsza, że bezcelowa.

_Dnia 22 grudnia._
Dziś rano przyszedł do mnie Turski po raz pierwszy. Przepraszał mię
bardzo, że wcześniej przyjść nie miał czasu, gdyż przygotowywał się do
egzaminu i nawet wieczorem przesiadywał się do egzaminu i nawet
wieczorem przesiadywał w bibliotece. Do naszej zwykłej restauracyi też
nie mógł przychodzić, gdyż musiał towarzyszyć Zaleskiej na obiady, a
tam, gdzieśmy się stołowali, kobietom bywać nie wypada. Na tem rozmowa
się urwała, gdyż właściwie nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia.
Wreszcie Turski przypomniał mi, że jestem na Wilią proszony do
Zaleskiej, ale że za to muszę przyjść dziś do niej popołudniu
pomagać--jako dragoman--w kupowaniu zapasów, i jako tragarz--w
przynoszeniu ich do domu. Turski prosił mię, abym idąc tam wstąpił po
niego, gdyż nie mając zegarka, mógłby się łatwo zasiedzieć i spóźnić. Z
zachowania się Turskiego mogłem wnosić, iż zupełnie nie zdaje sobie
sprawy, jak bardzo mię raził nasz dzisiejszy stosunek tak różny od
dawnej przyjaźni. Rozdrażnienie moje tłomaczył sobie, jako kaprys
wywołany kaszlem i katarem. I mnie dziś ten stosunek nasz mniej drażni,
skoro rozstaliśmy się i widujemy się o tyle rzadziej. Ostatecznie,
wszystko jedno.
Popołudniu, wybraliśmy się, jak było umówione, po sprawunki. Pierwszy
raz byłem u Zaleskiej w jej nowem mieszkaniu, już w naszej dzielnicy.
Przyzwyczaiła się trochę do Paryża, do życia tutejszego i nowych nieco
dla niej stosunków koleżeńskich. Do Wilii nie czyni się tu wielkich
przygotowań i nie ma też w sklepach takiego niemiłosiernego tłoku, jak
u nas: można więc było swobodnie rozmawiać. Jest to sympatyczna
dziewczyna, zwłaszcza, że w niczem niepodobna do przeciętnego typu
studentek. _Au phisique_--umie się ubrać i ma bardzo zręczne ruchy; _au
moral_--nie ma w niej tego zacietrzewienia i cierpkości, słusznej może,
ale tak niemiłej w uczących się kobietach. Chyba nie będzie długim
gościem w Paryżu; jej za bardzo obojętne jest, co ma studyować, aby w
ogóle miała na seryo coś robić. Zdaje mi się, że przyjechała tu, aby
wydobyć się z domu i pozbyć dawnego otoczenia. Mogę się mylić zresztą,
bo o tem rozmawialiśmy tylko urywanemi zdaniami.
Sprawunków zakupiliśmy tyle--niepodobna było Zaleską wyrwać od
Potina--że trzeba było wziąć doróżkę, aby odwieść wszystko do domu.
Zaleska pojechała z Turskim, a ja zostałem, bo nie chciało mi się tak
wcześnie wracać z bulwarów na lewy brzeg. Siadłem przy stoliku w
kawiarni niedaleko Opery i przyglądałem się przez kilka godzin tym
tłumom, które przesypywały się bezustanku z jednego końca bulwarów na
drugi. Ten tłum nie rozdrażniał mię tak, jak zwykle, lecz dziwnie jakoś
kołysał, wciągał w siebie i pochłaniał. Pamiętam, że podobnego wrażenia
doznawałem niegdyś, leżąc nad brzegiem morza, gdy fala, jedna za drugą,
bez ustanku, pchana wiatrem, którego wyczuć niepodobna było, biegła na
piasek z pluskiem i tysiącem szemrzących strumyków nazad się cofała. I
tu i tam nieskończoność ruchu, która pociąga i znicestwia. Wróciłem
późno w nocy.

