Grażyna: Powieść Litewska - 2

Total number of words is 2206
Total number of unique words is 1382
20.1 of words are in the 2000 most common words
30.4 of words are in the 5000 most common words
36.5 of words are in the 8000 most common words
Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
Posły odprawim do innego czasu,
Ażeby książę nagłą odpowiedzią
Nie przyrzekł Niemcom, póki zemstą płonie,
Coby rad cofnął, gdy z gniewu ochłonie.
"Ty się nie lękaj: jakkolwiek wypadnie,
Zamiarom pana nic się nie uszkodzi;
I potem wojsko może zwołać snadnie,
Jeżeli czas mu serca nie ochłodzi.
Dzisiaj miał jechać, ale wyznam szczerze,
Ja tak kwapionej wyprawie nie wierzę.
Ledwie w domowe powrócony progi
Wczoraj zaledwie z piersi złożył zbroję,
Z dalekiej jeszcze nie wytchnąwszy drogi,
Miałżeby znowu dziś ruszać na boje?"
"Co słyszę, księżno? Ty mówisz o zwłokach?
Jak cię niestety rachuba omyli!
Już jest zapóźno; już po tylu krokach
Nie będzie czekał godziny, pół chwili--
Wreszcie obaczym. Lecz wprzód chciałbym wiedzieć,
Jak przyjął książę wczorajszą namowę?"--
Grażyna właśnie miała opowiedzieć,
Gdy ich zdarzenie pomieszało nowe.
Tentent jezdnego słychać na dziedzińcu,
Zdyszały giermek dopada komnaty,
Przynosi wieści od litewskiej czaty,
Która po lidzkim biegając gościńcu,
Teraz od Niemców dostała języka:
Ze wódz krzyżacki jazdę z lasu ruszył,
A za nią knechtów i obóz pomyka;
I że przed świtem, jak czatownik tuszył,
1 jak niemieckie wyznawały brańce
Chce miasto ubiedz i szturmować szańce.
Niechaj więc Rymwid wraz do pana skoczy,
By go przebudzić i prędko uradzić--
Czyli na murach obrony rozsadzić,
Czyli na polu Niemcom zajrzeć w oczy.
Czatownik radzi, abyśmy nie skradli
Do nich z ubocza, bo są niedaleko;
Wprzód nim się knechty z działami przywleką,
Abyśmy znagła na lud jezdny padli:
Tak zapędzonym na chrapy i rowy,
Łacno Rajtarom i Bratom łby zmieciem--
Potem Fusknechtów wziąwszy pod podkowy,
Do szczętu plemię jaszczurcze wygnieciem.--
Mocno Rymwida dziwi ta nowina,
Daleko mocniej dziwi się Grażyna.
"Giermku," zawoła, "kędyż są posłowie?"
Umilknął giermek, a niepewne lice,
I pytające topiąc w niej źrenice:
"Co słyszę, księżno?" zdumiony odpowie,
Alboż o własnem zapomniałaś słowie?
Niedawno, kiedy piały drugie kury,
Samaś mi rozkaz książęcy przyniosła:
Ażebym biegał co prędzej do posła,
I wyprawił go przed świtem za mury!"
"Tak," rzecze księżna, twarz odwraca zbladłą;
Lecz pomięszanie, widne w jej osobie,
Do ust wyrazy nieporządne kładło.
"Tak, prawdę mówisz, przypominam sobie--
Jakże to wszystko z głowy mi wypadło!
Biegnę--nie--stójmy--albo wiem, co zrobię--"
Stanęła, milczy. Przymkniona powieka.
Czoło pochyłe, w ktorem się przebija
Jakaś myśl jeszcze ciemna i daleka;
W niepewnych rysach okaże się, mija,
I znowu wschodzi, całą twarz obleka.
Dojrzewa zamiar, staje się wyrokiem:
Już umyśliła, postąpiła krokiem.
"Tak jest, raz jeszcze idę budzić męża.
Wojsko niech zaraz w drogę się wybiera.
Ty, giermku, rozkaż osiodłać hestera,
I wynieś resztę pańskiego oręża.
Wszystko to ma być natychmiast gotowe!
Przykazuję wam imieniem książęcia.
Odpowiedź, starcze, wkładam na twą głowę.
Jaki cel, kędy mierzą przedsięwzięcia,
Nie gadać, ani pytać, do poranku.
Idźcie, i pana czekajcie na ganku."
Wybiegła, drzwiczki za sobą zatrzasła.
Wybiega Rymwid, a myśli po drodze:
"Gdzie idę? po co? Wszak wojska i wodze,
Już zgromadzone, już wydane hasła!"--
Odetchnął tedy, zwolnił nieco kroku,
Stanął z nagiętem ku ziemi obliczem,
I myśląc długo, nie myślał o niczem:
Bo w mnogich zdarzeń i wniosków natłoku,
Myśli samopas plączą się bezładnie,
Ani ich rozum znużony owładnie.
"Próżno tu czekam. Już blizki poranek;
Wkrótce się cała zagadka rozwiąże.
Muszę z nim mówić, śpi, czy nie śpi książę."--
Więc stąpał prosto na pałacu ganek:
A wtem się zlekka rozwarły podwoje.
Litawor wyszedł sam jeden do sieni,
Szatę miał, w jaką stroi się na boje,
Całą od sutej błyszczącą czerwieni;
Głowę pod chełmem; piersi, miasto zbroje,
Pancerz obwijał z żelaznych pierścieni;
W lewicy tarczę mniejszego obłęku,
A pas od miecza na prawem niósł ręku.
Gniewem lub troską zdał się kołatany;
Nierównym stąpał i niepewnym krokiem;
Gdy się zbliżały rycerze i pany,
Uczcić łaskawem nie raczył ich okiem.
Drżący z rąk giermka wziął łuk i kołczany,
Miecz nawet zwiesił po nad prawym bokiem,
A chociaż wszyscy omyłkę widzieli,
Przestrzegać pana nikt się nie ośmieli.
Już zstąpił z ganku, już chorągiew złota
Wzniesiona, pocznie na dzień krwawy świtać,
Miała go wrzaskiem i trąbami witać;
Lecz dał znać ręka, aby zamknąć wrota--
Jechać w milczeniu i o nic nie pytać.
A pacholiki i nadworne sługi
Aż za most wywiódł na dziedziniec drugi.
Ztąd nie gościńcem puścili rumaki,
Ale na prawo skręcając się dołem,
Przepadli między kurhany i krzaki;
Znowu ku drodze nawracają kołem:
Wąwóz ciemnemi wiedzie ich zatoki,
Ścieśnione coraz rozsuwając boki.
Jest od przekopów miejskich tak daleka,
Jako niemieckiej broni grzmot doniesie,
Mała, zaledwie znana komu rzeka,
Wązkim korytem błądząca po lesie;
Ku drodze jednak coraz szerzej ścieka,
Gubiąc się w wielkim jeziora okresie;
Puszcza okrywa z boków jej zwierciadła,
A z przodu góra wyniosła usiadła.
Tam, gdy litewskie wymknęły się roty,
Ujrzą wśród góry przy blasku księżyca,
Zbroje, chorągwie, szyszaki i groty.
Błysnęli, zagrzmi na hasło rusznica;
Sypią się męże, ściskają się roty:
Murem krzyżacka stanęła konnica.
Tak w noc miesięczną wyglądają świetnie
Na czole Ponar zasadzone bory,
Gdy z nich oskubie wicher szaty letnie,
A rosa jasne wieszając bisiory,
Nagle się mrozem w szron perłowy zetnie;
Błędnym przechodniom zdają się u wniścia
Lasy ze srebra, a z kryształu liścia.
Ten wzrok gniewy w książęciu poduszcza.
Skoczył z wyniosłem nad głową żelazem;
Wali się zbrojna w ślady jego tłuszcza.
Ale się wodze dziwią, że tym razem
Wojsko bez sprawy lada jako puszcza,
Ani ich zwykłym ostrzeże rozkazem,
Kędy sam myśli na czele ugodzić,
A jakie skrzydła odda im przewodzić.
Więc Rymwid, pańską zastępując wolę,
Obiega hufy, szykuje środ drogi;
Wklęsłe ku górze Ściskając półkole,
Pancernych w środek, łuczników na rogi;
Tak zawsze Litwa zwykła stawić pole.