_Dnia 23 grudnia._
Zabawił mię dziś Poliński. Po obiedzie byłem z nim w kawiarni. W
ogromnie ciężkich i zawiłych, jak zawsze, frazesach opowiadał mi--z
tajemniczą miną--że mu się zdaje, jakoby Turski miał się do Zaleskiej, a
i »ona na to, jak na lato«. Przestrzegał ich nawet żartobliwie słowami
bajki:
Ostrożnie dzieci, wy się źle bawicie,
Dla was jest to igraszką, tu chodzi o życie.
Pyszny materyał na wujaszka z tego Polińskiego!
Poliński ogromnie lubi udawać człeka przemyślnego a znawcę dusz
ludzkich--ale tu zdaje mi się, że się pomylił i puścił tylko głupią
plotkę. Jak tam z panną, nic wiem: ani mię to obchodzi, ani ją znam
dostatecznie, abym wiedział, jak się u niej słabość sercowa objawia,
choć taki spacerek do Café-Riche kobiety zakochanej wcale nie zdradza.
Ale Turskiego to Poliński znów wcale nie zna. On zawsze i wszędzie
lubił się opiekować, patronować komuś, jeśli sądził, że jestto
potrzebne. Lubi, żeby go poważano i słuchano jego słowa i rady. Dlaczego
więc i tutaj nie ma się zaopiekować, zwłaszcza, gdy ta opieka ma
przecież swoje smaczne strony. W tej posusze rodaczek Zaleska doprawdy
jest najprzystojniejsza, a wydaje się miłą, bo bardzo jest wdzięczna
każdemu, kto ją odwiedza.
Na plotkarskiej psychologii Polińskiego zarobię dziesięć franków;
zabawiliśmy się bowiem w miłosnego totalizatora: meta--pierścionek
zaręczynowy na palcu, czas--Wielkanoc, stawka--dziesięć franków. Szkoda,
że nie setka.
Poliński ma też być na Wilii u Zaleskiej. Będzie więc nas czworo.

_Dnia 24 grudnia._
Nie miałem najmniejszej ochoty pójść do Zaleskiej, a kiedym został w
domu, zły jestem na siebie i żałuję tego. Wola moja składa się zawsze
jakby z dwóch połów, z których jedna jest zaprzeczeniem drugiej. Jaka
połowa stanie na wierzchu i wysunie się jako czyn--jestto rzeczą
przypadku, przelotnego wpływu, którego nieraz nawet sam nie dostrzegam.
Zarówno w drobnostkach, jak i w najważniejszych sprawach--postanowienie
jest dla mnie męczarnią, której nie znam równej.
Jakbądź się stało, siedzę w domu sam, a jest już po dziesiątej, a więc
za późno, żeby wyjść do Zaleskiej. Mogli zresztą przysłać po mnie, jeśli
byli zaniepokojeni lub jeśli im zależało rzeczywiście na mojej
obecności. Niechaj się bawią... W mieście wszystko pozamykane; nawet
kawiarnie zaświętowały od dziewiątej. Zresztą codziennie mam dosyć
wrzawy i gazet.
Cisza, cisza... Wypełza z kątów, wylata ciężkiemi skrzydłami,
potężnieje, nabrzmiewa, wznosi się jak fala i usta, oczy, głowę mi
zatapia. Wszystkiemi szczelinami wchodzi do wnętrza mej istoty, rozlewa
się w krwi i kościach, sączy się do serca, a dzwoni i huczy, jak muszla
pusta, gdy do ucha ją przyłożyć. I nie lęka się ani szelestu kroków, gdy
chodzę po pokoju, ani szmeru kartek książki, którą przerzucałem, ani
dźwięku piosenki, którą próbowałem nucić--ale wchłania je w siebie,
przetrawia i w ciszę taką samą, niezmąconą, przemienia... Rozpacz!
Nie chciałem iść do Zaleskiej, bo ostatecznie, cóż mię z nią i tymi
wszystkimi ludźmi wiąże; ale teraz dałbym nie wiem co, aby wyrwać się z
tej ciszy, mówić i słyszeć głos ludzki.