Dał hasło: chylą majdany do nogi--
Warknęły struny, świsnęła strzał chmura,
Jezus, Marya!--Naprzód, hop, hop, ura!
Dopieroż, drzewca ułożywszy w toku
Zerwą się bliżej, pierś na pierś uderzy --
Za cóż wydarła potomnemu oku
Noc i zwycięztwa i klęski rycerzy?
Swoi i cudzy zmieszani w natłoku;
Zewsząd szczęk razów, wrzask, chrzęsty pancerzy;
Pryskają bronie, lecą chełmy, głowy,
Co mlecz oszczędza, druzgocą podkowy.
Książę, jak skoczył, tak goni na czele,
Ani się jeden między tłumem boi.
Znają czerwony płaszcz nieprzyjaciele:
Poznali godła na chełmie i zbroi;
Cofa się, walcząc nieśmiała gromada,
Zwycięzca pędzi i na karki wsiada.
Lecz któryż z bogów siłę w nim osłabił?
Cóż ztąd, że zbiegłych natarczywie goni?
Cóż ztąd, że bije? nikogo nie zabił.
Bezwładna szabla po pancerzach dzwoni,
Albo się zwija odbita żelazem
Albo uchybia, albo idzie płazem
Czując Krzyżacy tak słabe natarcie
Odzyszczą serce; z okropnym hałasem
Nawrócą czoła, potkną się zażarcie,
I gęstym włóczni otoczą go lasem;
Czy przelękniony, czy splątany w tłumie,
Brać ich na szable i tarcze nie umie.
Trudno mu było całą unieść szyję,
Krzyżactwo zewsząd kole, strzela, siecze:
Wtem huf litewski nawałę rozbije
Biorąc go między puklerze i miecze:
Ten słabe razy swojemi poprawia,
A ten od cudzych razów go zostawia.
Już noc pierzchała, już różane włosy
Zorza na wschodnim roztacza obłoku
Bitwa wre dotąd, ślepe lecą ciosy,
Ni w tył, ni naprzód nie ruszono kroku;
A bóg zwycięztwa, przyszłe ważąc losy,
Równy krwi ciężar ztąd i zowąd bierze,
I szala dotąd w równej stoi mierze.
Tak ojciec Niemen, mnogich piastun łodzi,
Gdy Rumszyckiego napotka olbrzyma:
Wkoło go mokrem ramieniem obchodzi,
Dnem podkopuje, pierś górą wydyma;
Ten, natarczywej broniąc się powodzi,
Na twardych barkach gwałt jej dotąd trzyma;
Ani się wzruszy skała w piasek wryta,
Ani jej rzeka ustąpi koryta.
Krzyżactwo, długiej niecierpliwe bitwy
Na wierzchu góry stojący odwodem
Ostatni hufiec pędzą w środek Litwy;
Komtur ich wiedzie, sam uderza przodem;
A zmordowanych długiemi gonitwy,
Gdy naparł świeżym i dzielnym narodem,
Łamią się szyki--Krzyżactwo zwycięża,
Wtem z góry zagrzmiał straszliwy głos męża.
Ku niemu wszystkich podnoszą się oczy.
Stoi na koniu; a jako rozwiodła
Szeroko cienie sterczących warkoczy,
Na śnieżnej górze wybujała jodła,
Tak go szeroki płaszcz do koła mroczy:
Czarny płaszcz, czarny koń i chełm i godła.
Trzykroć zawołał, zleciał nakształt gromu,
Nie wiedzieć za kim, albo przeciw komu.
Dobiega Niemców, między tłumem tonie;
Bitwy nie ujrzysz; ale zgiełk i jęki
Dają odgadnąć w jakiej walka stronie,
I jaki straszliwy piorun jego ręki.
Tam szyszak zniknie, ówdzie sztandar padnie;
Tłoczy się hufiec, miesza się bezładnie.
Jako leśnicy, gdy sosny lub dęby
Sieką wzdłuż puszczy, słychać łoskot w dali;
Jęczą topory, chrobocą pił zęby;
Kiedy niekiedy wierzchołek się zwali;
Nakoniec, między wyciętemi zręby,
Usłyszysz i mężów i błyskanie stali:
Takie wysiekłszy środkiem Niemców łomy,
Darł się ku Litwie rycerz nieznajomy.