I to jest życie, młodość? Ta ohydna pustka, nicość? Chciałbym raz żyć,
szaleć, płonąć, chociażby cierpieć przyszło i zginąć. Ale pragnę, a nie
umiem tego--lub też dla mnie innych potrzeba rozkoszy, niż te, które
wszystkich sycą. Mam może za twardą duszę, aby ją zwykłe rylce rysować i
rzeźbić mogły. A może tylko nie umiem czuć, nie umiem żyć i radować się
życiem--bo i to jest sztuka, którą wyssać lub której nauczyć się trzeba.
Cała przeszłość moja prześlizgnęła się dotąd po mnie, jak fala po
głazie, nie zostawiając w swym odwrocie nic, prócz piany i szumowin.
Miałem może zadowolenia i radości, ale szczęścia, tego wielkiego
słonecznego szczęścia nie widziałem nigdy. A wszystko inne jest
surrogatem, blichtrem, fałszem, tylko szczęście jest pięknem i prawdą. A
jednak... drżało mi niegdyś w rękach serce dziewczęce, niewymownie
piękne i czyste--i porzuciłem je wprzód, zanim może zdołałem się
przesycić. Marzyłem o sztuce, o poezyi--i napisałem kilkadziesiąt
wierszy, gdy przecież życic, samo życie powinno być pięknem. Żyć każdą
iskrą krwi, każdym błyskiem duszy--to tylko jest sztuką.
Tymczasem jest cisza, cisza... Minęła już północ, a nie nadchodzi ani
sen, ani znużenie, nic, prócz ciszy.
................................
................................
Na niebie mojem chmury,
Lecz z nich nie strzelą gromy, zwiastuny złotych burz.
Ogrody moje kwitną,
Lecz niema fiołków w nich, lilij białych, ani róż.
Ponure moje oczy,
Lecz suchej ich źrenicy nie zwilży srebrna łza.
Zmęczone moje dłonie,
Lecz ręka, co omdlewa, nie rwała paszczy lwa.
Stęsknione moje serce,
Lecz w piersi rozmarzonej ohydna żądza trwa.
Pogodne moje czoło
Lecz w czaszce rozpalonej bezsilna rozpacz łka.
To prawda... lecz na cały wieczór męki, to za mało.

_Dnia 26 grudnia._
Od dzisiaj zabrałem się do pracy; biblioteka jest otwarta i myślę
przesiadywać tam codziennie pięć do sześciu godzin. Opracowywanie
materyałów w domu też pochłonie czasu sporo. Po za swoją pracą nie chcę
o niczem wiedzieć, nic więcej mię tu nie powinno obchodzić. Życie w
Paryżu może być równie jednostajne, jak w każdem innem ludzkiem
gnieździe. Ten gwar wielkoświatowy, umysłowe i polityczne prądy, całe
tętno świata, którego byłem tak ciekaw, o wiele wspanialej przedstawiają
się zdaleka, aniżeli tu na miejscu wśród wrzawy drobnych, codziennych
wypadków. Jak zawsze drzewa zasłaniają las.
Przyroda tak samo jak ja, zabrała się do zimowej pracy i osypała nas
śniegiem i opadła mrozem, jak na Paryż, niezwykłym. Zimno, które tu
panuje zwykle w mieszkaniach, ożywia zawsze stosunki towarzyskie w
kolonii polskiej. Ludzie zbierają się razem i grzeją się... ciepłem
zwierzęcem. Dzisiaj wybieram się z Polińskim na wieczór do Łużeckiej.
Wczoraj byłem u Zaleskiej, aby się wytłómaczyć, żem na Wilią nie
przyszedł. Zaleska udawała zagniewaną, nie chciała słuchać wymówek,
powtarzając, że zrobiłem jej tylko niegrzeczny kaprys. Zresztą miałem za
ten »kaprys« najwięcej żałować sam, bo bawili się doskonale. Poliński
był zmęczony i wyszedł wcześniej, ale z Turskim doczekali północy.
Zaleska była w ogóle niezwykle wesoła i rozbawiona. Prosiła mię, abym
zabrał ze sobą Turskiego i przyszedł do niej po raz drugi
popołudniu--ale odmówiłem, bo nie chcę zupełnie zacieśniać swego
stosunku z Turskim więcej, niż jest obecnie. Najlepiej będzie, jeśli
będziemy chodzili każden swojemi drogami.

_Dnia 27 grudnia._
Dzień dziesiejszy należy do najciekawszych w mojem życiu. Spotkałem
Turskiego na obiedzie, siadł przy mnie. Przypomniałem mu, że mamy się
zejść z Polińskim i Starzewiczem w kawiarni wieczorem i iść razem na
posiedzenie francuskiego towarzystwa studenckiego. Zaproszono nas, i
chciałem bardzo poznać życie francuskie nieco bliżej, niż to można
uczynić na ulicy. Odpowiedział mi, że musimy mu wybaczyć i iść bez jego
przewodnictwa--on przecież najdawniej z nas mieszka w Paryżu--gdyż on
wieczorem wybiera się do Zaleskiej. Powiadam mu pół żartem, że to
zaczyna być podejrzane. A on mi na to, patrząc zabawnie w oczy:
»dlaczego?«--i dodaje zwolna: przegrałeś dziesięć franków... Tak mi się
wydawały dziwne mina jego, głos i ta radość cała, widoczna na twarzy, że
początkowo po prostu trudno mi było z nim mówić.
Ale potem rozgadaliśmy się i miałem takie wrażenie, jakgdyby przegroda,
która nas dzieliła upadła nagle i wróciły dawne czasy nieograniczonej
ufności i przyjaźni. Opowiedział mi wszystko. Właściwie zakochał się
jakoś nagle i niespodzianie, i już w kilka dni po moim przyjeździe nie
mógł sobie dać rady z tem uczuciem, które chciał zdławić, bo nie śmiał
wierzyć, aby ona go kochała. Był tak rozdrażniony, że tylko udając
zupełną na wszystko obojętność, mógł jakoś ukrywać, co się z nim dzieje.
Tymczasem ona kochała go już wtedy, kiedy jeszcze ledwie się znali, i
płakała po nocach i uspokoić się nie mogła, jeśli go przez dzień cały
nie widziała. Widziałem dobrze, jak jej był za tę miłość wdzięczny.
Oświadczyli się sobie w dzień wilii, po odejściu Polińskiego, tak jakoś
znienacka, że trudnoby powiedzieć, kto właściwie dał początek.
Przesiedzieli wtedy razem prawie do rana. Był zakochany, kochany,
zaręczony, szczęśliwy. To wszystko i chyba dosyć.
You have read 1 text from Polish literature.
Next - Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 2
  • Parts
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 1
    Total number of words is 4224
    Total number of unique words is 1919
    23.0 of words are in the 2000 most common words
    32.2 of words are in the 5000 most common words
    37.1 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 2
    Total number of words is 4305
    Total number of unique words is 1948
    21.0 of words are in the 2000 most common words
    30.2 of words are in the 5000 most common words
    35.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 3
    Total number of words is 4202
    Total number of unique words is 2157
    20.5 of words are in the 2000 most common words
    29.9 of words are in the 5000 most common words
    35.4 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 4
    Total number of words is 4325
    Total number of unique words is 2070
    22.5 of words are in the 2000 most common words
    31.4 of words are in the 5000 most common words
    36.3 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 5
    Total number of words is 4231
    Total number of unique words is 2107
    22.6 of words are in the 2000 most common words
    32.4 of words are in the 5000 most common words
    37.8 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 6
    Total number of words is 4280
    Total number of unique words is 2180
    20.9 of words are in the 2000 most common words
    30.3 of words are in the 5000 most common words
    34.9 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 7
    Total number of words is 4357
    Total number of unique words is 1734
    24.0 of words are in the 2000 most common words
    34.4 of words are in the 5000 most common words
    39.2 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Jeden miesiąc życia: utwory prozą - 8
    Total number of words is 937
    Total number of unique words is 470
    38.2 of words are in the 2000 most common words
    44.9 of words are in the 5000 most common words
    48.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.