Śpieszaj rycerzu ożywić duch męzki,
Krzepić słabnących spieszaj, jeszcze pora!
Litwini blizcy ostatecznej klęski,
Dzik i puklerzów warowna zapora
Już rozłamana; sam Komtur zwycięzki
Po całem polu szuka Litawora;
On się nie kryje: oba konie bodą.
Wkrótce śmiertelny pojedynek zwiodą.
Litawor szablę wynosi do cięcia.
Komtur dał ognia z piorunowej broni.
Zadrżą Litwiny, pojrzą na książęcia:
Niestety, szabla wypadła mu z dłoni,
Cugle z słabego wyciekły ujęcia;
Już pod szyszakiem nie dotrzyma skroni,
Spływając z siodła już się bokiem chyli,
Kiedy mu swoi na pomoc skoczyli.
Jęknął mąż czarny; a jak czarna chmura,
Ryknąwszy, błyśnie piorunowym gradem,
Z taką szybkością leci na Komtura;
Zaledwie pierwszym zwarli się napadem,
Pojrzeć, aliści Komtur już pod koniem,
A rycerz bieży i tratuje po niem.
Gdy obskoczyły książęcia dworzany,
Przybiega, chwyta, rwie pancerza węzły,
Ostrożnie zdziera blach zafarbowany,
Wyśledza postrzał głęboko ugrzęzły.
Wtem, krew na nowo wytrysnęła z rany.
Ból zemdlonego do zmysłów przywoła;
Otwiera oczy, spoziera do koła,
I znowu wciska na oczy przyłbicę;
Z gniewem żołnierze i sługi odpycha,
A Rymwidowi ściskając prawicę:
"Już jest po wszystkiem, starcze,--mówi z cicha,--
Precz mi od piersi, szanuj tajemnicę;
Ratunek próżny, wkrótce umrzeć muszę,
Wieźcie do zamku, tam wyzionę duszę."
Rymwid szerokie oczy w nim utopił.
Ledwie śmie wierzyć, od zmysłów odchodzi.
Upuszcza rękę, którą łzami kropił,
Dreszcz kości wstrząsa, pot mu czoło chłodzi.
Teraz poznaje głos, nieznany wczora.
Niestety, nie był to głos Litawora!
Tymczasem rycerz upuszczone wodze
Starcowi wręczył; sum do pana skoczył,
Rumaki każe nawrócić ku drodze,
Chwiejącego się ramieniem otoczył,
Składa na piersiach, krew dłonią zaciska;
Dał znak, samotrzeć pędzą z bojowiska.
I zbliżają się pod okopy grodu.
Zaszli im drogę ciekawi mieszkańce;
Ci, bodąc konie przez tłumy narodu,
W milczeniu śpieszą na zamkowe szańce,
A skoro wpadli, uchylono zwodu.
Rycerz strażnikom przykazuje srogo,
Ni tam, ni za się nie puszczać nikogo.
Wnet z resztą hufców ciągną bojownicy
A choć wygrali tak przeważne pole,
Mała ztąd radość była po stolicy;
Ból serca ścisnął, żałoba na czole;
Każdy się pyta troskliwie o pana:
Gdzie jest? czy żyje? jak głęboka rana?
Nikt nie był w zamku, nikt o niczem nie wie;
Podjęto mosty i zemkniono zwory.
Tymczasem w fosę, między gęste krzewie,
Zchodzą trabanci z piłami, z topory,
Sieką chróst, walą topole, modrzewie,
A ociosane pnie, gałęzie, wiory
Toczą na barkach i wozach do miasta:
Na taki widok żal i postrach wzrasta.
Kędy świątynie miał władca pioruna,
I bóg co wichrem niepogodnym świszcze,
Gdzie woły, konie, trzoda srebro-runa,
Codziennie krwawi poświęcone zgliszcze:
Tam stos ogromny kładą pod obłoki,
Dwudziestem sążni długi i szeroki.
W środku dęb sterczał; a pod dębem stoi
Niemiecki braniec na dzielnym rumaku,
Z orężem, w chełmie i zupełnej zbroi,
Trzykroć łańcuchem przykuty do haku:
Wódz to krzyżacki, co był posłem wprzódy,
Zabójca księcia, Diterych z Kniprody.
Biegą mieszczanie, rycerze, kapłany;
Czekają końca, zgadywać nie śmieją:
Każdy zarówno w myślach kołysany
Między bojaźnią, żalem i nadzieją--
W zamek smutnemi poziera oczyma,
A słuch na wieści wyprężony trzyma."
Przecież i trąba ozwała się z wieży,
I most opada, i wolneml kroki
Rusza się orszak w żałobnej odzieży,
Niosąc na tarczach bohatera zwłoki;
Przy nich łuk, włócznia, miecz i sajdak leży,
Wkoło purpurą świeci płaszcz szeroki:
Książęce stroje; lecz nie widać lica,
Bo je spuszczona zawarła przyłbica.
"To on, to książę! Wielkiego pan kraju,
Mąż dużej ręki, któż mu rówien będzie,
Czy gromić Niemce, i hordy Nogaju,
Czy lud na słusznym rozsądzać urzędzie?
Panie nasz! za cóż dawnego zwyczaju
Nie widać w twoim pogrzebnym obrzędzie?
Nie tak albowiem starożytność święta
Czciła twe przodki, Litewskie książęta.
Za cóż do nieba nie idzie za tobą
Twój giermek, każdej nieodstępny drogi,
I z prożnem siodłem, okryty żałobą
Towarzysz pola, koń jelenio-nogi,
I sokół, i psy, co wiatr pyskiem sieką,
I drugie z pyskiem wietrzącym daleko?"
Szemrała gawiedź. Rycerze na stosie
Składają ciało, mleko i miód leją:
Przy długiej trąby i fletni odgłosie,
Śmiertelne pieśni Wajdeloci pieją.
Starszy pochodnię wziął i nóż ofiarny;
Stójcie!--Stanęli. Nadjechał mąż czarny.
Któż on? pytają wszyscy, któż on taki?
Poznało wojsko: on na polu wczora,
Kiedy Litewskie złamano orszaki,
I obstąpiono zewsząd Litawora.
Przypadł, odwagę stygnącą zapalił,
Niemców wysiekał, Komtura obalił.
Tyle o czarnym rycerzu wiedziano.
Dziś w tymże płaszczu na tymże rumaku:
Lecz po co przybył? zkąd ród? jakie miano?
Stójcie i patrzcie! Uchyla szyszaku,
Uchyla twarzy: on! Litawor! książę!--
Dziw nagły zmysły i mowę zabiera:
Nakoniec radość skrzepły głos rozwiąże.
Opłakanego widząc bohatera,
Wrzasną i klasną, wrzask o gwiazdy bije:
Litawor żyje! książę, pan nasz żyje!
Stał, i ku ziemi dzierżał lice blade.
Hałas grzmi jeszcze powtarzany echem;
Zwolna wzniósł czoło, obejrzał gromadę,
Za okrzyk lekkim dziękując uśmiechem.
Nie był to uśmiech, co z serca poczęty,
Rozjaśni lica i w oczach zaświeci;
Ale jakoby gwałtem przyciągnięty
Usiadł na ustach i wkrótce uleci:
Tyle dodaje smutnej twarzy wdzięku,
Ile kwiat w bladem nieboszczyka ręku.
"Zapalcie zgliszcza!" Palą, ogień bucha,
A książę dalej: "Wiecie-li wy, czyje
Zwłoki na stosie giną?"--Cichość głucha.
"Niewiasta! choć ją męzka zbroja kryje!
Niewiasta z wdzięków, a bohater z ducha--
Ja się zemściłem, lecz ona nie żyje!"
Rzekł--bieży na stos, upada na zwłokach
Ginie w płomieniu i dymu obłokach.

You have read 1 text from Polish literature.
  • Parts
  • Grażyna: Powieść Litewska - 1
    Total number of words is 4197
    Total number of unique words is 2332
    21.0 of words are in the 2000 most common words
    29.3 of words are in the 5000 most common words
    35.6 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.
  • Grażyna: Powieść Litewska - 2
    Total number of words is 2206
    Total number of unique words is 1382
    20.1 of words are in the 2000 most common words
    30.4 of words are in the 5000 most common words
    36.5 of words are in the 8000 most common words
    Each bar represents the percentage of words per 1000 most common words.